Rozdział 7
Podczas przerwy na lunch razem z Tayen spędziłam ją w stołówce siedząc przy jednym stole. Postawiłam jej lunch argumentując to tym, że miała zamiar pomagać mi w matmie ponadprogramowo. Przewróciła tylko na to oczami, ale nie protestowała.
To dobrze. Naprawdę nie miałam siły na szukanie kolejnych argumentów, a nie mogłam znieść tego, że chodziła głodna.
Napisałam rodzicom, że jadę z Tayen się pouczyć i będę nieco później w domu. Nalegali, abym ich informowała, jeśli później wrócę do domu.
Naprawdę zaczęli się o mnie bardziej martwić.
Po szkole pojechałyśmy do sklepu z elektroniką, gdzie pracowała Tayen. Poznałam Koby'ego, jej kolegę z pracy. Studiował na drugim roku informatyki na Uniwersytecie Kalifornijskim. W czasie gdy on zajmował się sklepem i obsługiwał klientów Tayen na zapleczu powtarzała ze mną matmę.
Jej cierpliwość i spokój przy tłumaczeniu mnie zadziwiał.
Jeśli miałam problem z jakimś zagadnieniem bez żadnego objawu zniecierpliwienia próbowała mi go wytłumaczyć ponownie, w inny sposób.
Wróciłam do domu akurat na kolację. Mama zamówiła indyjskie jedzenie, na które ostatnio miałam ciągle ochotę.
Pierwszy raz od tygodnia podczas wspólnego posiłku włączyłam się do rozmowy i zjadłam z apetytem swoją porcję.
Powrót do szkoły pomógł mi. Potrzebowałam wyrwać się z tego kokonu rozpaczy, w którym zostałam zamknięta przez mój umysł. Wcześniej byłam zła na rodziców za ten szantaż, teraz jednak miałam ochotę im za to podziękować. Co też zrobiłam.
***
Starałam się spełnić swoje postanowienie i nie myśleć o Desmondzie.
Przez większość czasu działało.
Czasem tylko, gdy miałam kolejną wizję czułam silną potrzebę zadzwonienia do niego. Usłyszenia jego głosu.
Chciałam go zobaczyć. Upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
Chciałam po prostu go obok siebie.
Jednak zaraz pojawiało się orzeźwienie. Odkładałam telefon i wyrzucałam go z pamięci na kolejne dni.
Desmond sam ani razu się ze mną nie skontaktował odkąd skończył u nas zlecenie.
Nie mogłam go za to winić i przestałam czuć gorycz.
Ból i tęsknota były ciężkie do zniesienia i jeśli jakimś sposobem on wybrał niepamięć, aby tego nie czuć po tylu wiekach, to rozumiałam. Ja sama przecież już wcześniej, zanim go spotkałam w tym życiu, dużo o nim myślałam.
Czułam tęsknotę, chociaż nie spotkałam go ani razu.
Skupiłam się na nauce i swoim celu: dostanie się na studia i zdobycie stypendium.
Na początku października zostałam przyjęta na wolontariat w szpitalu.
W poniedziałki i wtorki od godziny szesnastej do dziewiętnastej pomagałam w recepcji szpitala. Pomagałam pacjentom w wypełnianiu dokumentów, odszukaniu odpowiedniej sali czy odbieraniu telefonów, jeśli akurat było ich dużo i Eve, recepcjonistka, nie wyrabiała. Dbałam również o ich komfort w poczekalni. Przynosiłam wodę czy koce dla członków rodziny pacjentów będących w trakcie zabiegów i operacji.
W dalszym ciągu nie lubiłam szpitali. Miałam ciarki od intensywnego zapachu środków dezynfekujących i białych ścian. Jednak skoro pokonałam lęk przez jazdą samochodem, to uznałam, że dam radę i z tym. Poza tym co bardzo ważne: ten wolontariat miał naprawdę wyglądać świetnie w moim podaniu na studia,. Wiedziałam o tym i byłam ogromnie szczęśliwa, że mnie przyjęli.
Znalazłam również pracę jako niania. Zaczęłam pracować dla rodziny Bighamów. Państwo Bigham mieli dwóch chłopców, bliźniaków w wieku siedmiu lat. Zajmowałam się nimi wtedy, gdy oni szli na spotkanie biznesowe lub chcieli mieć wolny wieczór. Na szczęście nie kolidowało to nigdy z moimi sesjami nauki z Tayen, nawet jeśli akurat zadzwonili do mnie w piątek i poprosili, abym wpadła. Po prostu wtedy jechałam do nich od razu po nauce z Tayen, bo oczekiwali mnie wczesnym wieczorem. Zazwyczaj była to osiemnasta lub dziewiętnasta. Zostawałam z chłopcami najczęściej maksymalnie do dwudziestej trzeciej, rzadziej do północy. Płacili świetnie, więc nie miałam co narzekać na późne godziny.
Poza tym Lewis i Jason szli spać o dwudziestej, więc przez pozostałe godziny mogłam poświęcić na odrobienie lekcji, napisanie jakieś pracy na zajęcia czy naukę. Czasami, jeśli byłam już zbyt zmęczona na wysiłek umysłowy, zwyczajnie czytałam książkę albo oglądałam telewizję.
Starałam się rozmawiać z Sonyą przez Skype co najmniej raz w tygodniu.
W ten sposób mijały mi kolejne miesiące. Nim się spostrzegłam nadszedł styczeń.
Skończyłam poprzedni semestr z wysokimi ocenami, a dzięki Tayen miałam na półrocze z matmy 4+. Ona dzięki mnie miała z hiszpańskiego 3+. To była jej najlepsza ocena z tego przedmiotu kiedykolwiek i pani Perez była w niemałym szoku na jej postępy. Groziła jej w końcu 1. Nauczycielka powiedziała jej nawet, że jeśli w kolejnym semestrze utrzyma systematyczną naukę na taką skalę, to ma szansę na 4- lub nawet na całą 4 na koniec roku.
Przez te wszystkie miesiące ani razu nie byłam w domu u Tayen. Uczyłyśmy się najczęściej w szkolnej bibliotece lub u mnie w domu.
Zaprzyjaźniłyśmy się i Tayen nieco się wobec mnie otworzyła.
Było u nich bardzo cienko z kasą, chociaż nie znałam powodu, skoro i ona i Desmond pracowali. W każdym razie nie mogła pozwolić sobie na kupowanie szkolnego lunchu i nie zawsze miała z czego zrobić jedzenie do szkoły. Pozwoliła mi dzielić się z nią moim drugim śniadaniem czy lunchem.
W zamian za to wyznanie, ja jej opowiedziałam o moim lęku przed jazdą samochodem i panicznym wręcz strachu wejścia na statek.
Wypytałam subtelnie Tayen o jej brata. Czy się z kimś może spotyka? Gdzie teraz pracuje?
Opowiedziałam jej o moim bracie, jak gdyby to była zwykła wymiana informacji o rodzeństwie.
Tayen wówczas lekko się spięła. Nie wiedziałam, że to pytanie jest aż tak trudne. Wyznała jednak, że nie, jej brat nie ma nikogo i nie szuka. Nie chce z nimi się spotykać. Pracuje teraz nad zleceniem w niedawno zbudowanym biurowcu. Razem z innymi ogrodnikami doprowadzają teren po budowie do porządku i działają według planu architekta krajobrazu zatrudnionego do tego projektu. To jakieś większe zlecenie i ma mu zająć co najmniej kilka tygodni.
Desmond nie był głupi i na pewno się zorientował, że wpadł mi w oko, że tak to ujmę. Uprzejmie jednak dawał mi do zrozumienia, że woli zachować profesjonalizm i nie jest zainteresowany.
Teraz miałam pewność.
Zabolało. Jednak starałam się zachować spokój. Nie po to tyle czasu pracowałam nad swoją psychiką, aby ta jedna informacja załamała mnie doszczętnie.
Mieliśmy czas. Kiedyś na pewno ponownie się spotkamy, z czasem może Desmond zechce porzucić życie singla i pozwoli mi się gdzieś zaprosić.
Wszystko na spokojnie. Ja i tak miałam dużo na głowie: szkołę, wolontariat i pracę.
Nadeszła środa, dwudziesty czwarty stycznia. Była godzina siedemnasta i siedziałam z Tayen u mnie w pokoju. Przyjechałyśmy do mnie moim autem po szkole, bo wszystkie stoliki w bibliotece były pozajmowane.
Tayen zazwyczaj docierała do szkoły na rowerze, bo Desmond potrzebował auta do pracy. W tej chwili jej rower znajdował się bagażniku mojego samochodu. Posiadanie SUVa miało kolejny plus.
Zaproponowałam jej, że mogę po nią jechać w drodze do szkole i ją przywozić, ale podziękowała.
Siedziałyśmy przy moim biurku, ja na krześle przyniesionym z kuchni, a moja przyjaciółka na obrotowym.
Podczas tłumaczenia mi trygonometrii obracała się na boki.
Na biurku przed nami leżały brudne talerze po zapiekance makaronowej, miałam ją wczoraj na kolację. Razem z Tayen po powrocie ze szkoły zjadłyśmy wczorajsze resztki, podzieliłyśmy się na pół i dopchałyśmy się ciasteczkami owsianymi z rodzynkami. Moja mama upiekła je dla swoich studentów, jako poczęstunek po egzaminach kończących semestr, na osłodę. Robiła je wręcz hurtowo w trakcie sesji egzaminacyjnej i sporo zostało jeszcze u nas w domu.
— Nie... Weź to wykreśl. Tutaj od obydwu stron wystarczy, że odejmiesz jeden, a potem obie strony podziel na dwa. Będziesz miała wtedy równanie elementarne. Nie utrudniaj sobie życia jakimś mnożeniem, Barbie.
Nazywała mnie tak cały czas, a ja mówiłam na nią Pocahontas. Te początkowo śmieszne określenia stały się naszymi nickami.
Tayen wyjaśniła mi kiedyś, że z samą Pocahontas ona nie miała nic wspólnego. Tamta była z plemienia Powatanów, a ojciec Tayen był z plemienia Yurok. Nigdy jednak nie uznał swoich dzieci, więc oni sami oficjalnie nie byli uznani za jednych z członków plemienia.
To właściwie były również jedyne informacje jakie kiedykolwiek mi dała na temat innych członków swojej rodziny. Tayen nie lubiła rozmawiać nawet o swoim bracie, a każda moja próba wypytania ją o jej rodziców kończyła się fiaskiem. Po trzech razach więc przestałam więc w ogóle pytać.
— Eh... — wymamrotałam z ciężkim westchnieniem i posłusznie wykreśliłam ostatnią część moich wyliczeń. — Wolałam geometrię.
Posłusznie zaczęłam rozwiązywać zadanie zgodnie ze wskazówką Tayen.
Zaczął dzwonić jej telefon leżący na blacie biurka tuż obok mojego podręcznika od matmy. Zerknęłam w jego kierunku odruchowo i zauważyłam imię na wyświetlaczu.
Desmond
Moje serce zabiło nieco szybciej. Przeniosłam spojrzenie na kartkę przed sobą i starałam się skupić ponownie na zadaniu.
Tayen sięgnęła po telefon i odebrała.
Siedziała na tyle blisko, że słyszałam również głos jej brata po drugiej stronie.
— No siemanko. Co tam?
— Znowu to słyszę, Tay.
Jego głos był pełen napięcia. I lęku.
Tayen wyprostowała się momentalnie. Zaczęła podnosić się z krzesła. Oparła telefon między swoje ramię i brodę, a potem zaczęła pospiesznie wrzucać swoje rzeczy do torby.
— Gdzie jesteś? Już po ciebie jadę.
— W pracy w biurowcu na dachu... Nie mogę... Nie mogę wejść do windy. Ona mi zabrania.
Słuchałam jego słów z rosnącym powoli strachem o niego.
Co się z nim działo?
— Niedługo będę braciszku. Zostań tam, gdzie jesteś — powiedziała szybko Tayen.
— Widziałem spojrzenia mojego szefa. Zwolni mnie.
— Nie martw się tym. Usiądź w jakimś odosobnionym miejscu, dobrze? Z dala od barierek. Już jadę.
Rozłączyła się, a cała krew odpłynęła z jej twarzy. Zapięła swoją torbę i narzuciła ją sobie na ramię.
— Muszę jechać po brata. Wyciągniesz mój rower z auta?
— Zawiozę cię do niego, tak będzie szybciej.
Rozważała nad tym tylko dwie sekundy. Pokiwała pospiesznie głową i ruszyła szybkim krokiem do drzwi. Słyszałam raz za razem jej pełne nerwów słowa „Z dala od barierek". Nie wiem co się działo z Desmondem, ale po raz pierwszy w życiu miałam zamiar przekroczyć dozwoloną prędkość.
Powiedziałam mamie, że jadę na chwilę z Tayen do jej brata do pracy. Na szczęście mama wyczuła mój niepokój i o nic nie dopytywała.
Gdy wyszłam z domu Tayen stała już przy moim samochodzie i niecierpliwie stukała palcami o drzwiczki. Odblokowałam auto i obie wsiadłyśmy do środka.
— Gdzie jest ten biurowiec?
Tayen podała mi adres, gdy wyjeżdżałam z podjazdu. Budynek znajdował się jakieś dwadzieścia minut jazdy samochodem przy trzymaniu się ograniczeń prędkości.
Ja niemal od razu je przekroczyłam. Zaciskałam mocno dłonie na kierownicy i patrzyłam przed siebie w pełnym skupieniu.
Nie pytałam Tayen, co się działo z Desmondem. Nie mogłam się rozpraszać niczym, a już szczególnie rozmową. Ona sama również milczała całą drogę.
Gdy nieco ponad dziesięć minut później zaparkowałam na nowiutkim, prawie pustym parkingu Tayen wyskoczyła z auta, ledwo się zatrzymałam. Pognała w stronę wieżowca, nadal teren był ogrodzony wysokim murkiem obklejonym reklamami. Biurowiec nie został jeszcze oddany do użytku. Na parkingu widziałam tylko kilka samochodów, w tym Desmonda. Zapewne pozostałe także należały do pozostałych zatrudnionych ogrodników.
Przy wejściu do budynku zauważyłam, jak ochroniarz ją zatrzymał. Dyskutowała z nim chwilę, energicznie gestykulując rękami. Ochroniarz zadzwonił do kogoś i po chwili oboje weszli do środka. Zapewne nie mogła poruszać się sama po terenie budynku.
Wysiadłam z samochodu i patrzyłam w stronę wyjścia, z każdą minutą coraz bardziej podenerwowana. Dlaczego oni jeszcze nie wyszli?
W końcu zauważyłam Tayen wychodzącą z Desmondem z budynku. Chłopak miał na sobie swój roboczy strój. Jego twarz była bledsza, gorączkowo rozglądał się wokół siebie, jak gdyby nie mógł się skupić. Tayen obejmowała go mocno ramieniem i coś cicho do niego mówiła. Kierowała się w stronę srebrnej Skody.
Uniosła głowę i spojrzała na mnie, bezgłośnie powiedziała „zadzwonię". Wyciągnęła z kieszeni brata kluczyki i otworzyła samochód, pomogła mu wziąć na miejsce pasażera.
To nie był dobry pomysł do podejścia i zadawania pytań.
Stałam więc w miejscu i obserwowałam, jak Tayen wsiadła do auta i odjechała.
Czyżby Desmond miał wizje?
Dlaczego jednak aż tak na nie reagował i dlaczego mnie nie pamiętał?
Mimo tak dużej ilości pytań byłam spokojniejsza.
Desmond był bezpieczny, Tayen się nim zajmie. Cokolwiek się z nim działo powie mi sam, jeśli tak zadecyduje.
Nie zamierzałam wypytywać Tayen. Przede wszystkim zależało mi na zdobyciu zaufania Desmonda.
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę domu. W moich żyłach nadal krążyła adrenalina, pomogła mi z lękiem i nie byłam aż tak zdenerwowana jazdą powrotną.
Wieczorem siedziałam przy angielskim i kończyłam swoje wypracowania, starałam się skupić na Szekspirze.
Chwilę przed dwudziestą pierwszą usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. To była Tayen.
Odebrała po dwóch sygnałach.
— Cześć, czy z twoim bratem wszystko w porządku?
To nie było subtelne. Jeśli Tayen podejrzewała kiedykolwiek, że coś czułam do Desmonda, teraz raczej nabrała pewności.
— Na razie już tak. Dałam mu lek uspokajający i śpi. Jednak przez co najmniej dwa kolejne tygodnie mu się nie polepszy, nie może wrócić do pracy. Muszę mieć go na oku i nie mogę zostawać po lekcjach na nasze wspólne uczenie. Dam ci znać, jak to się zmieni.
Momentalnie również przypomniałam sobie sytuację z końcem sierpnia, gdy dostałam od niego wiadomość sms z informacją o wzięciu wolnego. Wtedy również miał taką sytuację.
Chrzanić teraz wspólną naukę, nie martwiłam się o to w ogóle. Miałam nie dopytywać. Ale pamiętałam jego przejęcie i zmartwienie, gdy mówił o zwolnieniu.
— Czy go zwolnili?
— Tak — wyznała gorzkim tonem. — Gdy mu się polepszy poszuka czegoś nowego. Z jego talentem nie jest to trudne.
Skoro Tayen nie mogła się ze mną uczyć po lekcjach, to pewnie też weźmie wolne w pracy.
— Mogę do ciebie wpaść na naszą sesję...
— Nie, dzięki — ucięła krótko.
— Tayen, nie interesuje mnie jak i gdzie mieszkasz, jeśli o to się martwisz.
Milczała dłuższą chwilę. Chciałam kuć żelazo póki gorące, więc dodałam:
— Masz szansę na 4 na koniec roku z hiszpańskiego. Chcę, żebyś ją miała. Dzięki swoim ocenom bez problemu dostaniesz się do college'u.
— Dobra, trzymam cię za słowo, że masz wywalone na to jak mieszkam.
— Przysięgam — zapewniłam zgodnie z prawdą.
— Wyślę ci w wiadomości sms adres.
— Okej. Zapewne jutro nie idziesz do pracy, tak?
— Tak. Od razu po szkole wracam do domu. Na szczęście w pracy szefowa jest wyrozumiała i rozumie.
Tak jak myślałam.
— Mogę jutro do ciebie wpaść i przywiozę ci przy okazji rower.
Milczała ponownie, gdy rozważała moją propozycję.
— Dobra. Jutro przyjadę samochodem Desmonda, on i tak nie będzie go używał. To najwyżej pojedziesz za mną.
— W porządku. Do zobaczenia jutro w szkole.
Rozłączyłyśmy się, odłożyłam komórkę na biurko. Oparłam łokcie na blacie, a twarz ukryłam w dłoniach.
Nic mu nie jest, mówiłam sama do siebie. Napięcie nie opuszczało mojego ciała, zaczęły mnie boleć mięśnie barków od tego stresu. Zawsze podczas długoterminowego stresu zaczęły mnie pobolewać spięte mięśnie.
Potarłam dłonią twarz i sięgnęłam ponownie po długopis. Musiałam dokończyć pisać to wypracowanie. Oby skupienie na czymś wymagającym mojej uwagi pomogło.
***
Rano spakowałam do torby kilka dodatkowych batoników zbożowych, dwa jabłka i banana. W razie czego.
Powiedziałam rodzicom przy śniadaniu, że po lekcjach jechałam tym razem do Tayen się pouczyć.
Gdy zaparkowałam o siódmej pięćdziesiąt widziałam już srebrną Skodę, ale nigdzie nie było na parkingu Tayen.
Uznałam, że pewnie poszła już do szkoły.
Narzuciłam torbę na ramię i ruszyłam powoli w stronę budynku.
Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do tutejszej zimy. Z końcem stycznia było na tyle ciepło, że co najwyżej potrzebowałam bluzy rano czy wieczorem.
W Nowym Jorku o tej porze padał śnieg, a temperatury sięgały zera.
Gdy byłam już prawie przy wejściu usłyszałam śmiech Kellana dobiegający zza budynku.
— Co my tu jeszcze mamy... Kilka nudnych książek, zeszyty... O, może przepiszę od ciebie teraz jeszcze pracę na angielski i wyrwę te kartki z twojego zeszytu. Ktoś z nas dostanie dzisiaj pałę, ale to nie mogę być znowu ja. Widzisz, mogłaś sama napisać dla mnie drugą pracę, to nie stalibyśmy przez taką decyzją.
— Wal się, dupku.
Tayen.
Ci tępogłowi jednak ponownie zaczęli ją nękać. Dlaczego nic mi nie powiedziała? Czy to dzisiaj dopiero znowu się zaczęło?
Bez chwili wahania i żadnych skrupułów wyciągnęłam telefon z torby. Weszłam na mojego Instagrama. Napisałam do Bryce, koleżanki z którą miałam wychowanie fizyczne, była akurat online. Poprosiłam ją o robienie zrzutów ekranu mojej relacji, w razie gdybym nie mogła jej zapisać.
Dobrze wiedziałam, że faceci z drużyny byli ode mnie silniejsi i szybsi. Mogli mi zabrać telefon, gdybym tylko nagrywała lub robiła zdjęcia. Mogliby mi nie pozwolić zapisać relacji po jej zakończeniu.
Może i byłam blondynką, ale przysłowiowej głupoty nie można mi było zarzucić.
Bryce wysłała mi kciuka w górę i włączyłam relację na żywo.
— Cześć wszystkim! — przywitałam się z promiennym uśmiechem, mając włączoną przednią kamerę. — Właśnie jesteśmy świadkiem, jak jacyś mięśniacy z naszej szkoły znęcają się nad uczennicą. To samo w sobie jest słabe, prawda?
Widziałam dwie osoby mnie oglądające, w tym Bryce. Po chwili pojawiły się jeszcze trzy.
— Jednak dyrektor powiedział wyraźnie co o tym wszystkim myśli. Interesujące, że niektórzy czują się bezkarni.
Włączyłam tylną kamerę i wyszłam zza zakręt budynku. Zauważyłam Kellana kończącego robiącego zdjęcia stronom z zeszytu Tayen. Schował telefon do kieszeni i zabrał się za wyrywanie stron.
Joel trzymał wyrywającą się moją przyjaciółkę, bo Tayen ani myślała być spokojną ofiarą. Rzucała w ich stronę przekleństwami godnymi marynarza.
Stałam schowana w połowie za budynkiem, w cieniu, jeszcze mnie nie zauważyli. Byli zbyt zajęci.
— Cicho bądź. I powiesz tej babie od anglika i od historii , że nie zrobiłaś zadania. Inaczej przebiję ci opony od auta. Nie stać cię na ich wymianę, biedaku.
Tayen próbowała kopnąć Joela w krocze, ale on zacisnął mocniej dłonie na jej ramionach i szarpnął nią mocno.
— Ogarnij się, dzikusko.
Mogłam odejść, żeby mnie nie zauważyli i pójść od razu do dyrektora. Jednak nie miałam pojęcia, co jeszcze mogą zrobić Tayen. Już i tak wystarczające było zniszczenie jej zeszytu.
Nie miałam zamiaru odchodzić stąd i zostawić ją w tyle.
Zrobiłam dwa duże kroki do przodu, wyszłam z cienia.
— Oto przykład nękania w naszej szkole drodzy widzowie. Bardzo proszę, róbcie zrzuty i nagrywajcie jako dowód — powiedziałam głośno.
Na live było już piętnaście osób.
Kellan i Joel poderwali głowy w moją stronę. Joel odrzucił Tayen na ziemię i ruszył na mnie niczym nosorożec.
— Kurwa. Oddawaj ten cholerny telefon.
Kellan rzucił zeszyt i również zaczął do mnie iść. Żaden z nich nie wierzył, że naprawdę robiłam live'a.
Tak jak przewidywałam Joel wyrwał mi telefon z ręki. Gdy zobaczył włączoną transmisję na żywo krew odpłynęła z jego twarzy. Pospiesznie wyłączył transmisję i nie zapisał nagrania. Co było do przewidzenia.
Byłam jednak pewna, że Bryce zrobiła o co ją poprosiłam. A jeśli nie ona, to ktoś kto mnie oglądał.
— Za późno. — Posłałam mu promienny uśmiech.
— Ty jebana szmato — warknął Joel i zamachnął się na mnie dłonią.
Tego akurat nie przewidziałam. W życiu bym nie pomyślała, że któryś z nich mnie uderzy i to w twarz. Jego dłoń zderzyła się z moją twarzą i poczułam piekący ból rozlewający się na mojej twarzy. Od siły uderzenia aż upadłam na ziemię.
— Dani! — zawołała spanikowana Tayen.
Poczułam metaliczny smak krwi. Ugryzłam się we wewnętrzną stronę policzka podczas uderzenia. Wyplułam czerwoną ślinę na trawnik.
Może i dostałam w twarz i na pewno zostanie mi ślad.
Teraz jednak dyrektor nie mógł zbagatelizować tego wszystkiego, nawet jeśli zobaczyłby nagranie. Mógł spróbować się wykręcać, kto wie. To w końcu była dwójka najlepszych szkolnych zawodników.
Jednak teraz? Moi rodzice nigdy nie pozwolą, aby to poszło im płazem. Mój ojciec szczególnie.
Dlatego zamiast płakać ja wybuchłam śmiechem, chociaż od tego jeszcze bardziej zaczęło mnie wszystko boleć. Usiadłam na ziemi i spojrzałam na Joela z rozbawieniem. Twarz bolała mnie z każdą chwilą coraz bardziej.
— Oh, teraz to masz przesrane człowieku.
Po jego przerażonej minie wiedziałam, że on także zaczął zdawać sobie z tego sprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro