Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sapore d'amore

Opowiadanie na walentynkowy challenge z Yuri!!! on ICE.

Temat: Jak się nazywa ten owoc?


– A to? Jak myślisz Yuuri, co to?

Wyraziste, ciemne rzęsy wyrysowały cień na opromienionym policzku. Zwinnym ruchem, narzeczony wsunął do jego ust trzy okrągłe, drobne owoce. Uśmiechając się, kosztował słodyczy toskańskich...

– Mmm, winogrona. Tak? – zapytał, niepewnie rozchylając powieki, ale uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok szczęśliwych oczu Victora. Sięgnął ku fioletowej kiści i zerwawszy kilka kuleczek, podsunął mu je prosto pod nos. – Pyszne, sam spróbuj.

Promienie włoskiego słońca otulały ogrzane miłością ciała. Wydawały się podsłuchiwać i podglądać roześmianych kochanków, uparcie przeciskając się przez drobne liście owocowych drzewek. Żywe i zielone listki tańczyły radośnie w parze z prowadzącym wiatrem – podobnie jak włosy Yuuriego. Właśnie takie było jego pierwsze skojarzenie.

– Zamknij oczy – wyszeptał w czółko Japończyka przy okazji składania najdelikatniejszego pocałunku w historii wszystkich muśnięć. – Nie spodziewałem się, że tak dobrze ci pójdzie.

– Nie chcę nic mówić, ale wybrałeś dosyć łatwe smaki... – odpowiedział zaczepnie, na co partner przyszczypnął go w boczek. Znowu się rozchichotali, wbijali palce w brzuchy z zacięciem wypisanym na twarzach. Victor zdeterminowany był, by znowu dostać złoty medal w nieoficjalnych, paluchowych mistrzostwach, stosując technikę łaskotek, połączonych ze szczypaniem i bolesnym wierceniem pod żebrami. – Aa, Victor, poddaję się! Boli, auć! Puszczaj mnie!

– Przepraszam najdroższy, ale to wszystko z miłości – W końcu udało mu się powalić Katsukiego na łopatki. Z zawzięciem rozłożył wzbraniające się ciałko na ich piknikowym kocu i znów je zaatakował, tym razem niezastąpionymi całusami, wycelowanymi w okrągłe, rumiane policzki. Unieruchomił go własnym ciężarem, przytulając najmocniej, jak tylko potrafił. – Jak tu cię nie kochać, no nie da się – wyznał pomiędzy pocałunkami.

– Przestań – prosił, ale na darmo. Nikiforov nachylił się nad przeszklonymi miłością oczami.

– Zamknij... – Z rozmiłowaniem ucałował japońskie powieki. –...oczka.

Yuuri posłusznie wykonał nakaz. Rozłożył się wygodnie i objął własnego, w stu procentach prywatnego księcia z bajki. Platynowa czupryna ułożyła się na jego sercu; wspólnie odpoczywali po bitwie, wygrzewając się w złotych promieniach włoskich szpiegów. Zachichotał.

– Wiesz co...

– Hmm? – odburknął w leniwej odpowiedzi, ale podniósł głowę i zapatrzył się na uszczęśliwioną uczuciami twarz. Toskańskie słońce wymalowało kilka jasnych piegów na nosie Yuuriego. Zazwyczaj ledwo zauważalne poróżowienia, teraz obficie wykwitły pod przymkniętymi oczami – być może ze zmęczenia? Tego Victor nie wiedział.

– To śmieszne, bo jeszcze niedawno wzdychałem do plakatów w moim pokoju. Nie zaszczycałeś mnie nawet w snach, a teraz jesteś tu ze mną. To takie nierealne.

Czarny kosmyk zza ucha uległ mocniejszemu powiewowi i opadł mu na skroń. Nikiforov postanowił go odgarnąć, ale... ale ręce tak bardzo mu się trzęsły. Jakby otumaniony nadmiarem uwielbienia, nie potrafił się powstrzymać. Zawinął kępek i ułożył go w pierwotnym miejscu, trącając przy tym filigranowy płatek uszka, niby przypadkiem, zupełnie niewinnie! Jednocześnie znów nieposłusznie.

Japończyk wzdrygnął się, ale nie uciekł. W zamian wtulił się w czuły gest.

– Jezu, Yuuri... – To było wszystko. Tyle mu wystarczyło, żeby ostatecznie stracić panowanie nad własnym umysłem i myślami. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo chory z miłości. Teraz to on rumienił się za dwoje, a oczy zaszły mu łzami z zakochania. Niekontrolowane, ale już dobrze mu znane odruchy ukochanego przyprawiały łysiejącą głowę o zawroty, a serce o stan przedzawałowy. Na domiar złego, budziły wszystkie miłosne motyle, chyba na wieczność zamknięte w jego brzuchu jak w klatce. – Nie wytrzymam z tobą – powiedział i wcisnął mu w usta kawałek kolejnego soczystego owocu.

Wcisnął... trochę zbyt głęboko. Nawet o tym nie myślał, to wszystko działo się za szybko. Nakarmił Yuuriego i nagle z niego zeskoczył, wystraszył się, a co działo się później, nie miał pojęcia. Na pewno nie zemdlał, ale jakby znieruchomiał. Na moment przestał funkcjonować, cały on włącznie z mózgiem, kiedy jego narzeczony dławił się brzoskwinią.

Katsuki niemal się zakrztusił. Wyrwał się z ramion Rosjanina i płacząc, cudem wykaszlał resztkę brzoskwini. Podrażniony przełyk piekł nieprzyjemnie. Słodki nektar zmieszany ze śliną skapnął po podbródku, torując sobie ścieżkę pod przeszycie granatowego podkoszulka. Mając dobre chęci, narzeczony sięgnął ku ubrudzonym obojczykom, ale Yuuri odtrącił pomoc silnym uderzeniem. Sam wytarł sobie usta i spojrzał na niego z wyrzutem.

– Co to miało być? – wychrypiał.

– Ej no, zamknij oczy! Jeszcze nie powiedziałeś, co to za smak!

– Że co? – Nagle spokojniejszy, zmarszczył brwi z niedowierzaniem. – Naprawdę każesz mi zgadywać smak w takim momencie?

– Takie były zasady, miałeś odgadnąć, co to za owoc. Zepsujesz całą zabawę! – Victor wydawał się być prawdziwie zmartwiony. Zmartwiony do tego stopnia, że rzucił się na Japończyka z zamiarem zasłonięcia mu oczu rękami. Dobry refleks i wypracowana siła Katsukiego okazały się być nie lada przeszkodą; Yuuri uwięził rosyjskie nadgarstki i tym razem to on wylądował nad Nikiforovem, przytrzymując jego ręce nad głową.

– Świetnie wiedzieć, że psuję ci zabawę i musisz mnie dławić, żeby zapewnić sobie rozrywkę –  wysyczał do zdezorientowanego kochanka. Przycisnął go całym swoim ciałem i zwinnie sięgnął do przygotowanego kosza z owocami. – Może kolej na ciebie, co? 

– Nie! Nie zgadzam się na to, nie, nie, nie! – krzyczał, wierzgał. Niestety, choć był wysoki, dosyć dobrze zbudowany i przede wszystkim wytrenowany, nie miał szans na wygraną. W ogóle, to nie tak miało wyglądać!

Brunet wcisnął mu w usta pełną garść słodkich malin, ale on wypchnął język i od razu je wypluł. Uparty Yuuri zebrał je i jeszcze raz wpakował ociekającą sokiem słuszną porcję różowej słodyczy, tym razem przyciskając mu dłoń do warg. Zdziwienie w jego oczach przekształciło się w złość – zapowiadało ochotę zemsty.

Uwolnione dłonie Rosjanina sięgnęły ku rękom Japończyka. Choć ten nigdzie się nie wybierał, wręcz przeciwnie; wygodnie się na nim umościł i nie wydawał się planować kolejnych ataków, Victor ściskał drobniejsze rączki, jakby to od intensywności dotyku zależało ich wspólne istnienie. Choćby mieli się bić i siłować do końca tego dnia, był gotów oddać wszystko w zamian za wygraną. Nawet, gdyby musiał związać go sznurkiem z własnych dresowych spodenek – związałby! I zawiesiłby go na przeklętym drzewie brzoskwiniowym, gdyby jeszcze się wiercił i wykłócał.

Chciał powiedzieć cokolwiek, wytłumaczyć się, wyjaśnić, ale nie mógł. Żuł maliny, być może trochę za długo, zyskując czas na organizację strategii działania.

Tak naprawdę, to chciał krzyczeć. Głośno i wyraźnie przeprosić, dać do zrozumienia, że nie chciał. On tylko dbał o romantyczną atmosferę, którą sobie wyobrażał, planując całą tę zabawę w zgadywanki. Według założeń, to miała być atrakcja popołudnia na miarę niezapomnianej gry wstępnej. Randka nad randkami. Najlepsza, na jakiej kiedykolwiek byli, urocza, niemal dziecinna.

Chciał powtarzać się w wyznaniach, wygłaskać krzywo przyciętą grzywkę. Leżeć, przytulać się, milczeć – ale wspólnie, bo tylko wspólne milczenie miało dla niego urok i sens. Trzymać się za ręce, jak dzieciaki, w sekrecie. Skraść kilka pocałunków. Śmiać się z jego czoła i wymyślać fryzury na przyszłość, które uchroniłyby go od przejęcia kapelusza w spadku po Yakovie. Odgadywać smaki. Och, to był idealny plan! Przez żołądek do serca. Zamknięte oczy pobudziłyby inne zmysły.

A to, że niechcący prawie udusiłby narzeczonego brzoskwinią... to był tylko nieszczęśliwy wypadek, spowodowany nadmiarem miłości. Wcale nie chciał go zabijać. No, może i zbyt gwałtownie wepchnął za dużą cząstkę owoca między usta Yuuriego, ale to dlatego, że za bardzo rozczulił się jego nadmiernie uroczym odruchem, słowami, anielską aparycją. Tylko tyle i nic więcej.

– Hej, Victor – Katsuki westchnął, zakasłał ze zmarszczkami bólu na czole. Westchnął jeszcze raz i uśmiechnął się czule, po czym złożył czuły pocałunek w kącik jego ust. – Miałeś tu sok.

– Malinowy.

– Zgadłeś, brawo! – Wesoły głos kłócił się z cierpiętniczym wyrazem twarzy. – Wiem, że bardzo się starałeś, żeby zorganizować randkę naszych marzeń, więc... może kontynuujmy ją, jakby ta brzoskwinia nie miała miejsca, co?

Znowu go oszołomił.

Za każdym razem, kiedy tylko starał się zebrać myśli, podjąć decyzję nareszcie godną starego, doświadczonego faceta, rozsądny Japończyk mieszał szyki jego dzielnie zaplanowanych postanowień. Czyżby czytał mu w myślach? Chyba po prostu tak dobrze go znał, najlepiej, jak tylko się da.

I nie musiał się tłumaczyć. Mógł dalej rozkoszować się chwilą, toskańskim ciepłem, delikatnym wietrzykiem, mierzwiącym czarne włosy. Śmiać się z jego głupoty, odpoczywać we wzajemnych objęciach... dzięki Yuuriemu być może ta randka miała jeszcze szansę na sukces!

–  A to, co to za smak, Victor? – zapytał i niewinnie, acz z zaskoczenia pocałował malinowe usta.

To był smak najdoskonalszego owocu, najsłodszego, najpyszniejszego i nie miał pojęcia, jak wcześniej mógł bez niego żyć. Smak, który nadał sens wszystkiemu, co do tej pory robił. Smak przyspieszonego bicia serca, odgarnianych włosów ze skroni, wspólnego chichotu i rumieńców, splecionych dłoni, rozanielonych spojrzeń, niepowstrzymanych westchnień. Smak głupich sprzeczek, bójek, dławienia się brzoskwiniami.

Obaj doskonale znali odpowiedź. Zamiast jej udzielać, postanowili kosztować – razem, do końca świata i jeszcze jedną chwilę dłużej. Smak, który zmienił ich życie.


*

Cuda i dziwy, Zuzanna opublikowała OPOWIADANIE :D 

Właściwie, to tylko ultrakrótki shocik, z którego *kaszle jak yuuri po wywinięciu się kosiarzowi*  wcale nie jestem zadowolona *kasłanie wzmocnione*

Oficjalnie witam Was Wszystkich w jakże krótkim i typowym dla mnie, czyli nienormalnym opowiadanku walentynkowym. Oneshot na walentynkowe wyzwanie Dziabara

Wylosowanym dla mnie hasłem o numerze 414 było podane u góry: Jak się nazywa ten owoc? Pomysł na akcję miałam od razu, ale zdecydowanie uległ zmianie podczas pisania. Sama się wstydziłam, kiedy to pisałam.

Czy akcja dzieje się w walentynki? Nie określiłam tego, interpretujcie to sobie jak chcecie. Mogę zdradzić, że według mnie nie, a to dlatego, że tak ostro marzę o lecie, że to raczej coś wakacyjnego. Na szczęście wszyscy wiemy, że walentynkowe opowiadanko wcale nie musi mieć nabźdykanych haseł WALENTYNKI, SERDUSZKA, CZEKOLAAADAAAA w co drugim zdaniu. Dlatego zostawiłam te nieokreślone wakacje :)

NO U MNIE TO JAK ZWYKLE WARIACJA NA TEMAT, ZAMIAST RZETELNEJ INTERPRETACJI XD dobra cicho

No bo tak: stworzyłam sobie miniplan. Mini, bo zakładałam, że to będzie raczej coś krótkiego. W założeniach miałam kilka różnych smaków. Przeszukiwałam cały internet w poszukiwaniach toskańskich sadów, najpopularniejszych owoców. Również regionów, żeby wiedzieć, gdzie dokładnie chcę ich umiejscowić i czym może charakteryzować się takie miejsce. Chciałam napisać fluffiaste opowiadanie pokroju zeszłorocznego Komfortu, coś o odkrywaniu uczuć i pokonywaniu miłosnych barier.

Ale. No właśnie, tu przychodzi czas na niejedną Alę: tak samo, jak Victorowi nie poszło randewu, tak i moje plany poszły się kiziać i zamiast pisać uroczą, zmysłową opowiastkę, udławiłam Yuuriego brzoskwinią.

I w ogóle nie miało tak być, nie tak tanio i łatwo. Noale. Noale ja nie umiem inaczej i tak dawno nie publikowałam czegokolwiek pisanego, że wesoły nam dzień dziś nastał, że w ogóle zdobywam się na odwagę i rzeczywiście to wrzucam. No. AVE DZIABA! 


Bardzo dziękuję za możliwość wzięcia udziału w rozruszającym moje publikowanie wyzwaniu!

I dziękuję każdemu, kto dotrwał do samego końca :) Do poczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro