Rozdział 14
Anotien wpadła do wody. Pomimo tego, że była napięta jak struna, gdy uderzyła o powierzchnię nieźle ją to zabolało. Powietrze uszło z jej płuc. Zanurzyła się głębiej tak, że gdyby wyciągnęła dłoń, mogłaby przesunąć palcem po dnie. Gdy wytraciła siłę, zaczęła płynąć do góry. Lecz trwało to długo. Za długo. Brakowało jej powietrza i każdy kolejny centymetr drogi zdawał się być okropnie trudny do pokonania. Wreszcie wynurzyła się i nabrała łapczywie powietrza w płuca. Zrobiła jeszcze kilka prędkich wdechów i zaczęła się uspokajać.
A przy okazji orientować, że coś ją pcha w bok. Rozejrzała się i ku swojemu, bynajmniej nie pozytywnemu, zaskoczeniu zauważyła, że jest ściągana w stronę dziury, która dopiero co otworzyła się w posadzce. Reszta odkrywców z przypadku również to zauważyła i zaczęła krzyczeć jeden przez drugiego, by płynęła w drugą stronę. Anotien zamierzała ich posłuchać. Zaczęła płynąć pod prąd, lecz tworzył on wir, więc było to trudne. Z przerażeniem zauważyła, że zbliża się do dziury, zamiast od niej oddalać. Spróbowała uchwycić się kolumny, obok której przepływała. Udało się. Przywarła do kamienia. Jednak trudno było utrzymać się kolumny w wodzie. Prąd ciągnął dziewczynkę dalej. Spróbowała opasać nogami kolumnę, ale gdy tylko zmieniła odrobinę swe ustawienie, poczuła, że wir zaczyna ją odrywać od kamienia. Tym usilniej uczepiła się kolumny – chociaż myślała, że brak jej już na to sił. Woda opadała naprawdę szybko, także Anotien znajdowała się już w połowie poza jej zasięgiem. I zasięgiem prądu. Dziewczynka uśmiechnęła się nerwowo do siebie. I nagle z niepokojem skonstatowała, że jej palce zsuwają się z chropowatej powierzchni. Poprawiła chwyt. Jednak czuła, że na niewiele jej to pomoże. I ona, i kolumna były mokre. To kwestia czasu, jak spadnie z powrotem w wir. I szczęścia. Czasu i szczęścia.
A Anotien najwidoczniej tego drugiego nie miała w nadmiarze, bowiem nagle jej stopa straciła oparcie i dziewczynka poleciała pół metra w dół do wody. Natychmiast zmyło ją w okolice dziury. Anotien ze zdziwieniem stwierdziła, że dotyka gruntu. Ba, mogła na nim porządnie stanąć! A raczej mogłaby. Gdyby tylko wir nie był tak mocny i nie zabrał jej go spod nóg. Ostatnim kontrolowanym ruchem Anotien było nabranie haustu powietrza w płuca, zanim całkowicie wciągnęło ją pod wodę.
<><><>
– Nic ci nie jest... To cud... – mruczała pod nosem Mrosa, tuląc do siebie swoją siostrę.
Po twarzy dziewczyny spływały łzy i wsiąkały w koszulkę Anotien, ale nie robiło to nikomu różnicy, bo ta była już przemoczona do suchej nitki.
– Przestań... – udało się z trudem wymamrotać młodszej siostrze.
Jednak Mrosa wciąż trzymała ją w objęciach i najwyraźniej nie zamierzała puścić.
– Boli – wydusiła dziewczynka.
Siostra przestała ją przytulać.
– Przepraszam. Nic ci nie zrobiłam? – W jej zaczerwienionych widać było zmartwienie i troskę.
Anotien uśmiechnęła się delikatnie.
– Nie. Muszę się położyć – w połowie powiedziała, a w połowie wyszeptała.
Opadła na metalowe kraty pod sobą. Bolały ją płuca tak, że trudno jej było oddychać i mówić.
Na samym początku walnęła się o powierzchnię wody, a później wir wycisnął z niej całe powietrze i zaczęła się dusić. Całe szczęście, że woda ściekała szybko i zostawiła ją zanoszącą się kaszlem na pokrytej rdzą kracie w nowopowstałej dziurze. I taką znaleźli ją pozostali, gdy zeszli po kamiennej drabince w ścianie.
– Może zjemy śniadanie? – odezwał się po chwili ciszy Fenan.
Nie mieli wcześniej dobrej okazji, by zjeść śniadanie, bo taką nie można nazwać okazji do pożywiania się w miejscu praktycznie nieoddzielonym od wygódki.
Mrosa posłała mu niedowierzające spojrzenie.
– Ano właśnie...
– Odpokutowuje swoją głupotę.
Anotien uniosła rękę z wyprostowanym kciukiem.
– Wydostałam nas.
– Może wystarczyło rzucić butem z odpowiedniego miejsca? – Fenan rozłożył ręce.
– Nie sądzę – odezwał się Kedal.
– Cicho bądź.
– A wyglądało fajnie? – spytała Anotien.
– Co wyglądało fajnie? – nie zrozumiał Fenan.
– Noo, skok na główkę.
– Epicko – odparł Nanef.
Starszy bliźniak zmierzył zdegustowanym wzrokiem swojego brata i siostrę Mrosy.
– Jesteście chorzy.
– No dobra, to co z tym śniadaniem? – zapytała Vinea.
– Za chwilę – odrzekł Himmeon, zdejmując z ramienia torbę z jedzeniem.
– Została herbata?
Najstarszy z braci Hitoz potrząsnął dużym termosem. Odezwał się głośny chlupot.
– Niedużo.
– Więc to chyba dobrze, że nałykałam się wody – zaśmiała się Anotien.
– A wiesz, jakie brudy mogły być w tych kanałach z wodą? – rzekł Fenan. – Martwe szczury... A może nawet ludzie, bo czemu nie. Nie zdziwiłbym się.
Anotien przypomniała sobie o ludzkich kościach leżących na kamiennej półce i jakoś straciła ochotę na śmiech.
Nautyjczycy zgromadzili się wokół torby z jedzeniem i zaczęli się posilać. Tylko Anotien nie chciała się do nich przyłączyć i próbowała zbywać nalegania pozostałych.
– Ale nie można tak bez śniadania – nastawała Mrosa. – Osłabniesz!
– Później zjem.
– Później to przypuszczalnie zmiażdżą cię ściany – dołączył się Fenan.
– Tylko przypuszczalnie – odparła dziewczynka.
– No. Bo tak w siedemdziesięciu ośmiu procentach spadniesz z sześciometrowej kolumny – powiedział chłopiec, jakby nigdy nic pogryzając kanapkę.
– Ech... Po prostu po walnięciu się o powierzchnię wody nie czuję się najlepiej, okej?
– Było tak mówić od razu – rzekła współczująco Mrosa. – To może odpoczniemy tutaj trochę? – zwróciła się do pozostałych.
– Nie! Ja się dobrze czuję! – zapewniła od razu Anotien.
– Przed chwilą mówiłaś inaczej – powiedziała Vinea, patrząc z czystym sceptyzmem na dziewczynkę.
Dwunastolatka zerwała się do siadu.
– Powiedziałam nie najlepiej, ale to wcale nie musi oznaczać, że źle.
Tym razem już wszyscy patrzyli na nią powątpiewająco.
~~~~~
Witajcie! Chciałam wstawić dłuższy rozdział, ale doszłam do wniosku, że to, co napisałam, pasuje na zakończenie, więc... rozdział nie jest wyśmienicie długi.
Jak się Wam podobało? Moim zdaniem jest całkiem spoko. Tym bardziej fragment z Anotien cokolwiek bezskutecznie opierającą się wirowi.
Bywajcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro