Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 8 ~

Gloom of My Heart

Niektórzy złoczyńcy są źli, bo lubią takimi być i nie mają punktu zaczepienia, który by ich uratował od zguby i pogłębienia się w swoim szaleństwie. Są też tacy, którzy nie są źli, bo lubią. Są źli, bo coś lub ktoś ich takimi uczynił, ale za to mają punkt zaczepienia, który może być ich ostatnią deską ratunku. Oczywiście bywają też tacy, którzy wyłamują się z obu reguł i są mieszanką obydwu, a Natalie była jedną z nich. Nie chciała być zła i nie chciała nikogo krzywdzić jak to robiła do tej pory. Była wściekła na siebie, że dopuściła się do czynów, za które teraz sama najchętniej poszłaby do Piekła. Ale zrobiła to z miłości, bo aby uratować Castiela musiała stać się Śmiercią i wyrzucić go ze swojego życia. A to był gwóźdź do trumny, bo odrzucając kogoś kto jest w stanie poświęcić dla niej wszystko, sprawiło, że wróciła do swojego pierwotnego stanu. Stała się suką, by nie cierpieć za wiele i nie tęsknić tak jak w pierwszych godzinach, dniach i tygodniach. To były dla niej prawdziwe tortury i właśnie przez tę miłość pozwoliła sobie na całkowite odrzucenie uczuć, co z kolei było największym życiowym błędem Natalie. Szczególnie w sytuacji w jakiej się znajdywała. Nie będąc jednak, aż tak głupią i w pełni świadomie zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie odwrotu jeśli włączy przycisk off, że nie będzie w stanie wrócić do dawnej siebie. Nawet jeśli ktoś próbowałby wyciągnąć do niej pomocną dłoń jak to zrobili Winchester i Castiel. Jej Castiel, jej Cas, jej prywatny anioł, miłość jej życia... Bo właśnie tym był dla niej Castiel i jeszcze nigdy tak bardzo nie zdawała sobie z tego sprawy jak właśnie tej nocy, której wszystko do niej wróciło. Wszystkie te uczucia, którymi darzyła anioła. Wszystko to co odpychała od siebie przez miniony rok i ostatnie kilka dni, ale nie to było najgorsze. A to, że czuła całą sobą każdą najmniejszą emocję Castiela, od kiedy postanowiła ich zostawić. Cały ten smutek, żal i ból. W szczególności ból, którego ona nawet nie mogła znieść, a co dopiero biedny anioł z osłabioną łaską.

Wydarła się na całe gardło, kiedy fala bólu tortur Pustki przeszyła całe jej ciało. Łzy naszły jej do oczu, pozwoliła im spłynąć po przybrudzonym policzku. Nie tyle co czuła każde pojedyncze uderzenie i cios, ale widziała to na własne oczy. Zupełnie tak jakby Pustka wiedziała, że nie jest już tą samą Natalie, z którą nawiązała układ i postanowiła zabawić się jej kosztem. Jakby specjalnie swoją mocą byt wszedł do jej głowy prosto z nicości i dał jej podgląd na to co wyprawia z jej ukochanym. Natalie nie mogła tego wykluczyć, bo Pustka była istotą bardzo, ale to bardzo potężną. Tak potężną, że na swoim terytorium, a nawet poza nim jeśli by znalazła odpowiednie naczynie, przewyższała mocą samego Boga.

Otworzyła usta, chciała krzyknąć, zawołać Deana albo Sama. Chciała im powiedzieć, że cały ich wysiłek nie poszedł na marnę, że jest z nimi, aby ją wypuścili, a ona sprowadzi Castiela z powrotem do domu choćby miała zapłacić najgorszą możliwą ceną. Zerwaniem paktu z prastarym bytem. Jednak zaschło jej w gardle do tego stopnia, że sprawiało jej to szczypiący ból. Zupełnie jakby ktoś odrywał jej struny głosowe żywcem. Płacz wcale nie pomagał Natalie. Pogarszał tylko sytuację, a całość dopełniała tylko jedna, makabryczna myśl.

To moja wina. Cas, ci wszyscy ludzie, ta starsza kobieta na przyjęciu, mój ojciec...

Natalie zaryzykowała większym cierpieniem i krzyknęła znowu, z całych sił. Miała ochotę się zabić za to wszystko co robiła, jaka była. Przeklinała siebie za to, że dała się pokusić o mniejsze cierpienie w zamian za coś czego w życiu by nie zrobiła. Nawet będąc największą suką na świecie. Wtedy nie liczyła się i nie brała pod uwagę, że być może pewnego dnia wszystko do niej wróci ze zdwojoną siłą. Każdy czyn i każde wypowiedziane słowo, groźba czy rzucona klątwa. Nagły powrót sumienia zmiażdżył ją totalnie. Przygniótł niczym kamień mrówkę, woda święcona demona, pakt zawarty na rozdrożu człowieka. I choć żałowała wszystkiego co zrobiła, co myślała i jaka była - w szczególności wobec Castiela, którego na dobrą sprawę zabiła sama bez mrugnięcia okiem - nie żałowała tylko jednego. Nie żałowała tego, że zabiła własnego ojca. Teraz, owszem, doskonale zdawała sobie sprawę, że mogła rozegrać to inaczej. Inaczej sprawić ojcu ból i cierpienie, ale mimo tej myśli, nie żałowała, że stało się inaczej. Z przykrością stwierdziła, że dziwnie ją to raduje i zadowala samo przywołane wspomnienie. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego tak jest. Nie podobało jej się to, ale nic na to nie mogła poradzić.

Podczas, gdy Natalie zawzięcie próbowała powstrzymać siłą woli nachodzące ją fale sprzecznych uczuć, Sam i Dean wraz z Bobbym zdążyli wrócić z małego polowania na sforę wilkołaków grasujących niedaleko Lebanon, gdzieś na małej wiosce. Było to na tyle blisko, że spokojnie na noc mogliby wracać do bunkra, ale Sam i Bobby jako ci najbardziej odpowiedzialni i mądrzy zadecydowali, że nie będą niepotrzebnie tracić cennego czasu, który mogli przeznaczyć na uratowanie ludzi. Takim o to sposobem skończyli w małej karczmie oferującej wolne pokoje na górnym piętrze lokalu. A to wszystko tylko po to, aby Deanowi nie zachciało się w nocy zejść do piwnicy i dalej katować Natalie. Dean to wiedział, nie był przecież, aż tak głupi, ale doceniał starania brata i przybranego ojca. Musiał przyznać sam przed sobą, że nie był to głupi pomysł. Miał mniejsze chęci, aby w środku nocy wstać, wsiąść do Dziecinki i pojechać do bunkra. Najzwyczajniej w świecie był na to zbyt leniwy, nie chciało mu się. Chociaż miał takie momenty, że ubierał już buty, ale wtedy zazwyczaj Sam się budził albo Bobby przychodził z nowinkami w sprawie wilkołaków. I choć tego nie przyznawał na głos za każdym razem był im wdzięczny za ich perfekcyjne wyczucie czasu, bo gdyby pojechał... Cóż, na pewno w ciągu tych czterech nocy zdążyłby wiele razy zabić i wskrzesić Natalie.

Mimo, że Dean naprawdę starał się nie myśleć o tym, że Natalie siedzi spętana gdzieś tam na dole, to jej wręcz desperackie krzyki i nawoływanie go lub Sama, były jak miód na deanowe uszy. Chciał nawet rzucić torbą tam, gdzie stał, a stał na ostatnim stopniu schodów, aby w ekspresowym tempie znaleźć się przy Natalie. I to był właśnie ten moment, o którym mówił demon z rozdroży, kiedy nawiązywał pakt, by Sammy mógł żyć, o którym wszyscy mówią. Łowcy, demony, anioły, potwory... Dean Winchester jest niepohamowanym wulkanem wściekłości i przemocy. Właśnie te dwie, małe, niepozorne cechy charakteru zazwyczaj prowadziły go do zguby. Chociaż, czasami, ale bardzo rzadko, dzięki temu wygrywał pokazując wszystkim sukinsynom, że z nim się nie zadziera.

Dean Winchester... Mściciel..., usłyszał kobiecy, prześmiewczy głos w głowie i możliwe, że właśnie to uratowało go przed rzuceniem tej cholernej torby na schody. Nie chciał poddać się pokusie demonicy, którą lata temu zabił. Nie chciał wyjść na mściciela o jakim wszyscy szeptają mu za plecami, gdziekolwiek się nie pojawi. Nie, kiedy w gruncie rzeczy był dobrym człowiekiem, a wszystko co robił i robi jest podyktowane chęcią ochrony najbliższych.

— Odłożę rzeczy i pójdę zobaczyć co ona chce — oznajmił nie patrząc na Sama, ani na Bobby'ego. Zszedł ze schodów nie oglądając się za siebie.

Sam i Bobby spojrzeli po sobie zszokowani zachowaniem Deana. Byli pewni, że ten pierwsze co zrobi to pobiegnie na dół do lochu. A zamiast tego zachował spokój, ba, odchodząc nucił pod nosem jakiegoś klasycznego rocka. Zarówno Singer jak i Winchester nie zamierzali tego negować ani pytać się Deana co jest powodem zmiany jego zachowania.

— Dziwne — stwierdził Sam, idąc za bratem, gdzie jego sypialnia była niedaleko sypialni Deana.

Bobby zrobił to samo z tym, że jego tymczasowy pokój był na początku długiego korytarza mieszczącego na spokojnie w jednej jego części dziesięć lub dwanaście sypialni. Przeklął pod nosem, kiedy krzyki z dołu stały się coraz głośniejsze z każdą sekundą. Może i był bardzo dobrym łowcą, jednym z najlepszych, ale miał też swoje lata na karku i chciał najzwyczajniej w świecie odpocząć. Jednak nie potrafił odmówić pomocy tym dwum matołom jak każdemu innemu, a w szczególności im. To było chyba jedynym minusem Singerowego serca. Przysposobił sobie chłopaków jakby byli jego rodzonymi synami i tak też ich traktował, od najmłodszych lat jak ich poznał. Nie potrafił inaczej.

Natalie nie miała pojęcia, że trójka łowców zdążyła dawno wrócić. Szczerze mówiąc Dean za specjalnie nie śpieszył się, aby zejść do niej i zobaczyć czego ona chce. Może właśnie taka taktyka spowodowała u Natalie duże zdziwienie, kiedy Winchester przekroczył próg jej więzienia, królestwa, w którym przyszło jej cierpieć i tylko jej. Podniosła opadniętą głowę do góry na tyle, by móc spojrzeć Deanowi prosto w oczy. Z jakiegoś powodu wiedziała, że to on. Nikt nie ma aury pełnej sprzeczności jak Dean Winchester. Chciała coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle jakby miała tam wielką gulę. Co miała mu powiedzieć? Że wróciła? Że przeprasza za wszystko? Że sprowadzi Castiela z powrotem? Cokolwiek by nie powiedziała, nie uwierzyłby jej. Natalie nie musiała zgadywać, że tak będzie. Samo lodowate, twarde i nieustępliwe spojrzenie Deana wystarczyło jej za odpowiedź. Była w nim też podejrzliwość, ale tego nie mogła się czepiać. W końcu patrzył właśnie na nią, na wszechmocną Śmierć, niezniszczalną istotę jak szamocze się i wręcz błaga o to, by ktoś jej wysłuchał. Natalie nie pomagało też załzawione spojrzenie jakie utkwiła w zielonych, trochę pociemniałych od zmęczenia, tęczówkach starszego z braci. Rozumiała go i to doskonale. Bardziej, niż by chciała.

— Wiem, że mi nie uwierzysz — zaczęła powoli, spokojnie. Chciała wybadać jak bardzo Dean jest na nią cięty, a sądząc po niedawnym zajściu między nimi... Bardzo.

— No co ty nie powiesz — parsknął Dean. Oderwał się od framugi drzwi, o które się opierał i powolnym, od niechcenia, krokiem podszedł do Natalie, która dopiero co zdążyła prosto usiąść. — Ale chętnie wysłucham co masz do powiedzenia. W końcu twoje darcie się było słychać w całym bunkrze.

Kącik ust Natalie delikatnie drgnął, ale nie do końca. Nie miała potrzeby wkurzania Deana bardziej, niż był. Oblizała więc dolną warge, by po sekundzie na jednym wdechu powiedzieć wszystko co zdążyło się wydarzyć, z najmniejszymi szczegółami. Dean natomiast z początku słuchał Natalie jednym uchem, a drugim wypuszczał. Jednak, kiedy napomknęła o wizji katowanego Castiela i o Pustce, zaczął uważniej słuchać. Nie dał tego po sobie poznać, ale zaciekawiło go to jak Natalie z dużą gamą emocji opowiadała mu to wszystko. Oczywiście, nie znaczyło to, że jej wierzył. Akurat co do tego był sceptyczny. Wierzył w miłość, jej potęgę, ale nie, aż tak. Był świadkiem jak miłość zmienia ludzi, sam poniekąd tego doświadczył, ale w życiu nie uwierzy, że z potwora uczyni człowieka. Cóż, najwyraźniej tak bardzo był zepsuty.

Natalie wyczuła o czym myśli Dean, więc podjęła próbę wyrzucenia mu tego z głowy. Prawda jest taka, że jaki by nie był, jest najlepszym człowiekiem na świecie. Bezinteresowny, kochający, potrafiący się poświęcić w imię dobra innych, a szczególnie tych, których kochał... Bliskich mu osób.

— Nie powinnam tego mówić, ale... — zaczęła jednak Dean od razu jej przerwał.

— No to jak nie powinnaś to lepiej nic nie mów — burknął, ale nie zraził tym Natalie. Mówiła dalej.

— Nie jesteś złym człowiekiem, Dean. Wiem, że o sobie tak teraz myślisz, że jesteś zepsuty i może dlatego właśnie mi nie wierzysz. Nie dbam o to, ale potrafię udowodnić ci, że się zmieniłam, że to co uważasz za zbyt słabe na zamienienie potwora w człowieka, jest bardzo silne. Tylko mi pozwól.

Dean zaśmiał się nie dowierzając w to co usłyszał z dwóch powodów. Pierwsze było to jak bardzo po nim widać, że myśli o sobie jako o zepsutym, zniszczonym i nie wartym kochania człowieku, bo wszyscy, którym pozwala się zbliżać umierają prędzej czy później. Cóż, jak widać wszyscy znają go lepiej, niż on sam siebie. Drugi powód, dla którego nie mógł powstrzymać się od nerwowego już śmiechu, wyłaniał się z tego pierwszego jak Natalie. I może miała rację, ale nie do końca. Dean może i nie jest potworem na jakie poluje, ale staje się nim, kiedy chodzi o bliskich. Jest w stanie zrobić dla nich wszystko. Jednak jak zawsze jest mała luka, a jest nią jego mały braciszek, który jest jedyną osobą potrafiącą powstrzymać Deana od zrobienia prawdziwej masakry. Działa to też w odwrotną stronę. Także Dean doskonale wiedział co miłość, ta braterska, potrafi zrobić, jakie cuda uczynić.

— Może i jestem spętana, osłabiona przez zaklęcie i kajdanki, ale nadal mogę czytać w myślach, Dean. Masz rację. Myliłam się. Wiesz co to jest miłość, ale ta braterska. Wiesz co ona z tobą robi, kiedy jesteś na skraju i dążysz do zrobienia czegoś czego byś żałował po kres swoich dni. Ale nie wiesz co to jest miłość partnerska. Może i kochałeś Cassie, może i Lisę, nadal tak jest, ale to nie jest to. Prawda?

Dean nie odpowiedział. Nie wnikał już nawet w to jak potężna musi być Natalie, że umie czytać w myślach pomimo zaklęć. Wtedy, Natalie zrozumiała jedną bardzo ważną rzecz o Deanie, którą postanowiła naprawić jeśli tylko będzie mogła, jeśli Dean jej pozwoli.

— Smutne — powiedziała bardziej do siebie, niż do niego, ale to wystarczyło, aby Dean włączył się do rozmowy.

— Co jest niby smutne?

— To jak bardzo nienawidzisz samego siebie. Bardziej, niż inni cię nienawidzą. Przez to uważasz, że nie jesteś wart miłości.

Dean zacisnął dłonie w pięści tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Ścisk szczęki jaki zaprezentował nie był wcale lepszy, lżejszy. Dean Winchester właśnie przyznał się, że Natalie ma rację. Nienawidzi samego siebie do takiego stopnia, że wrogowie, którzy go nienawidzą zdają się go kochać i wielbić przy tym wszystkim co on o sobie myśli.

— Nie mylę się, ale to ty się mylisz. Musisz tylko uwierzyć...

— Dosyć! — warknął. — Głowa już mnie boli od twojego gadania. Nie po to tu jestem. Lepiej powiedz jak niby do cholery zamierzasz udowodnić mi, że ty to ty, a nie ta wywłoka, którą mam ochotę zamordować?

— Mogę przywrócić Casa — odparła. Teraz, kiedy była sobą i wszystko do niej wróciło, nie widziała innej opcji jak przywrócenie Castiela do żywych. — Musisz mnie tylko rozwiązać i wypuścić.

Natalie była przyszykowana na wszystko. Od wybuchu niekontrolowanego śmiechu ze strony Deana po wyzwiska, docinki i idiotyczną wymianę zdań. Ale nie spodziewała się tego, że Dean ją rozwiąże, a butem rozmaże kredową linię zamykającą pułapkę. Jednym, zdecydowanym ruchem odpiął też kajdanki Natalie, która od razu rozmasowała obolała kostki.

— Masz godzinę — powiedział śmiertelnie poważnie, zaskakując sam siebie tym jak wzmianka o powrocie najlepszego przyjaciela do świata żywych, a co najważniejsze do domu, zmieniła go o sto osiemdziesiąt stopni. — Jeśli kłamiesz to cię znajdę i zabiję.

Natalie przytaknęła. Nie była wściekła na Deana o to, że nadal chciał ją zabić. Nawet w pełni go rozumiała. Postąpiłaby tak samo. O Śmierci, miała ochotę to zrobić w każdej sekundzie od kiedy wróciła do siebie. Teraz, bardziej, niż doskonale, rozumiała jak czuje się Dean. Poznała ten smak, kiedy bardziej nienawidzi się siebie, niż twoi wrogowie. Z tym, że Dean nie miał po co się nienawidzić. Ona już tak. Miała o wiele gorzej, ale Deanowi nie dało się tego wytłumaczyć, że jest najlepszym człowiekiem na świecie jakiego można napotkać na swojej drodze.

Uśmiechnęła się słabo dla rozluźnienia atmosfery jednak szybko spoważniała. Godzina, którą dostała wydawała się być kroplą w morzu biorąc pod uwagę, że najpewniej będzie musiała stawić czoła nie tylko swojemu sumieniu i Castielowi, który najpewniej ją znienawidził, ale też Pustce. A taka mała, nic nie znacząca godzina mogła jej nie wystarczyć w obliczu walki, którą będzie musiała stoczyć. Nie tracąc więcej czasu, pomachała Deanowi na pożegnanie, aby po sekundzie znaleźć się pośród bezkresnej ciemności i otaczającej zewsząd ciszy. Dziwnej, bardzo dziwnej ciszy jak na obudzonego anioła i bawiący się nim w najlepsze byt.

Kroki Natalie odbijały się echem przez to, że na stopach miała czarne szpilki, które swoją drogą ładnie je eksponowały. To był kolejny powód do zmartwień. Nikt nie reagował na to, że wtargnęła do nicości bez zapowiedzi. Nie liczyła na atak żadnego anioła czy demona, nawet na obecność Castiela, bo te przecież są uśpione i Pustka mogła to samo zrobić z nim, kiedy jej się znudził. Nie mogła jednak uwierzyć w to, że sama Pustka się nie pokazywała. W końcu wtargnęła na jej teren nieproszona i w dodatku bez żadnego prezentu w postaci anioła, demona lub człowieka.

— Dziwne — mruknęła pod nosem, dalej brnęła w ciemność i chodziłaby tak w nieskończoność, gdyby nie usłyszała cichego, naprawdę cichutkiego szmeru gdzieś po swojej lewej.

Natalie od razu jak tylko zmieniła kierunek swojej wędrówki, przyspieszyła kroku, a szmer stawał się coraz bardziej wyraźny. Mogłaby przysiąc na miłość do tego cholernego anioła w trenczu, że usłyszała czyjś jęk. Niewyraźny, ale nadal jęk, a to dawało nadzieję na zobaczenie Castiela. Przebudzonego i żywego.

Tylko dlaczego Pustka miałaby zostawić Casa samego sobie?, zapytała samą siebie.

Było to pytanie retoryczne. Nie liczyła na odpowiedź, ale ku wielkiemu zdziwieniu, dostała ją. Może nie dosłownie, ale zawsze coś.

— Zostaw mnie. Po co tu przyszłaś? Mało ci? — usłyszała ochrypnięty głos Castiela, odetchnęła z ulgą. — Mogę cię znowu uśpić — dodał mniej pewnie.

Castielowi udało się jeden jedyny raz pozbyć Pustki w dość zaskakujący i prosty sposób; ciągłą walkę, gadanie i robienie hałasu. Jednak nie to poskutkowało najbardziej. Czynnikiem zwieńczającym użeranie się z Pustką było wyznanie, które po tysięcznym ciosie bytu wyrwało mu się pomiędzy kolejnymi splunięciami krwią. Tak szczere wyznanie jakim jest miłość do tej jedynej, ukochanej osoby było wystarczająco silne, aby na jakiś czas odstraszyć pradawną istotę.

— Cas — szepnęła Natalie. Nie chciała go wystraszyć. Nie, kiedy wyglądał jakby go z krzyża zdjęli. Nie zdziwiłaby się jakby tak było. — Spokojnie. To ja, Natti — powiedziała, gdy ogarnięty paniką Cas odsunął się od niej.

Cały drżał i wyglądał jak wrak tego kim był nie tak dawno. Nie był już tym samym pewnym siebie aniołem. Wojownikiem Niebios, przed którym większość drżała ze strachu. Teraz, wydawał się Natalie mały i bezbronny, niczym dziecko choć z pewnością miał w sobie jeszcze resztki siły, aby bronić się w razie potrzeby. Widok takiego Castiela przyprawił Natalie o ciarki i obrzydzenie do samej siebie.

Jak mogłam mu to zrobić?, zapytała samą siebie kręcąc głową w prawo i lewo na przemian. Nie dowierzała własnym oczom do jakiego stanu doprowadziła osobę, którą kochała, którą nadal kocha.

Nic cię nie usprawiedliwi, usłyszała w odpowiedzi swój własny głos. Zimny i pozbawiony emocji - resztka niej, która nadal tkwiła w mroku.

— Kłamiesz — wycedził Cas. — Znam twoje sztuczki. Nie nabierzesz mnie. Nie tym razem.

Nie tym razem - te słowa zabolały Natalie o wiele bardziej, niż zarzuty Castiela o tym, że kłamie. Może to była kwestia tego, że Pustka przybierała jej postać i później torturowała wycieńczonego do granic możliwości anioła. A może była to też kwestia jej kłamstwa, przez które trafił do nicości. Natalie nie była pewna jednego, ani drugiego i nie zamierzała też Castiela o to pytać. Przynajmniej nie w tej chwili.

— Chodź, zabierzemy cię do domu — powiedziała Natalie normalnym, neutralnym tonem.

Pochwyciła w ramiona szarpiącego się Castiela i przeniosła ich do bunkra, gdzie Castiel od razu wyrwał się z jej objęć. Cas nie przykuł uwagi do tego, że grunt pod stopami ma twardy i stabilny, że czuje znajomy zapach, że wszystko wokół jest tym co miał w bunkrze, w domu. Dopiero robiąc o kilka kroków w tył za dużo, wpadł na coś. A właściwie na kogoś kogo nie potrafiłby pomylić z nikim innym. Nigdy w życiu. Nawet jeśli by odebrano mu pamięć. Nigdy. Odwrócił się więc ostrożnie jakby bał się, że to kolejna zagrywka Pustki.

— Dean — powiedział na jednym wdechu, a jego niebieskie oczy rozjarzyły się stłumioną łaską.

Jestem w domu, pomyślał. I tak w istocie było. Obecność starszego Winchestera utwierdziła go w tym, że nie jest to żadna kolejna chora iluzja i tortura. Naprawdę był w domu.

Welcome home, pal— odparł Dean z szerokim uśmiechem. Jemu samemu oczy rozjarzyły się do jasnej zieleni. Odzyskał najlepszego przyjaciala, członka rodziny. Miał w końcu swoje big damn win.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro