Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog


Rok 2115, 19 lipca, Los Angeles

Tak naprawdę nigdy nie poznaliśmy odpowiedzi na nasze pytanie: czy to złota bransoletka zakończyła w końcu naszego pecha? Nasza historia rozpoczęła się i zakończyła tym samym podarunkiem. To miałoby sens.

Czy może jednak zwyczajnie sprawił to rozwój medycyny? W końcu rana postrzałowa, którą Azriel otrzymał sześćdziesiąt siedem lat temu mogła być śmiertelna, gdyby nie natychmiastowa pomoc medyczna i operacja.

Bez względu jednak na to, jaki był tego powód, w końcu otrzymaliśmy szansę przeżyć razem wspólne życie.

Zwiedziliśmy razem cały świat, założyliśmy rodzinę, odchowaliśmy dzieci i bawiliśmy wnuki. Nasza najstarsza prawnuczka, Violet, wzięła ślub zeszłego miesiąca i chociaż ani ja ani Azriel nie mogliśmy już szaleć na parkiecie jak za dawnych czasów, to bawiliśmy się cudownie.

Rzadko mieliśmy okazje spotkać się całą rodziną, ponieważ wszyscy porozjeżdżali się po całych Stanach. Do grona naszej rodziny wliczałam również syna Tayen oraz Koby'ego, Adriela oraz jego żonę, dzieci i wnuki.

Moja przyjaciółka oraz jej mąż zmarli dwadzieścia lat temu, niedługo po tym, jak pochowałam Rebeccę i Sheana Riley'ów, moich rodziców z wyboru. To były dla mnie niezwykle trudne kilka lat i gdyby nie wsparcie Azriela zapewne bym się załamała.

Jednak po przejściu żałoby Azriel przypomniał mi łagodnie, że nie żegnaliśmy się z nimi wszystkimi na zawsze.

Oboje rozmawialiśmy coraz swobodniej na temat śmierci.

Nie była ona już czymś strasznym i okrutnym. Czekaliśmy na jej nadejście niczym na przybycie dobrego znajomego, który chociaż raz postanowił przyjść w swoim czasie, a nie za wcześnie i bez zapowiedzi. Teraz jednak byliśmy na niego gotowi.

Zgodnie postanowiliśmy ruszyć dalej, gdy nadejdzie nasz czas.

Spędziliśmy ze sobą długie, szczęśliwe życie i nie chcieliśmy igrać z siłami będącymi ponad nami. Może ktoś tam uznałby nas za zbyt zachłannych i sprawiłby, że już nigdy więcej byśmy się nie spotykali.

Poza tym byliśmy już po prostu gotowi iść dalej.

Wiedzieliśmy, że jeśli istniało życie po śmierci, to czekała tam na nas niezliczona szersza bliskich nam ludzi, z każdego naszego wcielenia.

Tayen, Koby, Sonya, Joseph, Melody, Iris, Melissa, Harmony, Brandon, Jade... Przeżyliśmy ich wszystkich.

Miałam dziewięćdziesiąt lat, a mój mąż dziewięćdziesiąt jeden. Oboje mieliśmy nadal ostre jak brzytwa umysły, lecz nasze ciała od dłuższego czasu buntowały się przeciwko nam.

Nie byłam w stanie już chodzić na długie spacery, nawet przy pomocy laski. Azriel miał coraz większe problemy z lewym barkiem. Po wyleczeniu się rany i zakończeniu rehabilitacji zapomniał o postrzale na ponad pięćdziesiąt lat. Teraz jednak w deszczowych porach bark sztywniał i promieniował bólem. Czasem nie mógł w ogóle ruszać lewą ręką.

Z powodów problemów z mobilnością nasza córka próbowała nas namówić do przeprowadzki do jej domu, ale ani nam się to śniło.

Dobrze nam było tam, gdzie mieszkaliśmy od czasu naszego ślubu. Nie korzystaliśmy już tylko z pokojów na górze. Wchodzenie po schodach kilka razy dziennie zdecydowanie odpadało. Zwyczajnie więc przenieśliśmy naszą sypialnię do małego pokoju gościnnego na parterze.

Od kilku dni pogoda była koszmarna, non stop padał deszcz. Azriel zażywał silne leki przeciwbólowe, bo bark dawał mu się we znaki.

Nie miał apetytu przez ból, chociaż był mistrzem w jego ukrywaniu. Jego twarz wykrzywiał grymas tylko, gdy myślał, że nie patrzę i tylko wtedy również starał się rozmasować zesztywniałe mięśnie.

Weszłam powoli do salonu, opierając się o lasce. Moje stawy w kolanach protestowały z każdym krokiem, co starałam się ignorować. Mój dyskomfort był niczym w porównaniu do tego, z czym zmagał się mój mąż.

W drugiej dłoni trzymałam kubek z gorącą herbatą z miodem. Miałam nadzieję, że ciepły napar rozgrzeje Azriela chociaż trochę od wewnątrz i może spięte mięśnie nieco się rozluźnią.

Azriel siedział na kanapie z prawej strony, w swoim ulubionym miejscu i patrzył na ekran telewizora ze zmarszczonym czołem. Tuż za kanapą stał regał z książkami z pokaźną kolekcją. Zbieraliśmy te książki całe nasze życie.

Za telewizorem znajdowały się szklane podwójne drzwi prowadzące na taras otoczony różanym ogrodem. Widziałam na niebie kłębiące się nisko czarne, burzowe chmury. Wiał mocny wiatr, korony drzew poruszały się gwałtownie i uginały pod naporem siły natury.

Czas pozostawił ślad na jego wyglądzie, jego ciemne włosy stały się białe niczym śnieg, a twarz zdobiły liczne zmarszczki. Na jego skórze, w tym na pięknych dłoniach o długich, smukłych palcach artysty widniały brązowe plamy.

Mimo tego, że wyglądał z zewnątrz tak inaczej niż kiedy go poznałam, to dla mnie nadal był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam o najpiękniejszej, najjaśniejszej duszy.

Uczynił ze mnie najszczęśliwszą kobietę na ziemi oraz pomógł mi stać się lepszą wersją samej siebie.

Moja miłość do niego rosła z każdym dniem, chociaż mogłoby się to wydawać niemożliwe.

— Kolejne ostrzeżenie przed tornadami. To już trzecie w tym tygodniu — powiedział Azriel, zerkając na mnie. Na widok kubka z parującą herbatą uśmiechnął się lekko.

Nie wiem czy ciepłe napoje cokolwiek mu pomagały, czy pił je tylko dlatego, żeby mi sprawić przyjemność. Twierdził, że od gorącego ból w barku nieco malał.

Podałam mu ostrożnie kubek i sama zajęłam miejsce obok niego na kanapie. Położyłam ostrożnie laskę obok.

— Pewnie jak zawsze nas ominie. Jak się czujesz? Przynieść ci coś jeszcze?

— Nie trzeba, dziękuję, skarbie. — Azriel posłał mi ten swój szelmowski uśmiech, od którego nadal moje serce przyspieszało. — Czuję się dobrze, a dzięki twojej herbatce zaraz będzie jeszcze lepiej, zobaczysz.

Położyłam dłoń na jego kolanie i lekko uścisnęłam.

— Violet wysłała nam już nagrania ze swojego ślubu. Wyglądała tak pięknie w tej biało-złotej sukni...Napisała, że kamerzysta nawet nagrał nas tańczących razem na początku wesela. Może obejrzymy film z jej ślubu zamiast tych koszmarnych wiadomości? Pogoda wiadomo jaka jest, wystarczy spojrzeć za okno.

Azriel spojrzał na mnie i uśmiechnął się czarująco.

— Oczywiście. Z wielką chęcią zamiast prezentera będę podziwiał swoją piękną, tańczącą na parkiecie żonę. Gracji może pozazdrościć ci niejedna przyjaciółka naszej drogiej Violet.

Spłonęłam rumieńcem na te jego słowa.

— Taką mam grację, że chodzę o lasce, czarusiu. Czy ponownie musimy odwiedzić okulistę?

— Wzrok wcale mi się nie pogorszył — żachnął się i powoli upił łyk swojej herbaty.

Wzięłam z drewnianego niskiego stolika przy kanapie pilot i wyłączyłam nim program z wiadomościami. Weszłam do sieci, a następnie na swoją pocztę i szukałam wiadomości zawierającej plik z nagraniem.

W końcu udało mi się ją znaleźć, kliknęłam w plik i na dużym ekranie telewizora pojawiły się napisy. Zabrzmiała muzyka.

A wraz z nią głośne, przeszywające moje bębenki syreny alarmowe.

Mieszkaliśmy tutaj już tyle lat i nigdy nie widzieliśmy na własne oczy tornada. Za każdym razem mijało naszą okolicę i nigdy nawet nie słyszeliśmy syren.

Zaskoczona przeniosłam spojrzenie z telewizora na Azriela, a potem na okno.

— Tym razem jednak nas nie ominie — mruknął Azriel, patrząc w stronę szklanych, wysokich drzwi prowadzących do ogrodu.

Rzeczywiście, w oddali widziałam szeroką na kilkadziesiąt metrów trąbę powietrzną. Niebo wokół niej przybrało granatowy, niemal czarny kolor, a słońce zniknęło całkowicie za kłębiącymi się dziko. Tornado zdawało się stać w miejscu, lecz chociaż nigdy nie widziałam żadnego na własne oczy, to dobrze wiedziałam, co to oznaczało.

Poruszało się w naszym kierunku.

Mieliśmy piwnicę, jednak szczerze wątpiłam, abyśmy byli w stanie w niej się ochronić przed tak ogromną trąbą powietrzną. Obserwowałam drzewa wyrywane z korzeniami, unoszone w powietrze samochody oraz niszczone w drobny mak domy.

Azriel powoli odstawił kubek na stolik i zwrócił się w moją stronę, siadając powoli bokiem.

Słyszałam dobiegające od telewizora dźwięki nagrania ze ślubu Violet i Roberta.

Mój mąż wziął mnie za ręce i wpił swoje piękne, orzechowe spojrzenie w moje.

— Czy chcesz iść do piwnicy?

— Myślę — zaczęłam powoli. — Że nim uda nam się tam zejść w tym naszym tempie to tornado zdąży uderzyć w nasz dom. Te schody są strasznie strome.

— A więc nadszedł nasz czas. — Azriel uniósł moje obie dłonie do swoich ust. Pocałował powoli najpierw wierzch mojej prawej ręki, a potem lewej. Moja złota bransoleta zsunęła się nieco niżej.

— Byłeś najlepszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Dziękuję ci za wszystko.

— No nie, tylko bez takich, skarbie. — Azriel uścisnął mocniej moje dłonie. — To nie jest pożegnanie. To raczej „ do zobaczenia po drugiej stronie". Pamiętasz chyba naszą umowę?

Wiedział, że pamiętałam. Jednak mimo naszej gotowości na zbliżającą się śmierć oboje czuliśmy mimo wszystko lęk.

Pierwszy raz dosłownie mieliśmy ruszyć w nieznane.

— Tym razem nie wracamy — powiedziałam cicho. Pochyliłam się w stronę Azriela i pocałowałam go powoli i czule. — Idziemy dalej.

Wycie tornada za oknem zagłuszyło całkowicie dźwięk dobiegający z telewizora. Ściany naszego domu zaczęły się trząść. Widziałam za oknem trąbę powietrzną. Nadal była w pewnej odległości, a już mogliśmy czuć jej niszczycielską siłę.

Azriel mocno mnie przytulił, czułam we włosach jego gorący oddech.

— Kocham cię — szepnął mężczyzna wprost do mojego ucha.

— Ja ciebie też — odpowiedziałam cicho, chociaż raczej na pewno mnie nie usłyszał. Wycie wiatru było coraz głośniejsze, usłyszałam także ostry, nieprzyjemny dźwięk rwącego metalu. To nasz dasz był odrywany.

Objęłam mocniej Azriela i wtuliłam twarz w jego miękką, bawełnianą bluzę. Zamknęłam oczy, wdychając jego zapach.

Chwilę później uderzyło w nas tornado. Jego siła rozniosła nasz dom w drobny mak w kilka sekund, a ja i Azriel kolejny już raz odeszliśmy z tego świata trzymając się nawzajem w ramionach.

Tym razem jednak po raz ostatni.

Nasza sansara dobiegła końca.



____________________________________________________


To już koniec tej powieści. Dziękuję każdemu, kto przeczytał historię Isobel i Azriela  ♥



Spis wcieleń bohaterów wspomnianych w książce (rok i miejsce spotkania):

1. Caelia i Faustus (94 rok, starożytny Rzym)

2. Celandine i Achaikos (124 rok, Starożytna Grecja)

3. Inger i Inunnguaq (200 rok, plemię Gotów, dzisiejszy teren Szwecji)

4. Grethe i Kristoffer (900 rok, plemię Swionów, dzisiejszy teren Szwecji)

5. Atri i Sagara (1200 rok, Sułtanat Delhijski, obecnie Indie)

6. Defne i Ayaz (1440 rok, Imperium Osmańskie, obecnie Turcja)

7. Adalni i Leotholf (1480 rok, Królestwo Niemieckie, obecnie Niemcy)

8. Rawiya i Hamal (1738 rok, księstwo Al-Hidżaz, dzisiejszy teren Arabii Saudyjskiej)

9. Mitena i Nahele (1760 rok, plemię Kiowa, dzisiejszy teren USA)

10. Emily Gray i Ganesh (1820 rok, Indie)

11. Liana Blanchet ( z domu Moulin) i Adélard Blanchet (1907 rok, Francja)

12. Danica Riley i Desmond Marsh (2023, USA)

13. Isobel Tucker i Azriel Killinger (2048, Wielka Brytania)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro