Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 7~

Remain Good

W pierwszej sekundzie myślała, że przesłyszała się i ma omamy, ale nie. Dean Winchester wraz ze swoim młodszym braciszkiem Sammy'm, stali przed nią niezwykle z siebie zadowoleni. Jakby Natalie była co najmniej Bogiem, a on przecież dawno wypisał się z interesu. Postanowiła więc, że nie pokaże ani krzty tego jak bardzo jest zaskoczona ich widokiem, bo prawda była taka, że w życiu by nie pomyślała, że kiedykolwiek odnajdą ją na własną rękę. Nie, kiedy tego nie chciała.

- Widzę, że humor wam dopisuje - odezwała się chłodno, bez emocji, przybierając znudzoną postawę.

Dean oczyścił gardło, by rzucić ciętą ripostą, ale jedyne co z jego ust wyszło to głośne parsknięcie.

- Trafne spostrzeżenie - odezwał się Sam. - Dam sobie głowę uciąć, że tobie nie będzie do śmiechu.

Natalie zmarszczyła brwi. Nie miała bladego pojęcia o czym mówi Sam. Z pomocą przyszedł jej Dean, jak zwykle z tym jego głupkowatym uśmieszkiem.

- These all sons of bitches... They don't understand. Right Sammy? - zamilkł, przybrał surowy wyraz twarzy. - Jesteśmy Winchesterami. Zabijamy anioły, zabijamy demony, nawet bogów. Znajdziemy i zabijemy każde plugastwo pałętające się po świecie. Teraz czas na samą Śmierć - spojrzał na brata śmiertelnie poważnie, Sam odpowiedział mu prawdziwym uśmiechem na miarę psychopaty.

- Święta prawda, Dean - odparł Sam w tym samym momencie rzucając w Natalie małą szklaną buteleczką, fiolką, czymś w rodzaju bomby.

Natalie nie zdążyła dobrze zareagować, a na bladych i nieco kościstych nadgarstkach miała miała kajdanki, ale nie byle jakie. Płomienne, stworzone ze świętego ognia. Według Crowley'a są zdolne utrzymać Śmierć na bardzo, bardzo długo.

- Bam, suko! Mamy cię! Zaskoczona? - spytał podjarany Dean.

Tym razem to Natalie prychnęła. Zaśmiała się szalenie, skupiając całą uwagę na Winchesterach.

- Nie uda wam się - powiedziała pewna siebie, unosząc triumfalnie głowę do góry.

- Zobaczymy - odezwali się zarówno Sam i Dean, tak obaj podeszli do Natalie i chwycili ją za ramiona w mocnym uścisku.

Natalie próbowała wyszarpać się z żelaznego uścisku braci, ale na nic się to zdało. Mocy też nie mogła użyć. Kajdanki osłabiały ją nie tylko fizycznie, ale też jej moc. Warknęła wściekle bardziej niż pokazywała, że jest. Zwiesiła głowę pozwalając, aby ciągnęli ją do wyjścia jak szmacianą lalkę.

- Odegram się. Zabiję każdego kogo kochacie - wysyczała, kiedy została brutalnie rzucona na tyły Impali.

- Kotku, wielu przed tobą nam to mówiło. Ba!, chcieli nas zabić, niektórym się to nawet udało i co? Good news jakbyś nie zauważyła, żyjemy dalej! - odpowiedział Dean na groźbę weselej niż się spodziewał.

Zajął miejsce za kierownicą ukochanej Dziecinki, a Sam na miejscu pasażera. Tak jak zawsze od niepamiętnych czasów. Rzadko zdarzało się, że to Sam prowadził Impalę - oczko w głowie Deana - swoją drogą czasami miał wrażenie, że Dean naprawdę jest zakochany w tym aucie. To jak o niego się martwił, jak dbał i mówił pieszczotliwie. Od czasu do czasu żartuje z miłości i fascynacji brata mówiąc, że jeśli Dean chce to ich zostawi na jakiś czas samych. Jego i Dziecinkę.

- Komu w drogę, temu czas - ogłosił luźno Dean ruszając z piskiem opon. - Tak jest kochanie! Hej, Sam. Myślisz, że Bobby zdążył wszystko przygotować?

- Zadajesz głupie pytania Dean. Zdążył nawet skoczyć do sklepu po zapas whisky - stwierdził Sam uśmiechając się półgębkiem.

Dean zaśmiał się.

- Tak jest! Boże, kocham tego faceta. Jest zajebisty!

Sam spojrzał na Deana z uniesioną brwią, ale nie odezwał się słowem. Dean już taki był - jak dziecko. Nie była to jego wina rzecz jasna i Sam sobie zdawał z tego sprawę lepiej niż ktokolwiek inny. Dean tak naprawdę nigdy nie był dzieckiem i teraz to odbijało się na jego zachowaniu co według niektórych dziewcząt i kobiet miało swój urok. Tego akurat Sam nie rozumiał i nie chciał rozumieć.

O ile droga do Lebanon minęła im w ciszy, tak już tej ciszy nie było, kiedy przekroczyli próg bunkra i prosto z miejsca pomaszerowali do lochu z Natalie pod pachą. Nie odezwali się ani słowem, gdy Bobby wszedł im w drogę. Wyminęli go, nawet nie obdarzyli przelotnym spojrzeniem, zrobiła to tylko Natalie. Trochę z ciekawości, trochę ze złośliwości. Bobby jedynie pokręcił głową upijając spory łyk złotawego napoju Bogów.

- To co, zamierzacie mnie torturować?- spojrzała najpierw na Deana, potem na Sama. Przy młodszym Winchesterze przekręciła głowę na bok, zawiesiła na nim wzrok dłużej. - Nieee, ty tego nie zrobisz. Nie aż tak. Nie stać cię na to. Nawet na tortury dla potwora, a ja nim jestem Sam - zacmokała prostując się na krześle, na które Dean usadził ją siłą. - Oj, Sammy, Sammy... Mały Sammy...

Sam się nie odezwał, za to Dean szarpnął sznurem, którym przywiązywał właśnie nadgarstki Natalie do ramion drewnianego mebla. Natalie nie zrażona tym jak Dean ją traktuje postanowiła kontynuować.

- A ty Dean? Mały chłopiec, który nie miał dzieciństwa, bo tatuś, który lata później oddał za niego życia, postanowił pomścić śmierć mamusi, która też nie żyje! - zaśmiała się z dumą znaną tylko sobie. - Taaak, ciebie stać na więcej. Potrafisz zabijać bez mrugnięcia okiem i nawet ci się to podoba. Dzielny, mały żołnierz... Daddy's bloody instrument.

Dean naprawdę nie chciał tak zaczynać, Sam na nim to prawie wybłagał, ale nie potrafił inaczej. Rozmowa o ojcu, którego jednocześnie kochał, cenił i nienawidził, od zawsze była bardzo delikatnym tematem dla niego. W tym podziwiał Sama, ale w końcu Sammy nie miał takiej więzi z ojcem jak on, Dean. Nie ważne jak chora to była relacja ojca z synem. Nie ważne jak wiele poświęcał, aby przypodobać się Johnowi. Nazwisko Johna Winchestera na zawsze już pozostanie z nim jako nieidealny wzór dla małego chłopca.

Podniósł rękę i zamachnął się, by po sekundzie patrzeć na spluwającą krwią Natalie. W oddali jakby zza ściany usłyszał krzyk Sama wołającego jego imię. Puścił to mimo uszu pozwalając tylko na to, aby śmiech Natalie był jedynym dźwiękiem jaki wyraźnie słyszał.

- O tym mówię Dean! - krzyknęła nadzbyt radośnie.

- Idę po Bobby'ego, a ty tu zostań i jej pilnuj. Zaraz wracam - odezwał się Dean nie odrywając wzroku od zakrwawionej i niedorzecznie uśmiechniętej Natalie. Zupełnie tak jakby podobało się jej to, że uderzył ją z pięści w twarz.

Dean wyminął Sama zaciskając mocno szczękę i pięści. Sam nadal nie odezwał się słowem. Gdyby tylko spróbował coś powiedzieć, dostałby w twarz albo wywiązałaby się z tego kłótnia i to potężna na tyle, aby nie odzywali się do siebie z Deanem przez kolejnych parę dni. Gdy Dean na dobre opuścił piwnicę za którą był tak zwany przez nich loch, Natalie przerzuciła uwagę z Deana na Sama.

- No co? Powiedziałam tylko prawdę - wzruszyła ramionami na tyle, na ile pozwalało jej uwiązanie.

- Nie mogę się doczekać aż wrócisz do siebie - odpowiedział Sam, bo tylko tyle zdążył powiedzieć, kiedy Dean wrócił z Bobbym, który trzymał w ręce rozlatującą się księgę. Po napisie na okładce, Sam mógł wywnioskować, że jest w jednym z dawno już martwych języków. - Mamy wszystko?

- Nie obrażaj chłopcze - burknął Bobby, podszedł do lini okręgu, który namalował jakąś godzinę temu nim Sam i Dean przyjechali do bunkra. - Dzięki temu zaklęciu uaktywnimy wspomnienia, które zdążyła wyprzeć i są gdzieś w czarnych odmętach umysłu. Powinno zadziałać.

- Powinno czy działa?! - wrzasnął rozjuszony Dean. Samo patrzenie na Natalie przyprawiało go o chęć rozwalenia wszystkiego.

- Powinno. Nie wiem. Działa na demony i inne stworzenia. Ona jest Śmiercią. Nie jestem pewny czy będzie działać - odparł spokojnie Bobby, niczym nie wzruszony.

- Zawsze możesz spróbować mnie zabić, Dean - wtrąciła Natalie, przy okazji puściła mu zalotne oczko.

Dean by to zrobił, gdyby nie powstrzymująca go ręka Sama i błagalne spojrzenie mówiące, że później będzie tego żałował. Zabiłby Natalie bez mrugnięcia okiem, bez zawahania, z zimną krwią. Ale Sam miał rację, po raz kolejny jak zawsze. Kiedy odzyskają Casa będzie tego żałował jak niczego innego, a jeszcze bardziej, kiedy Cas zacznie dopytywać się co z Natalie, a on nie będzie umiał powiedzieć mu, że nie żyje. Że zabił ją, tak naprawdę, w przypływie niepohamowanej wściekłości, bezradności oraz desperacji. Nie zrobił więc nic. Razem z Samem obserwował jak Bobby rzuca zaklęcie wywołujące najgłębsze wspomnienia z odmętów umysłu, dodatkowo wspomagając barierę ochronną i działanie kajdanek Crowley'a.

Singer skończył recytować słowa zaklęć, które okazały się być zlepkiem całkiem sensownych słów w języku egipskim, języku starożytnych Egipcjan. Bobby zrównał się z Deanem i Samem, zamknął księgę. Spojrzał to na jednego, to na drugiego.

- Jest wasza - oznajmił chwytając jedną z trzech butelek whisky stojących pod ścianą przy wejściu. - Jakby co, jestem na górze. I whisky też - dodał na odchodne.

- Jasne. Dzięki Bobby - odparł Sam uśmiechając się półgębkiem.

- No to zaczynamy zabawę - Dean potarł ręce, po czym chwycił jedną z butelek whisky. - Na zdrowie.

Dean przechylił butelkę, Sam zrobił to samo uznając, że nie ma nic lepszego do roboty. Musieli czekać, aż zaklęcie wspomnień zacznie działać. Do tego czasu byli bezbronni, a ich jedyną rozrywką była miotająca się Natalie, która przeklinała wszystkich bogów za to, że ktoś wymyślił te piekielne kajdanki okalające jej nadgarstki. Myśląc wcześniej, że ból był nie do wytrzymania, jakże się myliła. To co czuła, kiedy Sam i Dean ciągnęli ją do Impali było niczym w porównaniu do tego co teraz czuła. A to co czuła, gdy pierwsze wspomnienie naszło ją niespodziewanie... Było jeszcze gorsze, o wiele gorsze. Nie spodziewała się, aż takiego bólu rozdzierającego jej całe ciało. Nie mówiąc o płomieniach, które otuliły swoimi ramionami jej zimne serce i boleśnie, bardzo boleśnie rozgrzewały je na nowo.

Natalie miała wrażenie, że każda komórka w jej ciele płonie żywym ogniem. Przez kajdanki, przez nachodzące ją z każdej strony wspomnienia, ale nade wszystko wspomnienia. Tak długo zakopywała je w sobie i udawała, że nie istnieją i nic z tego nie miało miejsca, że teraz nie potrafiła stanąć z nimi twarzą w twarz. Bała się wtedy, przez cały czas się bała, że wrócą i zmienią ją. Jednak bardziej, niż zmiany bała się wyrzutów sumienia, które ją dopadną. A nie od dziś wiadomo, że sumienie to najgorźniejsza rzecz, którą człowiek posiadł. Z tym lub bez tego, człowiek może wszystko. I tak było też tym razem. Bała się, że będzie musiała temu stawić czoła. Ona, Śmierć. Nieustraszona i niczym nie wzruszona, bała się własnego sumienia, które już dawno pogrzebała wraz z ostatnim zobaczeniem Castiela rok temu. Castiela, anioła Pana, wojownika Niebios, który poświęcił się dla niej, a koniec końców to ona dosłownie oddała się w szpony Śmierci.

Skrzywiła się, kiedy prąd przeszedł jej po całym ciele wzdłuż kręgosłupa, po koniuszki palców i czubek głowy. Sam klepnął w ramię zajętego opróżnianiem butelki Deana. Z początku Dean nie wiedział o co chodzi, wtedy Sam nakierował go, aby spojrzał na Natalie. Krzywiła się niemiłosiernie i wiła jak wąż.

- Zaczyna się - oznajmił Sam. Chciał coś dodać, ale Dean go uciszył machnięciem ręki.

- Cicho - mruknął Dean.

- Pierdolcie się obaj - syknęła Natalie przez zaciśnięte zęby nim całkowicie pociemniało jej przed oczami, a ciałem zawładnął całkowity paraliż.

Telluride - miejscowość, która usłyszała najpiękniejsze wyznanie na świecie, osób, które wedle reguły stworzonej przez samego Boga, nie miały prawa się zakochać. Aniołowie i ludzie nie łączyli się ze sobą. Wedle niebiańskich istot było to obrzydliwe i skalało ich rodzaj. Było profanum dla zasad, które wraz z mijającymi mileniami nikt nie pamiętał kto narzucił, bo przecież sam Bóg nigdy nie wypowiedział się konkretnie na ten temat. Ale jak to bywa, zdarzają się wyjątki. A w historii anielskich miłości było ich kilka. Jednak tylko jeden anioł był na tyle odważny, aby zaryzykować wszystkim co miał dla istoty ludzkiej. Poświęcił się całkowicie. Nie tylko zbuntował, ale i ryzykował utratą łaski oraz wieloma innymi przywilejami bycia aniołem. A był to Castiel i wcale nie upadł dla tej, dla której oddał się w ręce żniwiarzy. Był to prawy człowiek, którego uratował własnymi rękoma z najciemniejszej otchłani Piekła. Człowiek, którego uważał za swojego człowieka, ale nigdy głośno o tym nie mówił. Jedna człowiek ten był uparty i nie zrobił nic, choć wiedział, że bardzo krzywdzi swojego anioła na każdym kroku, to ten wybaczy mu absolutnie wszystko, aby coś z tym zrobić. Uważał się za niegodnego, nie potrafił pogodzić się z tym, że ktoś kogo kocha ma te samą płeć; naczynie Castiela. Cóż, musiałby do tego dorosnąć. Jednak w chwili, w której Castiel uratował duszę na granicy Piekła i Nieba, świat wiedział. Świat wiedział, że Natalie i Castiel będą mieli się ku sobie. Nawet jeśli na początku będą zgrzyty. Mimo to, żadne z nich nie poczuło się urażone. Castiel nie miał za złe Deanowi, że ten odpycha prawdę o sobie i swoich uczuciach. Dean nie był zazdrosny o to, że Natalie skradła serce anioła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Natalie jest tą właściwą, że nie skrzywdzi Castiela umyślnie. A jeśli już to, żeby go uratować lub, aby nie cierpiał. Tak jak Dean, tak Castiel był wdzięczny, że w jego życiu pojawiła się Natalie, a los sprawił, że pomimo ciągłych kłód pod nogami, byli razem.

Tak o to Natalie, będąc nadal sobą w wersji Śmierci, stała pośrodku placu w Telluride, gdzie pierwszy raz w życiu powiedziała szczere kocham cię i gdzie pierwszy raz seks smakował dla niej inaczej. Inaczej go odczuwała. Nie było to posuwanie, bzykanie, szybki numerek, czy jednonocna przygoda. Było to coś innego, magicznego. Pragnęła tego więcej. Nawet teraz, kiedy jest Śmiercią, mimo woli uśmiechnęła się pod nosem, a jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz, bo przypomniała sobie jak KOCHAŁA SIĘ z kimś kogo naprawdę kochała i miało to dla niej duże znaczenie. Może i próbowała zapomnieć, przez jakiś czas tak było, ale serce nigdy nie zapomniało. Szczególnie tego momentu, w którym pierwszy raz zdała sobie sprawę, że być może czuje coś więcej do Castiela, niż kruchą przyjaźń, którą całkiem niedawno zaczęli na tamten czas.

— Masz słabość do takich jak my, co? Złamanych i zepsutych...

Castiel wtedy nic nie odpowiedział. Nie musiał. Ona wiedziała i być może to sprawiło, że pokochała go jeszcze bardziej. To właśnie ta jedna, mała rzecz sprawiła, że Castiel skradł jej serce. Wszechmocny i potężny anioł, upadł dla miłości, dba o cały świat, poświęca wszystko dla tych, których kocha... Taki jest Castiel i tego zimne serce Natalie nie mogło zapomnieć. Nawet jeśli było nieczułe i skamieniałe. Nie potrafiło zapomnieć.

Natalie obkręciła się wokół własnej osi obserwując jak obraz z pustego placu zamienia się w ich sypialnię, którą wynajęli na czas pobytu w Colorado.

— Ciekawe jak długo jeszcze... — sapnęła niezadowolona obserwując jak jej ciało splecione z tym castielowym, porusza się w namiętnym rytmie.

Przewróciła oczami i chociaż bardzo chciała odwrócić wzrok, nie mogła. Coś w niej drgnęło. Skupiła więc całą swoją uwagę, aby poruszyć kończynami tam u góry, w rzeczywistym świecie. Cóż, udało się. Nawet wydała z siebie zdławiony dźwięk, który miał być wyśmianiem Deana i Sama.

— Jesteście zabawni. Tortury wspomnieniami? Dobrymi? Proszę was... To żałosne. Postaralibyście się bardziej — prychnęła. — Szkoda, że nawet jeśli bym chciała to nie pomogę wam w sprowadzeniu Castiela, aby mógł wam podziękować za próby uratowania mnie! Nie dlatego, że nie chcę, a dlatego, że jest w nicości razem z Pustką! A z tamtąd nic nie wychodzi... Nigdy — ostatkami sił szarpnęła się tak, aby być milimetry od twarzy Deana, który podszedł do niej zaraz po wzmiance o pierzastym przyjacielu. — Nigdy.

Echo szaleńczego śmiechu Natalie rozeszło się po całym pomieszczeniu. Dean nie wytrzymał kolejny raz, ale tym razem gniew wziął nad nim górę tak bardzo, że prośby Sama, aby zostawił Natalie w spokoju, nie pomogły. Były ledwosłyszalne, a on sam był w amoku. Nie kontrolował się w ogóle. Wyrwał Natalie z więzów jednym szarpnięciem tylko po to, by raz za razem mocno zaciśniętą pięścią uderzać Natalie w twarz. Gdzieś w głębi siebie liczył, że skoro Sammy nie potrafi go odciągnąć i powstrzymać to Natalie złamie się i będzie błagać o to, aby przestał. Jakże się mylił. Natalie pozwalała mu na wszystko. Pomiatał nią gorzej, niż najgorszym wrogiem. Bił, kopał, nawet użył anielskiego ostrza. Nic. Nie zatrzymała go. A Sam? Bezowocnie próbował odciągnąć brata od i tak już zmasakrowanej Natalie. Pomimo, że Natalie była teraz ich wrogiem, zabiłaby ich bez mrugnięcia okiem... Nie mógł patrzeć na to jak starszy brat katuje ją. Nawet kiedy wiedział, że nic jej nie będzie, bo jako Śmierć raz dwa się uleczy w ekspresowym tempie.

— DEAN STARCZY! — wrzasnął Sam na całe gardło. Wcześniejsze błagania nie przyniosły żadnego skutku i dopiero potężny krzyk ze strony Sama, opamiętał Deana. — DOSYĆ!

Deanowa pięść zawisła w powietrzu podczas, gdy druga wahała się nad puszczeniem kołnierza ramoneski, którą miała na sobie Natalie.

— Dosyć, Dean. Zrobiłeś wystarczająco.

Sam chwycił brata za ramię, a Dean? Dean warknął odpuszczając. Puścił Natalie jak szmacianą lalkę, niepotrzebną zabawkę. Dean otarł wierzchem dłoni zaschniętą krew na ustach, która była skutkiem uderzeń Natalie.

— Zawołam Bobby'ego. Zobaczy czy bariera jeszcze się trzyma. Kajdanki też. Potem wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę.

Sam jedynie kiwnął głową. Nic nie mógł na to poradzić, że Dean zawsze odreagowywał na wszystko co się działo alkoholem i gniewem. Pozostało mu tylko podnieść zakrwawioną Natalie i na nowo przywiązać do krzesła. Nim się obejrzał Bobby stał już obok niego.

— Twój brat zachowuje się jak niedoruchana panienka — stwierdził Bobby, prostując się.

— Czyli jak zawsze — stwierdził Sam, klepiąc Bobby'ego po ramieniu. — Idę na chwilę do pokoju, potem do biblioteki. Jak skończysz to przyjdź.

— Jasne — odparł Singer i po Samie nie było już śladu.

Bobby wcale nie siedział długo nad sprawdzeniem, czy wszystkie zabezpieczenia działają jak powinny. Kiedy upewnił się, że wszystko działa jak powinno, wyszedł zostawiając ledwo przytomną Natalie tak jak zostawił ją Dean. Jedyne co zrobił przed wyjściem to ostatni raz spojrzał na nią i pokręcił bezradnie głową.

Idjits — skwitował zamykając za sobą żelazne drzwi.

Moment, w którym poczciwy Bobby Singer opuścił więzienie Natalie był dla niej jednym z najgorszych. Nagle, zupełnie niespodziewanie rozbolała ją głowa, co było bardzo dziwne, bo jako, że była Śmiercią nic takiego nie powinno mieć miejsca. A żeby tego było jeszcze mało, zaczynała widzieć mroczki przed oczami.

Syknęła szarpiąc więzami, chcąc rozmasować bolące skronie. Jednak było to na nic. Więzy były zbyt mocne, aby osłabiona mogła je rozerwać w mgnieniu oka. Nie pomagał Natalie też fakt, że czuła jakby coś chciało przebić się przez niewidzialny mur w jej głowie i zaatakować ją. A to było dla niej bardziej uciążliwe, niż sam promieniujący ból. Natalie nie spodziewała się tylko jednego, że tej nocy wrócą do niej uczucia, od których uciekała przez miniony rok, broniąc się rękoma i nogami jak tylko mogła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro