Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 17 ~

Death's Knocking On My Door

Droga powrotna do bunkra nie była łatwa do przetrwania. Przez całą podróż w Impali panowała napięta atmosfera od kiedy Natalie poinformowała wszystkich o tym czego dowiedziała się od Melindy. Nie było takiej mocy na świecie, aby niezręczność, która panowała nagle zniknęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Cała czwórka przeklinała to jak wielkiego pecha mają i jak życie bardzo lubi kopać ich w dupę. Oczywiście żadne z nich nie powiedziało tego głośno, ale już w głowach układali sobie pierwsze plany działania. Mogli jedynie snuć teorie, które były mniej lub bardziej szalone.

Deanowi przeszło przez myśl, aby kolejny raz nawiązać pakt z demonem, ale szybko wyrzucił to z głowy, biorąc to jako ostateczną deskę ratunku. Sam jak zwykle myślał nad najbardziej racjonalnym sposobem działania, ale wszystko co wymyślił i tak sprowadzało się do poświęcenia któregoś z nich, a na to nie mógł pozwolić. Nie po tym co wszyscy przeszli i jak dużo wycierpieli przez pochopne decyzje bliskich. Natomiast Natalie niewiele myślała nad tym. Nie chciała tego, bo jedyne co widziała to czarne scenariusze w których ona, albo Castiel kończą ze złamanym sercem. Ponownie. A to było najgorsze. Nie miała najmniejszego zamiaru przeżywać tego samego co niedawno z naciskiem na to, że mogło by być o wiele gorzej. W końcu zadarła z Pustką. Z antycznym bytem, którego boją się wszyscy, każda istota na Ziemi, więc dla Natalie od razu było jasne, że jakakolwiek próba ratunku będzie wiązać się z poważną zapłatą. Castiel jednak o to nie dbał. Widział tylko jedno jedyne rozwiązanie w którym dobrowolnie oddał się Pustce i poszedł do nicości. W końcu byt uwielbiał go torturować, bawić się nim. Natalie uratowała go, zabrała z obślizgłych rąk Pustki, więc dla anioła było jasne, że może zawrzeć pakt z Pustką. Weźmie go na wieczne tortury, będzie jej zwierzątkiem, ale jego bliscy będą bezpieczni. To miało prawo zadziałać. Był pewny, że poświęci się kolejny raz, ale nie wziął pod uwagę tego, że Natalie pierwszy raz w życiu zajrzy do jego umysłu i odkryje co ma zamiar zrobić.

— Po moim trupie. Nie zrobisz tego — odezwała się oburzona, nie, wściekła jak diabli, że Cas w ogóle o tym pomyślał.

Od kiedy wróciła do siebie Natalie nie była fanem zaglądania ludziom w umysły. No chyba, że musiała przekazać wiadomość, a innej sposobności nie było jak w nawiedzonym domu De Martel. Jednak coś pokusiło ją, aby zajrzała w umysł Castiela. W duchu dziękowała sobie za wrodzoną ciekawość i nabytą uległość. Dzięki temu miała jeszcze szansę na wybicie ukochanemu z głowy tak głupiego pomysłu.

— O co chodzi? — zapytał Dean, marszcząc brwi i patrząc się w lusterku na siedzącą z tyłu dwójkę.

— Wariat chce się poświęcić. Zawrzeć pakt z Pustką. Chce tam wrócić w zamian za nasze bezpieczeństwo — mówiąc to Natalie spojrzała się na Castiela wzrokiem godnym zabójcy. Zimnym, bez uczuć, ale mimo to trochę zawiedzionym. Nie mrugnęła ani razu.

— Po moim trupie! — wturował Dean, przyspieszając. Przygryzł dolną wargę co w innych okolicznościach Natalie mogłaby uznać za seksowne. — Są jeszcze demony i pakty...

— Teraz przesadziłeś — odezwał się Sam, nie mogąc znieść myśli, że jego brat znowu chciał na własne życzenie iść do Piekła. W ogóle nie mógł znieść faktu, że jego przyjaciele chcą się kolejny raz poświęcić. Zawsze walczyli, szukali lepszego sposobu, a teraz mieli się poddać? Cóż, nie na jego warcie. Nie pozwoli na to. — Czy wy siebie słyszycie? Bo ja nie mogę tego już słuchać. Dosyć poświęcania się. Nikt nie zawrze żadnego paktu i ja tego dopilnuję! Zawsze szukaliśmy innego wyjścia i je dostawaliśmy! Co z wami się stało?!

Dean, Natalie i Castiel nie odezwali się. Nie dlatego, bo byli trochę zdziwieni wybuchem Sama, ale dlatego, że młodszy Winchester miał rację. Nie mogli tego jakkolwiek podważyć. Szczególnie Dean, który zawsze jako pierwszy wygłaszał monolog o tym, że zawsze jest jakieś wyjście. Tym o to sposobem nastała niezręczna cisza podczas której cała czwórka rozważała różne sposoby na zwalczenie problemu tak, aby nie stracić ani jednej bliskiej osoby. Niestety nic nie przychodziło im do głowy jak tylko poświęcenie się lub poświęcenie czegoś w zamian za coś.

O ile przebycie drogi tempem Deana było bardzo szybkie, tak z wiszącą w powietrzu niezręcznością wydawało się, że mijają wieki nim przekroczyli próg bunkra. Jak na wielką obrazę przystało Dean, Sam i Natalie rozeszli się do swoich pokoi. Jedynie Castiel został sam sobie w pokoju wojennym. Jak to ludzie mówią, posiadał dar anielskiej cierpliwości, ale czasami, a ostatnio coraz częściej, miał dosyć. Castiel miał najzwyczajniej w świecie dosyć Winchesterów i wszystkich, którzy tak jak oni kochali wręcz poświęcać się. Tak, był hipokrytą i nie zaprzeczał. Jednak miał wrażenie, że tylko on w tej popapranej rodzinie stara się naprawić i poświęcać jak najmniej.

Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowił, że pójdzie do Natalie. Nie chciał się z nią kłócić. Natalie była, jest i zawsze będzie najważniejszą osobą w jego życiu. Nic tego nie zmieni. Nawet rozstanie, którego nie brał pod uwagę. Nie miał powodów. No chyba, że będzie liczył kolejne poświęcenie. Szybko jednak i ten obraz wyrzucił z głowy, pukając do drzwi sypialni, którą zaczął dzielić z ukochaną.

Castielowi odpowiedziała cisza i szczerze mówiąc się nie dziwił. Mimo to zapukał drugi raz i trzeci, a gdy Natalie nadal nie dała mu znaku, że może wejść, postanowił zaryzykować. Wchodząc do środka Castiel nie spodziewał się widoku jakiego zastał. Natalie leżała na łóżku nieruchomo, wszystko wokół było porozrzucane i zepsute, a ona sama zdawała się być w letargu. Zero odzewu, unoszenia się klatki piersiowej, zero emocji. Po prostu puste opakowanie po kimś kto jeszcze niedawno tam był.

— Natalie? Możemy porozmawiać? — usiadł ostrożnie na brzegu łóżka tuż przy nogach Natalie.

Nic. Znowu cisza.

— Wiem, że to wszystko jest popieprzone — kontynuował Castiel, nie przejmując się tym, że Natalie ma go dosłownie w dupie. Oczywiście mógł zajrzeć w jej myśli jak ona w Impali, ale nie chciał tego. Naruszenie prywatności Natalie było ostatnią rzeczą jaką chciał w tej chorej sytuacji. — Ale o tym trzeba rozmawiać. Będąc tyle czasu na Ziemi nauczyłem się, że rozmowa jest kluczem do sukcesu. Nie zawsze działa. Oczywiście nie zawsze działa, ale warto próbować, wiesz? Więc...

— Zamknij się — odezwała się Natalie niemal krzycząc. Podniosła się do siadu. — Nie chcę tego słuchać. Nie mam na to ochoty.

Nie patrząc się na nieco zdziwioną minę Castiela, wstała i nie oglądając się za siebie wyszła z pokoju. Natalie wiedziała co musi zrobić, a patrzenie na Castiela by jej nie pomogło. Patrzenie na Deana i Sama również dlatego przeniosła się do piwnicy bez najmniejszego szelestu. Wyjęła z kieszeni klucz do biblioteki Śmierci. Do miejsca, które teoretycznie było jej miejscem, a tak naprawdę miała je gdzieś. Z drugiej strony była świadoma tego, że oryginalna Śmierć na pewno tam jest. Śmierć był cwany, ona też, dlatego od razu wiedziała co musi zrobić i że znajdzie Śmierć właśnie tam. W miejscu, w którym wszystko się zaczęło i wszystko miało się skończyć.

Natalie przemierzała alejki biblioteki, idąc instynktownie. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Przyglądała się każdej półce, każdemu nazwisku wyrytemu na księgach, na moment zatrzymała się na imionach Sama i Deana, był nawet też Castiel, ale co ją w tym wszystkim zdziwiło? Księga z dużym, złotym napisem BÓG. Oczywiście, że miała możliwość zajrzeć i przeczytać koniec Sama, Deana, Castiela, ale nie chciała tego. Nie chciała wiedzieć jak skończą bliskie jej osoby, ale Bóg? Cóż, to ją zainteresowało. Najwidoczniej nawet sam Bóg, Wszechmogący, Najwyższy, Stworzyciel całego Stworzenia może umrzeć... Natalie już miała sięgać po księgę, wyciągnęła po nią rękę, ale wtedy usłyszała bardzo dobrze znajomy głos. Zimny, bez emocji, chłodny.

— Każdy ma swój koniec — odezwał się Śmierć. Kiedy Natalie raczyła spojrzeć na niego, kontynuował. — Nawet sam Bóg. Nawet my.

— Możemy? — Natalie omal nie zakrztusiła się własną śliną, a oczy prawie wyszły jej na wierzch.

— Jak każdy i wszystko co zostało stworzone przez tego tam na górze. Osobiście wolę myśleć, że jesteśmy ponad Nim. Nie stworzył nas, ale jesteśmy kontrą dla natury, którą stworzył. Sami siebie stworzyliśmy, ale dla nas też musi być jakaś kontra, lupa, prawda?

Natalie pokiwała głową w zrozumieniu. Powolnie obróciła się twarzą do Śmierci i ujrzała go. Trupio bladego Jeźdźca Apokalipsy, niezwykle poważnego, roztaczającego dziwne poczucie wymaganego szacunku oraz chłodu, który zawsze mu towarzyszył. Z początku nie przejęła się całą tą otoczką, ale coś w niej się poruszyło. Kazało drgnąć jakby nie władała nad własnym ciałem. Natalie była święcie przekonana, że Śmierć już nigdy więcej nie wywoła w niej mieszanych uczuć. Jak bardzo myliła się skoro Śmierć jedynie patrzył na nią uważnie bez mrugnięcia okiem. Fakt, zaglądał w jej duszę, ale nawet pięć lat temu nie zmroziło to krwi w żyłach Natalie. Czy dziwiło ją to? Bardzo. Czy Śmierć dziwiło to? Nie.

— Zmieniłaś się — stwierdził Śmierć. Uczucia. To była rzecz, która zmieniła Natalie. — Tak bardzo kochasz tego anioła aż nie zauważyłaś jak zmieniasz się.

— Co to ma do rzeczy? — odparła nie rozumiejąc nic z tego co powiedział Anioł Śmierci.

— Nie powinnaś się mnie bać. Masz pierścień. Jak na razie jesteś silniejsza. A jednak stoisz tu i wzdrygasz się.

Natalie wzruszyła ramionami, marudząc jedynie pod nosem coś niezrozumiałego. Kiedy ponownie spojrzała Śmierci w oczy, ten uprzedził ją w tym co chciała powiedzieć.

— Wiem czego chcesz. Muszę przyznać, że nawet mnie to nie dziwi, ale twoja prośba będzie drogo kosztować.

— Nie ważne.

— Jak uważasz.

Śmierć odszedł w swoim kierunku, pozostawiając Natalie samą sobie. Dał jej czas na zmianę zdania, ale nie rozumiała po co? Przecież cieszył go fakt, że porzuciła Castiela dla jego dobra. To teraz powinien cieszyć go fakt, że zrobi o wiele więcej, aby był bezpieczny. Nic z tego nie rozumiała, a właściwie nie chciała dopuścić do siebie okropnej myśli jaką była kolejna rozłąka z ukochanym aniołem. Winchesterów by przeżyła, ale Castiela? To by zabijało ją od środka każdego dnia po trochu.

Usiadła naprzeciwko Śmierci po drugiej stronie potężnego biurka. Założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersi. Natalie miała ogromną ochotę wykrzyczeć Śmierci, że nie da się omotać, ale sama nie była tego taka pewna. W końcu chodziło o bezpieczeństwo jedynej osoby, która zdążyła w krótkim czasie zburzyć kamienny mur jaki postawiła wokół serca. Inną sprawą byli bracia, którzy stali się dla niej rodziną. Pokręconą, ale rodziną.

— Więc? — spytała, przekrzywiając głowę na bok. Uniosła nieznacznie prawą brew do góry.

— Będziesz człowiekiem, Pustka ciebie ani twoich bliskich nie dosięgnie, ale w zamian za to będziesz musiała opuścić Castiela. Nie będziesz mogła zbliżać się do niego, doglądać go. Winchesterowie mnie nie obchodzą, ale wiedz, że złamanie paktu będzie grozić potężnymi konsekwencjami. A jako człowiek nie będziesz mogła nic zrobić. Sam i Dean również.

— To ma być żart? — spytała Natalie, nachylając się tak, aby być bliżej Śmierci. — Nie śmieszne.

Natalie wróciła na swoje miejsce. W pierwszej chwili chciała wyśmiać Śmierć za brak wiary w Sama i Deana. Z drugiej strony nie wiedziała co czeka ją za rogiem to dlaczego by nie miała uwierzyć w nagły koniec ich głupiego szczęścia?

Najpierw strzelaj, a potem pytaj. I tak wedle tej zasady odgoniła ponure myśli, uznając, że ewentualnymi konsekwencjami złamania paktu zajęliby się później.

O ile w ogóle dojdzie do nawiązania paktu, pomyślała na co Śmierć wyprostował się.

— Dwa dni — powiedział. — Tyle ci dam do namysłu. Wtedy przyjdę i dobijemy targu, albo nie.

Nim Natalie zdążyła cokolwiek powiedzieć znalazła się w bunkrze, a dokładniej w swoim pokoju, gdzie Castiel nadal siedział jak go zostawiła.

— Gdzie byłaś? — zapytał łagodnie, nie chowając żadnej urazy za wcześniejsze słowa w jego kierunku.

Natalie przeklęła w duchu, bo ton jakiego Castiel użył głosił jednoznacznie, że martwił się. Całym sercem nienawidziła tego uczucia jakie niemal zawsze ogarniało ją, kiedy Cas używał niespokojnego, smutnego tonu. To łamało Natalie niesamowicie, bo nie potrafiła wtedy powiedzieć mu czegoś przykrego. Nawet jak musiała, a przynajmniej to sobie wmawiała co robiła nieraz.

— Chciałam się upić do nieprzytomności, ale mój kompan do picia padł jak dętka — skłamała na co Castiel z uśmiechem spojrzał na nią.

Cholera, pomyślała kolejny raz Natalie widząc te błękitne oczy łani. Tak duże, tak piękne i niespotykane. Tak pełne miłości, aż patrzenie w nie bolało.

— Kłamiesz.

— I co z tego?! — wrzasnęła Natalie wybuchając nagłym gniewem bezsilności. — Kogo to obchodzi gdzie byłam i co robiłam?!

Castiel wstał tak szybko, że Natalie nie potrafiła zareagować, kiedy przycisnął ją do ściany.

— Mnie! Obchodzi to mnie, bo kocham cię! — warknął, nasilając ucisk jaki nałożył na ukochaną, aby utrzymać ją w miejscu.

Kocham cię - słowa, które bardzo rzadko sobie mówili, bo nie potrafili wypowiedzieć ich na głos w normalnych, randomowych sytuacjach, a które niosą ze sobą ogromną moc. Natalie w jednej sekundzie przestała stawiać opór. Nie miała siły dalej kłócić się i kłamać. Miała serdecznie dosyć całego bajzlu, który ona sama stworzyła. Cierpiała niemiłosiernie. Po co Castiel uratował ją z wypadku? Gdyby tamtej nocy zginęła nie byłoby żadnych kłopotów i wszyscy byliby szczęśliwi.

— Przestań! Przestań proszę! — wrzasnęła na całe gardło, a po policzkach Natalie spłynęły łzy rozpaczy. — Możesz chociaż raz przestać być taki?!

Natalie wyrwała się z uścisku Castiela, przeszła obok, delikatnie szturchając anioła ramieniem. Obróciła się do Castiela twarzą, kolejny raz wybuchając.

— Przestań być pieprzonym dobrem Cas! To nie pomaga!

Natalie nie panowała nad sobą, wzięła pierwszą lepszą rzecz z komody obok i rzuciła nią w Castiela. Mała ramka ze zdjęciem odbiła się od torsu anioła i rozbiła w drobny mak. Jednak Castiel wydawał się tym nie przejmować. Fakt, zabolało go po części to co zrobiła Natalie i jak się zachowała, ale rozumiał to bardziej, niż by chciał. Dean miał problemy z agresją i wsciekaniem się. Natalie jak na tacy miała te same problemy. Inna para butów, że przyznała się właśnie do tego, że kocha go tak mocno, aż ją to boli. Castiel ucieszył się i to bardzo, ale nie miał głowy do tego, aby rozprawiać się nad tym.

Castiel zwiesił głowę jakby czuł się winny całej sytuacji, ale nic bardziej mylnego. Po chwili spojrzał na Natalie pełnym miłości spojrzeniem, pokręcił głową jakby miał przed sobą dziecko, a nie dorosłą kobietę.

— Ktoś musi być — powiedział, postępując krok do przodu. Ujął policzek Natalie i delikatnie pogłaskał nim złączył usta z tymi Natalie w pełnym czułości oraz namiętności pocałunku. — Kocham cię i zawsze będę. Zrobię co będzie trzeba, żebyśmy byli razem na wieczność. Będę walczył o naszą miłość. Ktoś musi.

Ktoś musi walczyć skoro ty nie możesz, skoro jesteś za słaba, ale to nic, bo kocham cię całym sobą - tak Natalie zrozumiała sens słów ukochanego Castiela i tak też Castiel myślał, ale nie chciał ranić Natalie bardziej, niż sama sobie to zrobiła.

— Jesteś najlepszym co mogło spotkać ten świat. Co mogło spotkać mnie. Nigdy tego nie zapomnę.

Natalie to przeczuwała, Castiel mógł się jedynie domyślać, że jest to swego rodzaju pożegnanie i zapewnienie, że w każdym wcieleniu oraz czasie będzie kochać go tak samo, bo łączy ich specjalna, silna więź. Jednak Castiel z jakiegoś powodu nawet o tym nie pomyślał. Skupił się za to na oddawaniu delikatnych, nie zachłannych pocałunków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro