Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 9 ~

There's No Place Like Home

Nie czekając, ani minuty dłużej Dean przygarnął do siebie Castiela w męsko - braterskim uścisku. Nie było go krótki czas, jakby był na misji w Niebie lub polowaniu, a nie w miejscu, gdzie cierpiał katusze, w dodatku będąc tam przez własną dziewczynę. Dean jednak zdążył dostać świra z braku przyjaciela obok siebie. Cholera, w tej chwili właśnie zdał sobie sprawę, że zdążył przyzwyczaić się do ciągłej obecności anioła. Wręcz maniakalnie. Sam przed sobą w życiu by tego nie przyznał, ale bardzo zależy mu na Castielu. Mógłby porównać ich dziwną więź z tą, którą dzieli razem z Samem. Z tym, że ta jego i Casa jest głębsza i dopiero od niedawna bardziej zrozumiała. Przynajmniej dla Deana. Tak, czy inaczej nie zamierzał się w to zagłębiać. Nie jest to mu potrzebne do życia jak dobry seks, zimne piwo albo wypad do baru. Oczywiście, w ramach świętowania powrotu najlepszego przyjaciela i członka rodziny w jednym do domu.

Natalie stojąc tuż za Castielem nie potrafiła napatrzeć się na widok niepohamowanej radości i tęsknoty. Nie potrafiła też odwrócić wzroku. Pragnęła, aby któregoś dnia Castiel wybaczył jej i tak samo mocno przytulił ją jak Dean jego w tej chwili. Na razie na to nie liczyła. Uśmiechnęła się smutno, ale w końcu miała to na własne życzenie. Nie mogła winić nikogo innego jak tylko siebie. Natalie nie będzie wcale zdziwiona, gdyby nigdy to nie nastąpiło, ale jak to mówią? Naważyło się piwa to trzeba je wypić. Nawet jeśli smak niekoniecznie nam odpowiada.

— Dobrze, że wróciłeś — powiedział jeszcze raz Dean, odsuwając się od Castiela.

— Też się cieszę — odpowiedział Cas z wyraźnie widoczną ulgą.

Stali tak przez chwilę, może dwie, w kompletnej ciszy dopóki Dean nie odchrząknął jakby przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. W jednej sekundzie pełna radości twarz Winchestera zmieniła się w pełną skupienia i podejrzliwości. Castiel z początku nie zrozumiał co jest powodem nagłej zmiany w zachowaniu przyjaciela. Zrozumiał to dopiero, kiedy Dean podszedł do Natalie, która wyglądała na bledszą, niż pięć minut wcześniej. Bladości Natalie nie pomagał fakt, że jako Śmierć posiada czarne włosy.

Z takim wyglądem naprawdę wygląda jak Śmierć, przemknęło Castielowi przez myśl.

Rozważania Castiela nad nieco upiornym wyglądem Natalie przerwał niski głos Deana. Wzdrygnął się słysząc brak jakiejkolwiek emocji w głosie Deana. Nie było w nim nic. Zero złości, pogardy czy podejrzliwości. NIC i to powinno Castiela przerazić, bo z takim zachowaniem Dean stawał się istną maszyną do zabijania i tortur. A kiedy tak jest, jest nieobliczalny, a jego ofiary kończą gorzej, niż bardzo źle. Jednak Castiel, ani drgnął. Znał Deana bardzo dobrze i wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie na przyjaciela, aby z jego postawy wywnioskować, że nie ma najmniejszego zamiaru krzywdzić Natalie.

— Masz szczęście. Powiedzmy, że dostajesz kredyt zaufania, ale i tak tu zostaniesz na jakiś czas. Dla zasady i bezpieczeństwa. Zrozumiano?

— Jak słońce — odpowiedziała kąśliwie. Cóż, w tej kwestii raczej się nie zmieni. — Coś jeszcze?

— Nie. Chodź Cas. Czas na świętowanie twojego powrotu — mówiąc to Dean pociągnął za sobą Castiela, po czym wyszli z lochu.

Nim na dobre opuścili piwniczną część bunkra, Dean upewnił się, że drzwi, za którymi jest uwięziona Natalie są porządnie zamknięte i zabezpieczone. Po tym jak Natalie przywróciła Castiela Dean w jakimś stopniu, ale bardzo małym, zaufał jej. Jednak nie na tyle, aby wypuścić ją na wolność. Nie przewidział tylko, że Cas będzie protestować, kiedy na dobre opuszczą bunkrowe podziemia i wyjdą na jasno oświetlony korytarz.

— Ty chyba sobie ze mnie w tej chwili żartujesz, tak? — spytał Castiela bardziej, niż nieco zaskoczony postawą przyjaciela. O ile tak się w ogóle dało.

— Ani trochę — potwierdził Castiel, idąc za starszym Winchesterem niczym cień.

— Nie ma mowy — Dean powtórzył się jak nakręcana zabawka. — Nie wypuszczę jej. Nie w najbliższym czasie. Musi sobie na to zapracować, a ty jesteś głupi jeśli jej ufasz po tym wszystkim co ci zrobiła.

Dean przyspieszył kroku podczas, gdy Castiel przystanął myśląc nad tym czy odgryźć się Deanowi. Nie od dziś wiadomo, że jeśli na miejscu Natalie by był Sam, Dean postąpiłby inaczej. Ba, nawet by był gotów zabić za samą próbę zamknięcia Sama i zaproponowanie tego.

— Co za hipokryta — westchnął Cas sam do siebie jako, że Dean był już na tyle daleko, że nie miał prawa go usłyszeć.

Jednak Castiel nie mógł nic z tym zrobić choćby nie wiadomo jak bardzo chciał. Nic, ani nikt nie jest w stanie zmienić Deana pod tym względem. Żadna siła wyższa. Myśląc w ten, a nie inny sposób Castiel nie był świadomy tego jak bardzo trafne są jego myśli. Nie miał bladego pojęcia, że gdzieś tam w galaktyce Bóg próbuje sprostować to co Winchesterzy razem z Castielem na czele ciągle psują. Jedyne co Castiel potrafił na obecną chwilę zrobić to przetrzeć zmęczone oczy i wejść w sam środek wymiany poglądów pomiędzy braćmi, gdzie Sam właśnie wygłaszał starszemu bratu kazanie, że on - Castiel może mieć rację, ale Sam nic nie ugrał szybko przyznając, że Dean też ma trochę racji. Nie raz za szybko komuś zaufali, aby potem dostać od tej osoby całą armię noży w plecy. Sam po prostu nie chciał powtórki.

— Cas — odezwał się Sam będąc nadal w szoku, że anioł wrócił i teraz stoi przed nim cały i zdrowy. — Nie wiem nawet co teraz powiedzieć.

Sam w dniu, w którym poznał Castiela od razu go polubił. Najpierw była to fascynacja, że anioły istnieją nawet jeśli niektóre z nich są worami, ale z biegiem czasu Castiel się zmieniał, a z tym stopień jego lubienia. Teraz się przyjaźnili i może nie jest to tak mocna przyjaźń jaką ma z aniołem Dean, ale nie posiadał się z radości na wieść, że wrócił. Nie potrafił tego wyrazić słowami, nie wiedział co ma powiedzieć. Castiel to rozumiał. Uśmiechnął się do Sama delikatnie, ledwo widocznie unosząc do góry kąciki ust.

— Witaj Sam.

— A ja wiem — wtrącił się Dean. — Idziemy świętować!

Zarówno Sam jak i Castiel przewrócili oczami. Cały Dean. Dla niego każda okazja jest dobra do picia, ale mimo to zgodzili się, bo jak później uznali, potrzebowali takiego resetu całą trójką razem. Dean, Sam, Cas. Cholerne Team Free Will. Bawili się dobrze, aż za dobrze do tego stopnia, że każdy z nich z osobna skończył pijany w sztok jak boja kiwająca się na morzu pośród szalejących fal. Przesadzili i ledwo co byli w stanie utrzymać się na własnych nogach. Nawet Castiel, który jako anioł posiada nienaturalnie wysoką tolerancję na alkohol i inne używki. Wrócili dopiero nad ranem drąc się w niebo głosy tak głośno, że Natalie ich słyszała. Prychnęła słysząc, że Castiel wcale nie jest w lepszym stanie, niż bracia. W tamtej chwili dałaby sobie uciąć głowę, aby zobaczyć jak wygląda pijany anioł. Natalie miała przed oczami obraz jak może wyglądać Castiel, były żołnierz Niebios, obecnie upadły anioł. To co wyobraźnia Natalie podsunęła było przezabawne. Pijany anioł odbijający się od ściany do ściany? Męczący się nazajutrz z potężnym kacem? Tego w historii świata chyba jeszcze nikt nie widział. No, może poza Winchesterami. Natalie chciała go takim zobaczyć. W Telluride, gdy byli sami nie miała okazji. Była bardziej zajęta odkrywaniem jej relacji z Castielem, niż zobaczenie jaka ilość alkoholu może upić niebiańską istotę. Może nie pragnęła zobaczenia pijanego Castiela tak bardzo jak jego wybaczenia, ale chociaż tak chciała go zobaczyć. Nie była pewna czy Castiel po tym jak ją wypuszczą, a wierzyła, że tak będzie, będzie chciał ją w ogóle zobaczyć nawet tylko po to, aby solidnie na nią nawrzeszczeć i powiedzieć jak bardzo jej nienawidzi. Na przebaczenie Deana nie liczyła, Sam może kiedyś jej wybaczy, a o przebaczeniu Castiela nie śmiała nawet marzyć. Chciała tego, ale nie marzyła o tym. Wiedziała swoje i to było zgubne, bo Castiel właśnie suszył głowę Samowi i Deanowi by pozwolili mu pilnować Natalie, żeby oni mogli odpocząć.

Tak, Sam i Dean zgodnie uznali, że pilnowanie Natalie przez kilka kolejnych dni będzie najlepszym wyjściem na upewnienie się, czy aby na pewno Natalie na powrót jest sobą. Castiel nie protestował. Poniekąd rozumiał tok myślenia przyjaciół, ale też nie chciał się kłócić z Samem i Deanem w dzień swojego powrotu. Jednak mimo silnej woli nie odzywania się i protestowania, że taki zabieg jest według niego niepotrzebny, coś się w nim oburzyło na wieść, że przez te kilka dni nie będzie mógł nawet zajrzeć do Natalie. Dziewczyny, która jak się okazało nadal posiada castielowe serce pomimo tego co mu zrobiła. Castiel nadal ją kochał i wątpił by kiedykolwiek się to zmieniło. Sam to widział, ale Dean starał się nie. Nadal nie zgadzał się z prośbą przyjaciela, wykłócając się przy tym jak małe dziecko. Można by powiedzieć, że prawie na śmierć i życie jakby od tego zależał deanowy honor i duma. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy przez bardzo długi czas musiał tłumaczyć młodszemu bratu, że ciasto to nie placek i jest między jednym, a drugim ogromna, naprawdę przeogromna różnica.

— Walnę ci zaraz — Dean spojrzał na brata i gdyby mógł, zabiłby go wzrokiem tu i teraz. — Czy ty myślisz jasno? Nie ma mowy — machnął rękoma na znak, że nie przyjmuje innego zdania niż te, które on sam uznaje za słuszne.

— Bo ktokolwiek w naszym obecnym stanie myśli racjonalnie — rzucił od niechcenia Sam. Naprawdę nie miał ochoty ani siły na kłótnie z Deanem. Spojrzał Deanowi prosto w oczy wzrokiem mówiącym, że on też nie zamierza ustąpić. — Gdybym to był ja...

— Nie kończ — polecił Dean, z jego ust wydobyło się krótkie warknięcie, bo doskonale wiedział do czego Sam zmierza. A mianowicie do starej śpiewki o tym, że gdyby na miejscu kogoś złego był Sam to postąpiłby inaczej. O wiele inaczej i Dean doskonale zdawał sobie sprawę, że jest to święta prawda, ale dopóki nazywa się Dean Winchester to będzie robił po swojemu. Tak sobie postanowił i nic nie jest w stanie zmienić deanowego zdania. — Albo wiecie co? — dodał po namyśle. — Mam to w dupie. Róbcie co chcecie. Tylko nie przychodźcie później z płaczem Dean pomóż! Nie pomogę! Adiós! — machnął na nich niedbale ręką, kierując się w stronę kuchni.

— A ty tam po co? — wrzasnął za nim Sam. Nie oczekiwał odpowiedzi. Było to pytanie retoryczne. Doskonale wiedział po co jego starszy i jakże głupi brat idzie do kuchni.

— Zjeść coś i dobić się! Nie wytrzymam dłużej z waszą dwójką! — i tyle Deana widzieli.

Castiel spojrzał na Sama, Sam na Castiela w oczekiwaniu na komentarz tego drugiego.

— Proponuję najpierw wytrzeźwieć i wrócimy do tego — odezwał się Sam nie zwracając uwagi na to, że brzmi jak ojciec mający przed sobą rozwydrzone dziecko.

Castiel nie był rozwydrzonym dzieckiem i może dzięki temu bezproblemowo zgodził się z młodszym Winchesterem. Gdy Sam zniknął Castielowi z pola widzenia, anioł opadł na najbliższe krzesło pozbawiony całej siły jaką zazwyczaj w sobie posiadał. Zupełnie tak jakby stoczył najgorszą oraz najcięższą zarazem walkę w swoim bardzo długim życiu. A miał ich wiele na przestrzeni mileniów. Przecież poszedł jedynie napić się z przyjaciółmi!

Opierając się o oparcie drewnianego krzesła, Castiel poczuł się bardziej ociężale niż dwie sekundy wcześniej. Co dziwniejsze, poczuł nagłe znużenie. W jednej chwili z resztek jednego z najpotężniejszych aniołów stał się jeden wielki bałagan. Castiel z niemałym hukiem rąbnął głową o blat stołu. Miał serdecznie dosyć, a był świadom, że najgorsze jeszcze przed nim. Kac. O ile w ogóle będzie go mieć. Wcale nie musi, ale wolał być na to przyszykowany.

Nigdy więcej picia z Winchesterami, powiedział sobie akurat w chwili, w której Dean postanowił przestać udawać obrażoną księżniczkę i przyszedł pojednać się z przyjacielem. Dean nie byłby Deanem, gdyby nie wziął ze sobą dwóch ostatnich piw z lodówki.

Castiel wyczuł obecność Winchestera jak na zawołanie. Z ogromnym trudem podniósł się do pozycji siedzącej, a właściwie półsiedzącej. Na więcej nie miał siły.

— Więcej nie piję — powiedział od razu, wskazując na trzymane przez Deana butelki piwa. — Przynajmniej nie z wami.

Dean zaśmiał się. Potraktował to jako swego rodzaju komplement.

— Przestań. Nie było tak źle i tak też nie wyglądasz — Dean westchnął, teatralnie przewracając oczami. Kiedy usiadł naprzeciwko Castiela, ten spiorunował go wzrokiem. — Na pewno wyglądasz lepiej niż ja kilka dni przed tym jak miałem trafić do Piekła. Wypiłem wtedy sporo. Jakby policzyć to prawie cały całkiem spory monopolowy.

— Umarłbyś wtedy od przedawkowania — stwierdził Castiel.

Dean zaśmiał się krótko. Castiel w takich chwilach naprawdę bywał jak małe dziecko nie rozumiejące jeszcze świata. Anioł zmarszczył brwi. Nie rozumiał dlaczego Dean się śmieje. Śmierć od przedawkowania alkoholu jest okropna. Na pewno lepsza, niż rozszarpanie przez piekielne ogary, ale nadal jest zła. Castiel jednak nie odezwał się. Dean był sobą i czasami trudno było go zrozumieć tak jak to co dzieje się pod tą blond czupryną.

— Jestem Dean Winchester i nie lękam się niczego — wypiął dumnie pierś do przodu jakby co najmniej wygrał platynowy medal za bycie najlepszym łowcą w historii świata.

— Jasne — prychnął Castiel, wiedząc, że to nieprawda.

— Dobra! Niech ci będzie! — Dean wyrzucił ręce do góry w poddańczym geście.  — Nie lękam się niczego oprócz latania samolotami.

Zarówno Cas jak i Dean zaśmiali się stukając butelkami. Koniec końców Castiel napił się z Deanem, obiecując sobie, że tym razem to był naprawdę ostatni, stuprocentowy raz, kiedy pił z Deanem. Z którymkolwiek z braci.

— Musisz ją bardzo mocno kochać — stwierdził Dean po czasie nie mając żadnego powodu by zacząć o tym mówić.

Castiel spojrzał na Deana zdumiony. Nie spodziewał się takich słów ze strony Deana. Nie, kiedy niedawno pokłócili się o to, że Natalie mimo wszystko zasługuje na kredyt zaufania tak jak oni wszyscy, gdy pogubili się gdzieś po drodze. Nie wspominając już o zakazaniu mu pilnowania Natalie.

— Bo tak jest — odparł Cas, odstawiając pustą butelkę na stół. Przybrał rozmarzoną minę. — Kiedyś myślałem, że to ktoś inny, ale to się zmieniło, kiedy poznałem Natalie. Myślę, że właściwie zaczęło się to w chwili, w której uratowałem jej duszę przed pójściem do Piekła. Nie zasłużyła, aby tam iść. Nie wtedy i nie teraz.

Dean uśmiechnął się nerwowo, drapiąc się w tył głowy. Castiel nie musiał mówić imienia osoby, którą jako pierwszą pokochał. Wiedział, obaj wiedzieli doskonale, że mowa jest o nim. O Deanie, o prawym człowieku, którego anioł uratował przed zatraceniem w piekielnych czeluściach i dla którego zbuntował się przeciwko Niebu oraz poświęcił wszystko co miał. Castiel już taki był. Nie potrafił inaczej. Wszystko co robił do tej pory było podyktowane niezrozumiałym dla niego uczuciem wobec najlepszego przyjaciela.

— To dobrze. Zasługujesz na kogoś takiego. Lepszego. Nawet jeśli pogubiła się po drodze. Każdy z nas miał taki epizod i to nie jeden.

Dean wstał w zamiarze udania się do sypialni. Tego wieczora powiedział dosyć dużo jak na siebie. Zazwyczaj ciężko było z niego coś wyciągnąć. Nawet głupie to jak się czuje. Dean nigdy nie był wylewnym typem człowieka i raczej nigdy się to nie zmieni. Bardzo rzadko miewał słabe dni, kiedy czuł się kompletnie bezsilny i potrzebował wyrzucić z siebie wszystko. A ponad wszystko Dean nigdy nie był skory do przyznawania się do błędów i uczuć, a przed chwilą przyznał się do wszystkiego na każdej możliwej płaszczyźnie. Nie dosłownie jak u spowiedzi podczas jednej ze spraw, ale jednak zrobił to. Czym zaskoczył samego siebie, ale też i Castiela. Szczególnie jego.

— Dziękuję — wypalił niespodziewanie Cas, czym zatrzymał Deana w pół kroku.

— Za co? — Dean zmarszczył brwi, odwracając się do anioła.

— Bo wszystko czym i kim jestem dzisiaj jest dzięki tobie. Uratowałem cię przed zatraceniem, a ty nauczyłeś mnie patrzeć na świat inaczej. Dzięki tobie wiem co to miłość i przyjaźń. Dzięki tobie poznałem wartości, których w życiu bym nie pomyślał, że poznam i będę szanował. Wszystko to jest dzięki tobie, Dean.

Castiel przechylił głowę w ten swój sposób, ale Dean nie odpowiedział. Potarł szczękę opuszkami palców, po czym posłał Castielowi przepraszające spojrzenie. Cas przyjął to do wiadomości z dużym spokojem. Znał Deana nie od dziś i wiedział, że łowca ma już dosyć rozmowy, którą sam zaczął i która zeszła totalnie na inny tor, niż planował. Z szacunku do Deana, Cas zamilkł. Na pożegnanie rzucił krótkie cześć. Natomiast Dean na odchodne powiedział, że jeśli chce to może nawet teraz iść do Natalie. Z tym, że Cas nie chciał iść do Natalie w obecnym stanie. Pijany i poruszony pierwszą, najszczerszą rozmową między nim, a Deanem od kiedy stali się najlepszymi przyjaciółmi. Od kiedy w ogóle się zaprzyjaźnili.

Cas nie miał bladego pojęcia ile zajęło mu czasu doprowadzenie się do stanu używalności, a Natalie tym bardziej. W końcu była zamknięta w podziemnym więzieniu jak to lubiła nazywać i już po pierwszym dniu straciła poczucie czasu. Czas nie miał dla niej zbyt wielkiego znaczenia, bo i tak siedziała i nic nie robiła. Jednak od powrotu Team Free Will z buszowania po barach coś ją tchnęło do zastanowienia się ile czasu upłynęło od kiedy usłyszała ich pijackie darcie. Zaczęła krążyć po ciemnym pomieszczeniu, zatapiając się we własne myśli. Była tak nimi zajęta, że nie usłyszała szczęku metalowego zamka mającego za zadanie utrzymać potwora tam, gdzie został zostawiony. Dopiero zmysł wyczuwania czyjejś obecności uświadomił Natalie, że nie jest sama. Obróciła się więc i ze zdumieniem odkryła, że osobą, która wtargnęła i jej przeszkodziła jest Castiel. Zmarszczyła brwi, skrzyżowała ręce na piersi. Spodziewała się wszystkiego i wszystkich, ale nie Castiela i to w dodatku pół żywego po wieczornym piciu.

— Aż tak źle wyglądam? — zażartował anioł, chcąc rozluźnić trochę atmosferę.

Natalie pokręciło głową. Próbowała stłumić rodzący się w niej śmiech, ale na nic się to zdało. Zaśmiała się krótko, szczerze i z czułością, która akurat najbardziej zdziwiła Castiela, ale postanowił tego nie komentować. W końcu przyszedł tu po to, aby wyjaśnić kilka rzeczy, porozmawiać z Natalie, więc i to wyjaśnią. Jakim cudem po takim czasie bycia tą złą potrafiła nagle odnaleźć w sobie małe pokłady uczuć?

Tym czasem Natalie podziwiała Casa w poimprezowym wydaniu i musiała przyznać, że wyglądał całkiem uroczo i seksownie. Ciemne włosy roztrzepane na wszystkie strony, bledsza cera z podkrążonymi oczami i wygnieciony płaszcz. Uśmiechnęła się półgębkiem. Gdyby jako Śmierć mogła to dawno by była czerwona jak balonik TO, którym wabił dzieci.

— Myślę, że wyglądasz seksownie — wypaliła nim zdążyła pomyśleć. Chciała zażartować, ale jak zwykle najpierw strzelała, a potem pytała. — Jak na swój obecny stan — dodała mierząc Castiela wzrokiem od głowy aż po stopy.

Nie chciała być niemiła dla niego, ale też nie chciała dawać sobie i jemu złudnych nadziei, że po tym wszystkim co zrobiła będzie dobrze. Jakby wszystko to co się wydarzyło w ogóle nie miało miejsca. A miało i nie chciała o tym zapominać, bo dzięki temu odebrała najważniejszą lekcję od życia. Castiel był za to za bardzo ufny i naiwny. Mogłaby teraz udawać, że jest sobą, a on by jej ufał. To roztapiało jej serce za każdym razem jak o tym pomyślała. W tej chwili była pełna sprzeczności. Chciała wybaczenia Castiela, ale kiedy ten teraz przyszedł do niej to odrzucała go. Przynajmniej tę część Castiela, która chciała czegoś więcej. Nie przewidziała tylko jednego, a właściwie nie pomyślała o tym. Że Castiel jest bardzo upartym aniołem i tak zawalczy o swoje przekonując ją wieloma argumentami, które dla osoby nie znającej ich sytuacji i tego w jakim świecie żyją, mogłyby wydawać się co najmniej śmieszne jak nie niedorzeczne.

Castiel zaśmiał się. Przejechał dłonią po twarzy, po czym spojrzał na Natalie tym swoim spojrzeniem, przez które Natalie miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Podszedł do niej, ale ona się odsunęła. Castiel przechylił głowę nie rozumiejąc dlaczego ucieka od niego.

— Tak będzie lepiej — zaczęła Natalie, chcąc podkreślić granicę, której według niej nie powinni już przekraczać. Bała się, że może kolejny raz spróbować skrzywdzić Castiela, a tego by nie wytrzymała. — Nie zrozum mnie źle, Cas. Nie powinniśmy przekraczaj tej granicy. To bezpieczna opcja. Dean ma trochę racji — powiedziała na jednym wdechu, nie wierząc, że przyznała właśnie rację Deanowi. — Mogę skrzywdzić cię ponownie. Tego nie wiemy. Ja tego nie wiem. Nie przeżyję jeśli skrzywdzę cię kolejny raz.

Castiel uśmiechnął się przelotnie. Doceniał to, że Natalie nie chce go ponownie skrzywdzić. To upewniło go tylko w tym, że Natalie jest sobą. Z resztą nie tylko to, a spojrzenie jakim na niego patrzyła. Poczucie winy, strach, niepewność... Zaryzykował. Podszedł do Natalie i jednym sprawnym ruchem przyciągnął ją do siebie. Ucałował Natalie w czubek głowy. Był pewny, że Natalie będzie chciała by się odsunął, ale nic takiego nie miało miejsca. Natalie pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia i niemocy. Castiel jako anioł nie wydzielał żadnego zapachu. Jako człowiek Natalie oszukiwała się, że pachnie jak mieszanka czekolady, świeżego powietrza, skoszonej trawy i odrobiny intensywnych, męskich perfum. Teraz jako Śmierć nie tylko widziała prawdziwą twarz Castiela i jego aurę, ale też czuła zapach, który był naturalną częścią każdej istoty. Jak się okazało, aniołów także. I ze zdziwieniem Natalie odkryła, że Castiel pachnie tak jak to sobie wyobrażała. No, może było w tym mniej czekolady, a więcej świeżego powietrza i męskości mimo, że na ogół anioły nie posiadały określonej płyci. Teraz czuła ten specyficzny zapach bardzo wyraźnie. Pozwoliła, aby zawładnął nią całkowicie. Natalie może nie odwzajemniła gestu Castiela, a przynajmniej nie dokładnie, ale też nie uciekła. Nagle nie miała serca tego zrobić. Przeklęła siebie za to. Castiel był jedyną osobą, która wprawiała ją w stan zamieszania w takiej skali, że ona sama nie wiedziała o co jej chodzi i czego chce. Tak miała teraz. Sekundę temu Natalie chciała odsunąć od siebie zakochanego w niej po uszy anioła, a teraz chciała wrócić do tego co było. Ba, nawet chciała by było jeszcze lepiej.

— Przepraszam — wyszeptała w ramię Castiela.

— Za co? — Cas odsunął się od Natalie. Spojrzał na nią uważnie.

— Za wszystko. Jestem jednym wielkim bałaganem, a ty wcale mi nie pomagasz — uśmiechnęła się delikatnie.

Castiel zaśmiał się. Natalie miała rację, ale czy czasem to nie ona powiedziała, że on ma słabość do takich jak oni? Zepsutych, złamanych, zagubionych. Za czasów, kiedy był nieugiętym żołnierzem, postrachem wśród chórów anielskich nigdy by nie pomyślał, że będzie patrzeć na ludzi w łagodniejszy sposób. Samą myśl o tym uważał za dyshonor, a teraz proszę... Upadł dla jednego człowieka, poświęcił dla niego wszystko co miał, nadal to robił. Nawet jeśli nie było dla nich szansy. Może i Natalie była tą drugą, ale kochał ją niezaprzeczalnie mocno. Okazywał to w każdy możliwy sposób. Nie była zazdrosna o jego więź z Deanem. Był prawie pewien, że sama zrezygnowałaby z bycia jego dziewczyną, gdyby on i Dean mieli szansę, ale za to ją kochał. Za wszystko to czego ona nie widziała w sobie. I nie obchodziło go to, że skrzywdziła go raz czy dwa. Nie potrafił jej nienawidzić, ale to chyba już było przekleństwo jego i Winchesterów. Każdego w tej pokręconej rodzinie. Robili wiele popieprzonych rzeczy i na pewno zrobią, ale nadal się kochają, wspierają i dalej będą. Tego był pewny jak tego, że jego serce bije tylko dla Natalie i nie przestanie. Nie przez najbliższy dłuższy czas. Oczywiście, w tym wszystkim schlebiało Castielowi to, że to on był jednym z głównych powodów przez które Natalie ma bałagan w głowie.

Uśmiechnął się jeszcze raz.

— Ktoś kiedyś mi powiedział, że mam słabość do takich osób. Złamanych, zepsutych, zagubionych z bałaganem w głowie — powiedział ze spokojem.

Natalie zaczęła patrzeć wszędzie tylko nie na Castiela. Jednak szybko wróciła do tych nienaturalnie niebieskich oczu, w których odbijała się najpiękniejsza z wszystkich łaska.

— Wow, czuję się niezręcznie — wymamrotała Natalie.

— Ja trochę też — przyznał Cas, ale nie przejmował się tą niezręcznością.

Ani Castiel, ani Natalie się tym nie przejęli. Zdawali sobie sprawę, że będą potrzebować czasu, aby odbudować relację. Postanowili dać sobie czas. Tyle ile potrzebują, bo w końcu każde z nich miało go aż za wiele jako istoty, które teoretycznie nie mogą zginąć.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro