Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 19 ~

Goodbyes Are Bitch

Ludzie mawiają, że czyjeś odejście jest złe i niesprawiedliwe, ale nigdy nie patrzą na okoliczności oraz dlaczego ten ktoś odszedł. Śmierć, wypadek, zdrada, poświęcenie... Każdy ma inny, indywidualny powód, aby odejść i żaden nie jest dobry, ani zły. Po prostu pożegnania są suką. Ludzie nienawidzą pożegnań od samego początku istnienia świata dzięki czemu ich złość rośnie w siłę, kiedy co do czego dojdzie. Płaczą, krzyczą, zarzucają sobie coś czego nie zrobili tylko po to, aby zaraz stwierdzić, że pożegnania są do dupy i wszyscy mogą się walić lub iść do Piekła. Często też wypierają pewne zdarzenia, pogarszając tym swój stan. Zostają pustymi w środku opakowaniami na duszę, coś co zostało im łaskawie dane, a chcą wydrzeć z siebie na siłę. Wszystko tylko, aby nie cierpieć.

Castiel wiele razy zastanawiał się czy, aby na pewno nie rzucić tego wszystkiego w cholerę i wrócić do dawnego stanu rzeczy. Jednak za każdym razem pojawiał się ktoś lub coś co szybko zmieniało jego zdanie. Teraz rozmyślał nad tym samym z tym nieszczęściem, że zdążył się nauczyć, że pożegnania są jedynie do zobaczenia później. Nie sądził więc, że pożegnanie z Natalie będzie wieczne. Prędzej czy później wpadną na siebie w najmniej oczekiwanym momencie, a wtedy kolejne poświęcenie zda się na nic. Znowu będą zbliżać się do siebie, budować wszystko od nowa tylko po to, aby na sam koniec rozstać się, bo pojawią się kolejne konsekwencje złamania paktu lub czegoś innego. Castiel przerabiał to zbyt wiele razy, miał za dużo doświadczenia z Samem i Deanem, jak i samemu, aby zaprzeczyć stwierdzeniu, że historia lubi toczyć się w koło. Wręcz uwielbia się powtarzać. Da sobie głowę uciąć i zabrać łaskę, że prędzej czy później będzie jak mówi.

Z zamyślenia wyrwała Castiela Natalie, która podała mu pod nos otwartą butelkę whisky. W drugiej ręce miała drugą dla siebie.

— Przyda nam się — powiedziała, widząc zdziwioną minę Castiela. Upiła dosyć spory łyk by po chwili kontynuować to co chciała powiedzieć. — Pożegnania i los są sukami. Nie mów, że nie to nie uwierzę i każę ci się zbadać.

Castiel uśmiechnął się pod nosem. Natalie miała rację. Czuł, że to są ich ostatnie chwile razem, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Nie, kiedy nadal był niepewny czy nie zrobi czegoś głupiego zaraz po ukochanej. Smutek ogarnął nim całym. Castiel stał się jak małe, zlęknione dziecko. A co było w tym najgorsze? Za wszelką cenę nie chciał po sobie tego pokazać, zapominając, że Natalie, Dean i Sam znają go nie od dziś. Szczególnie ostatnia dwójka.

— Dean i Sam widzą, że jest coś nie tak. Nie chcę, żeby dowiedzieli się dopiero po czasie, ale też nie chcę mówić im tego od razu jakbym powiedziała, że idę po zakupy i jakie chcą piwo. Pewnie domyślają się co jest narzeczy dlatego postanowili zrobić małą posiadówkę.

Castiel nie odpowiedział. Nie miał po co się odzywać, bo doskonale wiedział, że jeśli Dean i Sam sobie coś postanowią to nie ma zmiłuj. Przechylił więc butelkę whisky, mocząc najpierw usta, a potem na raz wypijając trzy czwarte zawartości o pojemności 0,7.

— Cas? — zapytała zmartwiona Natalie nagłym szałem szybkiego picia alkoholu u Castiela. Nigdy go takim nie widziała. Cas zawsze wydawał się Natalie pić z klasą, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła przez jego anielski metabolizm. — Cas?

Jednak Castiel i tym razem nie odpowiedział. Wyzerował butelkę i wstał. Chciał już wyjść z głównego pokoju w bunkrze, gdzie stał stół - mapa, ale na nieszczęście Castiela, Dean zagrodził mu drogę.

— DEAN — zaczął, ale Dean zacmokał wyciągając przed siebie rękę.

— Nigdzie nie idziesz. Nie ma takiej opcji. Prawda, Sam?

— Prawda Dean — poparł brata Sam.

— Siadaj.

Castiel wywrócił oczami na co Dean uśmiechnął się z triumfem. Zrezygnowany usiadł przy Natalie, a po przeciwnej stronie Dean i Sam. Dean jak to Dean chciał od razu zapytać co się dzieje, dlaczego dwójka zakochanych od dwóch dni nie jest sobą, ale Sam w porę zareagował. Kopnął brata w kostkę na co Dean spojrzał na niego jakby miał zaraz go zabić. I byłoby tak, gdyby tylko potrafił zabijać wzrokiem.

Natalie parsknęła, a zdenerwowany Castiel odsunął się na krześle nieco do tyłu.

— Myślę, że... — zaczął Sam, ale Castiel przerwał mu od razu. Nie byłoby to dziwne, był zdenerwowany, ale jad jaki miał w głosie był już dziwny.

— A ja myślę, że ty i Dean nie powinniście wtrącać się w nie swoje sprawy!

— Cas, jesteś naszym przyjacielem, Natalie też. To jasne, że się martwimy o was — kontynuował Sam.

Castiel nie wytrzymał. Wybuchnął jak granat. Jakim prawem Sam miał czelność używać argumentu bycia jego przyjacielem? Jakim? Owszem, przyjaźnili się, ale przez ostatnie lata miał wrażenie, że traktują go jak zabawkę, bo ma moce i może się przydać. Oni sami wiedzieli, że źle postępują wzywając Casa za każdym razem, gdy sobie nie radzili. Nigdy nie pytali jak się czuje, co planuje, bo przecież ich sprawy były ważniejsze. A Cas jako dobry przyjaciel przymykał na to oko cały czas. Do teraz tak robi. Jednak tym razem czara goryczy się przelała. Castiel przestał radzić sobie z każdą osobną emocją. Myślał, że wszystko co ludzkie opanował, ale mylił się i to bardzo.

— Od kiedy?! Od kiedy jestem waszym przyjacielem?! Od kiedy martwicie się o mnie i to co się wokół mnie dzieje?! Bo z mojego doświadczenia robicie to tylko, kiedy czegoś potrzebujecie!

Wybuch Castiela był tak niespodziewany jak wieść o tym, że Mary Winchester od urodzenia była łowcą z krwi i kości. Sam zamknął się od razu. Nie próbował nawet pisnąć ani słowa. Wiedział, że przyjaciel ma rację i nie wybaczy sobie tego do końca życia, że tak go traktują. Dean zdawał się nie oddychać jakby bał się, że gniew Castiela zwiększy się. To on tu był tym, który latał do Castiela ze wszystkim nie ważne jak źle potraktował go chwilę wcześniej. Jak to mówią? Jak trwoga to do Boga. Tym razem było: jak trwoga to do Castiela. A Natalie? Czekała w milczeniu na dalszy rozwój wydarzeń, mając w razie czego zareagować, gdyby sytuacja wymknęła się z pod kontroli.

Dean zwiesił głowę. Interesującym nagle dla niego zaczęło być piwo, które z Samem mieli ze sobą jak tylko przyszli. Zdenerwowany zaczął stukać opuszkami palców o ciemne szkło.

— To wcale nie jest tak — zaczął tym razem Dean, nerwowo, bo nerwowo, ale chciał raz na zawsze zażegnać spór z przyjacielem.

— Właśnie, że jest — zaprzeczył Cas. — Przez cały czas.

Czując napięcie panujące pomiędzy dwójką kłócących się Natalie położyła dłoń na kolano Castiela. Zaczęła robić małe kółeczka, aby uspokoić ukochanego anioła. Pomogło, ale tylko trochę. W zamian za stonowanie gniewu Castiel nerwowo poruszał nogą na której spoczywała dłoń Natalie.

— Chłopcy, może jednak darujemy sobie całe to spotkanie?

— Dobry pomysł — wturował Natalie Sam. — I tak wiemy co jest na rzeczy, a wasza dwójka musi chyba sobie coś wyjaśnić. I Cas — dodał już będąc jedną nogą na schodkach prowadzących na korytarz. — Naprawdę przepraszam, że tak się czujesz. Obiecuję postarać się być lepszym przyjacielem.

Castiel jedynie kiwnął głową. Akurat Samowi mógł uwierzyć w szczerość przeprosin. Odwrócił się spojrzeniem w stronę Natalie, która uśmiechnęła się delikatnie. Pocałowała go krótko w usta i wyszła zaraz za Samem.

— Myślisz, że się dogadają? — zagadnęła Sama, kiedy w końcu go dogoniła.

— Tak. Zawsze tak robią. Są jak stare małżeństwo.

Natalie zaśmiała się od razu, a nic nie rozumiejący Sam spojrzał się na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem. Dopiero po chwili zrozumiał co chodziło po głowie Natalie.

— To dwaj idioci — przyznał, śmiejąc się dalej. — Ale Cas ma teraz ciebie. A raczej miał...

— Sam...

— Nie rozumiem dlaczego ciągle to robicie. Poświęcacie się w kółko i kółko nie widząc, że to błędne koło. Co tym razem? Jaki jest układ? Co Śmierć chce w zamian? — Sam zaczął wypytywać tak jakby nie znał odpowiedzi. Oczywiście, że znał, ale chciał to usłyszeć od przyjaciółki.

Natalie jak była skłonna do rozmowy, tak nagle przestała być. Z drugiej strony nie miała teraz nikogo z kim mogłaby szczerze porozmawiać, a Sam wydawał się być chętny do wysłuchania i wsparcia w razie potrzeby. Westchnęła głośno w nadziei, że nerwy trochę odpuszczą, ale nic takiego miejsca nie miało. Wypuściła więc nabrane powietrze szybko niczym przebita opona, po czym zaczęła mówić tak szybko, aby w razie czego Sam nie mógł jej zrozumieć, by mógł zacząć dopytywać się co powiedziała, a ona by miała czas na wymyślenie czegoś. Niestety miała to nieszczęście, że Sam posiadał dobry słuch.

— I zamierzasz się zgodzić?

— Raczej tak. Nie mam wielkiego wyboru i nie, nie mów mi, że zawsze jest. Nie chcę tego słuchać.

Natalie odwróciła wzrok, oparła się o ścianę, a po jej bladych policzkach zaczęły spływać gorące łzy rozpaczy.

— Kocham go Sam. Kocham go tak bardzo, że jestem w stanie rozdzielić nas znowu jeśli to go uratuje. Uratuje was — dodała, patrząc tym razem na Sama, który nie śmiał nawet się odezwać.

Sam kochał tylko raz wiele lat temu. Po Jessice już nigdy więcej nie pokochał nikogo tak mocno, aby stawiać kogoś ponad siebie. Dlatego też nie wiedział co powiedzieć i jak pocieszyć przyjaciółkę. Mógł jedynie przytulić Natalie, pozwalając, aby wypłakała się w jego ramię.

— Pożegnania są suką — oznajmiła Natalie, odsuwając się od Sama. Uśmiechnęła się w podzięce za okazane wsparcie. — Miałam dwa dni na zastanowienie się. Dzisiaj jest termin. Dzisiaj przyjdzie Śmierć.

— Cas wie?

— Nie wie. Chcę wytargować jeden dzień dłużej, aby spędzić z nim czas. Pożegnać się jak należy. Nie wiem czy to się uda.

Natalie w ostatniej sekundzie ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć, że chce poprosić Śmierć też o to, aby sprawił, że zapomni o nich. O Casie, o Samie, o Deanie. Nawet o Jody i Bobbym. Pamiętanie o nich by było niebezpieczne, nie wytrzymałaby i złamała pakt, a tak łudziła się, że być może nie wydarzy się nic co by złamało pakt. Przynajmniej z jej strony. Chłopcy niech robią sobie co chcą. Nie będzie miała wtedy złamania paktu na sumieniu.

— Co jest? — Sam zmarszczył brwi.

— Nic — odparła Natalie, ocierając łzy. Uśmiechnęła się słabo, ledwo widocznie. — Myślisz, że małżeństwo się pogodziło? Miło by było napić się z wami ostatni raz.

Sam zaśmiał się. Przetarł twarz dłonią by rozładować własne nerwy. Był zmęczony. Oczywiście, że był. Jak każdy z nich. W końcu każdy by kiedyś wysiadł ciągle walcząc o świat, który nawet nie powie dziękuję, ani pocałuj mnie w dupę. Razem z Deanem nigdy nie prosili o nic w zamian oprócz spokoju, założenia rodzin i miłości bezwarunkowej zamiast jedno nocnych przygód. Prosili o proste rzeczy, a zamiast tego dostawali kopa w dupę i dużego fucka.

Tak więc w milczeniu wrócili do pokoju, gdzie Dean i Castiel zdążyli się pogodzić, a nawet wypić kilka piw.

— Dobrze, że jesteście! — krzyknął uradowany Dean.

Zarówno Sam jak i Natalie spojrzeli na Deana jak na szaleńca z psychiatryka.

— Idziemy do baru. Cas odpuścił, więc możemy napić się jak ludzie.

— Niech ci będzie, że odpuściłem — burknął Cas pod nosem, co spotkało się z natychmiastową reakcją Sama i Natalie.

Dean i Castiel nie skomentowali ich zachowania. Zamiast tego po prostu zabrali swoje rzeczy i pokierowali się schodami do wyjścia.

— Czy mi się tylko wydaje, albo oni wiedzą, że ich obgadywaliśmy? — Natalie zerknęła na młodszego Winchestera, a ten oddał uśmiech.

— Cas jest aniołem. Na pewno słyszał o czym mówiliśmy — odparł Sam, klepiąc Natalie po ramieniu. — Chodźmy, bo Dean nie da nam żyć.

Takim o to sposobem całą czwórką wybrali się do baru, który mieścił się w centrum Lebanon, a w którym Dean był znanym bywalcem. Skąd to było wiadomo? A stąd, że barman na wejściu zapowiedział, że Winchester ma nie zbliżać się do karaoke. Oczywiście Sam nie omieszkał zażartować ze starszego brata, a Natalie postanowiła mu w tym pomóc. Jedynie Castiel nie odezwał się ani razu. Czasami coś odpowiadając od niechcenia. Mimo, że wszyscy starali się utrzymać dobry nastrój, wcale tak nie było. W środku czuli otaczający ich ogrom złości i smutku. Udawali chociaż wiedzieli, że to chwilowe.

Stolik pierwsza zajęła Natalie, potem chłopcy. Nie minęła sekunda, a już kelnerka zjawiła się z nikąd.

— To co zawsze? — spytała, spoglądając na Deana.

Dean uśmiechnął się szeroko. To było jak komplement. Sam spojrzał na brata z politowaniem podczas, gdy Castiel pierwszy raz od wyjścia z bunkra zaśmiał się.

— No co? Moja wina, że jestem dobry w tym czym jestem? Nie — wzruszył ramionami, po czym wrócił spojrzeniem do kelnerki. — Tak, kochanie, zaczniemy od piwa. A kiedy skończymy możesz podać po kolejce shotów dla każdego.

Ciemnowłosa dziewczyna o dosyć wyrazistych kształtach uśmiechnęła się. Odchodząc posłała Deanowi powietrznego buziaka.

— Boże, ale z ciebie dziwka — skomentowała Natalie ze śmiechem.

W życiu nie widziała faceta, którego zna pół kraju od strony seksualnej. Dean był jedynym w swoim rodzaju. Prawie jak Lucyfer z tego serialu w TV.

— A dałaś mi dupy i wcale nie narzekałaś.

— Możecie skończyć? — odezwał się poirytowany Castiel.

Naprawdę miał dosyć tego co właśnie się działo. Sztuczna atmosfera była do dupy, wypominanie Deana seksu z Natalie jeszcze gorsze, a oddech Śmierci na karku w tym nie pomagał. Castiel był tylko ciekaw jakie warunki Śmierć postawił jego ukochanej.

Natalie tak samo jak Castiel czuła, że Śmierć się zbliża wielkimi krokami. Z każdą chwilą panikowała coraz bardziej, ale widząc żywego Castiela i wiedząc, że dzięki temu na pewno pozostanie żywy, minimalnie się uspokajała. Stres ją zżerał, kiedy myślała o tym, że Śmierć może odmówić jej ostatniego dnia z ukochanym aniołem. Jakby nie patrzeć, teraz miała ostatni dzień, bo przypieczętowanie paktu było przesądzone. Jednak ten stres był najmniej problematyczną rzeczą jaka dręczyła Natalie. Czy Śmierć się zgodzi na jej propozycję? Czy jednak będzie musiała znosić katusze? W końcu coś za coś, a że Śmierć był Śmiercią, mógł chcieć cierpienia jej i całej reszty.

Już czas, usłyszała w myślach lodowaty głos. Ciałem Natalie przeszły ciarki. To już. To się działo. Nie było już odwrotu.

Odruchowo spojrzała na szybę baru, gdzie ujrzała blade odbicie Śmierci. Zacisnęła ręce w pięści i wykorzystując fakt, że chłopcy się zagadali, wstała i wyszła jakby szła co najmniej do toalety przypudrować nosek. Zorientowali się, kiedy drzwi baru zatrzasnęły się, a ich samych przeszył chłód, który nie miał mieć prawa bytu w ciepłym wnętrzu lokalu.

— To już — odezwał się Dean głosem, który normalnie by mógł wskazywać, że niedawno wstał i nie wypił kawy. Wściekły, ale pół senny.

— Cas? — zmartwiony Sam spojrzał na przyjaciela.

Castiel się nie poruszył. Wpatrywał się w drzwi jak zahipnotyzowany. Nie był w stanie się ruszyć chociaż mógł zapobiec wszystkiemu. Po prostu pozwolił, aby niemoc go ogarnęła, aby siedział jak przysłowiowy słup soli. Nie docierały do niego krzyki przyjaciół, były jak z oddali, trochę zmutowane. Wewnątrz krzyczał sam na siebie, że się nie rusza, ale zawiedzione i złamane serce nie chciało słuchać rozsądku. Nawet jeśli był to chwilowy rozsądek. Tak jak Natalie, która właśnie przypieczętowała swój pakt.

— Nie będziesz pamiętać Castiela, ani Deana, Sama i całej reszty — zgodził się Śmierć. — Ale...

— Wiedziałam. Zawsze jest haczyk — mruknęła pod nosem.

Anioł Śmierci uśmiechnął się. Tak naprawdę większą rozrywką dla niego by było patrzenie na wszystko, kiedy Natalie byłaby świadoma kim są dla niej ludzie do których nie może podejść i odezwać się, ale znalazł lukę, która mogła przynieść  o wiele więcej zabawy, niż pierwotny plan.

— Przywrócę też Sarę i Ethana. Pewnie zapytasz się dlaczego, a dlatego, że oboje wiemy, że przeznaczenia nie ma co oszukiwać. Winchesterzy i ten twój anioł na pewno coś wymyślą, abyś wróciła, a przecież bez cierpienia by nie było zabawy...

— Bo jeśli jakimś cudem powrócą mi wspomnienia to Sara i Ethan będą kartą przetargową — dokończyła Natalie.

— Właśnie tak.

— Sukinsyn — mówiąc to oddała Śmierci jego sygnet. Miała już w dupie to, że nie pozwolił jej na jeszcze jeden dzień. Wciąż miała kilka godzin nim wzejdzie słońce, a ona pozbędzie się wszystkiego co przez ostatni czas tak bardzo ukochała.

Pierwszym co poczuła po uwolnieniu się od ciężaru bycia Śmiercią to niewysłowiona ulga, lekkość ducha, spokój, błogość. Natalie aż przemknęła oczy od cudownego uczucia wolności. Poczuła jak łzy szczęścia spływają po jej policzkach, a żeby zaraz zamienić się w zaschnięte dróżki prowadzące do nikąd. Co z tego, że była wolna? Że mogła zacząć być sobą? Gdzieś kiedyś usłyszała, że wielka miłość nie umiera od tak, że ta prawdziwa na zawsze pozostanie w sercach, bo więź łącząca dwie osoby jest niewyobrażalnie wielka. A ona i Castiel mieli specjalną więź. Gdzieś w głęboko w środku na pewno będzie czuła, że czegoś jej brakuje. I z tą myślą skierowała się z powrotem pod drzwi baru. Zatrzymała się w chwili w której Castiel stanął przed nią, a po jego obu stronach Sam i Dean.

— Udało się? — wtrącił się Sam zanim Castiel zdążył cokolwiek powiedzieć.

Natalie pokręciła głową na nowo zalewając się łzami. Nie był to szloch, a cicha rozpacz, która w końcu znalazła ujście. W tym momencie Castiel pękł, został roztrzaskany na milion kawałków. Miał zamiar opieprzyć Natalie, ale widząc ją płaczącą... Nie potrafił zrobić nic innego jak tylko mocno ją przyciągnąć do siebie i pocałować, dając od siebie tyle ile potrafił. Wszystko czym darzył Natalie przekazał w pocałunku.

— Będę o tobie pamiętał. Zawsze.

— Ja ciebie też nigdy nie zapomnę.

Wydawało się, że mieli jeszcze kilka godzin zanim wszystko co mieli stanie się przeszłością, ale im bardziej Natalie odsuwała się od nich, tym więcej wspomnień zanikało. Uśmiechnęła się słabo w chwili, w której zrozumiała, że nie pamięta kim dla niej był niebieskooki anioł. W tamtym momencie czuła jedynie przywiązanie do nieznajomego. Wiedziała, że kiedyś był dla niej ważny. Nic poza tym. A Dean i Sam? Byli dla niej przystojnymi mężczyznami, których mogłaby mieć. Pomachała im na pożegnanie chociaż nie wiedziała dlaczego to robi. Jakby jej ciało wiedziało, pamiętało, że musi to zrobić.

— Cas... — zaczął Dean, ale Castiel przerwał mu od razu. Nie słownie, ale zrobił coś czego Dean dawno u niego nie widział.

Castiel tej nocy stał się na nowo dawnym sobą, którego Sam i Dean poznali kilka lat temu. Żołnierzem, aniołem, którego nie obchodził los ludzki. Może to drugie nie było do końca prawdą, bo zależało mu na przyjaciołach, ale czuł wewnętrzną zmianę w sobie. Strach przed staniem się dawnym sobą przytłumiło złamane serce.

— Dean, daj spokój — powiedział Sam najspokojniej jak mógł. — Zostawmy go samego. Musi zostać sam. Przeżyć... Żałobę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro