Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

W piątek po szkole zgodnie z naszymi ustaleniami poszłam z Tayen do szkolnej biblioteki. Postanowiłam skupić się pomocy jej najpierw z hiszpańskim, skoro w zeszłym roku miała z nim aż tak duże problemy.

Uczenie się w szkolnej bibliotece miało jedną wielką wadę: stałyśmy się na celowniku pani McBride. Trzy razy nas uciszała i z całą pewnością nasze regularne wizyty staną się dla niej koszmarem.

Szybko dotarło do mnie, jak wiele Tayen miała zaległości i że jeśli naprawdę nie weźmie się w garść, to pani Perez ją obleje.

Mimo to nie siedziałyśmy długo. Po jakieś godzinie zaczęłam słyszeć głośne burczenie w brzuchu Tayen, ja również byłam piekielnie głodna. Ostatni normalny posiłek jadłam w końcu rano, a teraz dochodziła już siedemnasta.

— Dobra, nie za bardzo jesteśmy przygotowane na dłuższe przesiadywanie tutaj — stwierdziłam i powoli się przeciągnęłam. Coś pyknęło mi w plecach i lekko się skrzywiłam. Odzwyczaiłam się od siedzenia tak długo w jednym miejscu.

— Skończmy lepiej na dzisiaj. Umieram z głodu, ty pewnie też. W środę wezmę więcej przekąsek, to będziemy mogły posiedzieć dłużej.

— W porządku. — Tayen ziewnęła i zakryła usta dłonią. — I tak już dzisiaj niczego nowego się nie nauczę. Jestem padnięta.

W bibliotece było nadal sporo osób. Godziny otwarta były długie, bo aż do godziny dziewiętnastej, a w okresie przed egzaminami podobno czas otwarcia był wydłużany.

Gdy tylko zwolniłyśmy stolik od razu usiadło przy nim troje innych uczniów, sporo od nas młodszych. Zapewne pierwszaki.

Nic nie mówiłyśmy dopóki nie opuściłyśmy biblioteki, pani McBride wodziła za nami spojrzeniem niczym lis za królikiem.

— W przyszłą środę pouczymy się dłużej — obiecałam, gdy szłyśmy korytarzem w stronę wyjścia.

— Pomogę ci matmą. Nie może być tak, że ty cały czas pomagasz mnie.

— Jasne.

Gdy znalazłyśmy się na szkolnym parkingu większości aut już nie było. Na boisku szkolnym za siatką widziałam drużynę futbolową na treningu. Biegali interwały w akompaniamencie krzyków swojego trenera, pana Brendle'a.

Przynajmniej nikt nie będzie zaczepiał Tayen, pomyślałam z zadowoleniem.

Słońce nadal świeciło jasno, poraziło mnie w oczy. Wygrzebałam z torby ciemne okulary.

— Do zobaczenia w poniedziałek na hiszpańskim — powiedziała Tayen i ruszyła pospiesznie w stronę swojego samochodu, nie czekając nawet na moją odpowiedź.

— Miłego weekendu! — zawołałam za nią.

Patrzyłam jak wsiadła do Skody. Powinnam poprosić ją o numer telefonu, gdy kolejnym razem się spotkamy, pomyślałam. W razie czego.

Poszłam do swojego auta. W środku zapięłam pasy, sprawdziłam odruchowo lusterka. Ruszyłam w stronę domu.

Przez tę całą moją naukę z Tayen nie przewidziałam jednego: piekielnego wzmożonego ruchu na drodze po siedemnastej.

O tej porze większość ludzi pracujących w biurach kończyło pracę i wracali do domów z centrum Los Angeles na przedmieścia, gdzie ja mieszkałam i gdzie znajdowała się moja szkoła.

Już po kilkuset metrach, po wyjechaniu na główną drogę, zauważyłam wokół siebie mnóstwo aut. Normalnie ulice były puste. Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy i starałam się oddychać spokojnie. Nie mogłam pozwolić sobie na panikę. Gdy stanęłam na czerwonym świetle włączyłam pospiesznie radio drżącymi palcami, a potem znowu chwyciłam za kierownicę.

Oby ten mój lęk mijał z czasem. W końcu musiałam teraz cały czas jeździć do szkoły autem w obie strony. Właściwie to wszędzie, najbliższy większy sklep był dziesięć minut jazdy samochodem. Nigdzie się nie dało ot tak dojść szybko na pieszo. Na promenadę i plażę szłam ostatnio jakieś piętnaście minut, jednak tam były co najwyżej małe sklepiki, kawiarnia, lodziarnia i lokale głównie turystyczne. Z cenami zdecydowanie powyżej przeciętnej.

Kolejne czerwone światło przede mną. Ostatnie już na mojej drodze do domu. Przystanęłam powoli za samochodami stojącymi przede mną i usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu.

Piosenka „Apocalypse" Cigarettes After Sex.

To był dzwonek, jaki ustawiłam dla Desmonda. Nigdy nie patrzyłam na telefon, gdy prowadziłam samochód, nawet gdy stałam na czerwonym świetle. Jeżeli jednak cokolwiek mogło pokonać mój lęk przed byciem za kółkiem, to jedynie Desmond.

Sięgnęłam po komórkę i pospiesznie ją odebrałam. Nie minęło nawet kilka sekund odkąd usłyszałam dzwonek i podjęłam decyzję.

— Cześć!

— Cześć, Danico — powiedział po drugiej stronie Desmond, a moje serce zabiło szaleńczo w piersi. — Wracam do pracy od poniedziałku, będę u was rano przed 8.

Jak dobrze było usłyszeć ponownie jego głos. Momentalnie świat stał się piękniejszy, a ja szczerzyłam się jak jakaś idiotka.

Nie mogłam się doczekać aż znowu go zobaczę.

Planowałam postarać się wyjechać do szkoły dopiero, gdy on przyjedzie. Powiedział w końcu „przed 8". Ja musiałam wyjechać do szkoły najpóźniej o siódmej czterdzieści, by dotrzeć spokojnie na szkolny parking bez pośpiechu i znaleźć jeszcze jakieś wolne miejsce przy wyjeździe.

— To świetnie. Przekażę rodzicom.

— Przy okazji chciałem podziękować za pomoc mojej siostrze. Tayen wróciła właśnie do domu i powiedziała mi o tym waszym wspólnym uczeniu.

— Nie ma sprawy, serio — zapewniłam szczerze. — Ona pomoże mi w matmie, więc to obustronna korzyść. Obie musimy w tym roku postarać się o jak najlepsze oceny.

Światło zmieniło się na zielone i samochody przede mną zaczęły ruszać.

Bardzo chciałam rozmawiać dłużej z Desmondem, ale chociaż odebrałam połączenie od niego, to nie dam rady rozmawiać w trakcie samej jazdy.

— Słuchaj, ja właśnie jestem za kierownicą i mam zielone, muszę kończyć — dodałam pospiesznie.

Usłyszałam za sobą dźwięk klaksonu. Wszystkie auta przede mną już ruszyły i ja byłam kolejna.

— Słyszę właśnie, że ktoś się niecierpliwi — odpowiedział i mogłam przysiąc, że wyczułam uśmiech w jego głosie. — Do zobaczenia.

Rozłączył się. Ta krótka rozmowa poprawiła mi humor i zapomniałam kompletnie o głodzie oraz zmęczeniu. Przyjemne ciepło rozlało się po całym moim ciele. Odłożyłam pospiesznie telefon i ruszyłam. Słyszałam za sobą kolejny klakson.

Rany, gdzie się tak ludziom spieszyło?

Po dotarciu do domu pomogłam mamie w przygotowaniu kolacji, w międzyczasie zjadłam pospiesznie małą kanapkę z serem.

Cały czas miałam głowę w chmurach, podczas krojenia papryki do sałatki prawie skaleczyłam się w palec, bo źle złapałam nóż.

— Jak było w szkole? — spytała mama, gdy przykucnęła przy piekarniku i otworzyła powoli drzwiczki. Z środka buchnęło gorąco i para.

— Świetnie. Poznałam młodszą siostrę Desmonda, naszego ogrodnika. Chodzimy na hiszpański i matematykę razem. Postanowiłyśmy się razem uczyć po szkole, dzięki niej mam szansę na 4+ na koniec z tej głupiej matematyki. Tayen jest w niej orłem.

Mama drewnianym patyczkiem sprawdziła, czy pieczeń była gotowa. Wyłączyła piekarnik z zadowoloną miną i wyprostowała się. Zdjęła z dłoni grubą rękawicę, a potem powiesiła ją na swoje miejsce.

Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem.

— Cudowna wiadomość.

— A, Desmond wraca w poniedziałek skończyć pracę nad ogrodem.

Powinnam to jakoś inaczej jej przekazać. Zrozumiałam to niemal od razu, jak tylko te słowa opuściły moje usta. Oczy mojej mamy zalśniły i jej uśmiech zmienił się w nieco bardziej ciekawski.

Nie miałam ochoty na wypytywanie. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie.

Tata powinien przyjechać zaraz do domu.

— Masz z nim stały kontakt? Myślałam, że z nim nie rozmawiasz.

— Bo nie rozmawiam. Zadzwonił do mnie dzisiaj i poinformował mnie o powrocie.

— Czy wszystko z nim w porządku? Dosyć długą zrobił sobie tę przerwę, ponad dwa tygodnie. Chorował na coś?

— Pytałam o to jego siostrę. Według Tayen wszystko z nim w porządku, potrzebował tylko odpoczynku. A jak tam u ciebie w pracy? Studenci z Los Angeles dają ci w kość?

Mama wykładała dwa przedmioty: literaturę amerykańską oraz angielską.

— Nie, jak na razie zrobili na mnie miłe wrażenie.

Zmiana tematu podziałała. Mama zaczęła z pasją opowiadać o swoich pierwszych wykładach na nowej uczelni o tym, jak ciepło przyjęło ją grono akademickie ale również sami studenci. Wykazywali się niebywałym zaangażowaniem i z chęcią wdawali się w dyskusje na zajęciach, co moja mama ogromnie chwaliła. Lubiła, gdy młodzi na głos wyrażali swoje opinie i co ważniejsze, ich bronili argumentami.

Kiedyś pracowała w szkole średniej, jednak szybko zrezygnowała. Męczyło ją nauczanie angielskiego osób, których kompletnie nie interesowało to, o czym mówiła. Miała również pecha, bo pierwsza szkoła w której znalazła zatrudnienie była stawiała na nauki ścisłe. Głownie takie osoby do niej chodziły i większości zależało tylko na zaliczeniu angielskiego na przyzwoitą ocenę, nic więcej.

Teraz mama uwielbiała przygotowywać dodatkowe materiały dla swoich studentów, robić ciekawe projekty czy organizować przykładowo wycieczki do miejsc ważnych dla amerykańskiej literatury.

Naszą rozmowę przerwał powrót taty. W czasie gdy mama poszła się z nim przywitać ja nakryłam do stołu i przeniosłam jedzenie.

Zaczęłam rozmyślać nad planem wymknięcia się dzień później na domówkę u Melody.

Samo wymknięcie się nie powinno stanowić problemu, ale jak ja miałam z takiego zadupia dotrzeć do jej domu? Nie dam rady wyjechać z podjazdu niezauważona przez rodziców. Ruch przy naszej ulicy był słaby, nocą praktycznie nie istniał. Było cicho i spokojnie, jednak tylko do chwili wyjazdu na główną drogę.

Miałam rower, jednak nie lubiłam nim jeździć po ruchliwych ulicach. Poza tym jazda nocą na rowerze, trasą którą jeszcze nigdy nie jechałam i która w jedną stronę zajmie mi co najmniej czterdzieści minut?

Nie mówiąc już o tym, że na miejscu wypiłabym piwo czy dwa, więc wracałabym będąc pod wpływem alkoholu.

Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Nie wsiądę na rower po piwie, a co dopiero za kierownicę. Pozostała jeszcze ewentualnie opcja zapytania rodziców o zgodę i poproszenie, aby mnie zawieźli, a potem po mnie przyjechali. Miałam prawie osiemnaście lat, skończę pełnoletność w grudniu.

Mój tata jednak jasno się wyraził podczas naszej ostatniej rozmowy, co o tym myśli i odrzuciłam tę myśl. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną, długą i męczącą rozmowę na ten temat.

Cóż, najwyraźniej moje wypady na domówki się skończyły. Tak naprawdę jakoś niespecjalnie było mi żal. Wiedziałam, że gdybym naprawdę się uparła, mogłabym poprosić Melody aby po mnie przyjechała lub mogłabym zamówić Ubera.

Jednak przy tej pierwszej opcji wiele rzeczy mogło pójść nie tak, rodzice mogliby przykładowo zauważyć samochód Melody albo chciałaby mnie odwieźć po wypiciu alkoholu.

A Uber w piątkową noc był drogi. No nic, planowałam odbić to sobie na studiach. Po kolacji z rodzicami napisałam wiadomość do Melody, że niestety nie dam rady wpaść.

                                             ***

— Ale jak to nie przyjedziesz? — marudziła Melody rozczarowana.

Moja koleżanka zadzwoniła do mnie po dwudziestej pierwszej, zapewne gdy w końcu zobaczyła moją wiadomość.

— Nie mam jak przyjechać. Rodzice mnie nie puszczą, nie dam rady się wymknąć niezauważona.

— Cholera, szkoda.

— Wiem. Postaram się następnym razem wpaść.

— Trzymam cię za słowo.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, opowiedziałam jej o moim spotkaniu z Tayen w bibliotece. Melody natomiast zdała mi relację awantury mającej miejsce w szkolnej stołówce. Joel pokłócił się ze swoją dziewczyną, a ta wyrzuciła na niego tacę ze swoim jedzeniem.

Crystal podobno dowiedziała się o jego zdradzie i gdzieś miała obecność widowni w postaci jednej czwartej szkoły.

Nie bardzo interesowały mnie szkolne dramaty, jednak ją wysłuchałam.

W sobotę zabrałam się w końcu za szukanie pracy oraz miejsca, w którym mogłabym odbyć jakiś wolontariat.

Wysłałam kilka CV w różne miejsce. Znalazłam także portal dla opiekunek dla dzieci w Los Angeles i zamieściłam moje ogłoszenie.

Miałam nadzieję, że niedługo dostanę jakikolwiek odezw.

W sobotę wieczorem Melody napisała do mnie jeszcze jedną wiadomość o dwudziestej drugiej z zapytaniem, czy na pewno nie zmieniłam zdania. Zapewniła, że była świetna impreza.

Po jej krótkiej wiadomości zawierającej aż trzy błędy łatwo się domyślałam, że musiała już coś wypić.

Odpisałam jej, że na pewno nie przyjadę i życzyłam udanej zabawy.

Byłam już wykąpana, w piżamie i miałam niedługo iść spać. Nie odczuwałam jeszcze senności, z natury byłam raczej typem sowy, jednak starałam się uregulować swój rytm dnia. Nie mogłam pozwolić sobie o siedzenie do późnych godzin, bo w niedzielę za nic nie zasnęłabym o przyzwoitej porze i w poniedziałek byłabym zombie.

Poczytałam jeszcze kilka rozdziałów „Buszującego w zbożu", książki, którą musieliśmy niedługo omawiać na angielskim. Plusem posiadania matki wykładowczyni literatury amerykańskiej była ilość opracowań i pomocy naukowych do różnych książek zrobionych przez nią. Sama również kochałam literaturę, po niej odziedziczyłam tę miłość.

Przed północą położyłam się spać, chociaż długo przekręcałam się z boku na bok nim w końcu zasnęłam. Cisza panująca w moim pokoju cały czas była dla mnie dziwna i nie mogłam się do niej przyzwyczaić. Miałam otwarte okno, a i tak niemal żadne dźwięki nie docierały do mnie. Tylko co jakiś czas dźwięk mijającego nasz dom auta.

W Nowym Jorku zawsze było głośno, nawet nocą i co wieczór zasypiałam przy dźwiękach ulicy. To był w sumie kolejny z powodów, dla którego miałam twardy sen. Mało co mnie było w stanie obudzić. Miałam głośne budziki i potrzebowałam ich kilku, aby wstać rano.

Nie wiedziałam, jak długo udało mi się spać, gdy w pewnym momencie usłyszałam głośne pukanie do drzwi mojego pokoju, a potem głośne uderzenie drzwi o ścianę, gdy zostały otwarte z większą siłą niż to było potrzebne.

Ktoś zapalił światło w pokoju. Zmrużyłam oczy, czując jak nagła jasność mnie razi i z jękiem schowałam głowę pod kołdrę.

— Jezu, pali cię czy co? — wymamrotałam zaspana w poduszkę.

— Jesteś tutaj... Jezu święty, jak dobrze, że jesteś — powiedziała moja mama drżącym, podenerwowanym głosem.

— Mówiłem ci, Rebecco. Uspokój się już. — Dotarł do mnie głos mojego ojca, pełen napięcia.

Zaspana odkopałam się z kołdry i usiadłam na łóżku. Potarłam twarz i rozejrzałam się po pokoju. Pociągnęłam nosem.

Żadnego dymu nie czułam. Wszystko było w porządku.

Moja mama stała w twarz, blada jak ściana. Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak białej, nawet jej usta posiniały ze stresu.

Była w swoim kremowym, jedwabnym szlafroku. Tata stał obok i obejmował ją ramieniem, także był w piżamie. On znacznie lepiej panował nad emocjami, ale w jego oczach również widziałam podenerwowanie.

— O co chodzi? — zapytałam zaspana. — Co się dzieje?

Sięgnęłam po telefon i pierwsze co dostrzegłam, to dwie wiadomości od nieznanego numeru, od tego samego numeru nieodebrane połączenie.

Oraz wiadomość tekstowa od Desmonda oraz jedno nieodebrane połączenie od niego.

W każdej innej okoliczności byłabym zachwycona taką ilością prób jego kontaktu ze mną, ale zamiast ekscytacji poczułam strach.

Coś się siało, coś złego i dziwne zachowanie moich rodziców to potwierdzały.

Proszę, błagam, żeby nic mu się nie stało, myślałam w duchu i pospiesznie odblokowałam ekran telefonu.

Otworzyłam wszystkie wiadomości i pospiesznie je przeczytałam:

Nieznany: Tu Tayen. Jesteś na tej domówce u Melody Read?

Nieznany: Jak jesteś to spieprzaj stamtąd i oddzwoń do mnie.

Zapisałam od razu numer Tayen i otworzyłam wiadomość od Desmonda:

Desmond: Daj znać, czy wszystko z Tobą w porządku. Według Tayen miałaś być na domówce w domu Readów. Podobno doszło tam do strzelaniny.

Gapiłam się na ekran telefonu. Wszystkie wiadomości były sprzed jakiś trzydziestu minut. Dochodziła druga w nocy.

— Desmond przyjechał zapytać o ciebie — powiedziała cicho mama. Kolory wróciły już do jej twarzy i przestałą wyglądać jak duch. — Czeka na dole.

— Kiedy nie odebrałaś od niego ani do jego siostry oboje się zmartwili. Podobno miałaś być na tej imprezie. — Tata patrzył na mnie, nieco spokojniejszy.

— Dostałam zaproszenie, ale odmówiłam — wyznałam ledwo słyszalnie, nie mogłam skupić myśli.

Jak to strzelanina? Czy z Melody i Iris wszystko dobrze?

Co się tam stało u diabła? Nic do mnie nie docierało.

I jak to Desmond przyjechał? Do mnie? O drugiej nad ranem, bo się martwił? Skąd w ogóle ona i Tayen wiedzieli o strzelaninie? Czyżby sobie mnie przypomniał?

Tyle pytań, a mój umysł nadal był zaspany. Wolniej reagowałam. Czułam cały czas niepokój obezwładniający moje ciało. Wstałam powoli z łóżka.

Musiałam przede wszystkim zobaczyć się z Desmondem.

Miałam na sobie koszulkę z myszką Miki i czerwone szorty od piżamy. Wstałam z łóżka i założyłam na siebie bluzę wiszącą na krześle obrotowym przy moim biurku. W nocy temperatura spadła i było chłodno.

Miałam pustkę w głowie. Nie byłam w stanie skupić się na niczym. Ta cała sytuacja wydawała się być surrealistyczna.

— Nadal jest na dole?

— Tak. Czeka, byśmy powiedzieli czy jesteś u siebie. Podobno jego siostra nie da mu spokoju dopóki się nie upewni, że wszystko z tobą w porządku.

Nawet jeśli przyjechał tutaj tylko przez Tayen, nie miało to znaczenia. Musiałam go zobaczyć.

Nie widziałam go ponad dwa tygodnie.

— Powiem mu sama. Chcę też wiedzieć skąd wie o tym wszystkim i czy wie coś o Melody — powiedziałam.

Mama pokiwała głową, patrzyła na mnie cały czas szeroko otwartymi oczami.

— Przez chwilę naprawdę myślałam, że się wymknęłaś...

Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.

— Zostałam — zapewniłam ją cicho. Ponad ramieniem mamy spojrzałam na tatę, patrzącego na mnie. — Nie wymknęłam się.

Puściłam mamę, a wtedy mój ojciec zamknął mnie w objęciach.

Bardzo rzadko to robił, nie należał do wylewnych i uczuciowych ludzi. Swoją miłość i troskę okazywał zazwyczaj w inny sposób.

Każdy jednak czasem tego potrzebował.

Staliśmy tak chwilę, nim w końcu wypuścił mnie z ramion i ponownie objął mamę.

— Idź na dół do tego chłopaka, bo ciągle tam stoi — powiedział w końcu.

Pokiwałam głową i minęłam ich w drzwiach. Zeszłam boso pospiesznie po schodach na dół, a z każdym krokiem moje serce biło coraz szybciej.

Zanikał też szok i pojawiała się jasność umysłu oraz troska o moje koleżanki ze szkoły.

W salonie na kanapie siedział Desmond, wyprostowany jak struna. Miał na sobie dżinsy i koszulkę na krótki rękaw. Gdy mnie zauważył jego spojrzenie nieznacznie zmiękło.

— Jak to dobrze, że nie jesteś typem imprezowiczki — odezwał się cichym, niskim tonem i wstał powoli z kanapy.

Nie spuszczałam z niego spojrzenia. Nie byłam w stanie. Zupełnie, jak gdyby mnie zahipnotyzował.

— To prawda, nie jestem.

Desmond wyciągnął telefon i zaczął coś pospiesznie pisać.

— Daję znać Tayen, że nic ci nie jest.

Patrzyłam na niego całą sobą stłumiłam chęć podejścia bliżej i przytulenia go. Tęskniłam za nim, chociaż znajdował się przecież ledwie trzy metry ode mnie. To był inny rodzaj tortur. Odchrząknęłam, skupiając swe myśli na innej, równie bolesnej i ważnej kwestii.

— Skąd wiesz, co się stało u Melody? Co z samą Melody i Iris?

— Mój znajomy był na tej imprezie, opuścił ją w chwili, gdy rozległy się strzały. Przyjechał prosto do mnie, Tayen podsłuchała naszą rozmowę. Powiadomiliśmy policję o zdarzeniu. Nie mam pojęcia, co z pozostałymi ludźmi. Gdy nie odpisałaś i nie odebrałaś przyjechałem od razu tutaj.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro