Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15


Odgłos kroków na metalowej kracie odbijał się rykoszetem od kamiennych ścian, których nie widać było w ciemności, ponieważ latarka postanowiła dopełnić swego żywota. Nie było żadnego światła, które mogłoby rozproszyć mrok, upewnić krok i podtrzymać na duchu.

– Czekajcie – rozległ się w pustce głos Fenana.

Chłopiec szarpnął za rękaw Himmeona, który szedł koło niego, i w ciemności wymacał na ścianie zimny metalowy uchwyt. Zdjął z niego pochodnię i na ślepo umoczył ją w olejopodobnym czymś. Dotknął jej materiału, by sprawdzić, czy udało mu się trafić w odpowiednie wgłębienie i, gdy poczuł na palcach lepką maź, otarł dłoń o ścianę.

– Znalazłem – powiedział w przestrzeń do swoich towarzyszy. – Zapałka.

Cała siódemka trzymała się za rękawy albo za ręce, by nie zgubić się w mroku. Dwie osoby po bokach badały ściany pod kątem znajdujących się na nich pochodni. Badania przyniosły zamierzony rezultat.

Błysnęło w czarności i ukazał się wątły płomyczek ognia. Przybliżył się do Fenana i podpalił pochodnię, którą on trzymał w dłoni. Ognisty jęzor polizał nasączony tłuszczem materiał raz i drugi i wziął go w swoje posiadanie.

– Jesteśmy na miejscu – rzekła Anotien, wskazując dopalającą się zapałką na majaczące w granicy kręgu światła kwadratowe różnokolorowe kamienne płyty.

Grupą weszli na kamienne podejście i ogarnęli wzrokiem to, co mogli. Ściany oddaliły się trochę, otwierając przed odkrywcami z przypadku nową salę, którą musieli przemierzyć, a której pewnie nie chcieli nigdy poznać. Kamienne płyty przed nimi miały po cztery kolory: czerwony, zielony, szary i niebieski; wszystkie miały na sobie po jednym znaku, w których znajomi rozpoznali poszukiwane znaki z poprzedniej sali.

– Nie mieliśmy się znowu bawić w odszukiwanie znaczków, prawda? – rzekł Fenan, patrząc krzywo na płyty.

– Nie, tylko w chodzenie na paluszkach – zaśmiała się odrobinę nerwowo Mrosa.

– Tak w ogóle. – Vinea zrobiła krok do przodu i wskazała na Nanefa i Anotien. – Wy dwoje powinniście być na końcu. Musicie mnie zrozumieć, nie zamierzam powierzać wam swojego życia.

– Ale ja ostatnio pomogłam! – zaprotestowała siostra Mrosy. – Zapaliłam nam światła.

– A ja... – zaczął bliźniak Fenana i urwał. – Ja właściwie to nie. Ale też nie zaszkodziłem. Przynajmniej nie później.

– Idźcie z tyłu i róbcie to, co inni – powiedziała Mrosa.

– Potrzebna tylna straż – dodała Vinea.

– Aż tak nam nie ufacie? – spytała Anotien. – Nie jesteśmy głupi.

– Tylko mądrzy inaczej?... – mruknęła pod nosem siostra Kedala.

Himmeon uniósł palec do góry.

– Bez kłótni.

– Wybaczcie, mam tego wszystkiego dość.

– Nan, Anti, idziecie z tyłu i słuchacie się starszych dla swojego dobra – zadecydowała Mrosa i dodała: – Bez tylnej straży.

– Okej – zgodzili się chłopiec i dziewczynka.

Mrosa kiwnęła głową i już odwracała wzrok, gdy coś ją zatrzymało.

– Nanef, wiążesz buta. Tutaj nie wolno ci się potknąć.

<><><>

Gdy Himmeon, który szedł na przedzie, postawił stopę na trzeciej płycie, ta zapadła się gwałtownie, a na końcu sali po chwili zapłonął ogień. Chłopak zastygł w miejscu, a następnie spojrzał na kartkę ze wskazówkami.

– Źle stąpnąłeś! – to mówiąc, Fenan pobladł, co szczęściem dla niego nie było widoczne w pomarańczowym świetle ognia.

– Sądzę, że to zauważył – odezwała się za nim Vinea, która po silnych emocjach, które przeżyła, czuła, że, gdyby spotkała ją tu śmierć, przyjęłaby ją bez zaskoczenia i z ironicznym uśmieszkiem na ustach.

– Jest dobrze – powiadomił wszystkich najstarszy z braci Hitoz i ruszył dalej. – Nie doczytaliśmy wskazówek.

– Na pewno? – spytał Fenan, nieufnie wpatrując się w ogień na końcu sali.

– Aha.

Gdy cztery osoby przeprawiły się przez kolorowe płyty, Vinea wyciągnęła rękę ku przekładni na lewej ścianie.

– Czyli kolejną rzeczą w planie jest nieruszanie tej dźwigni i dostanie się na mostek po kluczyk? Czemu wydaje mi się to trudniejsze niż w opisie?

– Jeśli będziemy się słuchać notatek, wszystko będzie dobrze – mruknął pod nosem Kedal, wpatrując się w otwory w kamieniu pod stopami.

Uklęknął i zajrzał w głąb jednego z otworów. Nic jednak nie wypatrzył. Wstał z zamiarem pójścia naprzód, gdy wtem z metalicznym kliknięciem z dziury wystrzeliło w górę ostrze.

– Szlag! – wyrwało mu się.

Wraz z tym ostrzem wysunęły się pozostałe, odcinając Nautyjczykom drogę powrotną – o ile ktoś miał w planach powrót – a właściwie piątce z nich. Ale jak jeszcze pomiędzy ostrzami można było prześlizgnąć się bez szwanku, tak przez ogień, który pojawił się tuż za nimi, nie było jak przejść. A za ognistą kurtyną można było dostrzec dwie sylwetki.

– Żyjecie?! – krzyknęła wstecz Vinea całkiem spokojnym głosem.

– Tak! – dotarła odpowiedź.

– Nic się nie stało! – uzupełnił drugi głos.

Te dwa głosy należały oczywiście do Anotien i Nanefa, którzy szli na końcu. Ale krzyk, który później nastąpił, pochodził jedynie od jednego z nich.

– Halo?! – zawołała Mrosa.

Następny rząd ostrzy wystrzelił w powietrze, Kedal wbiegł na fragment posadzki czysty od „otworów strzelniczych", znajdujący się przed zamkniętymi drzwiami do kolejnych rozrywek labiryntu.

– Chodźcie! – zawołał.

Mrosa podbiegła ku niemu, odwracając wciąż głowę do ognistej ściany. Odwróciła ją w samą porę, by spostrzec przed sobą wyskakujące spod ziemi metalowe szpikulce. Zahamowała w jednej chwili. Ostrza błyskawicznie się schowały, by po ułamku sekundy wyskoczyć znowu w górę.

Otaczały one Kedala z trzech stron. Był uwięziony, gdyż z czwartej strony była ściana. Mrosa wyczuła, że jeśli nic nie zrobi, zaraz pojawi się w podobnej sytuacji. Rzuciła wokoło spojrzeniem szukającym ratunku. Podchwycił je Fenan, stojący już z Vineą i Himmeonem poza strefą niebezpieczeństwa – Vinea posunęła się nawet do wejścia na drabinkę prowadzącą na sznurowy mostek; widocznie nie ufała podłodze – wykonał ponaglający ruch ręką i krzyknął jej imię.

Mrosa ruszyła biegiem ku znajomym, ale w ostatniej chwili potknęła się o krawędź otworu i runęła na wyciągnięte ręce, co uratowało jej życie. W miejscu, w którym by się znalazła, gdyby nie upadek, coś furknęło w powietrzu. Uniosła głowę, by zobaczyć nawet kilka takich „cosi" i uświadomić sobie, że mogła zostać poduszką na igły. Wycofała się ostrożnie na czworakach. Powietrze przed nią wciąż furkotało od latających ostrzy.

Spojrzała w lewo, tam, gdzie na ścianie znajdowała się przekładnia, i dokładnie ułamek sekundy później powietrze w tamtym miejscu rozbłysło setką ognistych odbłysków odbitych od ciemnego żelaza.

– Tego wcale nie było we wskazówkach! – zawołała, wbijając błagalne spojrzenie w Fenana, Himmeona i Vineę, jakby oni mogli odczynić te wszystkie ostrza.

A prawdą było to, że nie mogli nawet przewidzieć tego, co czekało ich za moment. No może za wyjątkiem Vinei, która w głowie przeglądała wszystkie najczarniejsze scenariusze z podłogą w roli głównej. Nagle kamienne płyty pod stopami braci ułożyły się na podobieństwo stopni, tak że te na środku podskoczyły do góry, a reszta stworzyła schodki prowadzące od nich do dwóch dziur, które rozwarły się w ścianach pod poziomem zwykłej posadzki. Himmeon i Fenan stracili równowagę; pierwszy poleciał w tył na kość ogonową, a drugi upadł na płyty, które ruszyły ku naszpikowanej ostrzami czarnej otchłani.

~~~~~

Długo się nie widzieliśmy, nie? He he... Szczerze to mogłam wstawić ten rozdział już wcześniej. O wiele wcześniej, ale nie chciałam prowokować kolejnej wielkiej przerwy pomiędzy rozdziałami, bo nie chciało mi się wtedy pisać zbytnio kolejnego. Ale teraz jak już publikuję ten, to postaram się napisać szybko kolejny, w końcu są ferie; a mi naprawdę nie potrzeba jakiejś wielkiej weny, jedynie wzięcia się w karby.

Zatem szczęśliwego roku 2021!

Bywajcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro