Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 15 ~

Grandview Horror Story

Każdy stan, wieś, miasto, miasteczko oraz miejsce, które na pierwszy rzut oka być może nie posiada nazwy, posiada dwie wspólne cechy. Przeróżne opowieści o lokalnych nawiedzonych domach lub opuszczonych fabrykach, a czasem też o kawałku przeklętej ziemi przez rdzennych mieszkańców Ameryki, a co z tym idzie? Głupota ludzi, którzy nie znają się na świecie i nie wiedzą co tak naprawdę pełza po bezpiecznym od potworów świecie, bo te żyją tylko w filmach, serialach, bajkach, legendach oraz mitach. Chęć zajrzenia w tak zwane zakazane miejsca najczęściej jest wykazywana przez dzieci, ludzi młodych, nastolatków. Jednak nie zawsze straszne historie okazują się prawdą, co tylko podjudza dalszą ciekawość ludzi. Jedni mają głupie szczęście, że tajemniczy byt się nimi nie zainteresował w danym miejscu, ale drudzy już takowego szczęścia nie posiadają, robiąc przykładowo jedną rzecz, która rozbudzi potwora czy też starodawną, potężną magię przeklętego miejsca.

Właśnie do tej drugiej grupy zaliczała się pięcioosobowa grupa przyjaciół, którzy postanowili, że zboczą ze stałej trasy liceum - dom, aby obejrzeć opuszczone domostwo na samym końcu Grandview. Mieli tylko obejrzeć podniszczony dom, który wyglądał jak wyciągnięty żywcem z horroru, ale w między czasie jeden z chłopaków zaproponował, aby zostali tam na noc i pokazali mieszkańcom Grandview, że coś jest w tym miejscu. Michael, bo tak miał na imię ten chłopak, zaproponował, że do uwiecznienia dowodów na nawiedzony dom wykorzystają komórki, argumentując pomysł tym, że kamery i aparaty wszystko wyłapią. Tylko, że Michael nie wiedział, że zabierając przyjaciół na noc do domu De Martel podpisał na nich wyrok. Śmierć czekała tuż za rogiem, kiedy przekroczyli próg De Martel.

— Słyszeliście to? — szepnęła przerażona blondynka, przysuwając się maksymalnie do bruneta po swojej prawej.

— Właśnie o to nam chodziło. Wyciągajcie komórki — zarządził Michael, słysząc kolejne skrzypnięcie podłogi tuż nad nimi.

Tylko rudowłosa dziewczyna idąca najbliżej Michaela i zaraz po jej lewej wysoki, przeraźliwie chudy chłopak w okularach posłuchali Michaela. Pozostała dwójka została bardziej w tyle.

— Spokojnie, Katy. To pewnie przez wiatr. Ten dom jest stary i to jest normalne — odezwał się brunet, przytulając mocno do siebie roztrzęsioną Katy.

— Dzięki, Dylan.

Katy odsunęła się nieco od Dylana, potrzebowała przestrzeni, żeby się nie udusić. Zawsze tak miała, kiedy się denerwowała i stresowała. Czuła jakby powietrze uciekało jej, a każdy wdech i wydech bolał ją, i rozrywał płuca na małe cząsteczki.

— Hej, spokojnie, wdech i wydech, kochanie! — Dylan zatrzymał się, stając przed dziewczyną i to był błąd.

Podczas, gdy Michael i pozostała dwójka byli poza zasięgiem wzroku, za Dylanem pojawiła się zakrwawiona kobieta. Zielono - fioletowy odcień skóry, rany na całym ciele, krew z nich wypływająca i tępy wyraz twarzy oznaczały tylko jedno. Ta kobieta nie żyła, co potwierdziło się tym, że gdy leciała na nich, rozpłynęła się w powietrzu.

— Co jest?! — wrzasnął Dylan, czując jak nagle przez jego ciało przechodzi fala nieznanego pochodzenia zimna. Spojrzał się na zastygłą z przerażenia Katy. — Katy?

— Wszyscy tu zginiemy — zdołała jedynie wykrztusić z siebie.

Podczas, gdy grupa nastolatków zagłębiała się coraz bardziej w nawiedzony dom, a Natalie i Castiel negocjowali warunki współpracy z Melindą, Sam i Dean szukali sprawy do rozwiązania. Od dłuższego czasu nie byli na porządnym polowaniu tylko we dwóch jak za starych czasów. Brakowało im tego, ale oczywistym było to, że żaden się nie przyzna. Przez miniony rok szukali jedynie sposobu na sprowadzenie Natalie, od czasu do czasu okazyjnie rozwiązując małą lokalną sprawę wilkołaka, wampira lub shapeshiftera. Teraz, kiedy Natalie wróciła i razem z Casem pracowała nad odbudowaniem więzi, nadal pozostawał problem Natalie jako Śmierci i konsekwencji jej czynów. Dean miał tego dosyć. Całego tego cholerstwa z aniołami, bogami i demonami. Pragnął wręcz zwyczajnego polowania na ducha, wendigo lub mieć problem z robactwem z przeklętej ziemi jak za początków polowania z Samem, kiedy to szukali ojca. Oddałby wszystko za zwyczajne polowanie z dreszczykiem, a nie monotonne i bezowocne poszukiwania rozwiązań na problemy, które wszystkich przerastały.

Dlatego też Sam wziął na siebie odpowiedzialność poszukania normalnej sprawy. Przez pierwsze kilka godzin nie znalazł nic co by było warte jego i Deana uwagi. Dopiero nad ranem trafił na blog nieznanego autora, gdzie został opublikowany jeden filmik wideo, a biorąc pod uwagę chaotyczność wpisu i użytych słów, mógł okazać się strzałem w dziesiątkę. Do tego nazwa miejscowości, której użyto w nazwie strony była zachęcająca: Grandview Horror Stories.

Sam zaśmiał się pod nosem. Grandview było jak błogosławieństwo i przekleństwo za jednym razem. W końcu to tam Natalie i Castiel wybrali się w poszukiwaniu Zaklinaczki Dusz.

— Dean, chodź tutaj — odezwał się Sam, spoglądając na brata z delikatną odrazą. — Wykitujesz kiedyś przez to jak się odżywiasz.

— Nikt nie pytał ciebie o zdanie króliku — odpyskował Dean z pełną buzią zmielonego już domowej roboty burgera i frytek. — Co jest? — spytał, gdy stanął za młodszym bratem. — Co jest tak ważne, że nie mogę skończyć w świętym spokoju tej dobroci.

Dean wskazał na w połowie skonsumowanego burgera, a Sam jedyne co zrobił to przybrał zniesmaczoną minę, wskazując na ekran laptopa.

Grandview Horror Stories? To nie jest tam, gdzie Cas i Natalie pojechali szukać całej tej Zaklinaczki Dusz?

— Dokładnie tam — potwierdził Sam, włączając wideo.

Z wideo, które zamieścił autor było widać grupkę nastolatków wyraźnie przed czymś uciekającą. Jedna z dziewczyn była pokryta cała krwią od głowy, aż do stóp. Druga, rudowłosa, miała na wpół wyrwane włosy i wybity bark. Chłopak w okularach i drugi, blondyn, byli cali podrapani. Pewnie mieli kontuzjowaną którąś nogę, bo utykali.

— Jesteśmy! Żyjemy! Niestety nasz przyjaciel Dylan nie żyje! Zabiła go! Zabiła go! — krzyczał blondyn.

To twoja wina ty egoisto! Chciałeś tu zostać! Mieliśmy tylko obejrzeć ten dom!

— Zamknij się Katy! — krzyknął blondyn, a zaraz po nim krzyk rudowłosej, że wszyscy zginą, bo wkurzyli Isabelle.

I na tym wideo się kończyło.

— I co? To wszystko? To nie oznacza, że to sprawa dla nas — odezwał się Dean.

Sam pokręcił głową. Czasami miał wrażenie, że starszy brat zapomina o podstawowych technikach sprawdzania wideo i tym podobnych. Jednak nie mógł Deana za to winić. Dean za dużo na siebie brał przez co miał wszystkie problemy świata na barkach. Sam odchrząknął, wyciszył cały dźwięk, pozostawiając jedynie niewyraźny szum. Przepuścił szum przez specjalny program przez co dało się słyszeć niewyraźny, kobiecy szept.

Jesteście moi. Moi! Zabiję każdego z was!

I co? Nadal uważasz, że to sprawa nie dla nas? — zakpił Sam.

— I co? Nadal uważasz, że to sprawa nie dla nas? — przedrzeźnił brata Dean. — Na co czekasz? Jeszcze tu siedzisz?! Zbieraj dupę i jedziemy! — zamknął Samowi laptopa, drugą ręką spychając brata z krzesła. — Może napatoczymy się na Casa i Natalie. I tą dziwną babkę.

Na samą myśl o Melindzie Deanem wstrząsnęły dreszcze.

Braciom wystarczyła niecała godzina, aby zabrać wszystko co potrzebne i wyruszyć w drogę. Och, jakie to było przyjemne. Odmienność od codzienności. Dean z radości włączył radio na full, a o szybkości jazdy jaką obrał, nie jeden by się zabił od razu. Ale w końcu byli Winchesterami. Ich nic nie zabije. Zawsze wracają.

— O tak! — wrzasnął na całe gardło, kiedy Dziecinka podskoczyła do góry prawdopodobnie przez jakiś konar leżący na drodze.

— Jesteś jak dziecko — skomentował Sam ze śmiechem.

— Wal się, Sammy! Nie zepsujesz mi humoru! Nie dzisiaj! — zaśmiał się Dean jeszcze głośniej, niż za pierwszym razem.

Sam pokręcił głową. Nie mógł winić Deana za to, że czasami zachowywał się jak się zachowywał. Stracił mamę w dziwnym wypadku, jako dziecko tego nie rozumiał, oprócz tego musiał szybko dorosnąć, bo ojciec nałożył na niego zbyt dużą odpowiedzialność jaką było pilnowanie sześciomiesięcznego braciszka. A to niezbyt dobrze odbiło się na psychice czteroletniego wówczas Deana, który od tamtej pory musiał być dla niego wszystkim. Nie tylko starszym bratem, a matką i ojcem, aniołem stróżem. I Sam to doceniał chociaż nie zawsze to dobrze okazywał za co obwiniał się wiele, wiele razy. Dean nie miał prawa o tym wiedzieć. To by złamało Deana, że jego młodszy brat obwinia się za to, że stał się dla niego odpowiedzialnością. Nawet teraz. Że nie potrafi pogodzić się z tym, że nie okazuje zbytniej wdzięczności za to co Dean zrobił i robi dla niego. A przecież Deanowi wystarcza sam fakt, że żyje i jest jako tako szczęśliwy. Wiedział to. Sam to wiedział jak nikt inny.

— Ile nam to zajmie? — spytał Sam, odwracając swoją uwagę od przykrych myśli.

— Niecałe dziewięć godzin — odparł Dean. — Może szybciej.

Dean przyspieszył na co Sam zareagował krzykiem, że ich pozabija z taką szybkością. Dean tylko zaśmiał się, mając gdzieś co mówi Sam.

Tak jak Dean zapowiedział, tak się stało. Po prawie ośmiu godzinach byli już na miejscu, było południe, więc Dean zarządził szybki posiłek, a potem odszukanie Katy Olsen. Dziewczyny, która jako jedyna przeżyła noc w nawiedzonym domu, co oczywiście wyczytał Sam. Od tego zdarzenia minęło półtora dnia, ale nagranie przerażonej dziewczyny zdążyło już obiec sieć.

— Co za świństwo — stwierdził Sam, przeglądając na telefonie komentarze pod wywiadem z Katy.

— Co? Bekon jest najlepszy na świecie! Twoje rośliny są obrzydliwe! — oburzył się Dean, stając w obronie ukochanego bekonu. Przy okazji poprawił rękawy czarnej marynarki. — No co?

— Mówiłem o komentarzach pod filmem z Katy, idioto — odparł Sam. Wstał i rzucił pięćdziesięcio dolarowy banknot na stół. — Bierz w rękę i idziemy. Nie ma czasu do stracenia.

Sam powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi w nadziei, że Dean ruszy za nim, ale nie ruszył. Najpierw skończył ociekającego tłuszczem burgera z bekonem i dopiero wtedy wyszedł za młodszym bratem. Jako, że Dean zawsze uważał się za tego najbardziej przystojnego brata to nie zdziwił się, kiedy jedna z kobiet wchodzących do restauracji mrugnęła do niego, niby to niechcący muskając dłonią pośladek Winchestera.

Dean zaśmiał się. Akurat nie mógł sobie tego umniejszyć. Nie potrafił odpędzić od siebie dziewczyn z czego bardzo, bardzo często korzystał. A co spotykało się z dezaprobatą Sama. Dean miał to gdzieś. Jakby Sam chciał i ściął włosy to by miał każdą. W końcu był jego bratem i coś tam w genach po nim odziedziczył.

— Dobra, to gdzie jedziemy? — zapytał Dean, siadając na swoje miejsce za kierownicą ukochanej Dziecinki.

Do szpitala. Katy została na obserwacji z tego co powiedzieli jej rodzice w wywiadzie, więc może uda nam się coś zdziałać.

Dean przytaknął. Ruszył od razu z miejsca, robiąc niesamowitego hałasu silnikiem Impali tylko, aby przypodobać się grupce dziewczyn stojących niedaleko. Kiedy przejeżdżał obok dziewczyn, zatrąbił i im pomachał.

— Jak zrobimy robotę to zamierzam się wyluzować.

— Wyluzować to znaczy wykorzystać kolejną dziewczynę? Jedną czy tym razem znowu bliźniaczki? — Sam uniósł brew do góry. — A może całą piątkę?

— Nikt nie pytał ciebie o zdanie, Sammy. Jakbyś chciał to byś zaliczał każdą napotkaną laskę, ale A, jestem tym przystojniejszym i dziewczyny po prostu same do mnie lgną, B, zetnij włosy i nie bądź nerdem. To może uda ci się zaliczyć.

Jerk.

— Bitch.

I na tym skończyła się słowna przepychanka Deana i Sama. Nie odzywali się do siebie, aż do wejścia do szpitala, w którym i tak za wiele czasu nie spędzili. Plakietki FBI na niewiele się zdały. Lekarze nie chcieli dopuścić ich do Katy, która na ich szczęście wracała właśnie do sali z wizyty u szpitalnego psychologa. Sam i Dean wcale się nie dziwili. Dziewczyna była roztrzęsiona do granic możliwości, z ledwością mówiła. Mimo to dała radę jako tako streścić im co się wydarzyło w domu na końcu Grandview. Michael, Laura, Brad i Dylan - chłopak Katy - zginęli w strasznych męczarniach, wnioskując po tym jak Katy opisała zmasakrowane ciała przyjaciół i chłopaka. Nie wspominając już o opisie zakrwawionej kobiety. Szczególnie po tym Dean i Sam byli stuprocentowo pewni, że dom jest nawiedzony. Nie zamierzali tracić czasu, aż kolejna grupa idiotów jak to ujęli będzie chciała sprawdzić cierpliwość ducha posiadłości De Martel.

Tymczasem Natalie wraz z Castielem podeszli do sklepu Melindy, aby sprawdzić czy kobieta czegoś się dowiedziała. Byli delikatnie spóźnieni. Umówili się na drugą, przekroczyli próg sklepu z antykami wpół do trzeciej. To nie było tak, że spóźnili się, bo coś ważnego im wypadło. Spóźnili się, bo mieli na to ochotę zbyt zajęci sobą. Melinda jednak nie zwróciła na to zbytniej uwagi zawalona mnóstwem papierów oraz podniszczonych ksiąg. Jedynie Delia zauważyła ich wejście. Z miejsca wycofała się nieco do tyłu.

— Nie musisz się bać — odezwał się Cas jako, że to na niego spadła rola bycia tym miłym.

— Acha — mruknęła Delia, wracając do swoich obowiązków. Nie była przekonana co do słów anioła. Zamknęła laptopa i wsadziła sobie go pod pachę. — Na razie. Popracuję trochę w domu.

— Jasne. Pa! — Melinda uśmiechnęła się na pożegnanie, a kiedy przyjaciółka wyszła, zwróciła się do Castiela i Natalie. — Nic nie znalazłam. Mam ducha do odprawienia. Dajcie mi jeden, góra dwa dni. Przepraszam.

— Nic się nie stało — odparła spokojnie Natalie ku zdziwieniu Casa i Melindy. Wzruszyła ramionami, kiedy spostrzegła dwie szczerze zdumione miny. — No co? Dawno nie polowałem. Przyda się jakaś odmienność od ostatniej rutyny, prawda Cas?

— Co prawda to prawda — poparł ukochaną anioł.

Natalie miała rację. On, ona, Winchesterowie... Popadli w rutynę, biorąc na swoje barki problemy wyższych stworzeń, niż wampiry, czarownice, wilkołaki, duchy i inne potwory. Castiel pomyślał nawet o tym czy Dean i Sam też znaleźli sobie jakąś sprawę, chcąc oderwać się od monotonii jaka ogarnęła ich wszystkie działania. Nie pomyślał jednak o tym, że sprawa dzieciaków z nawiedzonego domu Grandview stała się na tyle głośna, że mogła trafić do braci. Dlatego też z początku był zdziwiony obecnością Winchesterów w posiadłości De Martel. Wpadli na siebie niemal od razu jako, że przybyli na miejsce praktycznie zaraz po Samie i Deanie.

— Dean? Sam? Co wy tu robicie? — zapytał głupio anioł.

— Polujemy. Zgaduję — odparł równie głupio Dean.

— Przyznaj się Dean. Stęskniłeś się za nami — wtrąciła się Natalie.

— Taaa, za tobą najbardziej.

Melinda przez moment przysłuchiwała się sprzeczce łowców jak to w drodze określił ich Castiel. Gdy doszła do momentu, gdzie przypomniała sobie opowieść Natalie o tym jak pozbywają się duchów z Ziemi, musiała się odezwać.

— To wy jesteście tymi łowcami, którzy zabijają dusze zamiast pomóc im iść w stronę światła?

— Mniej więcej — odpowiedział tym razem Sam. Przepchnął się pomiędzy bratem, a Natalie i wystawił rękę do kobiety. — Sam.

— Melinda — uśmiechnęła się, przyjmując dłoń Sama.

— I tak nie zaliczysz. Powiedziałem: zetnij włosy — skomentował Dean, który od razu spotkał się z parsknięciem ze strony Natalie i Castiela, a morderczym spojrzeniem Melindy.

— Po pierwsze: mam męża. Po drugie: lubię jak facet ma trochę dłuższe włosy. Naprawdę szkoda, że mam najlepszego męża na świecie. Chętnie bym się umówiła. — Melinda mrugnęła zalotnie do Sama podczas, kiedy szczęka Deana dotknęła zatęchłych paneli.

— I co, łyso ci, the biggest whore on planet? — zaśmiała się Natalie, uderzając Deana z bara.

— Rok temu nie marudziłaś!

Castiel postanowił puścić mimo uszu docinkę przyjaciela. Nie to, że nie chciał zwrócić mu uwagi, że to nie na miejscu i co było to było, ale nie miał najzwyczajniej w świecie ochoty wdawać się w niepotrzebną dyskusje. Poza tym mieli teraz na głowie coś ważniejszego. Stukniętego ducha kobiety, który morduje ludzi, kiedy ci zostaną dłużej, niż dwie - trzy godziny w posiadłości. Nie mając za wielkiego wyboru poszedł za Samem, zostawiając Deana w tyle. Przecież sobie poradzi, a on będzie miał spokój ducha bez kolejnej głupiej sprzeczki.

— Wiecie, że nie mogę pozwolić wam na to co robicie? Ten duch musi trafić do światła — odezwała się po czasie Melinda, unikając zderzenia z ledwo trzymającym się drewnianym filarem.

— Zgodziłbym się, gdyby to był normalny duch, albo chociaż mniej sukowaty — odpowiedział od razu Dean. Gdyby nie to, że ma pomóc Natalie, dawno by ją pocisnął tak, że by odechciało się jej bzdurnego gadania o świetle. Nie wierzył w to. Nigdy nie widział światła, kiedy umierał. Totalne bzdury. — Ale jest to mściwy duch, więc NIE. Poza tym nasz sposób jest lepszy. Duchy, dusze, jak zwał tak zwał, ale nawet jeśli palimy ich szczątki, to i tak trafiają tam, gdzie trzeba. Adiós bitches!

Odpowiedź Deana wcale nie uspokoiła Melindy. Nadal uważała, że jest to brutalny sposób, ale nie miała już siły wykłócać się czyj sposób na pozbycie się dusz jest lepszy. Dusze, duchy... Niby to samo, ale wolała to pierwsze określenie.

Z zamyślenia wyrwał Melindę krzyk Natalie.

— Sam uważaj! Za tobą!

Sam zwinnym ruchem wyciągnął zza paska pistolet nabity solą i strzelił prosto w twarz kobiety - ducha.

— Dobra, rozdzielamy się — zarządził Sam. — Kości Marthy De Martel są gdzieś w piwnicy. Prawdopodobnie przykute do kozetki. Ja pójdę z Casem, Dean z Melindą, a Natalie będzie odwracać uwagę.

Natalie prychnęła, a zaraz po niej Dean i Melinda wydali z siebie okrzyk niezadowolenia. Jednak jedno spojrzenie Sama wystarczyło, aby siedzieli cicho.

— Od kiedy to on tu rządzi? — burknął pod nosem Dean, schodząc trzeszczącymi schodami w dół.

Melinda poszła za nim. Sam klepnął przyjaciela po ramieniu na znak, że idą też na dół, ale tymi drugimi schodami jako, że De Martel było dosyć sporą posiadłością. Natalie pozostawiona sama sobie rozłożyła ręce w geście poddania.

— Chodź tu suko! Skończmy to, bo zaczyna mnie to już nudzić!

Zabiję. Zabiję was wszystkich!

Natalie uśmiechnęła się.

— Tutaj jesteś. No chodź, chodź do mamy...

Jak na zawołanie duch Marthy De Martel zmaterializował się przed Natalie. Duch Marthy uśmiechał się obrzydliwie jakby widziała w Natalie coś do schrupania, a nie kolejną ofiarę do zabicia.

— Jezu, ale masz paskudną gębę — jęknęła Natalie z obrzydzeniem.

Duch tylko zaśmiał się. Przechylił głowę pod nienaturalnym kontem tak, że normalny człowiek dawno by skręcił sobie kark. Dosłownie sekundę tak patrzył się na Natalie nim rzucił się na nią bez większego pomysłu czy obrania taktyki.

— Pudło! — krzyknęła Natalie, dziurawiąc postać metalowym prętem, który dostała od Deana.

Natalie choć była Śmiercią i z wielką łatwością mogła pozbyć się ducha Marthy De Martel to jednak lubowała się w walce wręcz. Uwielbiała to uczucie, kiedy mogła rozprawić się z kimś nie pstrykając nawet palcem, ale czasami wolała walczyć fizycznie. Cóż, chyba już taka natura łowców. Nie użyła nawet mocy, aby powiadomić resztę, że ma ducha De Martel. Posłużyła się modlitwą do Casa.

Cas, mam ją. Nawet nieźle się bawię, ale moglibyście się pospieszyć, bo ta baba ma wstrętną gębę. Nabawię się jeszcze traumy.

Castiel nie mógł nie uśmiechnąć się, kiedy odebrał modlitwę Natalie. Nawet w takich chwilach była sobą, ale to dobrze. Dobrze dla nich wszystkich, bo to oznaczało, że coraz więcej w Natalie jest Natalie, którą wszyscy pokochali. Którą on pokochał.

Jesteśmy blisko. Melinda chyba znalazła szczątki. Dasz wiarę, że nawet teraz sprzecza się z Deanem?

Jak dzieci, odpowiedziała Castielowi, robiąc kolejny ruch metalowym prętem w stronę De Martel. Nie musiała długo czekać, aż duch zniknął w płomieniach, które były efektem podpalenia szczątków. Była to dosłownie sekunda, dwie. Natalie postanowiła teleportować się do piwnicy, gdzie stała pozostała czwórka.

— Nie można było szybciej? — spytała z wyraźną ulgą wypisaną na twarzy.

— Chociaż ty mnie nie denerwuj — odpyskował Dean, pakując do torby pudełko z solą.

Natalie przewróciła oczami. Nawet nie zamierzała wdawać się w dyskusję z Winchesterem. Nie, żeby coś, uwielbiała gościa. Naprawdę. Nie irytował jej tak bardzo jak wszyscy pewnie myśleli. Po prostu lubiła dogryzać sobie z Deanem jak kiedyś z Ethanem. Dean był dla niej jak brat. Dlatego też próbowała zapomnieć o seksie z nim choć był bardzo, bardzo dobry. Castiel był też powodem tego, bo jakby inaczej? Ale jednak odczuwanie Deana jako brata przewyższało poczucie lojalności wobec ukochanego anioła.

Od autorki: Rzadko wstawiam notki tego typu, ale jeśli to robię to z jakiegoś powodu. Tak naprawdę nie wiedziałam, kiedy pojawi się ten rozdział, ale dzięki kingerspisze i "agresywnym" 🤣 nadrabianiu BYĆ WOLNYM dostałam dziwnego kopa, aby napisać ten rozdział. Nadzwyczaj lekko mi się go pisało i zawdzięczam to dzięki historii, która dzieje się w BYĆ WOLNYM. A właściwie kilku. No i też samej autorce z którą tak dobrze rozmawia mi się na temat pisania, że nie zauważyłam, a skończyłam Grandview Horror Story. Także z czystym sumieniem i prosto z serducha polecam BYĆ WOLNYM, w którym myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie 😁❣️.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro