Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Tutaj akurat nie poznajemy żadnych nowych kuracjuszy

Wieczór debiutu Sanatorium Seksu najwidoczniej miał odbyć się w kameralnym gronie (po opóźnionym przybyciu Peny i Flow nikt nie śmiał przerwać popołudniowej drzemki Eden uskutecznianej na fotelu w recepcji). Ze znajomych twarzy można było dostrzec jedynie Nico i Louise'a zajmujących stolik niedaleko wejścia, oczekujących zapowiedzianego rozwoju akcji, oraz Peny i Flow, które zdążyły zostawić bagaże w swoim pokoju (nr 15) i jeszcze załapać się na kolację. Eden nadal drzemała w miejscu pracy, Cynthia rozpłynęła się w eterze chwilę po skompletowaniu posiłku (na jej obronę należało dodać, że zapewne klikała teraz w komputer w celach służbowych), a cała reszta obecnych składała się z tzw. zapychaczy tła, z którymi żadne z bohaterów nie nawiązało dotąd kontaktu (poza recepcjonistkami), ale być może miało się to zmienić podczas dzisiejszej integracji.

Przestronna sala wyglądała na pustą, gdy gościła tak niewiele osób. Założyciele Sanatorium Seksu na pewno spodziewali się większych tłumów, na co wskazywał zarówno rozmiar całego budynku, jak i choćby liczba stołów tutaj ustawionych przewyższająca liczbę kuracjuszy. To dość przykry, lecz konieczny do odnotowania wniosek (aczkolwiek wolelibyśmy powstrzymać się póki co od ostatecznego osądu sukcesu bądź porażki Sanatorium). Ale... przedstawienie nadal się nie skończyło. Właściwie to do tej pory nawet się nie zaczęło, aż do momentu, w którym do sali wszedł ktoś ze statywem mikrofonowym pod pachą.

Początkowo nie zwróciło to niczyjej uwagi. Jakiś idiota przyszedł i zaczął rozstawiać sprzęt, nic bardziej nudnego w świecie nie wydarzyło się od ostatnich wyścigów ślimaków w ubiegłym stuleciu (potem organizowanie tych zawodów zostało uznane za nieetyczne, dlatego zawodowi nudziarze stracili jakąkolwiek konkurencję). Minęła jednak chwila, a po niej kolejna, zanim okazało się, że proces ustawiania statywu wydłuża się jedynie w czasie, nie przynosząc przy tym zadowalających efektów np. w postaci stojącego o własnych siłach statywu. To już było interesujące, chociażby dla Nicolasa, który z wykształcenia był hejterem. Nico musiał zawiesić niezobowiązującą konwersację z Louise'em, by w skupieniu oddać się przyjemności oglądania szamoczącego się w wysiłkach chłopaka od statywu. Ten tymczasem powoli tracił resztki nadziei. Leżące na podłodze elementy stojaka wydawały się mówić coś do niego, bo odpowiadał im gorączkowym szeptem, po czym nerwowo wycierał dłonie o spodnie, przeczesywał palcami długie, ciemne włosy i wracał do układania swoich puzzli 3D przed (na szczęście niewielkim) gronem gapiów, coraz częściej rzucającym mu ukradkowe spojrzenia.

Louise tylko przez moment też go obserwował, po czym wrócił wzrokiem do swojego partnera. Zmarszczył brwi. Po lekkim uśmiechu dostrzeżonym na jego twarzy wiedział, że z ust Nico lada chwila padnie coś złośliwego, a bardzo, naprawdę bardzo nie chciał tego słyszeć, a już na pewno udawać, że go to bawiło. Szczerze żal zrobiło mu się tego chłopaka (nie Nico, oczywiście).

– Pójdę mu pomóc – oznajmił.

Nico drgnął jak wyrwany z transu.

– Po co? – zapytał ze szczerym zaskoczeniem w głosie.

– Bo wszyscy na niego patrzą, jak robi z siebie debila.

– A ty chcesz do niego dołączyć? Wiesz chociaż, jak rozłożyć ten stojak?

Louise nie wiedział, jak rozłożyć ten stojak, ale w przypływie altruizmu nawet nie przeszło mu to przez myśl. Chociaż, z drugiej strony, jak trudne mogłoby to być? Nie można przeżyć całego życia w strachu przed nieumiejętnym rozstawieniem statywu mikrofonowego...

– Może i nie wiem. Ze mnie też się pośmiejesz?

Louise nie planował zabrzmieć tak oskarżycielsko, ale to, co zostało powiedziane, w istocie zostało powiedziane. Co więcej, tak właśnie uważał. Przez kilka sekund poczuł się jak obrońca uciśnionych (w tym też samego siebie), jak bohater walczący o dobro i sprawiedliwość w okrutnym świecie, a potem nagle coś zupełnie nieoczekiwanie przyłożyło mu obuchem w głowę, przeniknęło przez jego skórę, chwyciło go za kiszki, przekręciło je o 180 stopni, potem o kolejne 180, związało je w supeł żeglarski i tak pozostawiło w nienaturalnym ułożeniu we wnętrzu jego brzucha. Owym „czymś" było spojrzenie Nicolasa. Lodowato zimne, utkwione w niego niczym drzazga, która wypływa na wierzch dopiero wraz z krwią po długich minutach dłubania w ranie, pytające z wyrzutem: „za kogo ty mnie uważasz?". Peleryna zbawcy wszechświata szybko opadła z ramion Louise'a i spłynęła mu pod nogi, a on stracił siły nawet na to, by ją podnieść i otrzeć nią swoje wyimaginowane łzy. Nagle przypomniały mu się wszystkie powody, dlaczego przestał dogadywać się z Nico. Zazwyczaj temu zaprzeczał tak przed chłopakiem, jak i przede wszystkim przed samym sobą, wyrzucał je z pamięci, gdy tylko starały się tam znowu wedrzeć. Ale teraz...? W obliczu próby gasnął cały jego zapał, a jedyne co czuł, to paraliżujący strach, że być może – tylko być może – w głębi serca zaczął już go nienawidzić, jednocześnie nie przestając go kochać.

– Przepraszam – odezwał się nagle Nico, na co Louise wzdrygnął się instynktownie. – Masz rację, nie powinienem był tak mówić.

Misternie zawiązany supeł żeglarski rozwiązał się w ułamku sekundy.

– ...Co? - wydusił z trudem na wydechu Louise.

– Nooo, miły jesteś, że chcesz pomóc. Ale już cię wyprzedzili – Tu kiwnął głową w kierunku rozgrywającej się przed nimi sceny.

Kiedy Louise znowu na niego spojrzał, po jego lodowatym wzroku mrożącym chęci do życia i wyciskającym wyrzuty sumienia nie było ani śladu. Być może przed chwilą Louise doświadczył tylko omamu wzrokowego? Nieoczekiwanego powrotu wspomnień z przeszłości? Kto wie.

Tymczasem, aby nie musieć konfrontować się teraz ze swoimi uczuciami i swoim chłopakiem, posłusznie odwrócił się w stronę wskazaną przez Nico. Gość od statywu nadal tam stał i płonął ze wstydu, statyw nadal nie stał (i nie płonął ze wstydu), tyle że obok nich znalazła się nagle wysoka dziewczyna o umięśnionych nogach, dokładnie wyeksponowanych przez niezakrywające ich krótkie szorty. Nico i Louise jeszcze tego nie wiedzieli, ale miała na imię Flow. Flow najwyraźniej – w przeciwieństwie do Louisae'a – była człowiekiem czynu. Składanie statywu poszło jej błyskawicznie, z tym że na koniec stwierdziła krótko:

– Brakuje jednej części.

To powiedziawszy, wypuściła swe dzieło z rąk, a ono w ułamku sekundy rozkraczyło się i runęło na podłogę.

– Tak myślałem – przyznał jego właściciel takim tonem, jakby zupełnie tak nie pomyślał. – Dziękuję ci... – Popatrzył na nią wyczekująco.

– ...Flow – dokończyła Flow i strzeliła sobie z karku.

– Piękne imię. Kto je wybrał?

Rodzice.

– Gratulacje dla rodziców! – I zaczął klaskać.

Po sali przetoczyły się pojedyncze brawa. Chłopak najwyraźniej uznał ten brak entuzjazmu za oznakę, że niewiele osób usłyszało jego słowa, bo zamyślił się na moment, a potem zaczął rozglądać się wokoło po podłodze w poszukiwaniu zostawionego gdzieś mikrofonu.

– Jeszcze w czymś pomóc? – zaoferowała Flow, kiwając się na stopach w przód i w tył.

– Nie, nie, dziękuję. Już sobie poradzę. Szukam mikrofonu.

– Masz go w kieszeni – podpowiedziała dziewczyna i zaczęła wykonywać wymachy rękami.

Całe przedstawienie nabrało dziwnego komizmu kreskówki dla dzieci oglądanej przez osoby dorosłe. Niczym Podróżniczka Dora, chłopak od statywu rzucał w przestrzeń pytanie z rodzaju „jak rozstawić statyw?", widownia zgodnie milczała, po czym Flow przychodziła z odpowiedzią: „zobacz, właśnie tak!". Następnie Podróżniczka Dora ponownie pytała: „gdzie jest mikrofon?", widownia nadal uparcie milczała, tyle że 10 razy bardziej zażenowana, a Flow znów odpowiadała „zobacz, właśnie tutaj!". Niestety aktor grający rolę Podróżniczki Dory został zmuszony do zadania trzeciego pytania („jak włączyć mikrofon?"), na które nawet wszechwiedząca do tej pory Flow nie znała odpowiedzi (nie zadziałało ani postukanie nim o udo, ani chuchnięcie w jego górną część, ani nawet wciśnięcie przełącznika na uchwycie). Wygrzebał więc z kieszeni telefon, poklikał coś na ekranie, a następnie przyłożył urządzenie do ucha.

– Przyślijcie informatyka – szepnął z desperacją.

W tym czasie Louise już dawno zdążył dojść do wniosku, że dołączenie do chłopaka od statywu byłoby jego największym życiowym błędem – z wysokim prawdopodobieństwem zrobiłby z siebie głupiego, tak, jak sugerował to wcześniej Nico. Louise nie patrzył w jego stronę, bo obawiał się, że gdy ich spojrzenia się spotkają, obaj pomyślą prawie to samo: „miałeś rację" lub „miałem rację".

– Skąd oni wytrzasnęli tego typa? – zastanawiał się głośno Nico z nutką satysfakcji pobrzmiewającą w głosie. – Ja bym go od razu zwolnił.

– Może to jego pierwszy raz... – Louise podjął kolejną desperacką próbę wybronienia swojej i jego godności z tego kłopotliwego położenia.

– Tyle pieniędzy za niekompetenty personel? Ja cię rozumiem, kochany. Jesteś miły, życzliwy i tak dalej. Ktoś by ci stanął na stopę, a ty jeszcze byś go przeprosił. Ale tu chodzi o zasady. I o nasze pieniądze. – Louise zajął się podziwianiem swoich pomalowanych na szaro paznokci (malowanie sobie nawzajem paznokci było ich małą związkową tradycją). czując się jak besztane za nic dziecko. – Na razie nie zrobili tu niczego, co mogłoby mnie przekonać, by nie zgłosić kolejnej skargi. Osobiście skontaktuję się z szefostwem, jeśli będzie trzeba! A najwyraźniej...

Louise postanowił obrać zawsze działającą, starą i dobrą taktykę milczenia, póki monolog sam się nie zakończy. „Myślałem, że mamy tu po prostu odpocząć", mógł powiedzieć. Zamiast tego bezwiednie przesuwał palcem wskazujących po zmarszczonej skórze na knykciach.

– No więc podsumowując... recepcjonistka miała nas gdzieś i spała sobie w najlepsze. Potem wyrzuciła naszą skargę („Naszą? Chyba twoją") do śmietnika, co było po prostu bezczelne. Hmmm... Pokój akurat jest w porządku. Na wystrój wnętrza nie będę narzekać, widać, że poświęcili na to dużo więcej uwagi, niż na kwestie organizacyjne... Kolacja taka sobie, moim zdaniem. W tej cenie jadłem lepsze. Pamiętasz, jak byliśmy nad morzem w tamte wakacje? Wszystkie posiłki mieli gorące. Można? A nie, że przychodzisz trzy minuty za późno i już ci w gardle staje, takie zimne... No właśnie... Co dalej... a! Ten cały „wieczór powitalny", czy cokolwiek, miał zacząć się pół godziny temu. Nie mieli czasu wcześniej, żeby przetestować ten statyw??? Po co mi to oglądać?

Tutaj Nico znów obrócił się w stronę zajścia. Na scenę dramatu wkroczyła informatyczka (Cynthia), westchnęła, powiedziała coś do gościa od statywu, ten wybałuszył oczy i oblał się rumieńcem, Flow (z jakiegoś powodu ona ciągle tam była) roześmiała się tak głośno, że po sali rozniosło się echo, informatyczka (Cynthia) podniosła z podłogi kabel, podpięła go jednym końcem do gniazdka w ścianie, drugim końcem do mikrofonu, nacisnęła przełącznik na uchwycie, podała mikrofon załamanemu wodzirejowi, powiedziała doń coś jeszcze, po czym opuściła towarzystwo. Flow pochyliła się w stronę mikrofonowego chłopaka, chyba o coś go spytała, bo skinął głową, a ona poklepała go po plecach jak starego kolegę. Chwilę rozmawiali, co dla niewtajemniczonych mogło wyglądać jak amatorski taniec bez podkładu muzycznego, bo oboje przestępowali z nogi na nogę, tyle że on robił to w ramach nerwowego gestu mającego za cel uspokojenie delikwenta, a ona, wyraźnie rozluźniona, chyba po prostu taka już przyszła na świat.

Ponieważ ze stosownej odległości nie dało się złożyć urywków ich słów w sensowne zdania, Nicolas powtórnie przekierował swoją uwagę na kwestie znacznie od nich istotniejsze:

– Jak już mówiłem... Oni tutaj niczego nie kontrolują. Gdyby to był festyn u Lidki na wsi – okej. Ale tak nie jest. Nie przyjechałem tu, by się denerwować, ani by szukać dziury w całym. My wpadliśmy w tę dziurę, niczego nie trzeba było szukać! Wyjaśnię to i... Louise??? Hej, żyjesz???

Louise pomrugał szybko, wyrwany z otępienia. Zgubił się w fabule jakoś przy wspomnieniu o zeszłorocznym urlopie i od tego czasu koncentrował się głównie na utrzymywaniu stabilnego, równomiernego oddechu. Taktyka ignorowania rzeczywistości działała tylko wtedy, kiedy udawało mu się wyłączyć słuchanie na obu płaszczyznach – zarówno swoich własnych myśli, jak i dźwięków dochodzących z otoczenia. Nie miał pojęcia, o czym mówił przed momentem Nico i nawet go to nie interesowało. Pewnie coś o marnowaniu czasu i pieniędzy, braku decyzyjności, albo brzydkich kafelkach na podłodze w toalecie.

– Co się stało??? – Nico z monologu nieusatysfakcjonowanego klienta błyskawicznie przeszedł do roli zmartwionego chłopaka.

– Zamyśliłem się – przyznał Louise.

– Jesteś blady jak ściana. Na pewno dobrze się czujesz?

– Tak, tak – zapewnił Louise, gdy Nico z powątpiewaniem zmarszczył brwi. – Naprawdę, wszystko gra, wszystko gra. – Uniósł ręce w obronnym geście.

Przez chwilę żaden się nie odezwał (oprócz pana wodzireja, który zdążył już otrząsnąć się z porażki i właśnie testował użyteczność swojego – tym razem działającego – mikrofonu, wypowiadając losowe sylaby w liczbie znacznie większej, niż było to konieczne, i denerwując tym wszystkich zgromadzonych).

– W każdym ra– zaczął Nico.

– Porozmawiajmy o czymś innym – uciął szybko Louise.

Nico był w takim szoku, że aż się zapowietrzył. Otworzył usta, by zaprotestować, po czym zamknął je, znowu otworzył i znowu zamknął. To, co miał jeszcze do powiedzenia, spisane dwunastką zajęłoby zapewne jakieś 300 stron formatu A4. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, by nie wypowiedzieć pierwszej myśli, która zaświtała w jego głowie. Musiał istnieć jakiś powód, dla którego Louise nie chciał z nim rozmawiać i choć Nico nie miał bladego pojęcia, czym mógłby on być, wyraz twarzy jego chłopaka utwierdzał go w przekonaniu, że zamknięcie mordy jest czasem słuszną decyzją. Oczywiście konwersacja na temat jego opinii o Sanatorium Seksu nie została odwołana, a jedynie odroczona w czasie, lecz mimo to Nico odczuwał z tego tytułu lekki dyskomfort porównywalny do siedzenia przy stole w sąsiedztwie kogoś, kto za szeroko rozstawia łokcie. Oto rzeczy, które robimy w imię miłości.

– W porządku – podsumował, udając niewzruszonego. W odpowiedzi Louise posłał mu blady, obojętny uśmiech.

Być może zaczęliby potem niezobowiązującą, pozbawioną treści rozmowę, jedną z tych, które prowadzi się po jakimś niewielkim spięciu, by zobaczyć, czy druga strona konfliktu wciąż się na nas gniewa. Być może, bo uniemożliwiły to czynniki zewnętrzne, z których czynnik zewnętrzny nr2 wynikał bezpośrednio z czynnika zewnętrznego nr1. Czynnik zewnętrzny nr1, a inaczej – pan wodzirej od mikrofonu, nadal robił testy jakości sprzętu. Sprzęt działał naprawdę bez zarzutów, dlatego też wchodzący w skład przymusowej widowni kuracjusze zaczęli rozglądać się po stołach w poszukiwaniu miękkich pomidorów do poczęstowania swojego ulubionego indie artysty. Problem polegał też na tym, że chłopak wciąż rozmawiał z Flow zajmującą miejsce na środku sceny z powodów zupełnie niewytłumaczalnych – niewytłumaczalnych przynajmniej od momentu, gdy dziewczyna z powodzeniem zademonstrowała działanie sił grawitacji na niedysponowanym dziś statywie. Właściwie w ich rozmowie nie byłoby niczego niewłaściwego czy irytującego, gdyby utrzymana została na tzw. stronie. Nie było żadnego uzasadnienia przemawiającego za jej upublicznieniem, jednak pan wodzirej albo potrafił takie wystosować, albo zapomniał, że jego rozmówczyni nie mówi do mikrofonu, ale on już tak. W rezultacie publiczność nie słyszała żartu, ale słyszała „HAHAHAHAHAHA", nie słyszała kogo i dlaczego, ale słyszała „przysięgam, ja go nigdy nie lubiłem. On mnie chyba tak, ale ja jego nie", nie słyszała odpowiedzi, ale słyszała „co znaczy to S na twoim naszyjniku? Twoja dziewczyna nazywała się jakoś inaczej...Dobrze kojarzę?". Miarka przebrała się, gdy chłopak potrzebował kichnąć, a źle wymierzył punkt jednoczesnego odsunięcia się od Flow i od mikrofonu, czego skutkiem było potężne kichnięcie wspierane przez cały system nagłaśniający.

W takich warunkach poruszanie autoaktualizującego się tematu wątpliwej jakości usług sanatorium nie miało większego sensu zarówno pod względem praktycznym, jak i etycznym, dlatego Nico siedział z czołem wspartym na dłoni i usilnie starał się udawać niewzruszony posąg, wewnątrz eksplodując prawie od nadmiaru emocji różnych kategorii. Żywa konwersacja dwojga przed nimi nie była jednak jedynym rozpraszającym elementem układanki, co zostało wspomniane nieco wyżej, teraz natomiast domagało się rozwinięcia. Czynnik zewnętrzny nr1 (chłopak od mikrofonu) ilością produkowanych decybeli utrudniał funkcjonowanie nie tylko tym, którzy zamierzali z kimś o czymś porozmawiać (np. Nico z Louise'em o przyczynie rozdrażnienia tego na L), ale też tym, którzy już te rozmowy rozpoczęli, a teraz mierzyli się z konsekwencjami tej decyzji – np. czynnikowi zewnętrznemu nr2. 

__ __ __ 

Mogę napisać, abyście obejrzeli jojo bizarre adventure.

Fabuła tego dzieła, które trzymacie właśnie w rękach na nośnikach elektronicznych, powoli się rozjeżdża w 4 (ha-) strony świata (hA-), a jeszcze nawet się nie zaczęła. BTG by coś powiedziała na ten temat. 
02.06.24

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro