Prologue
The Darkest Fairytale
Kiedyś ciemnobrązowe, pofalowane włosy zdawały się być pełne życia, a głębia czekoladowych oczu pokazywała skryte uczucia. Teraz te włosy i lśniące oczy przypominały onyks, bezkreśnie rozciągniętą ciemność nad światem. Skóra kiedyś oliwkowa, teraz blada jak śnieg i marmur zdobiący stare mauzolea. Odbicie, które było w ozdobnym, pozłacanym lustrze w niczym nie przypominało wesołej dziewczyny, którą Natalie kiedyś była. Ślad po tamtej wersji siebie uznała za zaginiony. Dawną siebie uznała za zmarłą. Stała się kompletnie inną osobą. Schudła, ale swoje kształty zachowała przy pomocy odrobiny magii. Tok myślenia zmienił się diametralnie. Teraz szukała tylko okazji, na których mogłaby skorzystać i wyjść na tym lepiej. Teraz liczyło się dla niej umocnienie własnej pozycji jako Śmierci i poważania wśród żniwiarzy. Nie było już śladu po zagubionej dziewczynie, która w przeciągu kilku lat straciła wiele. Była teraz tylko ona - już nie człowiek, a bezwzględna istota, której nic nie jest w stanie stać na przeszkodzie kiedy czegoś chce. Zawsze dopnie swego i może jest to ta mała, nieistotna rzecz na tle całej gamy innych, większych, która pozostała w niej niezmienna. Tyle, że ze zdwojoną siłą.
Uśmiechnęła się tym jednym, znaczącym, diabelnym uśmieszkiem, który nie mógł zwiastować dobra, a jedynie wciąż szerzące się zło. Była tego świadoma i jakże zadowolona sama z siebie. Kiedyś nie myślała nad tym, aby być postrachem dla innych dla własnego widzi - mi - się. Robiła to, by nikt nie wchodził jej na głowę. A teraz? Teraz czerpała z byciem górą nad wszystkim i wszystkimi niewysłowioną przyjemność. Mogłaby to porównać do przyjemności związanej z seksem z Castielem, ale według nowej Śmierci nie było sensu porównywać tego do czasu spędzonego z osobą, o której dawno zapomniała i stała się dla niej obojętna jak ludzie, którym odbierała życie kiedy nadeszła ich pora. Nie współczuła im, a po prostu robiła co do niej należy. Jako nowa Śmierć postawiła nacisk na jedną, ważną zasadę: odbieranie życia tym, którym czas się skończył. Oczywiście, miałaby to głęboko gdzieś, ale miała inne ważne sprawy, które nie mogły być zakłócone nieporządkiem i brakiem szacunku wobec jej zdania. Natalie zaznaczyła też jasno, że tylko ona ma święte prawo mordowania oraz odbierania życia nawet jeśli będzie się nudzić i najdzie ją taka ochota. A żniwiarze to szanowali w bogobojności, że zrobi z nimi to co z ich braćmi rok temu. Z tego też się cieszyła jak z tego, że właśnie zamierzała wybrać się na przyjęcie mające na celu celebrowanie nowego rządzącego małą mieścinką gdzieś w Teksasie - Harvey'a Bulleta.
Natalie po zostaniu panią życia i śmierci postanowiła odszukać zaginionego ojca, bo jak to stwierdziła, z mocą, którą posiadła będzie w stanie wymusić na Harvey'u prawdę. Pragnęła ją poznać nie dlatego, że dbała o to, wręcz przeciwnie. Nie dbała, ale była bardzo ciekawa co mężczyzna ma do powiedzenia na temat porzucenia ukochanej żony i małej wówczas córeczki. Pragnęła zemsty na nim jak niczego innego. Prawie na równi z tym, aby być najpotężniejszą istotą jaką świat widział. A ma na to zadatki i to ogromne.
— Och, Natalie... Miałaś tego nie robić. Mieć to gdzieś, bo nie warty jest człowiek, który zostawia własną rodzinę. Nie ważne czy został opętany — zanuciła przesłodzonym głosem. Nałożyła ostatnią warstwę przezroczystego błyszczyka, po czym chwyciła za pędzel przeznaczony do brązerów i różów. — Ależ oczywiście, że tego chcesz Natalie — zmieniła ton na poważny, a blada twarz pozostała w swym kamiennym wyrazie. — Zawsze o tym marzyłaś, a teraz możesz to zrobić. Jesteś panią życia i śmierci. Jesteś nią. Możesz wiele bez żadnych konsekwencji.
Pociągnęła ostatni raz pędzlem wzdłuż kości policzkowej, aby podkreślić swoje rysy. Mimo, że stała się jedną z najpotężniejszych istot, to robienie makijażu również się u niej nie zmieniło. Akurat magii w tym nie uznawała. Makijaż dawał jej chwilę odpoczynku od krwawej roboty. Pozwalał się jej wyciszyć i pozbierać myśli, by nie popełnić głupiego błędu, który nie dość, że mógłby spalić jej plany na panewce, to by przyniósł opłakane konsekwencje nie tylko dla niej, ale i dla ludzkości. A nie mogła się oszukiwać, że bez ludzi bycie najpotężniejszą istotą stąpającą po Ziemi było bezcelowe i bezsensu. Wstała więc i pozwoliła, aby onyksowe fale opadły na twarz. Po dłuższej chwili przyglądania się sobie w lustrzanym odbiciu, ściągnęła czarną ramoneskę z oparcia krzesła i założyła ją na ramiona. Uśmiechnęła się niewinnie.
— Natalie ty sprytna bestio.
Zabrała klucze od wynajętego domku i wyszła. Jako Śmierć nie musiała wynajmować nawet obskurnego pokoju jak Winchesterowie, ale nie chciało się jej lawirować pomiędzy biblioteką, a Granbury w hrabstwie Hood, w Teksasie. Akurat na to była za leniwa, a i tak najpierw wolała obserwować mężczyznę, który był kiedyś jej ukochanym tatusiem i jak to dla dziewczynek zazwyczaj, pierwszą i wielką miłością.
Przemierzając ulice Granbury nie kwapiła się do tego, aby chociaż fałszywie odwzajemniać uśmiechy ludzi, którzy mieszkali obok lub niedaleko domku, który wynajmowała. Jeszcze poprzedniego dnia by to robiła, ale w dniu, który był Sądem Ostatecznym dla Harveya Bulleta, uznała, że nie będzie udawać nawet dla własnej zabawy. Szła więc z podniesioną głową, niezwykle pewna siebie, roztaczając wokół siebie napiętą atmosferę. I ludzie to wyczuwali, bo spoglądali na nią z pode łba lub bez żadnych oporów prosto na nią. A ona tylko uśmiechała się wrednie dając wszystkim tym przechodniom znak, że jest ponad nimi i jest niezniszczalna. Najbardziej jednak odczuwali i domyślali się kim tak naprawdę jest nowa mieszkanka Granbury, ludzie śmiertelnie chorzy i bliscy śmierci. To oni w większości wpatrywali się w nią ze strachem i otwartą buzią, a ona tylko puszczała im oczko i uśmiechała się przelotnie. W ten sposób dawała im znak, że niedługo po nich przyjdzie. Wszystkie te ciekawskie i przerażone, a w szczególności te przerażone, spojrzenia były jak miód na duszę Natalie, którą dawno straciła w momencie, w którym przestała dbać o losy innych. W momencie, w którym przestało jej zależeć na najważniejszej osobie w jej życiu - Castielu. Aniele, za którego kiedyś była w stanie oddać życie.
Prychnęła pod nosem, bo właśnie dzięki temu była, gdzie była i została tym kim została. To dzięki Castielowi i swojemu poświęceniu została Śmiercią - lepszą wersją siebie jak uważała. Tylko za to na swój sposób była wdzięczna Castielowi jak i samej sobie, że poniekąd ona też doprowadziła do tego.
— No to zaczynamy zabawę — odezwała się przekraczając próg domu należącego do Harvey'a Bulleta.
Natalie miała jasny i dosyć klarowny plan. Wejść, narobić rabanu w głowie ojca i na sam koniec go zabić. Jednak los chciał, że już po przekroczeniu progu ktoś ją zaczepił.
— To pani jest nową mieszkanką Granbury?
Policzyła do trzech przy okazji wywracając oczami. Obróciła się z wymuszonym uśmiechem. Jej oczom ukazała się zgarbiona, starsza kobieta.
— Taak — rzuciła od niechcenia. Nawinęła na palec czarny lok od razu uśmiechając się szerzej. — Widziała pani może szefa tego cudownego miasteczka? — spytała z przekąsem, ale najwyraźniej starsza kobieta tego nie wyczuła, bo odrazu odpowiedziała.
— Jest na górze. Zaraz pewnie zejdzie moje drogie dziecko — poklepała Natalie po ramieniu.
Natalie obrzuciła ją zniesmaczonym spojrzeniem szybko się jednak reflektując. Posłała kobiecie uśmiech, nałożyła swoją dłoń na tę pomarszczoną należącą do kobiety.
— Dzięki wielkie Cloudine. Zobaczymy się niebawem — ścisnęła jej dłoń na pożegnanie.
Cloudine uśmiechnęła się szczerze, gdyż uwielbiała poznawać nowych mieszkańców, a szczególnie tych młodych. Jednak nie miała pojęcia, że za słowami zobaczymy się niebawem, Natalie nie miała na myśli sąsiedzkiej pogawędki, a zupełnie co innego.
Gdy Natalie zniknęła za rogiem, idąc schodami w górę, Cloudine dopiero wtedy oprzytomniała. Nowa mieszkanka Granbury znała jej imię choć pierwszy raz ją w życiu na oczy widziała. Przeanalizowała całą ich rozmowę i to jaką Natalie miała mimikę twarzy oraz zachowaną pozę. A jako, że była wdową po zmarłym niedawno, jednym z najlepszych, agencie FBI to zdążyła się trochę nauczyć o profilach przestępców. Wytrzeszczyła oczy kiedy doszło do niej, że młoda kobieta nie chce wcale pogratulować panu Harvey'owi, a prawdopodobnie go zabić. Chciała się ruszyć, zawołać ochronę, zrobić cokolwiek, ale poczuła w sercu nagły ścisk. Zupełnie tak jakby ktoś przebił się ręką przez jej klatkę piersiową i zacisnął mocno palce na całkowicie zdrowym sercu. Oparła się więc o stojącą obok komodę próbując głęboko oddychać. Trochę pomogło, ale nie na tyle, aby ból ustał. Nadal był piekący i duszący, a sama Cloudine miała wrażenie jakby umierała. Jakby Śmierć w tej chwili postanowiła się zabawić i dla śmiechu ją zabić. A wraz z tą myślą pojawiła się kolejna. Trupioblada twarz, czarne włosy, ciemne oczy i niewidzialna dla ludzkiego oka, kosa. I wtedy zrozumiała. Kobieta, z którą przed chwilą rozmawiała wcale nie była młodocianą morderczynią, a Śmiercią we własnej osobie, która akurat postanowiła wybrać właśnie ją na swoją przypadkową ofiarę. Cloudine nie rozumiała tylko czemu, ale też nie pytała samej siebie dlaczego tak się stało.
Śmierci się nie oszuka. Zawsze zbiera swoje żniwa. Kapryśna jak życie, które na każdym kroku daje w kość - to była ostatnia myśl Cloudine nim zemdlała.
Natalie była już w pokoju Harvey'a kiedy usłyszała powstały raban na dole. Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie dlatego, że liczyła na odwrócenie uwagi. Tego akurat nie potrzebowała. A tylko dlatego, że biedna staruszka dostała przedwcześnie zawału. Miała umierać pod koniec dnia, wieczorem w pustym domu, w łóżku, gdzie zmarł mąż. Jednak przedwczesny zawał był niczym aperitif przed obiadem lub ważną kolacją podczas, gdy główne danie miała przed nosem.
Chrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny i udało się.
— Przepraszam młoda damo, ale chyba pomyliłaś mój pokój z łazienką — powiedział nadzwyczaj spokojnie Harvey.
Natalie pokręciła głową. Skrzyżowała ręce na piersi uśmiechając się przy tym niewinnie. Jednak ojciec ją zaskoczył cofając się o krok.
Jednak jest mądry, pomyślała robiąc jeszcze jeden krok naprzód.
— Zaraz wezwę ochronę — powiadomił Natalie i sięgnął do kieszeni granatowej marynarki. — Czego ode mnie chcesz, bo na pewno nie przyszłaś mi pogratulować? — uderzył plecami o duże, stojące lustro cofając się co chwila kiedy Natalie zbliżała się do niego.
— Zawsze byłeś tym wymarzonym, wiesz? Idealny. Perfekcyjny — zaczęła Natalie stojąc teraz kilka centymetrów przed ojcem. — Dobroduszny. Ale taki nie jesteś — uniosła rękę, aby po chwili zacisnąć ją na gardle coraz to bardziej panikującego mężczyzny. — Jesteś zwykłym tchórzem.
— Kim ty do cholery jesteś?!
— Twoim największym koszmarem — syknęła, a jej oczy zdawały się pociemnieć bardziej niż to było możliwe.
Harvey Bullet czuł jak kark ma bliski skręcenia, ale nie to było najgorsze. Miał wrażenie jakby kobietę, która stała przed nim dobrze znał. Przypominała mu kogoś jednak szybko uznał, że świruje. To było niemożliwe, by jego mała dziewczynka stała się potworem. Nie taką ją pamiętał i to go przerażało najbardziej.
— A jednak — odezwała się Natalie mocniej zaciskając palce na gardle mężczyzny.
— Jak? — pan Bullet tylko tyle był w stanie z siebie wydusić. Był w zadużym szoku i Natalie dziękowała wszystkim siłom, że nie musi wysłuchiwać durnych pytań.
— To długa historia, ale wiesz co? Ona doprowadziła mnie do ciebie. Pozwoliła cię odnaleźć i przyszykować zemstę. Miało być bezboleśnie z szacunku do tego kim kiedyś dla mnie byłeś. Zmieniłam zdanie. W końcu kobieta zmienną jest, nie? — uśmiechnęła się prowokująco.
Zadziałało. Mężczyzna zaczął się szarpać i krzyczeć jednak nie miał pojęcia, że nikt go nie usłyszy, bo wszyscy są zajęci ocuceniem starej Cloudine.
— Nie jesteś kobietą! Nie jesteś moją małą dziewczynką!
— Oczywiście, że nie — oburzyła się jakby zwyzywał ją najgorszymi na świecie obelgami. — Tamta mała dziewczynka, pragnąca jedynie powrotu ukochanego ojca już dawno nie żyje.
Natalie z rozbawieniem obserwowała jak usta jej ojca otwierają się i zamykają na przemian, a to tylko dlatego, że najwyraźniej dotarło do niego jak bardzo się przyczynił do zmiany zachowania córki i tego kim była teraz po części. Wszystko to było bardzo złożone. Natalie tracąc swoje ostatnie resztki człowieczeństwa, zatraciła się w byciu złoczyńcą. Uznała, że strata ojca, ludzie, którzy od zawsze działali jej na nerwy przez swoją uporczywą głupotę lub bycie dobrym aż do bólu kości, wystarczyły, by ruszyć mały pstryczek off. Całe to wyłączenie emocji i brak sumienia spotęgowały tylko ostatnie wydarzenia, których wolała nie pamiętać. Lubiła siebie taką jaką była obecnie. To było jak zbawienie na zagubioną duszę, która należała kiedyś do Nieba jak i Piekła.
— Muerte — szepnęła po hiszpańsku, ponieważ według Natalie w tym języku zawarta w słowie umieraj groźba, brzmiała straszniej niż w łacinie i w dawno zapomnianych, starych językach. Nawet enochiański nie był tak straszny.
Ból jaki przedarł się przez ciało Harvey'a Bulleta nie był porównywalny do niczego. Miał wrażenie jakby płonął żywcem, a skóra odchodziła mu płatami. Natalie z ogromną przyjemnością przysłuchiwała się agonalnym krzykom mężczyzny, który się wił pod jej żelaznym ściskiem. Puściła ojca dopiero wtedy, gdy skóra faktycznie zaczęła mu odchodzić, a mięso odpadało od kości niczym rozgotowany kurczak.
— Dlaczego? — wycharczał ledwo słyszalnie, gdy już pokładał się na okrytą czerwonym dywanem podłogę.
— Za bycie egoistycznym kutasem — odparła Natalie biorąc rozmach i czubkiem obcasa celując w opadającą głowę ojca.
Czaszka mężczyzny odleciała na drugi koniec pokoju w akompaniamencie ostatniego, rozdzierającego krzyku jaki wydał.
Natalie na odchodne pstryknęła palcami, by resztki ciała zwęgliły się do ostatniego kawałka. A kiedy zobaczyła tylko przybrudzony szkielet, przeniosła się do biblioteki, gdzie od razu chwyciła za czarny jak jej włosy notes. Nakreśliła kilka krótkich zdań po czym z hukiem go zamknęła, znowu przemieszczając się gdzieś.
Tym razem to była nicość. Wielka, czarna przestrzeń, w której nic nie było. Ani żywej duszy, żadnego ciała, ani jednego potwora. Stała tam z notesem, a właściwie swoim dziennikiem w ręce i przyglądała się mu przez dłuższy czas. Upewniając się, że robi dobry krok w stronę planu, który obrała, spaliła dziennik. Jedna jedyna kartka się nie spaliła. Była to swego rodzaju wiadomość, którą zostawiła w nicości.
Ramię w ramię Śmierć przyszła.
Chce zebrać swe żniwa.
O północy przyjdzie pora, gdy świata przyjdzie czas.
Pustka was przekona, nicość pochłonie co do jednego, wiecznym snem będziecie oblegać, gdy na Ziemi zapanuje nowy porządek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro