Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

W oddali słychać wycie wilków, jednak szybko znika, by nie przerywać już ciszy panującej dookoła. Szeleszczące liście na lekkim wietrze dodają grozy do zaistniałej sytuacji – umiera młoda wilczyca. Nikogo przy niej nie ma, prócz kilku łań z potomnymi oraz jednej grupki lisów. Czemu nie przebywa przy niej jej rodzina? Czemu nie stoją tam inne wilki pochodzące z jej watahy? To przecież absurd, że ona leży, wykrwawia się na śmierć, a żaden z jej rodaków nie raczy nawet czuwać przy niej, prosić Matkę Naturę, by wzięła ją w swoje ramiona, wtuliła do siebie, zabrała do miejsca, gdzie zniknęłyby cierpienia. Jednak... Nikt nie chce przy niej być.

Nigdy nie kochana. Odrzucona przez własną matkę jak nic niewarty śmieć. Na każdym kroku wyśmiewana. To wszystko tylko dlatego, że zrodziła się z innym kolorem sierści. Młoda, niewinna świeciła bielą dookoła, a na świat patrzała pięknymi krwistymi oczami. Jak tu jej nie pokochać? Wilcza piękność. Jak można postawić kogoś takiego z boku? Czemu to właśnie sierść wyznaczała hierarchię? Czemu ta „wada" genetyczna sprawiła, że musiała przejść w takim młodym życiu katusze gorsze od przeklętych? Gdzież tu sprawiedliwość?

Od dziecka zwana „inną". Przyjaźni musiała szukać za murami. Nie wiedziała, co znaczyły słowa „miłość rodzicielska", nie mówiąc już o tej najpiękniejszej – między dwiema różnymi płciami. Jej wolno było tylko milczeć, bo jej słowa matka uznawała za nieważne, nieistotne.

A ojciec? Czyżby go nie miała? Nie. Miała, ale nigdy nie podjął się tego trudnego obowiązku, jakim było ojcostwo. Widziała go tylko raz na żywe oczy, a mieszkali zaledwie kilka domostw od siebie. Kolejny absurd! Jak można nie zająć się własną córką? Ach, przecież nie przyznawał się do niej. Od pierwszego dnia narodzin wyrzekł się dziecka, wciąż cicho twierdząc, że został zdradzony. Jak on mógł? Nie pomyślał nawet, jak poczuła się ta młoda dziewczynka, która tylko chciała choć jeden raz porozmawiać z ojcem.

To nie jej świat. Nie pasowała tutaj. Gdy dookoła panowała wojna, każdy skupiał się tylko na tym, jak zniszczyć swojego wroga. Tymczasem ona starała się być dla wszystkich życzliwa. Uśmiechała się wciąż, nawet gdy rzucano w nią najgorszymi obelgami. Pomagała, nawet gdy ktoś ją kiedyś skopał na ulicy. Nie wszczynała bójek, nawet gdy miała już dość wyzwisk. Nie broniła się, nawet gdy prześladowca nazywał ją tchórzem.

Naiwna wierzyła w głębi serca, że była kochana, a zachowanie matki to tylko przyjęta norma. Boleśnie się jednak przekonała, jak bardzo się myliła. Żyła, lecz tylko temu, że matka chowała ukryte zamiary co do niej. W końcu powiedziała: „Dość". Wzięła nogi za pas, opuściła rodzinne podwórko, nie oglądając się w tył. Od tamtej pory jej dnie zmieniały się w tułaczkę, gdzie w każdym kącie czaiło się zagrożenie.

Pewnego razu trafiła na niewłaściwy dwór, gdzie znów doświadczyła odrzucenia na bok, bo uznano ją tylko i wyłącznie za odmieńca, który nie miał żadnych praw. Czyżby dni uciekania doprowadziły ją do punktu wyjścia? Czy nie było już na tym świecie rasy, która chciałby, żeby ta została w ich progach, czuła się w nich dobrze? Czy wojna naprawdę wyniszczyła świat do takiego stopnia, że nie akceptowano możliwości istnienia odmieńców?

Znów uciekła, dowiedziawszy się kolejnych faktów o sobie. Jednakże nie wiedziała, że ten akt prawdopodobnie stanie się jej ostatnim...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro