Rozdział 13
– Co to było? – spytała Anotien, patrząc po towarzyszach.
Kedal powoli wskazał na drzwi, jakby obawiał się, że może wywołać lawinę lub coś tym podobnego. Były zamknięte.
– Kto co znowu zrobił?! – Vinea wycelowała palce w brata i sąsiadów. – Kto nas znowu zamknął?!
– Samo się zamknęło – odparł Kedal.
– Nic się samo nie zrobiło. Ktoś to musiał zrobić – powiedziała Vinea.
Wzdrygnęła się nagle, bo poczuła coś zimnego na karku. Odwróciła się gwałtownie. Z góry leciały krople wody. Cofnęła się, zdziwiona, i zadarła głowę. Nad nią w ścianie było ujście kanału. A z niego leciał strumyczek wody, który z każdą chwilą był coraz większy. Dziewczyna postąpiła kilka kroków do tyłu, prawie wywracając się na śliskiej posadzce.
Ponownie zabrzmiał bulgot i spomiędzy krat w podłodze zaczęła wydobywać się woda.
– Zaleje nas – wyszeptał stojący koło Vinei Kedal.
Jego siostra rzuciła pozostałym spojrzenie, które godne było opętanego.
– Szukajcie znaków! – krzyknęła, aż po sali potoczyło się echo.
Nikt nie zamierzał się z nią spierać. Wszyscy popędzili do swoich ścian, po których z góry również spływała woda, i zabrali się do pracy, pchani potężną siłą zwaną desperacją. Lecz czym była ona w porównaniu do sprytu sprzed wieków? Odpowiedź była prosta – jedynie niebezpieczeństwem.
– Mam! – zawołał nagle Fenan.
Prędko wcisnął w ścianę płytkę, na której był wyryty jedenz poszukiwanych wzorów. Przez chwilę nic się nie działo. Jednak po chwili wodapoleciała żywszym strumieniem, zatykając usta wiwatującymNautyjczykom. W tym samym momencie Fenan spostrzegł, że tuż koło płytki, którąwcisnął, znajdowała się dokładnie taka sama. Już miał ją również wepchnąć wścianę, gdy powstrzymała go czyjaś dłoń.
– No co? – ofuknął Himmeona, ponieważ to on go zatrzymał.
Starszy brat wskazał na ścianę obok siebie. Był na niej dokładnie taki sam wzór.
– Czekajcie! – odezwała się nagle Mrosa. – Co jeśli mamy klikać te świecące wzory?
– Rzeczywiście! I to pewnie po to są te kolory na kartce! – odkrzyknął jej olśniony Kedal.
– Jeden problem. Nic nie świeci się na różowo, zielono ani żółto – usłyszeli głos z wysokości z pewnością należący do Anotien.
Zadarli głowy. Rzeczywiście, zza platformy było widać czubek brązowowłosej głowy.
– Hej! Czemu nie szukasz?!– krzyknął do niej Fenan.
– Szukam, szukam – dało się słyszeć spokojną odpowiedź. – Jakbyś nie widział, u góry też są znaki. Ale nigdzie nie ma o kolorach takich jak na kartce.
– Weź to wciśnij, może to będzie to – zwrócił się do Himmeona starszy bliźniak.
– Ej! Czekajcie! Tu jest jakaś dźwignia! – zawołała siostra Mrosy.
– Tylko jej nie...!
Nagle cała sala rozbłysłatysiącami świateł w najróżniejszych kolorach i ich odcieniach. Nie było znaku,który by się nie zaświecił. Nautyjczycy zaniemówili. Nawet Vinea zrezygnowałana ten moment z poszukiwań, ale to chyba tylko, dlatego że błysnęło jej pooczach. Ponadto woda również zdawała się jaśnieć, oświetlona przez pobliskiewzory, a jej huk jakby trochę przycichł. Jednak ta magiczna chwila nie trwałazbyt długo. Nieziemski blask stracił na sile, a następnie znikł pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie w postaci setki wzorów, która świeciła na różowo, żółto i seledynowo – czyli w kolorach, w jakich były namalowane wzory na kartce. Ale woda nie znikała, wręcz przeciwnie, z każdą chwilą było jej coraz więcej i leciała coraz żywszym strumieniem. I sięgała ludziom do połowy łydek.
Ku swojemu niezadowoleniu Fenan spostrzegł, że żaden ze znaków, które odnalazł, się nie świecił. W tej sytuacji chłopiec odbiegł wzrokiem od Himmeona, by nie natrafić przypadkiem na jego spojrzenie i, jakby nigdy nic, począł szukać dalej.
Tymczasem Anotien, stojąc wciąż jeszcze na górze, gdy zobaczyła, dokąd sięga woda, przypomniała sobie o kartce – jak i również plecaku – leżącej u dołu schodów. Prędko doskoczyła do stopni i zbiegła po nich na złamanie karku. Na szczęście wodę od papieru dzieliła wysokość jednego schodka, więc to drugie nie zdążyło ponieść żadnego szwanku. Dziewczynka przeniosła wyżej kartkę oraz plecak i wróciła na górę. Zdawało jej się bowiem, że dostrzegła wcześniej coś na kształt jednego z poszukiwanych wzorów. I nie myliła się. Jaśniejący na żółto znak, który osobiście przywodził jej na myśl namiot pod gołym niebem, znajdował się nad półką wystającą ze ściany, tuż obok opadającej kaskadą w dół wody. Spojrzała na kolumnę, stojącą przy murze, a następnie na swoje buty. Szurnęła nimi dla próby. Jednak można to było nazwać prędzej ślizgiem niż szurnięciem. Zacisnęła usta. Nie lubiła tych butów. Westchnęła i ruszyła schodami w dół.
– Jest! Tym razem naprawdę! – usłyszała głos Fenana.
– Też mam! – zawołał Kedal.
– Zobaczyłaś coś? – Na dole zatrzymała siostrę Mrosa, idąca najprawdopodobniej przyjrzeć się wzorom na kartce.
Anotien wzruszyła tylkoramionami w najbardziej wymowny sposób, jaki umiała i zeskoczyła ze schodów dowody. Zamoczyła się do kolan i przeszedł ją dreszcz. Woda była mroźna. Aleuczucie cieczy przelewającej się pomiędzy palcami w obutych stopach wydawałosię Anotien śmieszne. Może i nieprzyjemne oraz dziwne, ale przede wszystkimśmieszne. Dziewczynka ruszyła w kierunku kolumny, którą wcześniej sobieupatrzyła. Przebrnąwszy do niej, stanęła i przyjrzała się jej. Kolumna miała w sobie wypustki i głębokie bruzdy i dla osoby doświadczonej w drzewnych wspinaczkach – czyli takiej, jak Anotien – nie stanowiła sama w sobie wielkiego wyzwania. Wyzwanie natomiast rzucały śliskie podeszwy – jeśli nawet nie podwójnie śliskie z powodu wody. Spróbowała wspiąć się na kolumnę, ale, tak jak podejrzewała, stopa ześlizgnęła się z niej. Dziewczynka zdjęła buty razem ze skarpetkami i rozejrzała się wokoło. Reszta osób była zajęta gorączkowym poszukiwaniem znaków. Mrosa, która miała przydzieloną ścianę razem z siostrą, też nie patrzyła w jej stronę. Anotien zamachnęła się, by rzucić buty na schody, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Zamiast tego przywiązała je sznurówkami do szlufki z tyłu spodni. Weszła w cień pomiędzy kolumną a ścianą, by skryć się przed wzrokiem pozostałych i zaczęła wspinaczkę. Z początku szło jej dosyć opornie z powodu mokrych stóp, ale później osuszyły się trochę i było już łatwiej. Dziewczynka wyszukiwała miejsca, gdzie mogła się chwycić czy oprzeć i szła dalej. Uważnie ale szybko.
A kiedy Anotien pięła się po filarze, jej przyjaciel stanął przed nie lada wyzwaniem.
– Ej, to chyba to, no nie? – spytał Nanef, wskazując świecący na seledynowo znak dwa metry nad swoją głową.
Zapytany, którym był Kedal, zmrużył oczy i wpatrzył się w światło. Zdjął okulary i obrócił je tak, że lewe oko patrzyło przez prawe szkło i odwrotnie.
Nanef spojrzał na niego, wyraźnie skonfundowany.
– Co ty robisz?
– To szkło – tu Kedal postukał w prawą soczewkę – jest mocniejsze. Tak to to – odpowiedział na pierwsze pytanie. – Chyba.
– To chyba czy na pewno?
– Na pewno.
Nanef uniósł brwi, ale nie raczył niczego skomentować.
– Masz ciężkie buty? – spytał zamiast tego.
Kedal spojrzał na dwunastolatka raczej dziwnym spojrzeniem.
– Nie mam pojęcia...
– Tak czy nie?
– Raczej nie...
Nanef pokręcił głową i oddalił się biegiem od brata Vinei – o ile bieg w wodzie sięgającej do połowy ud jest biegiem. Kedal, nie wiedząc, co o tym myśleć, wziął się z powrotem do roboty. Po kilku chwilach najmłodszy Hitoz powrócił w asyście najstarszego. Himmeon stanął przed ścianą i zmierzył wzrokiem wskazany mu znak.
– Dasz radę? – zapytał brata.
– Z pewnością.
Himmeon bez słowa wręczył Nanefowi swojego buta. Ten oddalił się nieco, zamachnął i rzucił butem. Obuwie poszybowało w górę i wbiło się w ścianę idealnie w miejscu, gdzie był znak. Nanef wymienił spojrzenia z bratem.
– Może jeszcze spadnie?
Ale but wcale nie miał zamiaru wracać do właściciela. Zaklinował się w ścianie na dobre.
– I tak był mokry, nie? – powiedział Kedal.
Himmeon uśmiechnął się kącikiem ust.
– Tak, rzeczywiście...
– Mam! I to dwa!!! – rozległ się krzyk pełen satysfakcji.
Trójka chłopaków odwróciła się do tyłu idealnie, by zobaczyć Vineę w triumfującej pozie.
Ten zwycięski okrzyk nie umknął również uwadze Anotien, której prawie w tym samym momencie osunęła się stopa. Dziewczynka mruknęła coś pod nosem, co, gdyby się mocno postarać, można byłoby określić zamiennikiem przekleństwa. Spojrzała za i trochę ponad siebie na kamienną półkę będącą gdzieś na granicy zasięgu jej rąk. Nie mogła się wspiąć wyżej, ponieważ kolumna była tam już gładka. Odetchnęła powoli i wychyliła się do tyłu tak, by złapać jedną ręką za krawędź platformy. Następnie wykręciła się i dołączyła do niej drugą.
– Anotien! – usłyszała z dołu przejmujący krzyk. Przestraszona, na chwilę straciła panowanie i jej nogi zsunęły się z filara. Zawisła na rękach.
– Matko! Co ty robisz?! – wrzasnęła znowu Mrosa.
Anotien wisiała przez dobre kilka sekund, sparaliżowana trwogą. Serce łomotało jej w piersi, palce zaczynały się pocić, a jej dusza wyrzekała na siostrę, która zrobiła ostatnią rzecz, jaką powinno się robić, widząc człowieka wyczyniającego karkołomne akrobacje kilka metrów nad ziemią. Dziewczynka podciągnęła się i wystękała:
– Zamknij się.
– Zejdź na dół! – Mrosa zdążyła się w miarę opanować i zaczęła mówić rozkazującym tonem.
Anotien zaczepiła nogę o półkę i zaczęła się na nią gramolić. Nagle kopnęła coś, co potoczyło się od niej, wydając głuchy dźwięk. Czaszka. Dziewczynka wrzasnęła, a raczej chciała wrzasnąć, bo to, co wydostało jej się ze ściśniętego gardła, było cichym piskiem. Cichym, ale przeraźliwym.
– Co się stało?! Ano?!
Dziewczynka zachwiała się i prawie że zsunęłaby z krawędzi, gdyby natychmiastowo nie przylgnęła do niej całym ciałem. Zagryzła wysuszone wargi i wdrapała się ostrożnie na półkę. Legła na kamieniach, potrącając części szkieletu. Biała jak papier, zerwała się na niepewne nogi i oparła o ścianę.
– Anotien?! – dobiegło ją z dołu.
Wzięła głęboki wdech i, nie spuszczając wzroku z ludzkich kości, zawołała trzęsącym się głosem:
– O co ci chodzi?! Prawie przez ciebie spadłam!
– Czemu tam weszłaś?!
– Bo tu jest znak!
– Spadłabyś!
– Przez ciebie bym spadła! Gdybyś nie wrzeszczała jak opętana, to by nic się nie stało!
– Nie powinnaś tam wchodzić!
Anotien zacisnęła zęby. Do jej siostry nic nie docierało, więc postanowiła ją zignorować. Wychyliła się zza platformy i dostrzegła pod nią zebraną już całą grupkę, zadzierającą głowy do góry. Dziewczynka postanowiła się zwrócić do jedynej osoby, na której zdrowy rozsądek mogła liczyć – Nanefa.
– Nan! Kartka na schodach! Zaraz zamoknie!
Chłopcu nie trzeba było więcej powtarzać. Zamiast dalej wpatrywać się w górę jak cielę w malowane wrota, zaczął brnąć przez wodę, jak najszybciej potrafił, do schodów. W całym ferworze poszukiwań nikomu nie przeszło przez myśl, że podnoszący się poziom cieczy zagraża nie tylko ludziom. Gdy Nanef przybył na miejsce, było już za późno. Kartka znajdowała się pod dwucentymetrową warstwą wody. Prędko ją podniósł i skontrolował stan. Całe szczęście na pierwszy rzut oka nic nie było rozmazane. Uniósł kciuk, dając znać reszcie, żeby się nie martwili.
– I plecak! – krzyknęła Anotien.
Tymczasem Vinea założyła ręce na piersi i rzuciła Anotien rzeczowe pytanie:
– Masz znak?
– Mam.
– A masz jak zejść? – włączył się Fenan.
Siostra Mrosy otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale z powrotem je zamknęła. Zerknęła na filar, z którego pomocą wdrapała się na półkę. Nie było możliwości, żeby wróciła w ten sam sposób, w który tu przyszła. Anotien zrobiło się naprawdę nieswojo. Nie chciała za nic przebywać chociaż sekundę dłużej koło czyjegoś szkieletu, niż było to konieczne. Jakby tego było mało, wzór świecił na ścianie dokładnie nad kośćmi, więc, aby się do niego dostać, potrzebowała je odsunąć. A wydawało jej się szczególnie niewłaściwe przesuwać ludzkie szczątki czubkiem buta, jak gdyby były jakimiś śmieciami. Zagryzła wargi i z twarzą pokerzysty zaczęła odsuwać na bok żebra czy raczej kupkę żeber. Stanęła w ich miejscu i właśnie miała wcisnąć ostatni znak, gdy powstrzymała się. Podeszła znowu na kraniec półki i spojrzała z powrotem w dół. Czekali tam Himmeon i Mrosa, reszta cofała się do schodów, zapewne z powodu wody, która sięgała już zdecydowanie za wysoko.
– Schodzisz? – spytała Mrosa.
– To... nie jest takie łatwe – odparła Anotien i prędko się poprawiła – ten znak. Mam na myśli znak. Idźcie na schody. Ja się jeszcze tutaj natrudzę, bo jest korbka i tak dalej...
– Wiesz, jak zejść?
– Wiem. Nie wchodziłabym tu, gdybym tego nie wiedziała – żachnęła się młodsza siostra.
– No dobrze...
Anotien odprowadziła wzrokiem siostrę i Himmeona, a następnie przykucnęła koło ściany. Owszem, wiedziała, jak wrócić, ale to wymagało czasu. I wody. Na szczęście posiadała oba te dobra w dostatku. Szóstka ludzi mogła sobie poczekać na platformie.
– No i jak? – odezwało się po chwili któreś z nich.
Pomimo tego, że nie powinno było być ją widać z platformy, na której stali, udała, że zajmuje się czymś przy ścianie.
– Za chwilę! – rzuciła przez ramię.
– Możesz się pospieszyć? – usłyszała rozdrażniony głos prawdopodobnie należący do Vinei. – Za chwilę to nas zaleje!
Anotien wychyliła się, by skontrolować poziom wody. Bynajmniej nie był gotów potopić jej znajomych i przyjaciół. Siadła na ziemi i spojrzała na szkielet. Wciąż przyprawiał ją o dreszcze, ale szczerze mu współczuła. A raczej człowiekowi, do którego należał. Pewnie był w takiej samej sytuacji, co ona, ale nie poczekał na dobry moment, by wcisnąć znak, i pozbawił się drogi powrotu.
– Ile jeszcze? – dotarły do niej czyjeś słowa.
Wyjrzała za kraniec półki i stwierdziła, że nadszedł czas.
– Już! – krzyknęła.
Wcisnęła znak w ścianę i stanęła na krańcu półki. Widziała, jak powoli gaszą się wszystkie świetliste wzory. Zebrała się w sobie. Teoretycznie powinno jej się udać. Przyjęła pozycję i skoczyła na główkę.
~~~~~
Witajcie!
Dzisiaj jest dłuższy rozdział niż zazwyczaj. Ale to chyba dobrze, prawda?
Co o nim sądzicie?
Ja jestem z niego jakoś szczególnie zadowolona. I z Anotien, która, niczym kot, chadza własnymi ścieżkami XD
To tyle.
Bywajcie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro