~ 2 ~
Unbelievable Miracle
Huk i trzask jakby były demolowane meble w całym bunkrze przy akompaniamencie wykrzykiwanych przekleństw, towarzyszył Samowi i Deanowi od kiedy zaparkowali Impalę w bunkrowym garażu. Nie musieli domyślać się co było powodem takiego hałasu. Wiedzieli to. Castiel wrócił i najwyraźniej nic nie znalazł. Dean spojrzał na Sama z taką samą miną jak Sam na niego - jakby szli na ścięcie głowy i wyjątkowo się tego bali. A bali się i to bardzo, bo wściekły anioł nie wróżył nic dobrego. Zakochany tym bardziej. A zakochany i zły Castiel przewyższał wszystkie potwory świata, włącznie z największym - jak im się zdawało - kutafonem jakiego znali. Lucyferem.
Sam i Dean najchętniej by zawrócili, ale nie widzieli sensu unikać nieuniknionego. Cas mimo wszystko był nadal potężnym aniołem i z łatwością mógłby ich wytropić, a wtedy nie byłoby tak kolorowo. Mogli się wtedy spodziewać wszystkiego, a tak tylko mieli przed sobą wizję pobicia jednego z nich.
- Wiesz co Sam? Wracajmy - oznajmił Dean przełykając ciężko ślinę. - Albo wiesz co? Wyjedźmy! Hawaje, Bahamy, drinki, palemki...
- No co ty? Boisz się naszego przyjaciela? - Sam starał się rozluźnić atmosferę żartując, ale to była tylko przykrywka tego jak bardzo nie chce przyznać bratu racji i uciekać gdzie pieprz rośnie. - Boisz się Casa? Tego łagodnego anioła w prochowcu, który wyrwał cię z Piekła i jest w stanie poświęcić się prawie za każdego w najgorszy możliwy sposób? Stary, to tylko Cas!
Dean spojrzał na młodszego brata jak na wariata.
- Powiedział co wiedział - prychnął popychając Sama w stronę wejścia do pokoju wojennego. - Jak jesteś taki mądry to idź pierwszy. Tobie się oberwie. Ja mam dosyć.
- Nie dzięki.
Stali tak przez cały czas kłócąc się między sobą kto idzie pierwszy i pewnie by stali tak w nieskończoność, gdyby nie nagle nastała cisza. Deanowi od razu przyszło na myśl, że ich przyjaciel musi coś kombinować, bo tak samo było z dziećmi. Kiedy było cicho to te małe diabły zawsze coś kombinowały, a Cas czasami był jak dziecko. Tak samo niesforny i nierozumny, czasami zaskakując swoją siłą i mądrością.
- Jestem aniołem, niebiańską istotą - rozległ się głos Castiela zza ściany. - Wiecie, że was słyszę? I nie, nie zabiję was - dodał jakby odgadnął myśli braci.
Tak naprawdę Castiel nie musiał zgadywać dlaczego Winchesterowie stoją jak kołki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przesadzał atakując któregoś z nich słownie, czy to fizycznie. A w szczególności kiedy atakował Deana i bił go prawie do nieprzytomności. Oczywiście potem go uzdrawiał i przepraszał tysiąc razy, a Dean za każdym razem mówił, że nic się nie stało i rozumie.
Gówno rozumiesz Dean, pomyślał wtedy, ale był wdzięczny, że najlepszy przyjaciel nie złości się na niego. Przynajmniej nie tak jak powinien był to robić za każdym razem. I Castiel był za to wdzięczny. On był w tym duecie aniołem, ale to Dean był tym prawdziwym. Znosił wszystko, a czasami więcej niż musiał byle by było jak najlepiej komuś, nie jemu samemu. Castiel biorąc jego duszę z czeluści Piekła obrał sobie za cel ratowanie Deana i sprawienie, aby był szczęśliwy. On sam nie mógł mu tego dać. Było jak było, a on miał Natalie za którą niemiłosiernie tęsknił i w tym właśnie zaczął rozumieć ludzi. Jednak postanowił trzymać się tego celu. On, Castiel, przyczyni się do tego, aby Dean Winchester był szczęśliwy. Nie wiedział jak to zrobi, ale zrobi.
- Możecie wejść. Nic wam nie zrobię. Słowo daję.
- Baba - burknął Dean i pierwszy przekroczył próg pokoju.
Zaraz za Deanem wszedł Sam. Dean z pół przymkniętymi powiekami czekał na pierwszy cios, ale ten nie nadszedł. Zaskoczony otworzył oczy i w pierwszej chwili chciał ponownie je zamknąć. Najlepiej na stałe by nie widzieć jak bardzo Castiel jest zniszczony. Może i jego naczynie wyglądało jak nienaruszone, ale w tych nad to niebieskich oczach widział przeogromny ból. Ból, który Castiel próbował ukryć, ale nie potrafił. Był skończony i Cas zdawał sobie z tego sprawę, bo wiele już było przed nim aniołów, którzy zagłębili się w coś tak bardzo, że prędzej czy później wszystko wychodziło na jaw. A cierpienie jednego z nich zawsze niosło ze sobą niebywałe konsekwencje. Jednak Castiel miał to szczęście, że w ryzach trzymali go przyjaciele i myśl odzyskania ukochanej Natalie. To właśnie dla nich nie chciał się całkowicie poddać szaleństwu jakie małymi kroczkami wkradało się do jego umysłu.
- Mówiłem - odezwał się Castiel kiedy bracia zdążyli rozluźnić się na tyle, aby móc normalnie stać przy Castielu i nie zastanawiać się nad tym czy ich czasem nie zaatakuje.
- Widzę - odpowiedział starszy Winchester. Rozejrzał się wokół i jedyne co zobaczył to wielki burdel, stos połamanych mebli i wszystkiego na podłodze.
- Macie coś? - spytał Castiel z wyraźnie słyszalną nadzieją w głosie.
- Można tak powiedzieć - głos zabrał Sam. Zrobił krok do przodu, zupełnie nieświadomie, jakby na wszelki wypadek chciał bronić Deana przed Castielem. - Widzieliśmy ją, Cas.
Sam zniżył ton głosu do szeptu tak przeraźliwie poważnego i wbijającego się w uszy, że niw tylko Castiel się skrzywił. Dean również, bo jego mały Sammy rzadko używał takiego tonu. Głównie kiedy groził komuś w obronie bliskich mu osób lub kiedy był bardzo wściekły i zdeterminowany, aby zabić zło jakie się napatoczyło mu na drogę.
- I?
- Nie wyglądała za dobrze - odparł Sam.
Dean przewrócił oczami. Chciało mu się śmiać z tego, że Sam próbował ominąć nazywanie rzeczy po imieniu. Castiel to wychwycił i spojrzał na starszego Winchestera pytająco. Dean bez wahania zabrał głos w chwili, w której Sam chciał się wtrącić.
- Natalie to potwór.
Castiel zacisnął pięści na tyle mocno aż zaczął cały drżeć. Nie tylko na rękach, ale całe ciało anioła zaczęło się trząść z nerwów. Nie potrafił inaczej zareagować jak złością. Castiel modlił się w myślach, aby nie wybuchnąć. Nie potrzebował kolejnego zamartwiania się o to czy Dean tym razem mu wybaczy.
- Kłamiesz - stwierdził Castiel przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do Deana na wyciągnięcie ręki.
Dean się wzdrygnął, gdy Castiel stanął tak blisko niego, ale dzięki temu mógł zobaczyć całą gamę emocji buzującą pod ciemną czupryną. Od niepohamowanej wściekłości, przez irytację i złość na samego siebie, że choć wie, że Dean nie kłamie to poddaje się tej części siebie, która żyje w zaprzeczeniu. Castiel otwierał już usta, aby dodać coś o przyłożeniu Deanowi jeśli jeszcze raz tak powie, ale szybko z tego zrezygnował. Uznał, że to będzie za wiele i potrzebuje wyluzować.
Castiel pokręcił tylko głową z bezsilności i wyszedł bez słowa.
- Stary, trzeba coś z tym zrobić. Jak najszybciej - zwrócił się Dean do Sama, wodząc wzrokiem za wychodzącym Castielem.
- To samo miałem powiedzieć - zgodził się Sam.
Castiel nie był świadomy, że został właśnie obiektem długiej rozmowy braci. Wyłączył się na wszystko interesując się tylko tym, aby jak najszybciej znaleźć się w sypialni należącej do Natalie. Tej, w której powinna być i w której powinien ją zastać zamiast pustego, zimnego pokoju. Nagle całe życie jakim tętniło pomieszczenie przez rozwalone kosmetyki, ciuchy i dekoracje, ulotniło się. Był na siebie za to zły. Powinna być w bunkrze, a nie chodzić po Ziemi i odbierać życie jakby to było nic. Nie chciał wierzyć w to, że jego Natalie stała się jedną z potworów, na które poluje. Natalie nigdy aniołkiem nie była, ale nie była też złą osobą. Była zagubiona, a fasada jaką na codzień nosiła powoli znikała, gdy zaczęła być z Castielem.
Przysiadł na krańcu łóżka, na którym leżał rok temu, regenerując się po torturach jakie zaserwowali mu żniwiarze. To miejsce nie powinno być puste i Castiel nie potrafił się z tym pogodzić. Gdyby nie to, że zawarł z kosiarzami układ, wszystko to by nie miało miejsca. Nic by nie miało miejsca, gdyby nie tamta sprzeczka, którą wywołała Natalie. Nie byłoby tego całego bagna, gdyby nie jego nieodparta chęć niesienia pomocy i ratunek Natalie. I choć zdawał sobie z tego sprawę to nie żałował tego co zrobił. Uratował niewinną duszę przed strasznym losem i tak też zamierzał zrobić teraz. Choćby miał zginąć, nie pozwoli, aby wszyscy ci ludzie, którzy zginęli, bo postanowił zabawić się w dobrego samarytanina, zginęli na marnę.
- I po co ci to było? - spytał sam siebie przejeżdżając dłonią po twarzy. Był już zmęczony tym wszystkim. - Po co był ci ten bunt? Jakbyś nie mógł słuchać rozkazów...
Położył się w poprzek łóżka. Nie miał już sił, by walczyć dalej, ale gdyby się poddał to czułby się jakby zawiódł wszystkich. Zawiódł ją. A ostatnie czego by chciał to zawieść Natalie - pierwszą osobę, którą pokochał i był z nią, jakkolwiek by to nie niosło ze sobą kpin ze strony aniołów i demonów. Nie dbał o to. Może i Natalie nie była pierwszą miłością Castiela, bo tej anioł nie mógł mieć, ale kochał ją bardzo. Tak samo jak ich silną więź, dzięki której byli w stanie przełamać cienką linię nienawiści do przyjaźni aż w końcu do miłości.
Castiel nie pragnął teraz bardziej niczego innego jak pójść spać, aby za kilka godzin wstać i zrozumieć, że to wszystko co się działo było tylko złym snem. Wstrętnym i okrutnym koszmarem. Ale nie mógł i w takich chwilach przeklinał, że jest aniołem. Zirytowany warknął. Miał niesamowitą ochotę rozwalić wszystko wokół. Powstrzymywała go jedynie myśl, że Natalie będzie potrzebowała wszystkich tych rzeczy kiedy ją w końcu odzyska. I ta myśl przywróciła Castielowi wspomnienie ich pierwszego razu. Mimo woli uśmiechnął się. Zdążyli zrobić to jeszcze kilka razy, ale ich pierwszy pozostawał dla Castiela tym ulubionym. Miało to swój klimat i potęgę uczuć, które na codzień nie wydawały się tak wielkie.
Enredaos - to była pierwsza myśl jaka przyszła Castielowi do głowy, gdy pomyślał o tym jak wyjazd do Telluride zbliżył go i Natalie do siebie. I tylko dlatego podniósł się na chwilę, żeby włączyć piosenkę na telefonie. Rzucił telefon obok siebie na materac i przymknął powieki. Mocno, bardzo mocno, tak, aby widzieć ciemność podczas kiedy umysł pokazywał mu obrazy z tamtej pamiętnej nocy.
Natalie wtuliła się w nagą klatkę Castiela. Łagodnie z pewną dozą gracji w ruchach chociaż byli świeżo po kolejnym razie tej samej nocy pod której osłoną pierwszy raz się kochali. Tej nocy nie mieli siebie dosyć. Najlepiej to by w ogóle nie przestawali, tak bardzo dobrze było im ze sobą.
— Cas, dlaczego tak cię ciągnie do takich ludzi jak ja? — zapytała wtedy, a on nie odpowiedział.
Natalie niespodziewanie zapytała się o coś na co od razu powinien odpowiedzieć. Nie było to trudne pytanie, wręcz banalnie łatwe na które każdy znał odpowiedź, ale nie. Castiel lubił utrudniać sobie życie i mimo, że odpowiedź miał gotową to przeczekał dłuższą chwilę nim się odezwał.
— Więc? — Natalie ucałowała jego pierś, by po sekundzie przelotnie musnąć castielowe usta.
— Myślę, że to moja słabość. Najbardziej rozbici ludzie mają najpiękniejsze dusze — odparł unosząc podbródek Natalie.
Castiel zetknął swoje usta z tymi należącymi do Natalie w pełnym uczuć pocałunku. Gładził ją przy tym po odkrytym ramieniu. Uśmiechali się oboje między pocałunkami, które przybrały na sile.
— Poetycko — powiedziała Natalie odrywając się od Castiela, aby zaczerpnąć powietrza.
Natalie miała rację. Wcześniej o tym nie myślał, ale to była prawda. Czasami zdarzało się mu powiedzieć coś ładnego, zakrawającego o poezję lub na miarę hitowej piosenki lub tekstu z filmu lub serialu. Nie był muzykiem ani postacią w rozchwytywanej produkcji dlatego też zbytnio nie zwracał uwagi na to co mówił. Mówił to co myślał.
Castiel właśnie miał się podnieść, aby przyjąć wygodniejszą pozycję kładąc się na całym łóżku, a nie jedynie na jego połowie. Zamarł w połowie słysząc wrzaski dochodzące z bunkrowej biblioteki. Jak wpół leżał, tak szybko zerwał się i znalazł w pomieszczeniu, w którego głównym punkcie stał nie kto inny jak Crowley - samozwańczy Król Piekła i król rozdroży. Castiel słysząc pierwszy raz imię demona rok temu nie potrafił przypisać go do odpowiedniej osoby, ale widząc teraz niską postać w czarnym garniturze, zrozumiał, że to o tym Crowley'u Dean mówił. Słyszał o nim wiele - zadufany w sobie demon, który myśli, że jak jest królem to jest kimś i może wszystko. Owszem, mógł wszystko i Castiel o tym doskonale wiedział, ale nie zmieniało to faktu, że gdyby Lucyfer zechciał przejąć tron i władzę nad swoim królestwem to by to zrobił, a wszystkie demony ze strachu zdradziliby swojego ukochanego, wielbionego króla.
— Crowley — syknął Castiel. — Co tu robisz?
— Castiel, kochanie! Oczywiście, że odbieram co moje — odparł nadzwyczaj radośnie.
Castiel zmarszczył brwi.
— O czym ty mówisz?
— Widzisz, twoja dziewczyna zostając nową Śmiercią uciekła od zapłaty za uratowanie twojego pierzastego tyłka. Muszę zadowolić się wiewiórką, a szkoda, bo Natalie to piękna kobieta... I dobrze całuje — dodał z cwanym uśmieszkiem.
Wszystko stało się jasne. Przez całe to zamieszanie z próbami przywrócenia Natalie, Team Free Will zapomniał o układzie jaki Dean i Natalie zawiązali z Crowley'em rok temu. Ale Castiel o to nie dbał. Jedyne co go obchodziło to twarz demona i jego pięść na niej.
— Nie pusz się tak — skrzywił się Crowley. — Ja tylko biorę co moje. Wiedział co robi — spojrzał na Deana, którego twarz zdążyła zmienić wyraz z zdezorientowania i wściekłości na obojętny.
Dean pogodził się już z tym, że trafi do Piekła. Zrobił krok do przodu w chwili, w której usłyszał pierwsze warknięcie piekielnego ogara. Spojrzał przepraszająco na unieruchomionego Sama i Castiela, który w tym samym momencie został otoczony przez cztery ogary.
— Na twoim miejscu bym się nie ruszał. Szczególnie, że Cindy jest cięta na takich jak ty — ostrzegł Crowley patrząc Castielowi prosto w oczy.
— Ha, ha — parsknął Castiel. Nie było tego po nim widać, ale Crowley naprawdę go rozbawił. — Jak na potężnego demona za którego się masz, dajesz urocze imiona swoim pieskom — zakpił.
W pewnym momencie całe Team Free Will miało wrażenie, że Król Piekła aż poczerwieniał ze złości na to co powiedział Castiel. Ten ostatni natomiast uniósł dumnie głowę do góry i rozłożył ręce w sposób jaki by to zrobił, gdyby wygrał w tym starciu. A wygrał jedynie w słownym, co nie można było uznać za zwycięskie biorąc pod uwagę kartę przetargową jaką miał demon.
— Radziłbym ci nie odzywać się nie pytanym, bo... — zaczał Crowley z myślą, że dokończy ciąg gróźb jaki specjalnie przygotował dla Castiela, ale w jednej sekundzie odjęło mu mowę.
Zdezorientowany demon złapał się za krtań, która była miażdżona pod naciskiem niewidzialnej ręki. Z sekundy na sekundę czuł jak każda cząstka kości naczynia pęka sprawiając mu tym niewyobrażalny ból. I to przerażało Crowley'a najbardziej, bo nikt potężniejszy od niego nie stąpał po Ziemi.
— Powyrywasz mu piórka? Zniszczysz aureolę i harfę? Słabe jak na ciebie.
Crowley znał ten głos aż za dobrze jednak dla pewności obrócił się ostatkami sił tylko po to, aby zobaczyć skupioną twarz Natalie.
— Daj spokój Crowley. Nie patrz tak na mnie. W końcu do tego musiało dojść — oznajmiła opuszczając gardę i przewracając oczami.
Ten wieczór Natalie specjalnie poświęciła na czekaniu aż Król Piekła przybędzie chcąc zabrać duszę Deana do Piekła. W rozbawieniu przyglądała się jak Sam i Dean wracają do bunkra oraz jak boją się stawić czoła aniołowi w prochowcu, którego kiedyś kochała. Teraz tak nie było i mało co ją obchodziło oprócz tego jak bardzo bawił ją widok załamanego Castiela i bijącą od niego złość. W pewnym momencie uznała to nawet za urocze, że Castiel się nie poddaje, a wtedy przyszedł Crowley i zepsuł całą zabawę z nabijania się z durnego aniołka, jak go nazwała.
— Natalie? Co ty tu robisz? — odezwał się zdziwiony Dean na widok przyjaciółki.
Natalie oderwała wzrok od demona i przeniosła go na Deana. Zimny i obojętny, pełny skupienia jakby nad czymś cały czas myślała. Dean już otwierał usta, aby coś dodać, ale Natalie w idealnym momencie weszła mu w zdanie.
— Nie patrz tak na mnie. Nie obchodzi mnie twój los, ale łączy nas obietnica. Ja się wywinęłam, ale mam honor i ten jedyny raz ci pomogę.
Castiel obserwując całe zajście z boku był w tak głębokim szoku, że jedyne co potrafił zrobić to pozwolić przysłowiowo szczęce opaść na dół. Był głupcem łudząc się, że jeśli kiedykolwiek będzie miał okazję zobaczyć Natalie to będzie wyglądać jak dawniej. Ale tak nie było i Castiel z bólem się o tym przekonał. Jego ukochanej Natalie nie było. Były tylko czarne fale okalające trupiobladą twarz ściągniętą przez obojętność i skupienie jakby z czymś od środka walczyła.
— My potwory tak już mamy. Działamy zgodnie z obietnicą, czasem oszukując, ale nadal jesteśmy tymi gorszymi. I wiesz co Dean? Miałeś rację mówiąc naszemu biednemu dzieciakowi w prochowcu, że jestem potworem. Oh, hell yes I am — wróciła spojrzeniem do klęczącego tym razem Crowley'a. — Dean Winchester nie idzie z tobą nigdzie. Rozumiemy się?
Crowley w swoim długim życiu jako człowiek, a tym bardziej demon i Król Piekła nigdy tak szybko na coś nie przystał. A tym bardziej jeśli chodziło o tak cenną zdobycz jak sam Dean Winchester w Piekle. Gdy Natalie skrzyżowała ręce na piersi, Crowley pospiesznie wstał. Otrzepując swój garnitur zdążył odwołać ogary i pobieżnie przelecieć wzrokiem po Winchesterach i Castielu.
— To nie koniec. Jeszcze się zobaczymy — pstryknął palcami i zniknął.
— Nie rozumiem co wy macie z tym pstrykaniem — odezwał się Dean tak jakby przed chwilą jego życie nie było bliskie ku końcowi.
Sam z dezaprobatą pokręcił głową, a Castiel zdołał w tym samym czasie się przełamać.
— Natti? — spytał niepewnie.
— Cześć chłopcy, pa chłopcy — uśmiechnęła się wrednie, wręcz diabelsko, po czym rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając po sobie jedynie zawód.
Castiel mimo, że stał wyprostowany jak struna, sprawiał wrażenie zranionego i skulonego. Nie był nawet świadomy tego, że był bliski płaczu. Dopiero Sam mu to uświadomił wyrywając go tym samym z odrętwienia.
— Cas? — usłyszał zmartwiony głos Sama, wtedy zamrugał czując jak łzy napłynęły mu do oczu.
Castiel nie odpowiedział. Spiął się cały i tak jak stał wyprostowany, tak wyszedł wyprostowany z zaciętą miną, która mimo prób bycia kamienną i nieodgadnioną - wyrażała wiele. W szczególności ledwo widocznie podrygujące usta i pociemniały błękit tęczówek, które jeszcze sekundę temu były jaśniejsze niż niebo w bezchmurny dzień.
— Wiesz co Sammy? Chciałem być dobry i bez rękoczynów sprowadzić Natalie do domu, ale dosyć tego. Przyprowadzę te wywłoke za włosy.
— Nie wierzę, że to mówię, ale wchodzę w to.
Sam spojrzał na brata i już wiedział, że nic go nie powstrzyma przed zrobieniem tego co przed chwilą obiecał. Mógł przysiąc, że kryło się za tym coś jeszcze niż uszczęśliwienie najlepszego przyjaciela, ale nie zamierzał wchodzić w szczegóły. Takie informacje nie były Samowi do życia potrzebne. Za to te, które pomogą ściągnąć Natalie siłą już tak, więc dał bratu znać, że on się zajmie szukaniem w internecie i księgach, a Dean ma poszukać czegoś w sklepach ze starociami, gdzie przeważnie pod przykrywką działały niegroźne czarownice lub druidzi handlujący magicznymi przedmiotami i składnikami do wielu zaklęć - najczęściej tych potężniejszych jak nekromancja i czarna magia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro