Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

E P I L O G U E

Destiny, What a Weird Thing

Czas, los, przeznaczenie... Dziwne zjawiska, które rządzą się swoimi prawami zawsze, ale to zawsze przynoszą coś niespodziewanego do życia. Czym jest czas? Czymś co nieubłaganie mija nie pozwalając wrócić do rzeczy i historii, które minęły, a chcielibyśmy je naprawić. Jest wyznacznikiem trybu życia, co kto ma kiedy robić, a kiedy przestać. Los? Przeznaczenie? Są tak samo nieznośne jak czas, a nawet gorsze. Suki jak to mawiają ludzie. Nie są tak litościwe jak czas, który czasami okazuje łaskę i spowalnia. Przynajmniej tak wydaje się ludziom. Los i przeznaczenie ciągną ludzi wszelkimi narzędziami, aby spełniło się to co było zapowiedziane na samym początku Stworzenia, kiedy Bóg - dla innych Chuck - tworzył świat po świecie. Nie zawsze rzeczy, które są nam przeznaczone są dobre. Są też i złe, które przyciągają naszą ciemną stronę coraz to częściej. Ale co z tego skoro w gruncie rzeczy wszyscy uwielbiamy mrok?

Jeden głosi swoje uwielbienie głośno, drugi w ciszy samotnie próbuje powstrzymać się od zrobienia czegoś zakazanego, a trzeci? Cóż, trzeci walczy z przeciwnościami losu i przeznaczenia. Czasami się poddaje, czasami prze do przodu nie ważne co by się nie działo, a czasami... Czasami uznaje, że po latach cierpień i wyrzeczeń ma dość, i przestaje walczyć o to co kocha.

Taką osobą był właśnie Castiel. Pierwszy anioł w całym Wszechświecie, który się zbuntował i nie próbował się naprawić, bo pokochał całym swoim sercem człowieka z duszą zbyt piękną, aby mógł opisać ją w paru zdaniach. Może wtedy zakochał się nieszczęśliwe, za to po paru latach poznał swoją bratnią duszę jak to mówią ludzie. Przez dłuższy czas nie mógł w to uwierzyć, a gdy uwierzył zawistny los zadrwił z niego zsyłając lawinę niepowodzeń tak dużych, że musiał rozdzielić się z Natalie kilka razy. Za każdym razem do siebie wracali. Kiedy poraz ostatni się widzieli jedna jego część wiedziała, że przeznaczenie, które tak uwielbiało łączyć ich razem na nowo i nowo, splecie ich drogi kolejny raz. Jednakże druga część Castiela wyłączyła się całkowicie jakby przestał czuć. Jakby stał się dawnym sobą, ale z małymi odchyłami. Castiel błagał siebie samego w myślach, aby tak nie robił, bo prędzej czy później będzie dobrze, że musi być dobrze. Ale ta złamana, roztrzaskana na milion kawałeczków część Castiela nie miała zamiaru w ogóle słuchać. Ta sama część zapomniała, że jego ukochana Natalie pochodzi z Chicago w którym obecnie przebywał przez wzgląd na sprawę, którą pomagał rozwiązać Deanowi i Samowi. Swoją drogą, Sam i Dean też zdawali się o tym zapomnieć.

Tego dnia pogoda postanowiła wszystkich rozpieścić. Niebo było czyste, powietrze zdawało się być czystsze, a słońce prażyło każdego kto opuścił dom. Mimo, że pogoda była piękna, idealna wręcz jak na poprzednie dwa tygodnie ciągłych ulew, w powietrzu wisiało dziwne poczucie bycia nie swoim. Castiel wcale się temu nie dziwił, że ludzie pomimo dobrych humorów i uśmiechów od ucha do ucha, byli ciągle spięci. Chicago od zawsze było miastem potworów, a ostatnio coś nie wyszło i wymknęło się z pod kontroli. Dlatego tu był i pomagał Deanowi oraz Samowi. Dostał jedno zadanie. Miał przejść się w miejsca, gdzie były ataki lub blisko tych miejsc, a kiedy zauważy coś podejrzanego to ma bezzwłocznie poinformować ich i tym. Tak więc Castiel przechadzał się ulicami Chicago bez większego wysiłku. Oczywiście mógł się teleportować, ale zaprzestał to robić w chwili, w której Natalie porzuciła go. Jako były Anioł Pana, który postanowił w jakimś stopniu wrócić do dawnego siebie, było to co najmniej dziwne. Jednak nie czuł takiej potrzeby. Używał swoich mocy wtedy kiedy naprawdę musiał. A teraz uznał, że nie jest to zadanie na śmierć i życie. Nawet jeśli gdzieś obok kolejny człowiek może być torturowany. W końcu Sam i Dean przez całe swoje życie radzili sobie, i ratowali ludzi. Dlaczego on by tego miał nie robić?

Przechodził właśnie obok jakiegoś parku, gdzie trójka przyjaciół śmiała się i piła piwo. Zaśmiał się pod nosem.

Nawet w biały dzień, pomyślał przystając na chwilę, aby przyjrzeć się im. Osobiście miał to gdzieś co robią, jak wyglądają, ale coś kazało Castielowi przyjrzeć się im. Postanowił posłuchać, aby po chwili zacząć żałować. Ujrzał bowiem dziewczynę niesamowicie podobną do Natalie, ale przecież ta nie miała długich, kręconych włosów. Jego Natalie miała długie i ciemne włosy. Czarne lub brązowe zależnie od padającego światła i okresu w którym się znajdowała. Jednak ten uśmiech... Uśmiech tej dziewczyny był podobny, aż za bardzo. Był idealny. Był wręcz taki sam jak ten należący do jego ukochanej. Castiel nie wziął pod uwagę tego, że na przestrzeni miniętej dekady Natalie mogła zapragnąć coś zmienić w sobie. Tak samo jak nie wziął pod uwagę tego, że kiedy obróci się i odejdzie, tajemnicza kobieta wyczuje, że ktoś się na nią patrzy i zdąży jeszcze go zobaczyć. Oddalającą się sylwetkę. Tak bardzo był zajęty wypieraniem tego, że po dziesięciu latach mógł całkowicie przypadkiem wpaść na Natalie, że nie wyczuł tego.

W zamian za to Natalie, która wpatrywała się w oddalającą sylwetkę mężczyzny w prochowcu, zmarszczyła nos i brwi.

— Co jest? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha Syriusza Blacka — zażartował Ethan.

— Wydawało mi się... A nie ważne — machnęła ręką, wracając do przerwanej dyskusji z Sarą i Ethan'em.

Tak naprawdę nie chciała tłumaczyć się z tego co poczuła widząc obcego mężczyznę, który zdawał się zniknąć w sekundę z jej pola widzenia. Jakby go znała jednocześnie nie znając. Nie zrozumieliby. Ona sama tego nie rozumiała, a co dopiero Sara i Ethan. Natalie nie miała pojęcia, że w Castielu też zaczęło kiełkować dziwne uczucie jakim była chęć odwrócenia się i poznania bliżej nieznajomej. Dlatego też czym prędzej udał się do motelu, gdzie Sam i Dean zdążyli wrócić z obchodu po domach pokrzywdzonych oraz zdążyli spałaszować coś co miało przypominać chińskie żarcie.

— I jak? Coś znalazłeś? — zapytał Dean, odrywając na sekundę wzrok od laptopa.

— Nie. Nic — odparł Cas, siadając na jednym z dwóch łóżek. — Kompletnie.

Dean zmarszczył brwi, ale się nie odezwał. Zdążył się nauczyć, że czasami nie warto się odzywać jeśli ktoś ma gorszy dzień. Czasami ktoś taki potrzebuje spokoju, a nie odwrócenia uwagi. Jedynie Sam coś powiedział o tym, że jakby chciał pogadać to są tutaj i że może odezwać się w każdej chwili, ale Castiel zbył ich krótkim nie trzeba, poradzę sobie na co Dean prychnął pod nosem, a Cas postanowił tego nie skomentować. Z resztą nie tylko on, bo Sam też. Jednak Sam nie byłby sobą, a little pain in the ass baby brother, gdyby nie zwyzywał Deana od palantów i hipokrytów.

Tak więc całą trójką siedzieli w totalnej ciszy od czasu do czasu przerywanej cichymi lub głośniejszymi przekleństwami. Zazwyczaj odzywał się Dean, a nie uzyskując odpowiedzi, wracał do czytania artykułów dotyczących dziwnych zjawisk mających miejsce w centrum Chicago. Sam zajął się obrzeżami miasta. A Castiel? Dalej był pogrążony w stanie, którego żaden z braci nie potrafił określić, a co dopiero sam anioł, który mimo, że był już długo na Ziemi, dalej się uczył.

— Bingo — odezwał się w końcu Sam, prostując obolałe plecy. — Mam to!

— Co? — zapytał Dean, ale spotkał się z gestem, który chyba miał znaczyć czekaj, zaraz.

— Znalazłem artykuł z przed dwóch godzin, gdzie starsza pani opowiada jak widziała straszną postać w czarnej pelerynie porywającą dwie kobiety i mężczyznę. Kierowała się w południową stronę, gdzie są opuszczone domostwa.

— Coś mi to mówi... — zamyślił się Dean. Podrapał się po brodzie, a kiedy ogarnął skąd kojarzy fakty, odezwał się Cas.

— Czy to nie tam jest ten nawiedzony dom, gdzie uratowaliście Natalie?

Zapadła cisza, której żaden z nich nie miał odwagi przerwać. Tak, Winchesterzy i Anioł Pana nie mieli odwagi przerwać ciążącej im ciszy, która z sekundy na sekundę stawała się coraz to bardziej niebezpieczna. Groziła wybuchem, niechcianymi słowami, jedną wielką awanturą. Castiel pierwszy raz od dekady wypowiedział imię Natalie w tak spokojny sposób, że było to aż przerażające.

— Tak to tam... — odparł jako pierwszy Dean. — O cholera... Chicago — dodał, ogarniając nagle co jest pięć. Klepnął się otwartą dłonią w czoło nie dowierzając jak bardzo głupio postąpili z Samem zabierając do miasta Castiela. — Cas, zapomniałem, przepraszam...

— Dean — odezwał się Sam. — Myślę, że to nic nie da.

— A ja myślę, że wiem kogo ta wiedźma porwała. Tak sądzę — wtrącił się Castiel, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi. — Jeśli mam rację, to musimy działać JUŻ TERAZ — dodał, po czym wyszedł.

Kiedy Castiel wyszedł Dean spojrzał na Sama, a Sam na Deana. Nie musieli się odzywać, aby zgodzić się, że Natalie musiała być powodem obecnego stanu ich przyjaciela. I jeśli mieli rację to uratowanie jej i jej przyjaciół skończy się czymś gorszym, niż ewentualną śmiercią jednego z nich. W końcu, kiedy któryś z nich miał łatwo w życiu? Odpowiedź była prosta jak to, że Dean jest ladacznicą, a Sam mimo zapewnień w jakimś stopniu poszedł po starszym bracie. Gdy obaj wyszli na zewnątrz po Castielu ślad zaginął co spotkało się z drwiną ze strony Deana, a obroną ze strony młodszego z braci.

— Jesteś kutasem.

— A ty primabaleriną i ci nie dogryzam — odwdzięczył się Dean, siadając za kierownicę ukochanej Dziecinki.

Podczas, gdy Sam i Dean pojawili się pod opuszczoną posiadłością nawiedzonego domu z delikatnym opóźnieniem przez braterskie sprzeczki, Castiel w tym samym czasie zdążył okrążyć dom z pięć razy, ale nie wyczuł nic, ani też nie zobaczył. Oczywiście, że mógł wejść do środka, dałby sobie radę z tym co by go spotkało, ale nie dawała mu spokoju jedna myśl. Śmierć wyraziła się jasno, nawiązując pakt z Natalie. Nie wiedział co dokładnie ustalili, ale skoro musiała odejść to na pewno ich spotkanie by przyniosło większe niebezpieczeństwo, niż to jakie ogarnęło teraz Chicago. Czekał na przyjaciół tylko i wyłącznie dlatego, aby to oni weszli tam i załatwili sprawę. On, ewentualnie by wkroczył w chwili, w której naprawdę sytuacja by tego wymagała. Co oczywiście przyjęło się dobrze ze strony obu braci.

— Pomódlcie się do mnie jeśli będę potrzebny. I przepraszam...

— Stary, nie masz za co przepraszać — wtrącił się Dean. Był trochę zły, że Castiel nie chciał wyznawać zasady sposób Winchesterów, ale czy mógł go winić? Nie. Wszyscy byli zmęczeni wojną z czymś co jest ponad ich siły. — Bądź w pogotowiu.

Castiel przytaknął, spoglądając na Sama z przepraszającym wzrokiem, ale Sam uśmiechnął się delikatnie, dając tym samym znak, że wszystko jest w porządku i rozumie go jak najbardziej. Problem polegał jednak na tym, że miłość do Natalie jakby podwoiła się. Stała się silniejsza, bardziej nachalna, jakby coś specjalnie prowokowało go do złamania paktu, który przyjęła Natalie.

— Nie dam się — odezwał się w przestrzeń, patrząc w niebo. — Możesz pocałować mnie w dupę.

Jak na zawołanie rozległ się huk, który gdyby mógł obudziłby umarłego. Castiel zacisnął pięści i usta w wąską linię, przeklinając głośno. Nigdy, ale to nigdy nie może iść coś po jego myśli. Zawsze musi coś się zepsuć za co on i reszta będą pokutować w najgorszy sposób z możliwych. Ale obiecał. Nie mógł zostawić przyjaciół w potrzebie, kiedy to oni ryzykowali dla niego życiem. Mogli zawsze powiedzieć, że nie ma opcji, musi iść z nimi, ale nie. Winchesterzy i ich zamiłowanie do poświęceń. Owszem, bywa egoistyczny, ale dla Sama i Deana jest w stanie porzucić swoje plany. Nawet jeśli to zwiastuje to kolejną Apokalipsę. Jedynie miłym dodatkiem zostanie uratowanie Natalie, którą zobaczy poraz pierwszy od ich rozstania dziesięć lat temu.

Gdy przekroczył próg nawiedzonego domu pierwszym co zobaczył to zdeformowaną, humanoidalną postać ubraną w poszarpaną, czarną pelerynę. Pierwszy raz od mileniów widział stwora tego pokroju, ale nie to teraz zaprzątało mu głowę. Stwora pokona z łatwością. Pytaniem było: gdzie jest Sam, Dean, Natalie i pozostała dwójka? Nie widział w pobliżu leżących ciał na co zmarszczył brwi. Był tak zajęty rozglądaniem się za przyjaciółmi i porwanymi, że nie zauważył kiedy owy potwór zaczął biec na niego. W ostatniej chwili zrobił unik, odpychając od siebie stwora. Potwór roześmiał się przeraźliwie, co źle zadziałało na wrażliwy słuch anioła. Skulił się z początku, zakrywając uszy, ale po sekundzie zreflektował się i wyprostował. Przymknął oczy, kumulując w sobie całą łaskę, aby po chwili "wybuchnąć". Gdy wszystko wróciło do normy, po stworze nie było śladu, a Castiel wycieńczony oparł się o ścianę, zza rogu wyszedł najpierw Sam, zaraz po nim Natalie, Sara, Ethan, a na końcu Dean, który na wstępie zaczął rzucać stekiem przekleństw.

— Sukinsyn — opadł obolały na podłogę. — Skąd te dziwadła się biorą to ja nie wiem.

Nikt nie odezwał się, każdy był zmęczony, zraniony i obolały, ale za to w euforii, że w ostatniej chwili zdążyli uchronić się przed wybuchem.

— Co to w ogóle kurwa było? — zapytał Ethan, biorąc głęboki wdech.

— Vecna — odparł Castiel. — Pomniejszy bóg. Nic specjalnego. Jestem ciekawy skąd się tu wziął. Od bardzo dawna nie widziałem Vecny.

Ethan spojrzał się na Castiela jak na wariata, miał już coś powiedzieć, ale Dean go uprzedził mówiąc coś o D&D na co Castiel odparł, że ta Vecna była nieco inna, niż z gry, że tak naprawdę Vecną może zostać każdy kto przesadzi z czarną magią lub demoniczną. Podczas, gdy Cas wdał się w dyskusję z Deanem, Ethan spytał się Sama czy wszystko to co im obaj powiedzieli jest prawdą. Nim Sam odpowiedział, odezwała się Natalie.

— Myślę, że to prawda. Mam takie dziwne wrażenie, że wszystkie potwory z dzieciństwa istnieją naprawdę.

Tym o to sposobem zwróciła na siebie uwagę kłócącej się dwójki. Castiel jak stał oparty o ścianę, tak wyprostował się. Nieświadomie podszedł bliżej Natalie.

— Co powiedziałaś?

— Że to prawda. Tak myślę...

I w tej chwili Castiel zrozumiał. Natalie nie pamiętała niczego co wiązało ją z nim, Deanem i Samem, ale przede wszystkim nim. Zabolało go to. Obrócił się i wyszedł. Wiedział, oczywiście, że wiedział, że to nie powinno go ruszyć, ale Śmierć na pewno chciał, aby cierpieli, więc decyzja o wspomnieniach, a właściwie ich braku, była tylko i wyłącznie decyzją Natalie. A świadomość tego bolała jeszcze bardziej. On w życiu by nie posunął się do tak okropnego kroku. Zajęty własnymi myślami nie zauważył, kiedy Natalie wyszła za nim.

Natalie swoją drogą czuła się źle z jakiegoś powodu. Coś w środku mówiło jej, że zna mężczyznę w znoszonym prochowcu, że łączy ją z nim specjalna więź, ale nie potrafiła powiedzieć skąd bierze się takie uczucie i przede wszystkim dlaczego zaczęła czuć się winna temu, że mężczyzna w sekundę stracił cały swój blask. Nie tylko w oku, ale i w całym sobie. Z trudem zdążyła dobiec do Castiela. W ostatniej chwili złapała go za ramię i obróciła w swoją stronę. Zaskoczony całym zajściem anioł spojrzał na Natalie w ten swój charakterystyczny sposób, przekrzywiając głowę.

— Ja... Jesteś Castiel, prawda? — spytała niepewnie, bo od jakiegoś czasu śniło się jej to imię. Z jakiegoś powodu czuła, że może go o to zapytać. Czuła... Czuła się bezpiecznie w jego towarzystwie, pytając o to. — Przepraszam to głupie.

Natalie odsunęła się od Castiela, chciała uciec jak najdalej, ale ten przyciągnął ją za talię do siebie w ostatniej chwili. Wierzchem dłoni pogłaskał Natalie po policzku, oczy zaszkliły się mu, a usta zaczęły drżeć. Boże, tak bardzo chciał ją pocałować! Jednak zamiast tego odsunął się, spuszczając głowę. Mina Castiela mówiła sama za siebie. Smutek i ból przeszyły go całego.

— Tak, to ja — odparł Castiel łamiącym się głosem.

Natalie uśmiechnęła się. Poczuła nagłą ulgę. Wyciągnęła rękę do Castiela i delikatnie uniosła. Spojrzenie Castiela zwaliło ją z nóg. Nigdy wcześniej nie widziała kogoś o tak intensywnym spojrzeniu, o nieskazitelnych, błękitnych tęczówkach w, których zakochuje się od razu.

— O Boże... — wyrwało się Natalie.

Castiel uśmiechnął się smutno, ale szczerze. Bo co innego miał zrobić? Nie pozostało mu nic innego jak tylko cieszyć się z faktu, że znowu ma Natalie przy sobie. Nie ważne w jakiej formie. Czy go pamięta, czy nie. Szczerze głęboko gdzieś miał już co nastąpi w bliskiej przyszłości. Natalie wróciła, a co na to Natalie? Z jakiegoś powodu nie obchodziło ją to, że prawdopodobnie oddała serce obcemu mężczyźnie tylko dlatego, że jego oczy biły szczerością i dużą ilością uczucia, którego nie rozumiała. Którego mimo wszystko Castiel dalej do końca nie rozumiał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro