*Studia i wrócenie do przeszłości*
Staje jak wryta w drzwiach od salonu kiedy widzę że na mojej kanapie siedzi nie kto inny niż John Laurens, jak gdyby nigdy nic wgapiony w swój telefon. Nie przypominam sobie abym przed pracą go wpuszczała do domu.
-Jak ty żeś tu wlazł?- Pytam zdezorientowana zaistniałą sytuacją, młody mężczyzna podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się pięknie przez co wygląda dokładnie tak samo jak 4 lata temu.
-Cóż jak na glinę i to ze specjalnego biura kryminalnego nie jesteś zbyt uważna i dalej trzymasz zapasowe kluczę pod wycieraczką.- Odpowiada mi ze śmiechem na co wywracam oczami trochę rozczulona tym że chłopak zachowuje się jakbym wcale go nie zostawiła na lodzie te parę lat temu po tym jak moi ludzie zamknęli jego ojca, potwora w pierdlu.
-Wiesz że to tak jakby włamanie?- Pytam go zakładając ramiona na piersi, teraz to on wywraca oczami.
-Ale tobie to tak jakby nie przeszkadza.- Odbija piłeczkę i uśmiecha się w moją stronę głupio, kręcę głową rozbawiona i siadam obok niego, odchylam głowę do tyłu aby oprzeć ją na oparciu kanapy i wzdycham ciężko zadowolona że nareszcie po ciężkich prawie 8 godzinach zwykłej roboty i 2 nadgodzinach mogę trochę odpocząć od tych wszystkich rzeczy związanych z kryminalistyką, zamykam zmęczone ślepia na chwilę, prostuje nogi w kolanach i kładę stopy na blacie stolika od kawy.
-Trudny dzień?- Pyta i również kładzie nogi na stoliku tuż obok moich, kręcę głową na nie.
-W cholerę długi i męczący. Te cholerne psy przez tydzień nie mogły rozwiązać tak łatwiej sprawy na początku więc teraz ja muszę siedzieć i się męczyć.- Jęczę niezadowolona a chłopak śmieje się cichutko.
-Więc nie wiele się zmieniło z tym że tylko ty robisz coś pożytecznego.- Odpowiada mi a ja kiwam głową energicznie wywołując jeszcze głośniejszy śmiech Laurensa.
-A jak było na wykładach?- Pytam i spoglądam w jego zielone oczy w których skaczą iskierki szczęścia.
-Dobrze, nudno ale to nic dziwnego na medycynie. Tylko zaczynają mnie męczyć o praktyki a ja nic nie mogę znaleść, każde laboratorium czy szpital w tym jebanym Waszyngtonie są przepełnione aż po brzegi.- Mówi a mi od razu wpada do głowy.
-A co jeśli pójdziesz na praktyki gdzieś indziej?- Zadaje kolejne pytanie a John marszczy brwi zaciekawiony.
-Co masz na myśli?- Brzmi na tak podekscytowanego moją propozycją że nie jestem w stanie się nie uśmiechnąć.
-Wiesz Peggy cię lubiła więc nie powinna mieć nic przeciwko temu abyś miał u niej praktyki, to najlepszy proktolog w mieście, w najlepszym biurze kryminalnym. Mogę ci to załatwić.- Opowiadam mu swoją propozycje a on siada prosto i wpatruje się we mnie zaskoczony.
-Mówisz serio?- Pyta ponownie a ja kiwam głową, nie mija chwila a obejmuje mnie swoimi ramionami szczelnie powtarzają jak mantrę ciche "dziękuje". Przez ułamek sekundy czuje się jakbym cofnęła się te 4 lata do tyłu, albo tak jakbym nigdy go nie zostawiła i ta dziwna relacja dalej istniała przez te lata, obejmuje go delikatnie i gładzę po plecach czule tak jak zawsze uwielbiał na co ten mruczy cicho jak kot. Po kilku minutach odsuwa się trochę i wgapia swoje ślepia w te moje tak jak za dawnych lat, kładzie dłoń na moim policzku i głaszczę go delikatnie z małym uśmiechem na ustach a ja wiem że to nie prowadzi do niczego dobrego. Kiedy wbija się w moje usta z namiętnością już wiem że znowu się zgubiłam, zgubiłam w nim. Ani przez moment nie powstrzymuje się z oddawaniem pocałunku mimo że już tego żałuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro