Rozdział 4
Vinea założyła książkę papierkiem od cukierka i porównała ilość stron, które przeczytała, z tymi, które jej jeszcze zostały. Była w trzech czwartych książki. Przeczytała tyle, a jeszcze nie doszła do momentu, o którym była mowa na tyle okładki. Westchnęła i skrzywiła się.
Powinna przestać czytać tyły okładek, albo doczytywać je tylko do połowy. Zdradzały zbyt wiele akcji, a Vinea wolała niespodzianki. To znaczy, zależy kiedy. W książkach były ważne, ale w życiu lepiej byłoby wiedzieć, co się stanie.
- Co czytasz? - usłyszała czyjś głos.
Uniosła głowę znad zamkniętej książki i spojrzała na Mrosę, siedzącą przy stoliku i, jeszcze do niedawna, piszącą coś w swoim notesie.
Ot, niespodzianka, odezwała się.
- "Wierzbę płaczącą", taką detektywistyczną opowieść. Ale większość tego, co tam się dzieje, zdradziłam sobie, czytając tył jej okładki. - Vinea wzruszyła ramionami.
- Ale tak, to ciekawa? Ostatnio brakuje mi książek do czytania, a dawno nie czytałam żadnej detektywistycznej.
- Powiedziałabym, że taka sobie. Jakoś nie przekonuje mnie to, że dzieci odkrywają to, czego przez lata nie udało się żadnemu dorosłemu - powiedziała Vinea.
<><><>
- Co ty właściwie robisz? - spytał Nanef, patrząc się krzywo na Himmeona, który właśnie nabierał pastę do zębów na palec.
- Zapomniałem szczoteczki.
- Powiedział ten, który dzisiaj rano wszystkich upominał, by o niej pamiętali - odezwał się Fenan, splunąwszy uprzednio do umywalki.
- Przynajmniej wy nie zapomnieliście.
- Co racja, to racja - przyznał Fenan.
Nagle coś walnęło obu bliźniaków w plecy, aż podskoczyli z zaskoczenia.
- Wyzywam was na trójjedynek - odezwał się za nimi dziwnie niski głos. - Walczcie albo gińcie.
Nanef zerknął w lustro na Anotien stojącą w progu z jedną poduszką w ręce i schylił się szybko po tę, którą został uderzony.
- Podejmuję wyzwanie - odparł.
Fenan również podniósł swoją poduszkę.
- Ja także - powiedział.
Himmeon zerknął na nich niepewnie.
- Tylko niczego nie rozwalcie - przestrzegł ich.
- Przecież nic się nie stanie. - Nanef machnął ręką.
- Gadasz jak dorosły - zawtórował bliźniakowi Fenan.
Himmeon nic nie odpowiedział na takie spostrzeżenie, zresztą nie miał jak, gdyż już zaczął myć zęby swym cokolwiek niezbyt wygodnym sposobem.
Trójka przyjaciół wyszła z łazienki, zostawiając siedemnastolatka samego z nadzieją, że rzeczywiście niczego nie zniszczą.
Chyba naprawdę stawał się podobny do dorosłych. W gruncie rzeczy, to raczej dobrze o nim świadczyło. Przynajmniej nabierał zdrowego rozsądku, który jednak bardziej by się przydał jego braciom i Anotien. W sumie najbardziej bał się o Nanefa i Anti, Fenan jeszcze potrafił się powstrzymać przed czymś niebezpiecznym, ale ci narwańcy nie mieli żadnych granic. Ta dwójka czasami miała takie pomysły, że aż mroziło krew w żyłach, a jednocześnie planowali je z wielką, możnaby rzec, roztropnością. I to chyba przerażało najbardziej
Chłopak wypluł pastę do umywalki i zaczął płukać sobie usta, gdy wtem do jego uszu dobiegł niepokojący odgłos.
<><><>
- Co teraz robimy? - spytał Fenan, patrząc się na leżącą na podłodze lampę, która oryginalnie znajdowała się na suficie.
Nanef wymienił zbite z tropu spojrzenia ze starszym bliźniakiem i Anotien.
- Chowamy to gdzieś i udajemy, że to nie my - podjął decyzję.
Kedal, który dotychczas siedział na swoim łóżku, wypakowując swoje rzeczy, zerknął niepewnie na skonsternowaną trójkę. Chyba mógłby pomóc, ale nie był pewny, czy chce.
- Co się stało? - W progu pokoju stanął Himmeon, mierząc Anotien i bliźniaków podejrzliwym wzrokiem.
- Eee... Nic. Zupełnie nic. - Nanef próbował bezskutecznie zasłonić sobą leżącą na ziemi lampę.
Starszy brat wzniósł tylko oczy do niewidocznego nieba.
Kedal podniósł się powoli z łóżka. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Zdjął swoje okulary.
- Ja chyba mógłbym pomóc - powiedział cicho.
Cztery pary oczu zwróciły się w jego stronę.
- Umiem to naprawić - rzekł głośniej i wyraźniej.
- Chcesz? - spytała Anotien.
- Jasne.
Kedal podszedł do włącznika światła i je wyłączył. Wziął lampę ze stolika, przeniósł ją na łóżko Himmeona, które było bliżej miejsca, z którego wcześniej zwisała lampa i wycelował ją właśnie w ten punkt. Najstarszy z braci bez słowa podsunął mu krzesło. Chłopiec skinął głową w podziękowaniu i wszedł na nie. Zaczął rozkręcać coś w swoich okularach, a po chwili wysunęło się z nich coś przypominające wyglądem wąziutki scyzoryczek. Kedal próbował niezważać na niedowierzające spojrzenia towarzyszy.
- Potrzymasz lampę? - spytał jednego z bliźniaków i zdał sobie sprawę, że nie pamięta imion tu obecnych.
Zapytany skinął głową i zrobił to, o co go poproszono.
- Nic się nie stało? - W progu stanęła Tun.
Nanef, gdyż to on trzymał lampę, natychmiast schował ją za łóżko. Anotien wykazała się równie dobrym refleksem i przemyślnością, gdyż dokładnie w tym samym momencie popchnęła stolikową lampkę tak, że ta z pionu wywróciła się do poziomu. Dzięki temu strumień światła nie padał na miejsce w suficie, z którego zwisały smutno naderwane przewody.
- Co? Nie. - Fenan również wkroczył do akcji.
- Coś usłyszałam.
- Mój... - Starszy bliźniak omiótł wszystko wokół prędkim spojrzeniem, które zatrzymało się na grubym szkicowniku, który leżał pod jednym z łóżek. Podniósł go szybko. - Szkicownik spadł.
Tun pokiwała głową i już zaczęła zamykać drzwi, gdy nagle się zatrzymała.
- Nie za ciemno tu macie? - Jej ręka podążyła w kierunku włącznika światła.
- Nie! NIE! - Wszyscy w pokoju zaczęli się nawzajem przekrzykiwać.
Ręka Tun zatrzymała się na włączniku.
- Bo my opowiadamy sobie straszne historie i jeśli zapalisz nam światło, to zepsujesz całą atmosferę - powiedział Fenan.
Jednak jego matka nie wyglądała na przekonaną. Już zamierzała coś powiedzieć, gdy nagle rozległo się wołanie Mozera:
- Tun! Gdzie są zapakowane ręczniki?
- Przecież ty je pakowałeś! - odkrzyknęła i wyszła z pokoju, zamykając drzwi.
Jeszcze przez chwilę w pomieszczeniu trwała cisza, a później wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Było blisko - stwierdziła Anotien.
- Bardzo blisko - przytaknął Fenan. - Ale w ogóle kogo jest ten szkicownik?
- Mój - odparł Nanef i wziął swoją własność z rąk bliźniaka.
Brat wlepił w niego niedowierzające spojrzenie.
- Ty rysujesz?!
- Nie, ale dobry jest do zasuszania w nim roślin. - Nanef wzruszył ramionami.
- Od kiedy ty zasuszasz rośliny? - Fenan zerknął na niego zdziwiony.
- Sądzę, że... Od jutra. Jesteśmy w innym kraju. W trochę innym klimacie. Może znajdę coś ciekawego.
- Któryś z was może zapalić światło? - dobiegł ich głos gdzieś z okolic sufitu.
Nanef bez słowa pstryknął włącznikiem.
- Szybko się uporałeś - stwierdził Fenan.
Kedal chciał w odpowiedzi wzruszyć ramionami, ale zdał sobie sprawę, że podtrzymując jednocześnie lampę nie osiągnie zamierzonego efektu.
- Jeszcze lampa nie jest zamocowana - powiedział zamiast tego. - Mógłbyś przytrzymać? - spytał Himmeona. - Przepraszam, nie pamiętam waszych imion.
- Nic nie szkodzi - odparł siedemnastolatek i chwycił lampę. Był tak wysoki, że nie musiał stać na krześle, by jej dosięgnąć. - Jestem Himmeon.
- A ja Anotien - przedstawiła się dwunastolatka.
- A ja Fenan - rzekł zgodnie z prawdą jeden z bliźniaków. - A ten z heterochromią to Nanef.
- Ty też masz heterochromię - uświadomił brata bliźniak.
- To znaczy... Ten z prawym okiem zielonym, a lewym brązowym to Nanef - poprawił się Fenan.
Kedal pokiwał z wolna głową.
- A twoja siostra? - zwrócił się do Anotien.
- Mrosa.
- Chyba zapamiętam.
- To dobrze, ale... Czy można się dowiedzieć, o co chodzi z twoimi okularami? - Fenan zadał nurtujące większość pytanie.
~~~~~
Wiem, że dawno mnie nie było. Aczkolwiek totalnie nie miałam do tego Veny. Ani trochę.
Dajcie znać, co sądzicie o rozdziale i...
Bywajcie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro