2. Poznajemy pierwsze kuracjuszki Sanatorium Seksu!
Pani Eden recepcjonistka nie miała całkowitej racji, gdy powiadamiała Nico i Louisego o godzinie przybycia pozostałych kuracjuszy – równo o siedemnastej, kiedy chłopacy zeszli na kolację, sala jadalna wciąż ziała pustkami, jeśli nie liczymy rozstawionego na stołach jedzenia. Gdzieniegdzie przemieszczali się co prawda jacyś ludzie, ale nawet Eden, przesiedziawszy pół dnia za ladą w recepcji, nie pamiętała już, skąd się oni wzięli i, szczerze mówiąc, było jej to absolutnie obojętne. W każdym razie, ponieważ także była ona człowiekiem, musiała skorzystać z oferty gastronomicznej Sanatorium Seksu i dołączyć do tej przypadkowej, głodnej zgrai ignorującej jej obecność tak, jak ignoruje się osoby pracujące w usługach.
Eden, poza całkowitą racją w udzielaniu informacji Nico i Louisemu, nie miała również wygórowanych oczekiwań odnośnie do warunków zatrudnienia. Lata pracy za najniższą krajową nauczyły ją jeść szybko, nigdy nie chorować, a już na pewno nie łamać sobie kończyn, spać na stojąco lub z otwartymi oczyma, nie mówić więcej, niż się tego po niej spodziewano oraz wyrobić w sobie przydatny nawyk działania na autopilocie, tak że z dwunastogodzinnej zmiany świadomie odczuwała najwyżej dwie, może dwie i pół godziny. To wyjaśniało, dlaczego poza roszczeniowym Nicolasem i jego całkiem przyzwoitym partnerem nie kojarzyła nikogo w tym pomieszczeniu, ale ponieważ ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna, postanowiła skoncentrować uwagę na wybraniu odpowiedniego posiłku. Na trzy sekundy w jej głowie zamigotało pytanie, czy naprawdę była głodna, czy tylko bardzo, bardzo zmęczona, ale szybko zgasło, gdy dziewczyna uświadomiła sobie, że przecież jadła tutaj za darmo. Postanowiła zrobić więc to, co robi każdy rozsądny turysta na wakacjach w obcym kraju, czyli ze szwedzkiego stołu nałożyć sobie wszystkiego po trochu.
Ponieważ jednak nie ustaliliśmy na razie, co dokładnie mogliby jeść nasi wycieczkowicze w Sanatorium Seksu, detale tej akcji zostaną pominięte. Ważniejsze jest to, że Eden w trakcie nakładania dodatków, przypadkowo trąciła kogoś łokciem i nie przeprosiła za to, ponieważ nie poczuła takiej potrzeby. Nie chciało jej się nawet spojrzeć w tym kierunku, co zapewne było w dużym stopniu efektem skrajnego wyczerpania organizmu, oszczędzającego energię na czym tylko się dało, w mniejszej zaś części zwykłej ludzkiej ignorancji recepcjonistki. Jednakże, na jej nieszczęście, druga strona konfliktu nie została bierna.
– O, cześć, Eden – powiedziała wspomniana druga strona konfliktu.
– Cześć – odpowiedziała Eden.
– Wszystko okej? – kontynuowała druga strona konfliktu.
– Tak – potwierdziła Eden.
– To okej – skwitowała druga strona konfliktu, który chyba jednak nie był zbytnim konfliktem.
Eden w duchu uznała wymianę zdań za udaną, bowiem szybko dobiegła ona końca. Za to lubiła właśnie Cynthię, nazywaną w tym rozdziale „drugą stroną konfliktu". Cynthia była jej koleżanką po fachu, także recepcjonistką, która dodatkowo pełniła tysiąc innych, istotnych, lecz niezupełnie sprecyzowanych ról w organizacji Sanatorium Seksu i swoim profesjonalizmem niemal skutecznie wypełniała tymczasowe luki kadrowe. Wyraźnie ograniczało ją posiadanie tylko jednego ciała, w dodatku powiązanego ściśle z warunkami otaczającej je rzeczywistości, na które m. in. składała się potrzeba wyjścia na papierosa średnio co dwie godziny. Tam też poznała ją Eden i od razu zawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia spleciona z braku chęci i potrzeby do ciągnięcia bezsensownej pogadanki. Eden naprawdę podobało się, w jaki sposób milczała Cynthia. (Skłoniło ją to też do zastanowienia się, czy rozróżnianie typów milczenia należy do tej samej kategorii, co rozróżnianie smaków wody mineralnej. Odpowiedź brzmiała: nie wiadomo, bo skąd niby to wiedzieć?). Cynthia milczała w dokładnie tym samym języku, co Eden, a był to jej naturalny, pierwszy język, jedyny, którym posługiwała się biegle.
Żeby jednak stan rzeczy nie wyglądał tak, jakby nikt z nikim tam nie rozmawiał, należało uczciwie wspomnieć, że Cynthia czasem się odzywała. A kiedy już to robiła, rzadko mówiła o sobie. Mówiła raczej o tzw. idiotach, których – jak się okazywało – w świecie wylęgło się w ostatnim czasie naprawdę mnóstwo. Idiotą był na przykład klient, który nie odbierał telefonu, idiotami byli jej szefowie, którzy prowadzenia biznesu uczyli się z Poradnika Młodego Skauta, idiotami byli także wszyscy ci, którzy weszli w posiadanie tzw. złych opinii szargających nerwy biednej Cynthii i narażających ją na konfrontację z ich monstrualnym absurdem, aż wreszcie, na samym szczycie piramidy idiotów, zajmował miejsce jej młodszy kuzyn po ciotce nieboszczce. Eden doskonale pamiętała wszystkie historie Cynthii, w których występował on w roli głównego antagonisty, który dotąd nie obraził śmiertelnie bogów i nie ściągnął na całą planetę ich gniewu, doprowadzając tym do ogólnej zagłady tylko dlatego, że po tygodniu zapomniał, że miał to zrobić, bo aplikację do zapisywania swoich ambitnych projektów usunął, by w jej miejsce zainstalować Subway Surf. Cynthia uważała go za dziecko (ona liczyła sobie 26 lat, on był od niej pięć lat młodszy), które nie miało bladego pojęcia o życiu dorosłych ludzi, do których grona ona się zaliczała, a on – rzecz jasna – nie. Optymistycznie można by założyć, że „jeszcze nie", ale robienie sobie nadziei mogło w tym przypadku skończyć się zawodem całej rodziny i okolicznych wsi. Ostatnim wspomnieniem o nim, jakie robiło fikołki w głowie Eden, było wysłanie do Cynthii wiadomości o treści „mam sprytny plannnnnnn" datowanej na jedenaście dni wstecz, po której nie następowały żadne dalsze wyjaśnienia. Jaki to plan? Nie wiadomo. Czy jego autor nadal żyje, czy zdążył już zginąć tragicznie w trakcie jego realizacji? Odpowiedź również brzmiałaby „nie wiadomo", jeśli Cynthia po tysiącu prób skontaktowania się z delikwentem nie postanowiłaby zadzwonić do jego chłopaka z pytaniem, czy zdążył zostać wdowcem jeszcze zanim dorobił się statusu męża. Niedoszły mąż i niedoszły wdowiec odebrał połączenie za jej pierwszą próbą i udzielił krótkiej acz wystarczającej informacji: nie. Kuzyneczek nadal żył w dobrym zdrowiu, ale nie odpisał już Cynthii, bo „zgubił mu się czat". Zgubiło mu się też wyjaśnienie, jaki konkretnie miał sprytny plannnnnnn, tak więc Eden słuchała dotyczących go teorii spiskowych przez kolejnych kilka dni (jak mówiła Cynthia, sprytnym planem mogło być wszystko pomiędzy wieczornym wyjściem do sklepu spożywczego a dokonaniem samospalenia na skwerze przy miejskim ratuszu wraz z całą otaczającą go roślinnością) oraz wymyślania kuzyneczka od najgorszych imbecyli. Eden lubiła historie rodzinne. Szczególnie dlatego, że Cynthia kochała swoją rodzinę, włącznie z należącym do niej najgorszym imbecylem, a jej opowieści przypominały Eden jej własne rodzeństwo, które utrzymywała z wypruwania swoich żył, za którym ogromnie tęskniła, i którego nie widziała już od ładnych kilku miesięcy. Opowiadanie o perypetiach rodzinnych było prawdopodobnie jednym z niewielu, jakie Eden mogła w swoim stanie ostatecznego zblazowania zaakceptować. Tak więc, przecząc swej naturze skłonnej do ignorowania wszelkich aktywności nienależących do realizowania podstawowych funkcji życiowych, Eden szczerze polubiła Cynthię zarówno za to, co ta mówiła, jak i za to, czego nie mówiła.
Tego dnia jednak w kalendarzu nie przypadało żadne święto niezobowiązującej konwersacji, dlatego też dziewczyny nie porozmawiały o niczym więcej poza to, co zostało już wyżej wspomniane. Eden pewnie cieszyłaby się z możliwości spożycia posiłku w samotności i spokoju, gdyby nie prosty fakt, że nie doświadczyła podobnej sposobności. W momencie, gdy już miała usiąść i wziąć pierwszy kęs, a następnie przeżuć go równo 20 razy (do czego usiłowała się zmuszać, by przełamać zły nawyk połykania wszystkiego jak najszybciej bez gryzienia, od czego, jak powszechnie wiadomo, można było nabawić się wrzodów żołądka), w jej kieszeni zabrzęczał telefon. Ktoś przylazł do recepcji, przemknęło jej szybko przez myśl i natychmiast zniknęło pod płaszczem rozczarowania. Nici z posiłku. Ani nie pierwszy, ani nie ostatni raz, ale wciąż równie bolesny. Eden podniosła się z krzesła, na którym usiadła pięć sekund wcześniej, wzięła talerz z wciąż ciepłym posiłkiem, po czym opuściła salę jadalną.
Przy recepcji czekały na nią jej nowe interesantki. Dzieliły je kolejno: metr odległości, dwadzieścia centymetrów różnicy wzrostu oraz nieprzychylne spojrzenia, którymi nawzajem się obdarowywały tylko po to, by sekundę później ostentacyjnie odwrócić wzrok i nic nie powiedzieć. Ich imion Eden nie pamiętała, bo zdecydowała się nie zaprzątać takimi błahostkami swojej pamięci roboczej zaraz po tym, jak wspaniałomyślnie zapamiętane przez nią wdzięczne imię Nicolas zaprezentowało znacznie mniej wdzięczną trójwymiarową postać za nim się skrywającą.
– Witajcie w Sanatorium Seksu – zaczęła swoją standardową śpiewkę, gdy tylko znalazła się za ladą i odstawiła wciąż ciepły posiłek przy komputerze. – Czeka was tu pobyt pełen przygód, przyjemności i innych przy-. Wasze imiona?
Stojące przed nią dziewczyny zlustrowały ją uważnym wzrokiem. Eden była na to przygotowana, bo wiedziała, że przypomina albo wrak człowieka, albo wskrzeszonego nieudolnie trupa, albo w najlepszym przypadku robota. I, szczerze powiedziawszy, było jej to wszystko jedno. Tak długo, jak dostawała swoje umówione wynagrodzenie, ludzie mogli podejrzewać ją o zamiary niespodziewanego zemdlenia na ich oczach czy jakiekolwiek inne zabiegi eksponujące ubytki w jej kondycji psychofizycznej.
– Peny i Flow – przedstawiła je po chwili niższa z dziewczyn. – Zjedz sobie na spokojnie, przyjdziemy potem.
Eden powinna zapewne poczuć jakąś namiastkę wdzięczności wobec tej dziewczyny, jednak nauczona doświadczeniem wiedziała, że posiłek spożyty w obecności nieobsłużonych klientów nadal jest posiłkiem spożytym w wielkim stresie, nawet jeśli zobowiązali się oni uczciwie poczekać, tak jak nakazują kultura i godność ludzka. Mimo wszystko recepcjonistka zrezygnowała chwilowo ze swoich recepcjonistycznych obowiązków i sięgnęła po swój talerz (jedzenie okazało się dużo chłodniejsze niż pozostałe dwie wzmianki o nim wcześniej).
W tym miejscu należało na chwilę zostawić Eden sam na sam z jej obiadem, aby dalszym prowadzeniem narracji z jej perspektywy nie powodować w niej dodatkowego, niepotrzebnego stresu. Sprzyjające ku temu warunki stwarzało pojawienie się dwóch nowych postaci, aktualnie siedzących w holu i prowadzących ożywioną konwersację. Właściwie tylko jedna z nich siedziała – Peny, ta sama, która przedstawiła się Eden. Flow stała metr od niej i odczyniała jakieś wygibasy łudząco podobne do wykroków z jedną nogą wspartą o krzesło. Z daleka (z bliska właściwie też) wyglądały jak ogień i woda, w dużej mierze dzięki kolorom ich włosów – Peny miała włosy niebieskie, a Flow czerwone. Peny zdecydowanie mogła być potomkinią człekokształtnych stworów słodkowodnych: jej skóra była białoszara jak skóra topielca, włosy spływały ciężkimi falami naokoło twarzy, potęgując wrażenie, jakby dziewczyna dopiero co wynurzyła się z wody, a w oczach migotało coś niepokojącego, nieświadomie zdradzającego jej przynależność do potworów mięsożernych. Z wysokim prawdopodobieństwem Peny była jednak zwykłym, szarym (a raczej niebieskim) człowiekiem, a powyższy opis to tylko narracyjne salto. Natomiast Flow prezentowała się jako jej przeciwieństwo, ale nie przeciwieństwo na osi dobry-zły, ale raczej okrągły-kanciasty. Gdyby założyć takie rozróżnienie, Peny składałaby się głównie z owali, elips i nieregularnych kształtów opływowych, a Flow z figur o zaostrzonych, prostych krawędziach. Paleta ciepłych barw, którą posłużono się w projekcie tej postaci – czerwień jej kręconych włosów, nad którymi zdawała się sprawować co najwyżej częściową kontrolę, pomarańczowawy brąz jej skóry poprzetykanej gdzieniegdzie kolorowymi tatuażami – dodawała żywego pierwiastka żywej istocie w stopniu znacznie przewyższającym Peny i jej tożsamość kilkudniowego topielca.
Możliwe też, że odpowiadał za to fakt, że nieustannie wykonywała jakieś zamaszyste gesty losowymi kończynami w przeciwieństwie do swojej partnerki siedzącej nieruchomo z rękami skrzyżowanymi na piersi i nogami założonymi ciasno jedna na drugą. Zająwszy takie właśnie, mniej lub bardziej dynamiczne pozycje, kłóciły się.
– Po co ja ci cokolwiek tłumaczę, skoro i tak zrobisz swoje??? – prychnęła gniewnie Peny, mierząc Flow sceptycznym spojrzeniem zza czerwonych szkieł okularów.
– Właśnie po nic – podchwyciła Flow. – Zakończmy już tę dyskusję.
– Nie ma mowy. Musisz to teraz jakoś odkręcić.
– Nie trzeba. Mam wszystko pod kontrolą.
Posługując się wcześniejszym porównaniem, według którego Peny przypominała wodę, Peny przypominała teraz wrzącą wodę.
– Ty z a w s z e masz wszystko pod kontrolą! Aż do momentu, w którym już nie masz, i wtedy nagle to nasz wspólny problem! Skąd wzięłaś na to pieniądze?
– Jeszcze znikąd.
– A skąd weźmiesz na to pieniądze?
– Jeszcze nie wiem. Mam na to aż trzy tygodnie. Może pożyczę...?
– Niby od kogo??? Nikomu nie oddajesz, więc nikt ci nie pożyczy.
– Od Sage'a, od Hana, od...
– Ha! Sage'a? Typ nie ma grosza przy duszy! A jakby miał, to na swoje problemy, a nie twoje. Han zresztą to samo. Ostatnio, gdy się widzieliśmy, wyglądał, jakby był już jedną nogą na tamtym świecie. Było sobie znaleźć dzianych znajomych. Albo dzianego starego dziada, który by za to wszystko płacił.
(W międzyczasie Eden zdążyła już dokończyć spożywanie posiłku, ale nie zamierzała powiadamiać o tym kłócących się dziewczyn, ponieważ ich dyskusja wydała jej się bardzo zajmująca, o wiele bardziej niż nudne obowiązki służbowe. Jednocześnie imiona Hana i Sage'a brzmiały dziwnie znajomo, mimo że właśnie usłyszała o nich pierwszy raz, dlatego z przejęciem wewnętrznym (twarz wyrażała wciąż obojętność) wsłuchiwała się w dalszą część burzliwej historii).
– I kto to mówi?! Pani „zwalniam się z nowej pracy po dwóch tygodniach, bo mi się już znudziła"?
– Ja przynajmniej wychodzę na zero na koniec miesiąca!
– Bo mieszkasz z bratem.
– Dobra, wiesz co, nieważne. Jak chcesz marnować w ten sposób pieniądze, to sobie marnuj. Nic mnie to nie obchodzi. Dzięki wielkie za zaproszenie!
– Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
– To z pewnością.
I wtedy zapadła cisza. Jedna z tych, które wcale nie oznaczają końca konfliktu, a jedynie przeniesienie go w inną strefę czasową do lepszych ku temu okoliczności. Peny wciąż była podirytowana, a Flow bezmyślnie beztroska, bo przecież miała aż trzy tygodnie na uregulowanie kwestii finansowych, a jak wszyscy wiemy, przyszłością nie należało się zbytnio przejmować, póki jeszcze nie nadeszła.
Gdy ponownie podeszły do recepcji, Eden musiała udawać, że nie zarejestrowała ani jednego słowa z ich wcześniejszej rozmowy. Posłała im chłodne, wyćwiczone długim stażem obojętności na zjawiska zewnętrzne spojrzenie, po czym powiedziała:
– Po waszej prawej leżą formularze członkowskie. Wypełnijcie je teraz. W razie pytań, zapraszam do recepcji.
– Przecież jesteśmy w recepcji – zauważyła Flow.
– Tak. Czy masz jakieś pytanie? – odpowiedziała Eden.
– Nie.
Takich interesantów Eden doceniała najbardziej. Flow i Peny okazały się mniej konfliktowe (póki co) niż Nico i Louise, głównie dlatego, że nie odzywały się ani do Eden, ani tym bardziej do siebie nawzajem. Flow zerkała co i raz w stronę Peny, od czego musiały boleć ją gałki oczne, bo robiła to bez przekręcania głowy. Peny tymczasem udawała, że nie odczuwa tych spojrzeń, a bliskiej obecności ich nadawczyni w ogóle nie rejestruje żadnym zmysłem i skupiała się na mocnym ściskaniu długopisu w prawej dłoni i jeszcze mocniejszym kreśleniu znaków na papierze. Eden odnotowała w pamięci, że do jej recepcji dość często przychodzili znerwicowani ludzie wyładowujący swoje emocje na formularzach zgłoszeniowych. Oferta Sanatorium Seksu obejmuje konsultacje z psychologiem w ramach terapii par, mogła powiedzieć, ale nie powiedziała tego, bo 1. właściwie to jej się nie chciało, 2. dziewczyny mogłyby odebrać to jako wtrącanie się w ich prywatne sprawy (trochę słusznie) oraz 3. ewentualnie wywołałoby to serię kolejnych pytań, na które musiałaby odpowiedzieć, gdyby ktoś faktycznie ją dopytał. Ponieważ jednak nie była aż tak okrutna, do wręczanego im klucza do pokoju dołączyła również serię ulotek opisujących atrakcje Sanatorium Seksu w sposób pośrednio sugerujący grafikowi, aby jednak łaskawie ukończył swoje studia i przestał używać nieczytelnych czcionek bez polskich znaków. W każdym razie, wśród tych nieudolnie wykonanych ulotek znalazła się również ta o terapii dla par. Misja Eden została wykonana bezwysiłkowo. Gratulacje.
Dziewczyny odeszły nieco od stanowiska, zanim na nowo wszczęły przerwaną dyskusję. Ostatnim, co można było usłyszeć, nie wytężając nadmiernie słuchu, były słowa Peny brzmiące „jeśli myślisz, że między nami wszystko już jest okej, to nie, nie jest okej!", po których następował krótki śmiech Flow – śmiech osoby naiwnie uważającej swojego rozmówcę za dowcipnisia. Eden poprawiła się na obrotowym fotelu, przeczesała palcami przydługą grzywkę i postanowiła sprawdzić, z kim konkretnie miała przed chwilą do czynienia. Pierwsze formularze zgłoszeniowe przeznaczone do wypełnienia online zawierały mnóstwo ciekawych informacji nie tylko o samych kuracjuszach, ale też o sposobie selekcji kandydatów. Eden zaczynała dostrzegać w tym pewien schemat.
__ __ __
Odkrywam nowe horyzonty pisarskie, tzn. okazało się, że jeśli nie chce mi się czegoś opisywać, to po prostu nie muszę tego robić i mogę przejść dalej. Papier przyjmie wszystko, a to nawet nie jest papier, więc tym bardziej.
08.05.24
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro