*Tęsknota*
-Kira nie po to kończyłaś z nim tą chorą relacje żeby teraz z nim przetańczyć całe moje wesele!- Mówi zdenerwowana Ophelia a ja wywracam oczami i wpycham jej do ręki kieliszek czerwonego, słodkiego wina i sama upijam łyk swojego alkoholu.- Wiesz lepiej żeby chciał ze mną tańczyć niż żeby wyjebał mi w twarz za to co mu zrobiłam.- Odpowiadam obserwując jak jakaś ciotka Liama stara się zaciągnąć Laurensa na parkiet mimo tego że ledwo usiadł po kilku godzinach tańczenia zemną na co uśmiecham się lekko.- Problem w tym że ty nic mu nie zrobiłaś!- Wykrzykuje kobieta zwracając na nas uwagę kilku osób.- Skrzywdziłam go i zostawiłam w trudnym momencie.- Tłumaczę starając się zachować spokój.- Chciałaś swojego szczęścia.- Odbija piłeczkę a ja kręcę głową na nie.- Chciałam twojego szczęścia. Zrobiłam to bo ty tego chciałaś Ophelia, nie kochałam go ale potrzebowałam tego żeby był blisko mnie i gdybym miała drugi wybór nigdy bym cię nie posłuchała bo nie zabiłam tylko siebie ale też tego szczęśliwego chłopaka jakim był.- Mówię szczerze a ciemnowłosą widocznie zatyka, odkładam kieliszek na stolik i odchodzę aby mogła to przemyśleć.- Wybaczy ciocia ale moja dziewczyna tu idzie muszę z nią porozmawiać!- Słyszę głos Johna a już po chwili czuje jak obejmuje mnie ramieniem w talii aby stworzyć pozory że naprawdę jesteśmy razem, kiedy natrętna kobieta znika nam z zasięgu chłopak puszcza mnie i odchodzi krok w tył żeby nie stać za blisko.- Przepraszam musiałem się jakoś wykręcić.- Tłumaczy się a ja kiwam głową na znak że rozumiem.- W porządku.- Odpowiadam a chłopak uśmiecha się delikatnie.- Chociaż naprawdę chce z tobą porozmawiać.- Dodaje ciszej a ja spoglądam na gwieździste niebo.- Tęskniłem za tobą.- Kontynuuje i również kieruje swój wzrok w górę.- Ja za tobą tez.- Odpowiadam zgodnie z prawdą, mimo że starałam się udawać że jest inaczej przez prawie 3 miesiące w których prowadziłam sprawę Marii Laurens uzależniłam się od tego dzieciaka, w momencie w którym wyrzuciłam go ze swojego życia wszystko znowu stało się szare. Po wypadku siedziałam cały czas w domu żeby się nie narażać a bez niego tam myślałam że zwariuje.- Naprawdę?- Pyta zdzwiony a ja kiwam głową.- Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić...- Szepcze ignorując jego pytanie i wgapiam swoje zielone ślepia w swoje czarne szpilki czując wstyd, dorosła kobieta nigdy nie powinna postąpić tak jak ja wtedy.- Próbowałem cię posłuchać i znaleść kogoś w moim wieku ale... ale nie potrafiłem w każdej kolejnej dziewczynie szukałem ciebie, twoich cech... Każdą po kolei krzywdziłem- Opowiada a ja nawet nie muszę na niego patrzyć aby wiedzieć że z jego pięknych jasnozielonych oczu ciekną słone łzy.- Oboje nie możemy bez siebie żyć...- śmieje się cicho i wzdycham ciężko, to jest cięższe niż myślałam że będzie, miałam nadzieje że po 4 latach przejdę koło niego obojętnie a jednak dalej nie potrafię tego zrobić.- Mogę się przytulić?- Pyta nie śmiało chłopak po czym dodaje.- Ten ostatni raz...- Podnoszę wzrok na jego tęczówki i wyciągam w jego stronę ręce dając tym samym znak że może, nie mija chwila a chłopak wtula się we mnie mocno, chowając przy tym głowę w moją szyje. Słyszę jego ciche płakanie tak jakby bardzo długo trzymał te emocje w sobie, kładę rękę na jego włosach i uśmiecham się delikatnie czując że dalej są tak samo miękkie jak 4 lata temu.- Ciii, spokojnie Jackie. Nie płacz.- Szepczę wprost do jego ucha pocierając jego plecy aby się trochę uspokoił podkreślając słowo "Jackie". Boże jak ja dawno tego nie mówiłam.- Nie chce cię znowu tracić.- Mówi cichutko zanosząc się płaczem a ja już wiem że nie popełnię drugi raz tego samego błędu.- Nigdzie się już nie wybieram.- Mówię wplatając dłoń w jego poplątane brązowe włosy i delikatnie masuje skórę jego głowy.- Wtedy też tak mówiłaś.- Wypomina mi.- Tym razem obiecuje Jackie, obiecuje że zostanę z tobą chociażby się waliło i paliło.-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro