Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 5 ~

Dancing with the Devil

Sam i Dean z ogromną niechęcią wyjaśnili Freddiemu skąd znają Króla Piekła. Freddy w ciągu całej historii powtórzył się kilka razy nazywając Deana skończonym kretynem i samobójcą, po czym uspokoił się popijąc whisky na codzień schowaną w szafce pod biurkiem i zgodził się nikomu nie mówić o całym zajściu oraz sytuacji jaka panuje po nienormalnej stronie świata. Tak uspokojeni i zapewnieni lojalnością wobec Johna i ich jako jego synów, Dean i Sam opuścili gabinet Freddiego. Oboje mieli tysiąc myśli na minutę i w każdej się zgadzali. Nawet jeśli nie mówili o tym głośno. Tak było. Mieli takie same zdanie o współpracy z Crowley'em tak jak z tym, że demon i samozwańczy Król Piekła w obecnej sytuacji był jedyną deską ratunku jaką mieli. Dlatego też Sam, który zazwyczaj był sceptycznie nastawiony do takich akcji, nie marudził kiedy Dean zamiast jechać prosto do bunkra zawrócił nagle w odwrotną stronę. Nie musiał pytać, gdzie Dean jedzie. Wiedział to od razu. Dean postanowił zabezpieczyć ich podwójnie na wypadek, gdyby Crowley postanowił ich oszukać. Jechali właśnie do starego, dobrego i poczciwego Bobby'ego Singera, którego nie widzieli ponad rok. Tak naprawdę od kiedy pojawiła się Natalie nie widzieli się z Bobbym osobiście. Dzwonili do siebie od czasu do czasu w jakiejś sprawie, rzadko by spytać się co u nich wzajemnie słychać, ale to im wystarczało.

Bobby nie był zły. Rozumiał ich doskonale, że jego chłopcy mieli za dużo na głowie w związku z pojawieniem się Natalie, której jeszcze nie miał okazji poznać. Nie był też zdziwiony, gdy Sam i Dean przekroczyli próg jego domu z grobowymi minami. Nigdy mu to nie przeszkadzało, bo zdążył się już przyzwyczaić, że w życiu tych dwóch dzieje się wiele. Nie przeszkadzało mu to, że potrafili długo się nie odzywać do siebie, aby później pojawić się z pytaniem o pomoc. Wtedy wszystko wracało na swój tor. To byli JEGO chłopcy i kochał ich jakby byli jego rodzonymi synami. Był z nich cholernie mocno dumny, więc był w stanie wybaczyć im wszystko.

— Chłopcy? — Bobby stanął na środku małego saloniku i upił łyk trzymanego w ręce piwa. — Co się stało?

— Nie spodoba ci się to. Mi też się nie podoba, ale nie mamy wyjścia — zaczął Dean. Nie chciał zwlekać z nieuniknionym. — Musimy wezwać Króla Piekła, a ty jedyny masz miejsce do którego on nie ma wstępu.

— Powiedz, że to żart? — spytał Bobby dla pewności mimo, że miał przed sobą śmiertelnie poważnego Deana. Nie żartował. Przeniósł wzrok na Sama. — Powiedz, że on żartuje.

Sam pokręcił głową, odbił się od ściany i podszedł do Bobby'ego, który pokręcił tylko głową.

— Chciałbym Bobby — odezwał się Sam.

— W takim razie zgaduję, że trzeba użyć jakiejś wyszukanej pułapki na sukinsyna — wzruszył ramionami jakby wcale nie rozmawiał o przyzwaniu władcy Piekła, a o wyborze piwa na wieczorny mecz.

— Za to cię uwielbiam. Jesteś niezastąpiony — Dean poklepał Bobby'ego po ramieniu po czym poszedł do kuchni po piwo.

Bobby obejrzał się za Deanem tylko po to, aby upewnić się w swoich przemyśleniach. Współczucie jakim darzył starszego Winchestera było poza skalą. Nigdy by tego na głos nie powiedział, ale na swój dziwny sposób podziwiał Deana. Dean poświęcił wszystko, całego siebie, aby zająć się młodszym bratem, wychować go i chronić. Nadal to robi i nie tylko dla Sammy'ego - swojego młodszego braciszka dla którego poszedł do Piekła. Poświęca się dla każdej bliskiej mu osoby, dla ludzi, których nie zna, aby byli bezpieczni i żyli spokojnym życiem jakiego on nigdy nie miał. Często trzyma w sobie emocje, czasami wybucha kiedy nie może już wytrzymać, ale nadal jest sobą. Nadal jest Deanem. Chłopcem, wojownikiem, obrońcą, najbardziej zmęczonym światem i tym jaki on jest naprawdę poza barierą "normalnego i przesłodzonego" życia, mężczyzną, który zasługuje na o wiele lepsze życie niż ma. Nadal jest Deanem, który nigdy nie dba o siebie i swoje dobro, ale o innych. Każdy to wie i każdego to boli, ale nic nie mogą zrobić, bo jeśli ktoś nie chce pomocy to nic mu nie pomoże.

— Twój brat za dużo na siebie bierze, ale myślę, że przez to jest więcej wart niż każdy z nas — powiedział Bobby nieco ściszonym głosem. Spojrzał się na Sama, który pokiwał jedynie głową. — Czy on kiedykolwiek o sobie myśli?

— Nie, a powinien. Nawet mówiłem mu o tym kiedyś. Myślę, że każdy to zrobił — odparł Sam i tym razem to Bobby pokiwał głową.

— Oby szybko znalazł spokój niż zabije się. Kolejny raz.

Sam jak i Bobby zaśmiali się krótko, a właściwie prychnęli. Nie było im do śmiechu, ale nie pozostało im nic innego jak tylko wprowadzać w smutne, obarczone ciągłymi problemami życie trochę śmiechu i zabawy. Dlatego często nikt nie protestował na głupie żarty i zachowania starszego Winchestera, bo wiedzieli, że ma barki przepełnione ogromną odpowiedzialnością braną przez siebie samego. Jeśli Sam i Bobby mieliby wskazać najbardziej utrapionego i złamanego człowieka na świecie... Byłby to właśnie Dean Winchester. Playboy, największa latawica jaką kiedykolwiek widziano jak to zażartował kiedyś Sam, alkoholik z punktu widzenia osób trzecich. Dean, który tak naprawdę jest najbardziej bezinteresowną osobą na świecie, najbardziej kochającą i dbającą, który zapija się tylko po to, aby nie myśleć o tym jak beznadziejne ma życie.

Gdy się ściemniło, a wszystkie zegary wskazywały północ, Bobby i Winchesterowie udali się do schronu mieszczącego się w piwnicy Singerowego domu, aby z tamtąd wezwać władcę Piekła i być jednocześnie chronionym przed jego wpływami dzięki pieczęciom i zaklęciom wyrytym na ścianach schronu chroniącego przed każdym rodzajem świństwa, które pełza po świecie. Nim zdążyli dobrze przygotować się do rzucenia zaklęcia, Crowley we własnej osobie pojawił się przed drzwiami schronu.

— Wiedziałem, że do mnie przyjdziecie. Tylko nie sądziłem, że tak szybko — odezwał się nagle powodując tym wzdrygnięcie się u łowców. — I przyprowadziliście prawie - ojca! Jak miło.

— Nie wezwaliśmy cię — odezwał się Bobby podczas, gdy Sam i Dean zdecydowali się pierwszy raz milczeć i czekać na wyjaśnienia.

— Naprawdę myśleliście, że nie poświęcę kilku demonów, aby was śledziły? — spytał Crowley patrząc na Sama i Deana, kompletnie ignorując słowa najstarszego z trójki łowców.

Dean przewrócił oczami na słowa demona. Zacisnął bardziej szczękę dzięki czemu jej zarys stał się bardziej wyrazisty niż normalnie. Sam przeczesał nerwowo włosy, tak samo jak Dean zaciskając szczękę mocniej. Widział wiele demonów i wiele zabił, ale nigdy nie rozmawiał twarzą w twarz z Królem Piekła. Dean widząc zachowanie młodszego brata zaśmiał się pod nosem. Mieli Crowley'a w garści, stał w samym środku pentagramu, który Bobby znalazł w jednej ze swoich starych jak świat ksiąg. Jednak Sam nie był zdenerwowany tym, że stoi przed nim władca Piekła we własnej osobie. To byłaby ujma dla niego jako Winchestera. Wiedział od Deana, że Crowley to niegroźny, zadufany w sobie z wysokim ego i ambicjami demon. Był zdenerwowany tym jak daleko razem się posuną, aby uzyskać upragniony efekt. A wiedząc, że byli pod kreską, są w stanie zrobić wszystko. Prawie wszystko. A przynajmniej tak myślał dopóki Dean nie przystał na propozycję Crowley'a.

— Moje demony będą zabijać kilku ludzi. Oczywiście z czasowym odstępem, żeby wasza przyjaciółeczka się nie domyśliła. Proste, szybkie, nie do spieprzenia. Wchodzicie w to czy jednak nie jesteście tak wielkimi łowcami co przezwyciężają śmierć na każdym kroku? — Crowley uniósł brwi do góry w geście oczekiwania.

— Nie ma opcji — odezwał się Bobby, a Sam zaraz po nim.

— Jeśli myślisz, że ja i mój brat zgodzimy się na to, to jesteś idiotą jakich mało.

Crowley skrzywił się na obelgę jednocześnie będąc pod wrażeniem. Nikt wcześniej, człowiek, demon, dusza z Piekła, nie odważył się na jawne wyzwanie go. Ale czego mógł się spodziewać po jednym z Winchesterów? Machnął na to ręką. Skupił całą swoją uwagę na Deanie, który wyglądał jakby bił się z samym sobą. Crowley był pewien, że usłyszy zaraz wzmiankę o negocjacjach. Jakim jego zdziwieniem było kiedy Dean przystał na jego propozycję.

— Zgoda.

— Dean! — wydarł się Sam. — Oszalałeś?!

— Całkiem możliwe — odparł spokojnie, wręcz nienaturalnie jak na siebie. Takie zachowanie było do niego niepodobne i zdawał sobie z tego sprawę, ale był zbyt zdesperowany na kolejne szukanie innego rozwiązania.

— Chłopcze, czyś ty zgłupiał do reszty?! Chcesz zabić ludzi dla uratowania jednej osoby?! — wrzasnął Bobby nie dowierzając własnym uszom. Nie poznawał Deana. Przed nim nie stał złamany chłopiec, a bezlitosny mężczyzna. — To zaszło za daleko. Możesz spadać — burknął do Crowley'a.

— Wybacz Bobby, Sammy. Ale nie mam zamiaru czekać ani chwili dłużej. Czym jest kilka ludzi dla uratowania jednej osoby, która przynosi większe straty? Zabija więcej ludzi niż my to zrobimy Bobby!

Dean poczerwieniał cały na twarzy. Bobby jedynie pokręcił bezradnie głową, a Sam wstrzymał powietrze.

— Nie poznaję cię Dean — powiedział Singer nadal kręcąc głową.

Prawda była taka, że w chwilach takich jak te nie poznawał Deana w ogóle, a przecież praktycznie go wychował. Bobby'ego najbardziej przerażał fakt, że tym razem Dean wyglądał na takiego, którego nic nie przekona do zmiany decyzji. Nawet jeśli razem z Samem użyliby siły.

— Ja siebie też — mruknął pod nosem w nadzieji, że Bobby tego nie usłyszy. Mylił się.

— To twoja ostateczna decyzja? — spytał łowca, a gdy Dean przytaknął wzruszył jedynie ramionami.

— W takim razie widzimy się jutro — oznajmił Crowley.  — Możecie łaskawie zniszczyć to cholerstwo nad moją głową?

Sam i Bobby nawet nie drgnęli. Nie mieli zamiaru uwalniać Crowley'a, który będąc uwięzionym nie mógł posługiwać się mocą. A co za tym szło, nie mógł zwerbować demonów, które będą zabijać ludzi. Do ostatniej chwili obaj mieli nadzieję, że Dean zmieni zdanie, ale szybko się przeliczyli, gdy zielonooki uszkodził pułapkę wbijając nóż w jedno z ramion pentagramu. Kiedy Crowley zniknął Dean spojrzał przepraszająco na brata i przyszywanego ojca. Liczył na to, że się odezwą, ale tego nie zrobili. Nie mieli zamiaru tego robić. Niemo postanowili, że będą udawać, że chory plan, na który zgodził się Dean nie ma miejsca. Gdyby inni łowcy dowiedzieli się co zrobili... Nie zdążyliby nic zrobić, a skończyliby z kulką w głowie.

— Naprawdę tego nie chcę — odezwał się Dean w nadzieji, że wtedy któryś z nich się odezwie.

Nie zrobili tego. Może przy innej sytuacji ból w głosie starszego Winchestery by ich złamał, ale nie kiedy ludzie mieli umierać dla ich własnych pobudek i spraw. To było sprzeczne z nie tylko z moralnością Sama i Deana, ale też z moralnością jakiegokolwiek innego łowcy. Nie po to ratują ludzi, aby później zabijać ich w tak bestialski sposób. Dean to wiedział, ale przez wszystkie lata od kiedy zaczął regularnie polować, a później brać udział w Apokalipsie i jej kolejnych następstwach, jego kompas moralny był zniszczony. Jakby ktoś wyrwał mu wskazówki co jest dobre, złe i konieczne. Czuł się tak jakby ktoś wyjął mu baterie przez co nie mógł dobrze oceniać sytuacji. Dean Winchester czuł się zepsuty. Zły sam na siebie za to, że wie jak bardzo złe jest coś, a mimo to dalej w to brnie. Nienawidził siebie za to. Jednak cieszył się, że ma takich bliskich, którzy prędzej czy później wybaczają mu jak bardzo źle postępuje.

— Idę do siebie — oznajmił.

Noc zdawała się dłużyć wszystkim. Dean nie mógł zasnąć przez co w kółko krążył po małym salonie, okazyjnie idąc do kuchni po kolejną kawę. Sam próbował zasnąć na o wiele za małej niż jego wzrost i podniszczonej latami użytkowania kanapie, ale wizja ludobójstwa spędzała mu sen z powiek. Kręcił się z boku na bok co chwilę poprawiając poduszkę, ale to nic nie dawało. Bobby udał się do swojego pokoju, ale i on nie miał tej nocy lekko. Sen nie przychodził, a stary Singer nie mógł przestać myśleć o tym czego się dopuszczą. Bał się, że któryś z łowców się dowie, a wtedy cała ich trójka będzie na celowniku. Z Deanem i Samem na czele. Bobby zbytnio nie dbał o to czy sam zginie. Nie chciał, aby jego chłopcy zginęli za wcześnie. Nawet jeśli mieli już to za sobą parę razy, bo przecież nikt nie zagwarantuje im, że kolejny raz powrócą. Świat potrzebuje każdego Winchestera. Są więcej niż bardzo dobrzy w ratowaniu ludzi i świata, a przede wszystkim traktował ich i zawsze będzie traktować jak własnych synów.

O ile noc dłużyła się w nieskończoność, tak ostatnie minuty do wcielenia planu Crowley'a w życie dłużyła się niemiłosiernie. Sam, Dean i Bobby czekali na Crowley'a w przydrożnym barze w drodze do Kansas, aby czasem Jody nie powiązała morderstw z nimi. Siedzieli jak na szpilkach, rozglądali się wokół i nawet próbowali nawiązać jakąkolwiek rozmowę, ale szybko milkli kiedy zaczynał się temat tego co robią w barze pośrodku niczego. Zaznaczając, że bar stał na skrzyżowaniu dróg, gdzie ludzie z łatwością mogą przywołać demona z rozdroży i nawiązać układ.

— Idealne miejsce na nawiązanie kontraktu z diabłem. Musicie to przyznać — oznajmił Crowley pojawiając się z nikąd obok Deana.

— Urwę ci łeb jeśli coś zrobisz — wturował mu Dean na co Crowley machnął ręką.

— Uważaj, bo się zmęczysz — odparł demon. Crowley poprawił kołnierz czarnego płaszcza, odchrząknął i dopiero wtedy zaczął mówić o tym o czym powinien, a co było powodem jego spotkania z Winchesterami i Singerem. — Moje demony już działają w okolicy, więc pozostaje czekać.

Dean pokiwał głową, Bobby oparł się o oparcie, a Sam przejechał dłonią po twarzy. O ile Sam i Bobby przyznaliby się do ostatków nadzieji jakie mieli chwilę temu, że jednak chory plan Crowley'a nie wypali, tak Dean dałby pociąć się żywcem, aby nie przyznawać się do tego. Sam i Bobby mogli się tego spodziewać, ale Crowley nie znał Deana na tyle by wiedzieć, że spięty Dean to nie tylko zdenerwowany Dean, ale i zrezygnowany jakby się właśnie poddał. Król Piekła zorientował się o tym dopiero, gdy kelnerka przyniosła im zamówienie, a Dean jeszcze w jej obecności wypił wszystkie cztery shoty czystej wódki i zamówił kolejne pięć.

— Masz niezły spust wiewiórko — zauważył Crowley. — Nie upij się za szybko. Musimy być czujni.

— Jestem Dean Winchester i możesz pocałować mnie w dupę. Żaden demon nie będzie mi mówił co mam robić — warknął.

— Jestem Crowley i mogę cię zabić w każdej chwili. Myślę, że tak szybciej złapiemy te wywłoke.

— A ja jestem Bobby Singer i przestańcie się zachowywać jak banda rozwydrzonych nastolatków.

Sam również chciał dodać coś od siebie, ale powstrzymał się, aby nie dolewać oliwy do ognia. Nie miał zamiaru słuchać dziecinnych przepychanek pomiędzy czterdziestoletnim bratem, a demonem, który na pewno ma kilkaset lat. Dziękował Bogu, że przynajmniej miał obok siebie Bobby'ego, który razem z nim był najbardziej odpowiedzialną osobą w towarzystwie. Wątpił, aby Crowley był. Nie wyglądał na takiego mimo tytułu Króla Piekła.

Podczas, gdy Sam i Bobby rozmawiali między sobą okazyjnie uciszając ciągle kłócącą się dwójkę, Natalie nie mogła wytrzymać ze śmiechu. Przez cały czas ich obserwowała i nie mogła dowierzyć własnym oczom jak Winchesterowie potrafili być głupi. Myśleli, że się nie dowie o ich planie i współpracy z Crowley'em, ale zapomnieli o jednej bardzo ważnej rzeczy. Śmierci się nie oszuka. Nigdy. Teraz mogła to powiedzieć z własnego doświadczenia. Ludzie, których dusze zabierała próbowali wielokrotnie ją oszukać, ale polegali kończąc w gorszych mękach niż było im to pisane. Zabawne było też to jak w amoku prób złapania jej, zapomnieli o swoim najlepszym przyjacielu. Castielu, który gnił w nicości i przestał istnieć. A Pustka prawdopodobnie zabawia się jego nic nie wartym truchłem.

Zaśmiała się pod nosem na to jak łatwo zapominali o kimś kto poświęcał się i wszystko dla nich za każdym, cholernym razem kiedy tego potrzebowali. W tej samej chwili wpadła też na plan idealny, aby zaognić bardziej sytuację i wkurzyć ich jeszcze bardziej. Na moment odeszła od miejsca, w którym siedzieli Winchesterowie, Singer i Crowley. Udała się za bar po kartkę i długopis, a gdy miała już je w ręce, szybko nakreśliła kilka słów i pstryknięciem palca wysłała kartkę na stół, gdzie siedzieli łowcy.

Dean zdążył opróżnić kolejną kolejkę shotów, gdy przed jego oczami z nikąd pojawiła się zapisana kartka. Wziął ją do ręki, uważnie śledząc tekst podczas kiedy reszta czekała w milczeniu aż się odezwie.

— Suka — burknął pod nosem.

Dean nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Chciał krzyczeć, rozwalić coś, a przede wszystkim zabić Natalie za to co zrobiła Castielowi. Jego Castielowi, który zaraz po Samie był mu najbliższą osobą. Był jego najlepszym przyjacielem i bratem. Kimś kogo od czasu do czasu słuchał, a jeśli nie to nigdy nie przyznał się, że ma rację. Cas był jak klej. Trzymał ich wszystkim razem i w kupie, aby nie rozpadli się. A teraz nie żył, bo zaufał komuś komu nie powinien. Komuś kogo kochał i komu ufał.

— Dean? — odezwał się pierwszy Sam.

— Ma go. Sami zobaczcie — rzucił kartkę na stół i wyszedł. Nie miał już sił. Stracił je jak i nadzieję w jednej chwili.

Sam chwycił zmięty kawałek papieru w ręce, oczyścił gardło i zaczął czytać na głos.

Myślałam, że jesteście mądrzejsi. Myliłam się, ale mam dla was nowinkę.
Taką malutką.
Jak mogliście zapomnieć o kimś kto dla was tyle razy poświęcał się? Niegrzeczne. Bardzo niegrzeczne.
Jakby to powiedzieć...
Casa nie ma. Nie żyje. Jest w nicości i cierpi.

P. S. Śmierci nie oszukacie. Nigdy.

- Natalie

— Suka — powtórzył za Deanem Bobby.

— Macie przechlapane — stwierdził Crowley. Choćby się starał to nie mógł ukryć przerażenia na wzmiankę o Pustce. — Wszyscy mamy.

— Bo? — zapytał Sam.

— Ten kto trafia do Pustki, nigdy nie wraca. Nigdy. Nie ma z tamtąd wyjścia. Idę odwołać pachołków. To na nic.

Nim Sam lub Bobby zdążyli się odezwać, Crowley zniknął. Łowcy spojrzeli po sobie i nie musieli odzywać się ani słowem, aby wiedzieć jedno. Jeśli Crowley był przerażony wizją pójścia do nicości, Pustki to naprawdę wszyscy byli w złym położeniu. I Dean to wiedział od razu. Nie musiał być przy tym jak Crowley to mówił. Czuł to. Po prostu to czuł. Dlatego, gdy od razu wsiadł do Impali wyciągnął telefon i łudząc się, że Natalie odbierze albo chociaż odsłucha wiadomości głosowej, wybrał jej numer.

— Słuchaj mnie ty suko. Przegięłaś. Znajdę sposób i się ciebie pozbędę. Raz na zawsze. Już nie będę patrzył na to czy można cię uratować. Po prostu cię zabiję. Widzimy się w Piekle albo nicości. Jak wolisz — rozłączył się.

A Natalie wszystko słyszała. Każde pojedyncze słowo. Siedziała obok na miejscu pasażera i nie mogła przestać dziwić się temu skąd Dean bierze w sobie tyle odwagi i wytrwałości. Inni by dawno się poddali, ale nie on. Nie Dean Winchester, bo Dean Winchester nigdy się nie poddaje. Nie zostawia bliskich. Mści się za ich krzywdy przy pierwszej lepszej okazji.

Dean Winchester. Mściciel.

Zapomniała o tym i to miało być jej zgubą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro