*Nauka życia razem*
Mruczę cicho kiedy ze snu wybudzają mnie delikatne pocałunki po całej szyi. Otwieram delikatnie oczy jednak kiedy jasne światło drażni moje spojówki znowu je zamykam, kładę dłoń na włosach chłopaka atakującego moją szyję kiedy ją przygryza i śmieje się cicho.
-Malo ją wczoraj pogryzles?- Pytam rozbawiona a w zamian otrzymuje czułego buziaka w policzek.
-Oznaczam to co moje.- Mruczy John do mojego ucha tak głębokim głosem że aż przeszły mnie ciarki.
-A kto ci powiedział że jestem twoja?- Próbuje się z nim droczyć, przyzwyczajam swoje zielone ślepia do ostrego świtała i nie jestem w stanie uwierzyć jak piękny jest ten człowiek. Ogarniam kilka niesfornych kosmyków które przysłoniły jego cudowną twarz.
-Już raz pozwoliłem ci odejść, drugi raz ci na to nie pozwolę. Jesteś moja.- Odpowiada stanowczym tonem głosu z tym swoim charakterystycznym błyskiem w oczach. Czuję jak moje serce mięknie.
Naszą sielankę przerwya głośne walenie do drzwi na które młodszy chłopak wzdryga się ze strachu. Mimo chłodzenia na terapię i tego ile czasu minęło od tych okropnych wydarzeń z jego życia John dalej reaguje strachliwe na głośne dźwięki albo nie oczekiwany dotyk. Kładę dłonie na jego policzkach i szybko cmokam czule jego pulchne usta.
-Spokojnie Jackie nic się nie dzieje, za chwilę wrócę.- Uspokajam go i wyplatuje się z jego ramion, na szybko ubieram swoje krótkie spodenki i jego za dużą na mnie koszulkę z nadrukiem zlówia, zbiegam na dół i otwieram drzwi osobie która tak bardzo chcę się ze mną skontaktować.
-Zabije cię.- To pierwsze co wypowiada w moją stronę moja jakże cudowna przyjaciółką Ophelia, nie czekając aż pozwolę jej wejść do środka popycha mnie przez co wpadam na szafę stojącą w przedpokoju co powoduję duży huk który dodatkowo musiał przestraszyć Laurensa, zaklinam w myślach nawet nie przejmując się bólem moich pleców od uderzenia. Po wypadku samochodowym który cudem przeżyłam zaczęłam mieć z nimi straszne problemy.
-Odbilo ci!?- Pytam wściekła a ta zaczyna się śmiać jakbym powiedziała coś niezwykle zabawnego.
-Mi odbiło? Mi? To ty znowu pakujesz się w jakąś chorą relację z tym dzieciakiem! Znioslam to że spędziłaś z nim M Ó J ślub bo miałam nadzieję że to wybiję ci to z głowy a dzisiaj się dowiaduje od mojego męża że od kilku dni siedzi tutaj non stop i w sumie od ponad miesiąca widujecie się regularnie!- Wydziera się na mnie jak nigdy wcześniej.
-Hariss do kurwy nędzy mam 28 lat jestem dorosła i mogę sama decydować o moim życiu, wyjdź z mojego mieszkania zanim się zdenerwuje.- Staram się zachować spokój i nie krzyczeć, mam ochotę ją uderzyć kiedy słyszę że John zbiega po schodach, spoglądam na niego a ten patrzy na mnie wystraszonym wzrokiem.
-Co się dzieje?- Pyta doskonale wiedząc że doszło między nami do szarpaniny, widzę po nim że się martwi.
-Nie przejmuj się, Ophelia właśnie wychodzi, idź na górę zaraz przyjdę.- Odpowiadam mu szybko patrząc na przyjaciółkę wymownym wzrokiem.
-Ty masz jeszcze czelność postawić nogę w jej mieszkaniu? Gówniarzu nie twoja liga.- Dosłownie wyśmiewa się z młodszego chłopaka patrząc mu prosto w oczy, mam wrażenie że zaraz dostanę białej gorączki.
-Jeszcze raz się tak do niego odezwiesz i za siebie nie ręczę.- Warcze złowrogo i staje przed Johnem który dalej nic nie rozumie.
-Czemu nie widzisz że ja o ciebie dbam!? Z tym dzieciakiem obok tylko się stoczysz!- Próbuje mną manipulować a mi chcę się śmiać, łapię ją za przed ramię i wypycham za drzwi bez ani grama delikatności.
-Zawsze dbalas tylko o sobie, nie widziałaś tego że zostawiłam Johna tylko dla twojej uciechy, każda minuta bez niego mnie zabijała. Wypierdalaj z mojego życia nie chce cię więcej widzieć- Mówię stanowczym tonem głosu i zatrzaskuje drzwi przed jej twarzą, zamykam je na oba zamki. Opieram się obolałymi plecami o nie i zasłaniam twarz dłońmi, nie mija chwila a john przytula mnie mocno.
-Powiedziałaś że nigdy nie chciałaś mnie zostawić...- Szepcze cichutko a ja wplatam dłonie w jego włosy.
-Gdyby nie ona nie uciekło by nam tyle czasu.-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro