-2-
[Narrator]
Biała przestronna sala z elementami czerwieni i bieli. W łóżku leży młoda dziewczyna w wieku ośmiu lat. Tuż obok niej siedzą rodzice. Zestresowany ojciec oraz zapłakana matka. Dlaczego? Otóż ich jedyne dziecko właśnie umiera podpięte do różnych maszyn. Rak jest śmiertelną chorobą. Pomimo wielu technik leczenia oraz wydanych pieniędzy na przedłużenie jej życia, właśnie wybija godzina jej odejścia. Każdy kiedyś odchodzi. Życie jest bezlitosne. Nie ważny jest wiek, ani sytuacja. W pewnym momencie znikasz już na zawsze.
Dziewczynka uśmiecha się i przytula dwójkę dorosłych zapewniając, że tak właśnie musi być. Nie każdy zareagowałby na swoje zniknięcie jak ona. Po prostu wie, że nie ma przed tym ucieczki, nie ma sensu histeryzowania. Woli rozstać się z uśmiechem na twarzy. Zapewniając, że tam po drugiej stronie będzie dobrze i jeszcze kiedyś się spotkają położyła się wlepiając wzrok w starszych. Oboje ucałowali ją w czoło zapewniając, że ją kochają i zostanie z nimi na zawsze w sercach.
Nadchodzi ten moment. Chora zamyka oczy ściskając dłoń mężczyzny. Szepcze cicho, a po jej policzku spływa jedna łza bólu. Kobieta woła lekarza. Nie można już jej uratować. W końcu w ich uszach rozbrzmiewa się głośny pisk z urządzenia obok. Jeszcze przed chwilą podskakująca linia wyświetlona na ekranie sunie prosto. Ojciec w końcu pęka i wraz z żoną zaczyna płakać. Przytula ją. W ich głowie panuje istny chaos. Stracili właśnie dziecko.
[Śmierć]
Stałem przy łóżku szpitalnym jakiegoś dzieciaka czekając, aż umrze. Słysząc głośny pisk oraz mrowienie przy karku spojrzałem na łóżko. Dwójka dorosłych płakała nad ciałem córki. Lekarz wpadł do sali i od razu zaczął próbować ją ratować. Wiedział, że to już nic nie da, ale chciał spróbować. Westchnąłem cicho poprawiając włosy i podleciałem do ciała zmarłej. Ułożyłem nad nią dłonie i złapałem duszę do pojemnika. Następnie pstryknąłem palcami. Znajdując się w sortowni stanąłem stopami na ziemię i rozejrzałem się. Podszedłem do zrzutu dusz i odłożyłem tam swoją zdobycz. Rozglądnąłem się. Nic nowego. Nagle poczułem za sobą czyjąś osobę. Odwróciłem się gwałtownie i ujrzałem Lucyfera.
-Zbytnio nie przejąłeś się odejściem tego dziecka.
-Czemu niby miałbym? Taka jest moja praca.-odparłem zachrypniętym głosem
-Ludzie przejmują się takimi rzeczami.
-Nie jestem człowiekiem tylko Śmiercią. Nie znam takiego uczucia jak współczucie, czy litość. Dobrze o tym wiesz.
Nie czekając, aż mi odpowie pstryknąłem palcami. Przeszedłem przez korytarz i wszedłem do swojego pokoju. Odstawiłem buty oraz bluzę na swoje miejsce. Następnie usiadłem na fotelu biorąc do rąk gazetę. Przeczytałem kilka artykułów po czym odstawiłem papier na swoje miejsce. Przeszedłem na łóżko i położyłem się wlepiając wzrok w sufit. Ułożyłem dłonie na klatce piersiowej. Czułem pod swoimi dłońmi jak znajdujące się w moim ciele serce wybija równy rytm.
Śmierć ma serce?
Przekręciłem się na bok przymykając leniwie oczy. W mojej głowie panował zamęt. Nie rozumiałem sam siebie. Bycie samotnym jest ciężkie. Nie masz do kogo się odezwać. Sama obecność kogoś drugiego daje dużo. Jednak, czy ten ktoś zostałby ze mną? Nie uciekłby już po chwili? Jak można żyć z czymś co nie posiada uczuć?
Warknąłem cicho sam na siebie i poszedłem do swojego biura. Usiadłem na czarnym fotelu umiejscowionym za biurkiem. Wziąłem do rąk papiery z dwóch ostatnich zgłoszeń. Zacząłem je przeglądać oraz uzupełniać przyglądając się zamieszczonym zdjęciom. Czy coś poczułem? Współczucie, żal, wstręt? Nie. Panowała we mnie pustka oraz obojętność.
Kiedy skończyłem potrzebne formalności odesłałem je i przeteleportowałem się do łóżka. Zamknąłem oczy w celu odpoczęcia. Przekręciłem się na bok z nadzieję, że już dzisiaj nie będę miał żadnego zlecenia.
_______
570
No to mamy drugi rozdział za sobą. Możliwe, że w tym tygodniu jeszcze się coś pojawi. Później lecimy z rozdziałami jakoś raz w tygodniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro