Oneshot
Witam was w kolejnym oseshocie! Tym razem bardziej się postarałam i mam nadzieję, że wam się spodoba. Lepiej miejcie pod ręką chusteczki.
Zachęcam was do gwiazdkowania ⭐ i komentowania 💬 chętnie sobie poczytam co sądzicie o mojej twórczości! ❤️
[~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>
Czarnowłosy mężczyzna leżał przykryty białą puchową kołdrą i przekręcał się z boku na bok nie potrafiąc zasnąć. Na dodatek wprost na niego padało światło wpadające przez uchylone okno do jego pokoju.Nie miał pojęcia która była godzina, a fakt, że na zewnątrz było już jasno, oznaczał, że musiał być już późny poranek. Z niewyjaśnionych przyczyn nie miał w sobie na tyle chęci, aby wstać z wygodnego łóżka i to sprawdzić. Był pewien, że gdy tylko wystawi spod kołdry choć jedną swoją kończynę, to poczuje przeszywające zimno, które już całkowicie zniechęci go do późniejszego wstania, więc właśnie z tą myślą postanowił dalej leżeć.
Zamknął nawet oczy i zacisnął obie dłonie na śnieżnobiałej kołdrze i usilnie próbował zasnąć, ale tym razem sen nie chciał przyjść tak łatwo, jak wtedy, kiedy późnym wieczorem położył się do łóżka. No cóż, najwidoczniej po kolejnym tej nocy koszmarze, który mu się przyśnił, sen nie był mu dany. Dlatego właśnie zadecydował, że nie spocznie, póki nie uda mu się ponownie zasnąć. Przyjął zatem następującą taktykę: leżeć, dopóki nie zaśnie.
Jak się później okazało niezbyt mu to wychodziło, a wręcz mógł rzec, że wcale. W końcu jego cierpliwość się skończyła, co poskutkowało tym, że całkowicie się poddał i wysunął spod ciepłej puchowej kołdry. Ku jego zdziwieniu nie było mu aż tak zimno, jak przypuszczał, że będzie, a patrząc na to, że spał w samej bieliźnie było to bardziej, niż pewne. Nie zwlekając wstał z łóżka i leniwym krokiem udał się w stronę wielkiego lustra. Szczerze powiedziawszy, to delikatnie bał się w nie spoglądać, żeby się nie przestraszyć. Był pewien, że wygląda przerażająco i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Twierdził tak na podstawie tego, że czuł się tego dnia jakby dosłownie został połknięty w całości, następnie wypluty, a na samym końcu rozjechany przez ogromny i ciężki walec.
W końcu zdobył się na jedno dłuższe spojrzenie w swoje odbicie i sam przed sobą musiał przyznać, że nie wyglądał najlepiej. Niewątpliwie każdy, kto by go w tamtym momencie zobaczył powiedziałby dokładnie to samo. Na jego bladej cerze utworzyły się fioletowe, wręcz sine wory pod oczami, jego rozwalone na wszystkie strony świata czarne kosmyki włosów aż prosiły się, żeby wziąć grzebień i coś z nimi zrobić. Co ciekawe jego cera była jeszcze bledsza, niż na co dzień, co było trochę dziwne, ponieważ coś takiego zdarzało się w jego przypadku nie często. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wyglądał jak żywy trup, ale czy zamierzał cokolwiek z tym zrobić?
No nie.
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową widząc swój obecny i zarazem tragiczny stan i odwrócił wzrok od swojego odstraszającego odbicia. W tym celu spojrzał w swoje lewo, gdzie dostrzegł wiszący na ścianie duży kalendarz. Nie dało się ukryć, że patrzył na niego z niemałym zdezorientowaniem. Nie przypominał sobie, żeby ten mający dla niego tak trywialną wartość przedmiot, wcześniej się tam znajdował. Do tej pory chyba jeszcze nigdy z niego nie skorzystał, jedynie przechodził tuż obok niego wchodząc i wychodząc ze swojego pokoju. Raczej nie miał on żadnego realnego zastosowania, chyba że wisiał tam jedynie jako ozdoba jego i tak dość pustych ścian. Ponadto nie potrafił nawet przywołać w swojej pamięci momentu, w którym go tam zawiesił, tak w zasadzie to nie wiedział nawet jak znalazł się on w jego posiadaniu, a od początku roku wcale nie minęło aż tyle dni.
Skoro już, co prawda przypadkiem, ale dowiedział się o jego istnieniu, to ten jeden raz postanowił z niego skorzystać i przy jego pomocy odczytać dzisiejszą datę. Z tej odległości niestety nie widział dokładnej daty, jedynie sporych rozmiarów napis na samej górze kalendarza – luty. Niewiele mu to mówiło, więc bez zastanowienia podszedł do niego bliżej. Zrobił kilka kroków w przód i gdy w końcu znalazł się wystarczająco blisko niego, spojrzał swoim zmęczonym wzrokiem na widoczną przed nim rozpiskę dni.
W jednej chwili rozszerzył oczy w szoku i zamarł na kilka sekund widząc obecną datę. Tego dnia było święto zakochanych, czyli każdemu dobrze znane walentynki. I pewnie nie zareagowałby w ten sposób, gdyby była to jakaś inna data, na przykład jakiekolwiek inne święto, rocznica śmierci jego ukochanego dziadka, czy chociażby piątek trzynastego, ale ta konkretna data wzbudzała w nim wiele przeróżnych emocji. I co warto zaznaczyć, absolutnie nie były to pozytywne emocje. Speedo otwarcie mógł powiedzieć, że nie koniecznie przepadał za walentynkami, a wręcz ich nienawidził. Co ciekawe jeszcze nie tak dawno miał o nich zupełnie odmienne zdanie.
Gdy już otrząsnął się z tego stanu, chwycił w dłoń kalendarz i jednym gwałtownym ruchem zdjął go ze ściany. W przypływie złości i innych równie silnych emocji z całą nagromadzoną w sobie siłą rzucił nim o ziemię. W prawdzie sam kalendarz nie był absolutnie niczemu winny, ale był w tamtym momencie jedyną rzeczą pod ręką czarnowłosego. Albert musiał po prostu wyładować na czymś swoją złość, a kalendarz był do tego idealnym przedmiotem. Zrobił to też dlatego, ponieważ nie był w stanie już dłużej patrzeć na tą bolesną dla niego datę. Dobitnie przypominała mu ona o jego złamanym sercu i jakby nie patrzeć wciąż ważnej dla niego osobie. Mimo wszystko dalej kochał Vasqueza i przysiągł sobie, że nigdy o nim nie zapomni.
Wziął głęboki wdech, a następnie głośno wypuścił nagromadzone w ustach powietrze. Niestety niewiele mu to pomogło, ponieważ dalej nie czuł się najlepiej, a smutek i rozpacz wypełniała jego serce nie pozwalając mu na choć jeden mały uśmiech. Nie miał powodu, żeby się cieszyć, więc wychodzenie z domu z takim humorem mógł sobie. odpuścić. Nie chciał psuć innym dnia swoimi humorkami, czy wyładowywać swoich emocji na bogu ducha winnych obywatelach. Odwrócił się na pięcie i czym prędzej udał się z powrotem w stronę swojej sypialni. W obecnej chwili nie przejmował się bałaganem, który po sobie zostawił, najwyżej później zrobi z tym porządek.
Wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi i podszedł do swojego wygodnego łóżka, które wręcz kusiło, żeby się w nim położył i już więcej z niego nie wstawał. Długo nie trzeba było czekać, ponieważ dość szybko uległ tym pokusom i rzucił się na łóżko. Wcisnął nos w poduszkę, aby po chwili całkowicie schować w niej twarz. Bezczynnie leżąc zaczął zadawać sobie pytania, na które niekoniecznie znał odpowiedź. Po co on w ogóle dzisiaj wstawał? Mógł przecież dalej leżeć w łóżku i liczyć na to, że uda mu się jeszcze na kilka godzin zasnąć. Po cholerę sprawdzał tą jebaną datę? Po co mu to było? Mógł przecież żyć w słodkiej niewiedzy i tak jak codziennie zacząć swój normalny, zwykły i niczym niewyróżniający się dzień. Jak zwykle zacząłby od swojej nudnej rutyny, a potem wyszedłby ze znajomymi, aby zrobić kilka boostingów i trochę zarobić.
Po dłuższej chwili swoich refleksji w końcu zebrał w sobie siłę na podniesienie głowy z chłodnej poduszki. Od razu przed oczami pojawiły mu się czarne plamki, więc kilkukrotnie zamrugał, żeby się ich pozbyć. Głęboko westchnął i zastygł w bezruchu, wpadając na genialny pomysł, który miał rozwiązać jego aktualnie największy problem. Z nadzieją spojrzał na swoje prawo, gdzie znajdowała się szafka, w której zawsze trzymał solidny zapas alkoholu i bez zastanowienia sięgnął do niej ręką. Miał nadzieję, że coś z jego ostatniego razu w niej zostało. Cel był niezwykle prosty i łatwy do realizacji – upić się i przespać resztę dnia.
Otworzył szafkę i ku jego nieszczęściu okazała się ona być praktycznie pusta. Leżały tam jedynie dwie puste już butelki po alkoholu, z których leniwie skapywały kropelki resztki alkoholu, który osadził się na samym ich dnie. Zamknął szafkę i tym razem przekręcił się na swoim łóżku na plecy. Wplątał palce w swoje nie do końca ułożone włosy i mocno pociągnął za ich końcówki. W tamtym momencie miał ochotę uderzyć pięścią w ścianę. Był na siebie wściekły, że nie zadbał o uzupełnienie swojej szafki wysokoprocentowymi napojami. Dlaczego nie zrobił zapasów, kiedy doskonale wiedział, że zbliżają się walentynki? Jak mógł zapomnieć o czymś tak istotnym? Ten dzień zdecydowanie nie należał do niego, nic nie szło po jego myśli i od samego rana miał jakiegoś niewyobrażalnie dużego pecha. Nie wykluczał również opcji, że ktoś, kto szczególnie go nienawidził rzucił na niego jakiegoś rodzaju klątwę.
W końcu wypuścił z rąk swoje jeszcze bardziej rozwalone włosy. i podniósł się do siadu. Siedział na krańcu łóżka z głową podpartą o własną rękę, a na jego twarzy można było dostrzec zastanowienie. Co prawda nie zdążało się to często, ale dogłębnie analizował każde możliwe rozwiązanie sytuacji, w której obecnie się znajdował. Bez alkoholu się nie obejdzie, to wiedział na pewno. Musiał więc znaleźć jakiś sposób na łatwe pozyskanie go. Jedną z dostępnych opcji było poproszenie kogoś ze znajomych z wyścigów o przyniesienie mu alkoholu aż pod same drzwi jego malutkiego mieszkania. Nie było to głupie, ale też totalnie nie w stylu Alberta. Poza tym nie miał ochoty na zbędne pogawędki, które zaczęłyby się wraz z przyjściem jego znajomych. Zapewne dopytywaliby oni o jego stan, odstraszający i rodem jak z najprawdziwszego horroru wygląd, czy inne mniej istotne rzeczy, a on musiałby się z tego wszystkiegk tłumaczyć, czego zdecydowanie wolał nie robić. Szybko zatem odrzucił i tę opcję i myślał dalej.
W końcu po kilkunastu minutach nieustannego myślenia Speedo miał już tego wszystkiego serdecznie dość. Przez ten na pozór niedługi czas zdążył zmienić swoją pozycję z 10 razy. Na przemian siedział, klęczał lub leżał w doprawdy ciekawych pozycjach, które raz powodowały, że jego ciało było nienaturalnie wygięte, a innym razem kończył leżąc na plecach z nogami wyłożonymi na ścianie. Niestety jego aktywne i przede wszystkim regularne zmienianie pozycji w niczym mu nie pomogło. Dalej miał w głowie totalną pustkę i choćby niewiadomo jak się starał, za nic w świecie nie potrafił wymyślić niczego, co mogłoby być rozwiązaniem jego problemu. W akcie desperacji próbował już chyba wszystkiego, zaczynając od zwykłego skupiania się na własnych myślach, kończąc na skrupulatnej medytacji niczym najprawdziwszy budda pod drzewem Bodhi.
Po takim czasie nawet myślenie zaczynało być już dla niego męczące. Bez przerwy przez jego głowę przepływało setki myśli o przeróżnych równie ważnych tematach, lecz niestety żadna z nich nie była rozwiązaniem jego problemu. Od nadmiaru myśli zaczynała boleć go głowa, a pomysłu jak wcześniej nie było, tak dalej nie ma. Ostatecznie nie udało mu się niczego wymyślić, choć naprawdę się starał. Skupiał się na tym, jak na wyścigu, na którym musiał wykazać się swoimi umiejętnościami i przy okazji nie rozbić się na pierwszym lepszym drzewie. W takich chwilach jego skupienie zazwyczaj osiągało najwyższe stadium, tak było i w tym przypadku. Równe 15 minut czasu poszło na zmarnowanie, choć w sumie i tak chciał, żeby ten dzień minął mu jak najszybciej, więc w zasadzie wyszło na jedno.
Z racji, że nie miał żadnego pomysłu co zrobić dalej, postanowił wykorzystać absolutnie najprostszy i zarazem najtrudniejszy sposób pozyskania alkoholu. Mianowicie postanowił, że samemu pójdzie do sklepu po wysokoprocentowy napój. I choć kompletnie nie miał ochoty wychodzić dziś z domu, to chcąc nie chcąc musiał to zrobić. Dlatego też wstał z łóżka i podszedł do dużej drewnianej szafy na drugim końcu swojego pokoju. Otworzył ją i zaczął wyciągać z niej ubrania. Nie miał zbyt dużo ciepłych ubrań, więc, aby takowe znaleźć musiał przekopać całą swoją szafę. Na dworze z pewnością było zimno, więc wyjście z domu w krótkim rękawku i klapeczkach nie wchodziło w grę.
Podczas gorączkowego wyrzucania ubrań z szafy, w jego ręce wpadły czarne dresy. Bez zastanowienia wyciągnął je i ubrał na siebie sądząc, że na taką pogodę będą dobrym wyborem. Za oknem było szaro i ponuro, a na zewnątrz wiał delikatny wiaterek, niosący ze sobą śmieci i papierowe torby. Dobierając swoje ubrania myślał nie tylko o tym, żeby było mu ciepło, ale również o tym, aby nie rzucać się za bardzo w oczy przypadkowym przechodniom. Po kilkunastu sekundach wygrzebał gdzieś z odmętów swojej obszernej szafy jakąś czarną bluzę. Sam nawet aż do teraz nie wiedział, że ją posiadał. Wyciągnął zwinięte w kulkę ciepłe ubranie i podszedł z nim do swojego łóżka.
Gdy już tam dotarł rozłożył na nim bluzę i zaczął mierzyć ją wzrokiem od góry, do dołu. Była dość mocno wygniecione, a na jej przodzie znalazło się trochę nieznanego pochodzenia śmieci. Jej materiał w niektórych miejscach był nieco zmechacony i z łatwością można było zauważyć na niej niewielką dziurę przy złączeniu materiału. Wyglądała na nie noszoną od wieków i w dodatku była czymś uplamiona, lecz Albert nie posiadał żadnej wiedzy na temat pochodzenia tej tajemniczej plamy. Chyba naprawdę ta bluza musiała leżeć gdzieś na samym dnie jego szafy, skoro dotychczas nie miał pojęcia o jej istnieniu.
Po tym, jak skończył skanować pełnym podejrzeń wzrokiem swoją bluzę, wziął ją do rąk i ją ubrał. Zaraz po tym podniósł z dywanu parę białych skarpetek i założył je na swoje stopy. Lekko zachwiał się podczas wykonywania tej czynności, ale dzięki swojej ponadprzeciętnej równowadze udało mu się ustać w miejscu i nie wylądować tyłkiem na podłodze. W porównaniu z jego dużym pechem, to tym razem naprawdę miał szczęście. Gdy był już w pełni ubrany skierował się z powrotem w stronę swojego lustra i stanął przed nim ponownie analizując swój wygląd.
Jak mógł się domyślać nic w jego wyglądzie zbytnio się nie zmieniło. Dalej wyglądał jak żywy trup, tylko że w ubraniach. Spróbował jedynie jakkolwiek ułożyć swoje niesforne kosmyki włosów, żeby nie straszyć ludzi. W tym celu podjął próbę wygładzenia swojej bujnej czupryny za pomocą rąk. Po kilkunastu sekundach jego wygląd choć w małym stopniu, ale się polepszył. Dzięki temu pozbył się ze swojej głowy ptasiego gniazda. Nie miało to jakiegoś szczególnego celu, ponieważ i tak zaraz po wyjściu z domu założy na głowę kaptur, aby nie rzucać się w oczy, więc nikt nie zwróciłby nawet uwagi na jego nieład na głowie.
Jeszcze zanim na dłuższy czas opuścił swoją bezpieczną strefę komfortu, którą było jego niewielkie mieszkanie zgarnął ze stołu swój telefon, foliową reklamówkę, portfel z pieniędzmi, oraz klucze z mieszkania. Do najbliższego sklepu nie miał daleko, zaledwie kilka minut piechotą, więc postanowił udać się tam na pieszo, zamiast samochodem. Zdecydował tak głównie dlatego, że ostatnimi czasy jazda samochodem nie sprawiała mu już tak wielkiej radości, jak wcześniej. Jednak nie była to jedyna rzecz, która wpłynęła na jego decyzję. Nie chciał też spowodować wypadku, a patrząc na jego dzisiejszego pecha i po części zmęczenie był to całkiem prawdopodobny scenariusz.
[~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>
Otwarcie mógł przyznać, że nie spodziewał się, że kilku minutowa podróż do sklepu minie mu tak szybko i przede wszystkim spokojnie. Na ulicy nie było ani jednej żywej duszy, nawet samochody nie przejeżdżały ulicami tak często, jak na co dzień. Co prawda w tym mieście można było spodziewać się wszystkiego, ale nie spokoju. Nie chodziło o to, że Albert szedł ze spuszczoną głową i nie widział nic dookoła, rozglądał się i to bardzo często, ale kompletnie nikogo nie widział. Albo miasto doszczętnie opustoszało, albo coś było to bardzo nie tak.
Ostatni raz obejrzał się za siebie, ale nikogo za nim nie było. Wzruszył jedynie ramionami i pchnął sklepowe drzwi, wchodząc przez nie do środka, im mniej ludzi, tym lepiej. W sklepie również był jedynym klientem, ale przynajmniej sprzedawca stał na swoim miejscu z tą samą znudzoną i nie do końca zadowoloną miną. Albert natomiast od razu po wejściu udał się w stronę półek z alkoholami. Doskonale pamiętał ich położenie ze względu na częste wizyty w tym sklepie, więc nie musiał długo szukać. Sklep też nie był jakoś nie wiadomo jak wielki, więc łatwo można było się w nim odnaleźć. Nie zastanawiał się nawet nad tym, co bierze, zgarnął z półki dwie butelki jakiejś najtańszej wódki i skierował się ze swoimi zakupami w stronę kasy, aby dokonać zapłaty. Tyle definitywnie mu wystarczy, żeby się upić. Olał kompletnie fakt, że powinien kupić coś do jedzenia, ponieważ jego lodówka od kilku dni świeciła pustkami. Rzadko robił typowe zakupy, ponieważ najczęściej jadał gdzieś na mieście.
Wyjął z małego portfela pomiętę banknoty i zapłacił nimi za alkohol. Następnie zgarnął obydwie butelki i wpakował je sobie do małej foliowej reklamówki, którą ze sobą przyniósł. Następnie wyszedł ze sklepu z zakupami. Nie odebrał nawet reszty swoich pieniędzy od sprzedawcy, zostawiając mu dość sporą sumkę pieniędzy. W tym dniu nie miał zwyczajnie ochoty na chociażby najmniejsze i niewymagające interakcje z innymi ludźmi. Chciał jedynie wrócić do swojego mieszkania i móc w spokoju się upić. Może i nie było to rozsądne rozwiązanie problemu związanego z walentynkami, ale on i rozsądek nigdy nie szli ze sobą w parze. Wierzył w to, że po wypiciu takiej ilości czystej wódki bezproblemowo zaśnie i obudzi się dopiero następnego dnia, albo i wcale.
Gdy wyszedł ze sklepu do jego uszu dobiegł odgłos goniących przestępców organów ścigania. Czyli jednak nie był w tym mieście sam i do reszty nie zwariował. Jak widać miasto dopiero zaczynało budzić się do życia, a wraz z nim kryminaliści, którzy już z samego rana nie odpuszczali sobie „zabaw” z policją. Co dziwne tego dnia akurat późno, ponieważ małymi krokami dochodziła godzina jedenasta. Zazwyczaj pościgi policji można słyszeć śpiąc w swoich domach już od szóstej rano. Wracał właśnie do swojego mieszkania idąc dokładnie tą samą drogą, którą tu przyszedł. Tym razem ludzi było zdecydowanie więcej, niż wcześniej, ale wciąż nie było ich jakoś dużo. Sam Albert na swojej drodze minął kilka osób, na których nie zwrócił szczególnej uwagi, a oni też jakoś nie specjalnie wydawali się go zauważyć. Czyli jego perfekcyjnie dobrany ubiór stanowił idealny kamuflaż wśród innych ludzi, sprawiając, że za bardzo się nie wyróżniał, co w zasadzie chciał tym osiągnąć. Droga powrotna nie była długa i nie powinna zająć mu dłużej, niż 10 minut, dlatego zbytnio się nie śpieszył.
Nagle na swojej niedługiej drodze napotkał dość młodą i na pierwszy rzut oka zakochaną w sobie parę. Niska, blondwłosa kobieta stała na chodniku w jednej ręce trzymając spory bukiet czerwonych, rozkwitających róż, a drugą ręką czule obejmowała wyższego, brązowowłosego chłopaka, od którego zapewne otrzymała te piękne kwiaty. Uśmiechali się do siebie i co jakiś czas posyłali sobie nawzajem miłe, pełne uczucia, troski, oraz miłości spojrzenia. Z daleko widać było, że się kochali i darzyli wielkim zaufaniem, jak i uczuciem, co było urocze. Albert natomiast wcale tak nie uważał, ponieważ widząc to poczuł dziwne ukłucie w swoim sercu. Nie potrafił jednak powiedzieć czym mogło to być. Zwykła ludzka zazdrość, czy może jednak coś zupełnie innego? A może kilka uczuć skumulowanych w jedną całość? Opcji było sporo, a każdą jak najbardziej możliwa.
Oczywiście, że im zazdrościł, tego uczucia nie był w stanie pomylić z żadnym innym. Zbyt często odczuwał zazdrość, żeby akurat w tej kwestii móc się mylić. W tym przypadku również ją odczuwał, kiedy patrzył na tę dwójkę tak szczerze i bez końca w sobie zakochanych. W końcu oni mieli siebie, a on? Nie miał już kompletnie nikogo. Oni mogli na sobie polegać i wzajemnie sobie ufać, a Albert? On akurat nie miał do nikogo pełnego zaufania. Nie mógł ufać swoim przyjaciołom, własnej rodzinie, a nawet samemu sobie.
Ten widok niewątpliwie był dla niego bolesny. Widzieć zakochaną w sobie parę samemu mając złamane serce, to było coś okropnego, a w szczególności dla młodego, zdradzonego, wykorzystanego i zniszczonego przez życie chłopaka. Widok przed nim powodował, że do jego oczu cisnęły się łzy, ale nie pozwolił im ujrzeć światła dziennego. Nie mógł sobie na to pozwolić, a przynajmniej nie przy ludziach. Odwrócił od nich wzrok i wziął głęboki wdech na uspokojenie, nie mógł się przecież przed nimi rozpłakać, bo chyba zapadłby się pod ziemię. To w pewnym stopniu mu pomogło i nie chciało mu się już płakać, ale dziwne uczucie w sercu pozostało.
Na całe szczęście droga do celu z każdą chwilą była coraz krótsza, więc już niedługo powinien być w domu. Wszedł na chodnik i na pierwszym lepszym zakręcie skręcił w prawo. Od razu tego pożałował, ponieważ tuż za rogiem zobaczył kolejną zakochaną parę świętującą walentynki. A mógł iść dalej, do kolejnego skrzyżowania i dopiero tam skręcić w odpowiednią stronę.
Zobaczył ich siedzących na drewnianej ławeczce i wspólnie delektujących się bombonierką. Rudowłosa kobieta siedziała lekko pochylona do przodu i trzymała na swoich kolanach ciemnoróżowe pudełko w kształcie serca z czekoladkami w środku, którymi z wielką chęcią częstowała swojego chłopaka. Doskonale widział ich roześmiana twarze i złączone ze sobą dłonie, wzrok, którym siebie darzyli i to uczucie, które od nich biło. A Albert akurat miał tego pecha, że musiał przechodzić dosłownie obok nich. Tym razem niechciane łzy bardzo szybko napłynęły do jego oczu powodując lekkie zaczerwienienie na jego policzkach i lekko rozmazaną wizję. W jego głowie w przeciągu kilku sekund zawitały wspomniana, w których to Vasquez kupował mu jego ulubione czekoladki, a następnie jedli je razem siedząc na kanapie w salonie i trzymając się przy tym za ręce. Były to chwile, które chciał zapamiętać już na zawsze i w których czuł się dobrze, czuł się kochany i przede wszystkim czuł, że w końcu coś dla kogoś znaczy. Te chwile wielokrotnie wzbudzały w nim szczęście i wzruszenie, co tylko pokazywało jak bardzo mu zależało. I wciąż zależy.
Poczuł nieprzyjemny uścisk w okolicy swojego serca, a jedna z łez mimowolnie spłynęła po jego policzku w dół. Tym razem nie był już w stanie się powstrzymać. Ten widok wzbudzały w nim zbyt wiele emocji, aby móc to kontrolować. Szybkim ruchem ręki wytarł mokry ślad ze swojej twarzy i przetarł swoje oczy z łez, które jeszcze nie zdążyły spłynąć w dół po jego twarzy i spaść na ziemię, bądź na jego ubranie. Zaraz po tym znacznie przyśpieszył kroku, mijając wspomnianą wcześniej parę. Nie chciał na to dłużej patrzeć, jedyne czego w tamtym momencie pragnął, to dotrzeć do swojego mieszkania bez kolejnych niespodzianek na drodze i zamknąć się w nim na cztery spusty.
I rzeczywiście jego dalsza droga mijała już bez żadnych niespodziewanych sytuacji, a nawet szalejący na zewnątrz wiatr nieco się uspokoił. Było tak, jak przedtem, czyli cicho i spokojnie. No, może nie licząc hałasujących wokół ludzi i strzałów z wydechu przejeżdżających nieopodal sportowych samochodów. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, ponieważ ze sportowymi samochodami miał do czynienia na co dzień. Pamiętał jak kiedyś, gdy był młodszy na każdym kroku chciał popisać się swoim motoryzacyjnym nabytkiem i strzelał z wydechu praktycznie na każdej prostej. Ludzie go za to nienawidzili, z czego jeszcze nie tak dawno był dumny. Teraz natomiast nie ekscytował się tym tak bardzo, jak wcześniej i całkowicie rozumiał chęć innych ludzi w popisaniu się ich sportowym samochodem.
Po dobrych kilku minutach spokojniejszego już spacerku, nareszcie widział budynek, do którego od kilku minut zmierzał i po ocenieniu odległości między nim, a gmachem z zadowoleniem mógł stwierdzić, że dojście tam zajmie mu tylko chwilę. Było to zaledwie kilka przecznic od miejsca, w którym aktualnie się znajdował. Ale oczywiście nie mogło być za łatwo. Do tej pory zbyt szczęśliwie, zbyt spokojnie, żeby mogło się zakończyć w mniej lub bardziej szczęśliwy sposób. Los chyba naprawdę go nienawidził i tego dnia chciał doszczętnie zniszczyć go i jego psychikę zsyłając na jego drodze kolejną parę. Nie była to natomiast taka zwykła para, jaką widuje się na co dzień, ponieważ byli nią dwaj mężczyźni.
Stali na uboczu drogi odważnie i bezwstydnie okazując sobie uczucie. Świadczyło o tym to, że robili to publicznie narażając się na wytykanie palcami i zdziwione spojrzenia rzucane w ich kierunku przez przechodniów. I choć związek dwojga mężczyzn był w tym mieście dość powszechny, to nie każdy go akceptował i traktował jako zupełnie normalną sprawę. Przykładem tego był związek Gregorego Montanha z Erwinem Knucklesem. Ludzie długo nie mogli przetrawić tego, że istnieje pomiędzy nimi jakieś głębsze uczucie i ze zniesmaczonymi minami oddalali ten temat, tak szybko, jak pojawiał się on w rozmowie. Końcowo jednak ich związek przetrwał te ciężkie czasy i zaczął nawet gdzieś po drodze zbierać swoich zwolenników, oraz ludzi, którzy kibicowali tej dwójce, aby utrwali w szczęśliwym związku aż do śmierci.
Gdyby nie obecny stan Alberta, to uznałby, że młoda para wyglądała dość słodko. Niższy z nich niebieskowłosy chłopak czule obejmował swojego chłopaka za szyję i lgnął do jego ust namiętnie go przy tym całując. Drugi z nich ochoczo oddawał pocałunek całkowicie przejmując inicjatywę i dominując nad niebieskowłosym. Ręce trzymał nisko zaciśnięte na jego talii jeszcze mocniej go do siebie przytulając. Podczas tej miłosnej czynności patrzyli sobie głęboko w oczy, w których doskonale widać było uczucie i namiętność.
Tego wszystkiego było już dla niego zdecydowanie za wiele. Nie chciał wierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, a wręcz w to nie wierzył. I choć nie był jakoś szczególnie wierzący, to modlił się błagalnie do wszystkich bóstw tego świata, żeby okazało się to jedynie głupim snem. Tak bardzo chciał obudzić się teraz w swoim mieszkaniu, przykryty ciepłą kołdrą i najlepiej obejmowany przez pewnego wysokiego bruneta, lecz doskonale wiedział, że to się nie wydarzy. To wszystko, co miało miejsce teraz, na jego oczach było przykrą i bolesną dla niego rzeczywistością, której choćby nie ważne jak bardzo chciał, nie dałby rady zmienić.
Jak wcześniej czuł w sercu malutkie, bądź trochę większe ukłucie, tak teraz był to potworny, rozdzierający ból. Był on porównywalny do wbicia noża w sam środek serca, a potem brutalnego jego wyciągnięcia. Niestety nikt, do tej pory, łącznie z samym Albertem, nie był w stanie posklejać jego roztrzaskanego na małe kawałeczki i krwawiącego serca. Nie chciał szukać sobie nowej osoby, która zastąpiłaby mu Vasqueza. Chciał jego. Z jego oczu wielkimi strumieniami zaczęły płynąć łzy, których nie mógł już dłużej powstrzymywać. Uczucie smutku i tęsknoty ponownie nad nim zwyciężyło, kolejny raz doprowadzając go do płaczu.
Szedł już w pewnym momencie zapłakany i cały zalany łzami. Spuścił głowę w dół, żeby nie musieć już dłużej na to patrzeć, ale też dlatego, aby ludzie nie zobaczyli go w tak okropnym stanie, w którym obecnie się znajdował. Jego pozycja była dla niego jak najbardziej korzystna, ponieważ kaptur bluzy całkowicie zasłaniał jego twarz, więc nie musiał martwić się o to, że ktoś go zobaczy. Bardziej musiał się martwić o to, czy przypadkiem w coś nie uderzy, skoro nie patrzył przed siebie, tylko pod swoje własne nogi. Musiał być ostrożny, żeby na nic nie wpaść i do końca się nie skompromitować przed obcymi ludźmi, ale nie wydawał się być tym szczególnie przejęty. Po chwili zaczął nawet biec, aby szybciej znaleźć się w miejscu docelowym, a w jego uszach rozbrzmiewał jedynie dźwięk uderzających o siebie szklanych butelek. Miał jedynie nadzieję, że po drodze się nie potłuką, ponieważ chyba nie przetrwa psychicznie kolejnego wyjścia do sklepu tego dnia.
W końcu po około 2 minutach biegu udało mu się dotrzeć odpowiedniego budynku. Sprawnie wyminął w głównych drzwiach swoich sąsiadów i nie tylko, czym prędzej udając się na górę. Nie czekał nawet na windę, która zapewne wypełniona ludźmi aż po brzegi, zjeżdżała właśnie z wyższego piętra na parter. Od razu wybrał schody, do których momentalnie się skierował i zaczął wbiegać nimi na górę, aż nie dotarł do odpowiedniego piętra. Aby to zrobić musiał pokonać kilka pięter, więc nieźle się przy tym zmęczył, ale nie poddawał się, tylko cały czas biegł dalej.
W końcu udało mu się dotrzeć na właściwe piętro i gdy już się na nim znalazł gwałtownie zwolnił. Podszedł do drzwi swojego mieszkania i obmacywał swoje kieszenie w poszukiwaniu klucza do zamka. Końcowo znalazł go w bocznej kieszeni swoich spodni i szybkim ruchem go z niej wyciągnął. Przetarł rękawem bluzy mokre od łez oczy, aby mieć lepszą widoczność i drżącymi dłońmi włożył kluczyk do zamka. Delikatnie go przekręcił i pociągnął za klamkę w celu otworzenia drzwi. Te dość szeroko się uchyliły wpuszczając go do środka mieszkania, do którego ochoczo wszedł.
Po dokładnym zamknięciu drzwi, oparł się plecami o zimną ścianę, a z ust wypuścił drżący oddech. Miał teraz chwilę, aby nieco się uspokoić i odetchnąć po spacerze pełnym nieprzyjemnych wrażeń i niespodzianek. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak szybko biło jego serce. Zapewne było to spowodowane nadmiernym wysiłkiem fizycznym, tak samo jak perlące się na jego czole małe kropelki potu. Łapczywie nabierał w płuca powietrze, nie mogąc złapać oddechu. Sam nie wiedział czy było to spowodowane tymi wszystkimi emocjami, czy właśnie wysiłkiem fizycznym. W końcu jednak zaczął normować swój oddech, a rytm bicia jego serca stopniowo zwalniał do normalnej prędkości od 60 do 90 uderzeń na minutę.
Spod drzwi wejściowych w niedługim czasie, ze swoimi zakupami, przemieścił się do sypialni i tam zamknął się w swoich czterech ścianach. Nareszcie był sam. Bez otaczających go z absolutnie każdej strony zakochanych par i bez osób, które zamiast mu pomóc, przytulić, powiedzieć, że go wspierają i że wszystko będzie dobrze, stałyby mu nad głową i mówiły, że właśnie w tym momencie popełnia w swoim życiu ogromny błąd. Zupełnie jakby tego wcześniej nie wiedział.
Niesamowite było to, jak bardzo gubił się w swoich własnych emocjach i pragnieniach. Z jednej strony tak bardzo chciał być teraz sam, a z drugiej strony pragnął mieć kogoś obok siebie, do kogo mógłby się przytulić, lub z kim mógłby chociażby zwyczajnie porozmawiać. Miał w głowie totalny mętlik i sam chyba nie do końca wiedział, czego tak naprawdę chciał. Jedna myśl biła się z drugą powodując w jego głowie razem coraz większy zamęt i spustoszenie. Nie miał zielonego pojęcia co powinien wybrać, która z opcji była lepsza, bardziej słuszna i bardziej racjonalna. Jego myśli choć dawały mu sporo do myślenia, z każdą stawały się nieznośne i przyprawiały go o ból głowy.
Nie wiedział jak w łatwy sposób ma się ich pozbyć, więc aby je w końcu uciszyć sięgnął po dość radykalne środki, ale również za pierwszą butelkę alkoholu. Bez zbędnego zwlekania odkręcił butelkę i unosząc ją do góry upił z niej dość spory łyk. Gorzki smak wódki nieprzyjemnie połaskotał jego gardło, kiedy przełykał pierwsze mililitry trunku. Dalej szło mu zdecydowanie lepiej i nie zwracał już uwagi na nieprzyjemnie piekące gardło, tylko zamiast tego pił dalej.
Nie minęła chwila, kiedy pierwsza pusta butelka po alkoholu z hukiem uderzyła o ziemię, ale na całe szczęście się nie rozbiła. Chociaż tyle dobrego, że nie będzie musiał zbierać z podłogi potłuczonego szkła, ani nie nadepnie na nie przypadkiem, gdy będzie wychodził gdzieś ze swojego pokoju. Musiał przyznać, że całkiem szybko zaczął odczuwać pierwsze efekty spożycia 500 mililitrów przezroczystego płynu w postaci czystej wódki. Głównie oprócz upragnionej pustki i kompletnej ciszy w jego głowie, zaczął również tracić równowagę. Oczywiście nie do takiego stopnia, żeby nie potrafił ustać na nogach i co chwile się przewracać, ale czuł, że jeśli zaraz na czymś nie usiądzie, to właśnie tak się stanie.
Nie widząc zatem innego wyjścia usiadł na swoim łóżku i wziął do ręki kolejną butelkę trunku. Próbował ją otworzyć, ale zamazana wizja ani trochę mu tego nie ułatwiała. Przymrużył więc oczy w nadziei, że to jakoś pomoże mu wyostrzyć obraz, który miał przed sobą, lecz niestety to w niczym mu nie pomogło, dlatego postanowił spróbować odkręcić zakrętke na wpół ślepo. W końcu po dobrej minucie walki z zakrętką ta w końcu odpuściła i zaraz po pozbyciu się jej z szyjki butelki, została rzucona gdzieś w kąt. Albert uśmiechnął się zwycięzko zaraz chwytając mocno dwoma rękami szklaną butelkę i przystawił ją sobie do nosa natychmiastowo czując ostry zapach wódki. Był już w tak głębokim stanie upojenia alkoholowego, że zapach wódki, za którym na trzeźwo nie przepadał, kompletnie mu nie przeszkadzał, a wręcz wydawał się być dla niego łaskoczącym w nozdrza drogim, o egzotycznym zapachu perfumem.
Wziął długi wdech przez nos i odchylił głowę do tyłu delektując się zapachem wódki, aż nagle jego wzrok utkwił na jednej dość istotnej dla niego rzeczy, a dokładniej na konkretnym zdjęciu, które wisiało tuż nad jego łóżkiem. Przedstawiał ono jego, oraz Vasqueza stojących w swoich objęciach i czule się przytulająch. Co ciekawe owe zdjęcie zostało wykonane właśnie w tym pokoju, w którym Speedo w obecnym momencie się znajdował. Doskonale pamiętał ten dzień, ponieważ była to ich rocznica poznania się. Zrobił wtedy to zdjęcie na pamiątkę, aby uwiecznić na zdjęciu tak ważny dla nich obojga dzień. Chciał mieć jakieś wspomnienie z tamtego dnia, a teraz było to jedyne, co mu po nim pozostało, nie licząc kilku ubrań, rzeczy osobistych, czy mieszkania, w którym Speedo zamieszkał, ponieważ czuł się w tym miejscu komfortowo i nie chciał, aby to się zmieniło.
Zacisnął mocno jedną rękę na jeszcze wtedy pełnej butelce, a palcem wskazującym drugiej ręki delikatnie przejechał po zdjęciu. Wyczuł pod palcami jego papierową strukturę i zagryzł mocno wargę. Widział na nim ich roześmiane twarze, pełne uczucia spojrzenie błękitnych oczu Vasqueza i szczęście, które już dawno temu go opuściło. Czuł napływające do jego oczu łzy i tym razem bez powstrzymywania ich, pozwolił im spłynąć w dół po jego twarzy. Tutaj nie musiał ich powstrzymywać, ponieważ nikt nie miał prawa go w tym momencie zobaczyć. Tutaj, w swoich czterech ścianach nie musiał udawać kogoś, kim nie był, mógł pozwolić sobie na bycie sobą. Nie hamował już swoich skrajnych emocji, które to zdjęcie za każdym razem w nim wywoływało. Wszystko było dobrze do aż momentu, w którym jego chłopak zwyczajnie zniknął i słuch po nim zaginął. Myślał, że bez problemu sobie z tym poradzi zakładając na twarz maskę obojętności i udając twardziela, którego wcale to nie rusza, ale w rzeczywistości tak nie było, a z czasem coraz ciężej było mu się powstrzymać od płaczu przy innych ludziach. Tak bardzo mu go brakowało, ale nie chciał tego przed nikim przyznać, choć jego przyjaciele mieli rację i doskonale potrafili go rozczytać, to mimo tego wciąż upierał się, że to nie prawda. Bo przecież kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą.
Po chwili zabrał swoją dłoń ze zdjęcia i upił spory łyk wódki. Skrzywił się czując nagle nieznośne szczypanie w okolicach jego wargi. Najwidoczniej musiał zagryźć swoją wargę na tyle mocno, że delikatna skóra na niej pękła, a alkohol podrażnił jego odsłonięte naczynka krwionośne. Westchnął i oblizał delikatnie swoją wargę językiem zgarniając z niej resztki alkoholu.
Następne 2 minuty później druga tego dnia puzta butelka została z impetem rzucona na kolorowy dywan na środku jego pokoju. Jego stan nie był najlepszy, widział jak przez mgłę, w uszach szumiało mu od ilości spożytego alkoholu, a jego głową samoistnie opadała na poduszkę, nie mając siły, żeby utrzymać się dłużej w pozycji pionowej. Przypominał w tamtym momencie wrak człowieka, ale tłumaczył to sobie tym, że to wszystko jest tylko jednodniowe, na czas walentynek. Bo przecież jutro z samego rana obudzi się, a następnie wstanie rześki, oraz wypoczęty i ogarnie się na tyle, żeby choć w najmniejszym stopniu wyglądać jak człowiek, który wcale nie ma żadnych problemów i zmartwień.
W końcu, gdy po raz kolejny jego głowa opadła na poduszkę stwierdził, że to wszystko już dłużej nie ma sensu. Nie próbował jej już nawet podnieść, tylko ułożył się wygodniej na swoim łóżku i przykrył się kołdrą. Zamknął oczy czując ogarniające go zmęczenie i tak jak wcześniej postanowił, zamierzał przespać cały dzisiejszy dzień, więc niedługo po tym udało mu się zasnąć.
[~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>
5965 słów (około)
Sczerze nie spodziewałam się, że będzie tego aż tak dużo. Oficjalnie mój najdłuższy oneshot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro