~ 14 ~
Life, The Most Beautiful Lie and Death, The Most Painful Truth
Jim Clancy jak na człowieka obawiającego się śmierci i wszystkiego co z nią związane, przeraził się nie na żarty. Z początku zamilkł, a oczy prawie wyszły mu na wierzch. Nie wspominając już o buzi, która na zmianę zamykała się i otwierała. Bo co miał powiedzieć? Nie każdy przecież spotyka Śmierć we własnej osobie. W dodatku w postaci niczego sobie kobiety, która stała przed nim. Średniego wzrostu, ciemne włosy, ciemne oczy, blada cera... Natalie w oczach Jima była przepiękna, przecudowna, mamiąca swoim wyglądem, sposobem poruszania się i mową. Nie była wcale odrażającą kreaturą jak powiedziała mu któregoś dnia Melinda, kiedy spytał czy widziała kiedyś Śmierć skoro widzi duchy. Melinda odpowiedziała Jimowi niemalże od razu, że Śmierć może wyglądać różnie, ale przede wszystkim jest wstrętną kreaturą zabierającą ludzi wtedy, kiedy nie ich czas. Cóż, nie wiedziała i do tej pory nie wie, że Śmierć nie zabiera ludzi bez powodu. Zawsze jest powód dla którego sięga po duszę człowieka. I to była następna rzecz, którą Jim zrobił w szoku, że przed oczami ma najprawdziwą Śmierć. Zaczął zadawać pytania jakby strzelał z karabinu. Jedno za drugim, jedno za drugim. Natalie słuchała go w milczeniu z pełnym skupieniem. Nie odpowiedziała na żadne z pytań Jima. Stwierdziła, że poczeka, aż mężczyzna wygada się i sama podejmie temat rozmowy jaki akurat ją interesował. Poza tym, pytania były te co zawsze. Dlaczego, bawi cię to, po co to robisz, dlaczego zabierasz życie niewinnym ludziom? Natalie nigdy nie odpowiadała na nie. Robiła swoje. Jednak Jim Clancy zadał jedno bardzo ważne, ciekawe i zarazem bardzo łatwe do odpowiedzi pytanie. Natalie nie mogła powstrzymać się, aby nie odpowiedzieć jak kiedyś Śmierć w dniu wypadku, który odmienił jej życie.
- Dlaczego ludzie kochają życie, a ciebie nienawidzą?
- Bo życie jest najpiękniejszym kłamstwem jakie człowiek mógł kiedykolwiek usłyszeć, a śmierć jest najboleśniejszą prawdą jaka może kiedykolwiek istnieć - odparła od razu Natalie z niespotykanym spokojem, którego Jim nigdy w życiu u nikogo nie widział.
Może właśnie ten spokój sprawił, że Jima przeszły dreszcze po kręgosłupie, a może odpowiedź Natalie, która przysiadła właśnie na brzegu szpitalnego łóżka. Jim odsunął się minimalnie tak, aby nie mieć styczności z Natalie.
- Jesteś tu - odezwał się po dłuższym czasie. - To znaczy, że umieram, tak? Przyszłaś mnie zabrać?
- Nie do końca. To zależy jak bardzo jesteś w stanie mi pomóc.
- Słucham? W czym JA, zwykły człowiek mogę ci pomóc?
Jim, aż usiadł nie zważając na towarzyszący temu tępy ból. Natomiast Natalie nie zważając na protest mężczyzny, dotknęła jego ramienia i tym samym uśmierzyła ból Jima.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się niewinnie, ale wnioskując po minie Clancy'ego wyszło bardziej upiornie. - Wybacz. Opowiedz mi o swojej żonie. Widzi duchy, tak? Odprowadza je do światła czy jakkolwiek to się nazywa?
Jim przytaknął.
- Zna się na rzeczy jeśli o to pytasz. Jest ekspertem od duchów. Po co pytasz?
- To nie ma znaczenia - odparła Natalie, przekręcając głowę na bok. Zajrzała w duszę Jima. Nie potrafiła się powstrzymać. - Ty naprawdę ją kochasz - zauważyła.
- Tak. Jest najlepsza - zgodził się Jim, nie wiedząc dlaczego Natalie zmieniła temat.
- Powiedz mi, gdzie mogę ją znaleźć - zmieniła temat.
Natalie bała się, że jeszcze chwila, a powie o jedno słowo za dużo. Jim wcale nie musiał wiedzieć, że ktoś taki jak ona miewa sercowe problemy, a nie chciała też być za bardzo wylewna. Nie lubiła, kiedy ktoś wiedział o niej za dużo. To jedyna rzecz, która nie zmieniła się w niej odkąd wkroczyła w świat pełen potworów.
- Melinda jest właścicielką sklepu z antykami. W centrum - dodał, a gdy Natalie wstała i podeszła do drzwi, odezwał się po raz ostatni. - Ten facet w płaszczu... Kim on jest? Twoim pomocnikiem?
Natalie zatrzymała się, ale nie obróciła w stronę Jima. Od razu poznałby, że coś jest na rzeczy jeśli by skłamała, ale nie wiedziała, że Jim Clancy wcale nie jest taki głupi. Że po tonie głosu od razu rozpozna dlaczego Natalie zmieniła temat rozmowy.
- Najlepszym człowiekiem na świecie jakiego poznałam.
Z tymi o to słowami Natalie opuściła salę, w której leżał Jim. Mogła użyć mocy, aby znaleźć się w pokoju w sekundę, ale zamiast tego wolała przejść się i pomyśleć. Robiła tak nie raz, kiedy czuła się przytłoczona przez emocje i to co działo się wokół niej. W takich chwilach wiedziała, że jest na skraju przepaści, ale jest zbyt dumna, żeby poprosić o pomoc. Czy to za czasów, gdy Ethan i Sara żyli, po ich śmierci tym bardziej, a co dopiero kiedy stała się częścią nadprzyrodzonego świata. Od kiedy stała się Śmiercią i nie bała niczego, duma Natalie urosła do niebotycznych rozmiarów. Jedyne co trzymało w tym momencie Natalie przy braku uniesienia się dumą to Castiel. Jej ukochany anioł, który jest w stanie poświęcić się dla niej i jest zbyt dobry po tym wszystkim co przeżył, po tym wszystkim co mu zrobiła. W końcu powiedziała, że go nienawidzi, że to wszystko przez niego, że go nie kocha. Co z tego, żeby go chronić? Zraniła go. Widziała to w tych smutnych, niebieskich oczach pełnych miłości. Później przez swój własny egoizm i strach wysłała jedyną osobę, której na niej zależało, w miejsce, do którego sam diabeł nie chciałby trafić.
Castiel bez wątpienia jest najlepszym co spotkało ten świat, pomyślała o tym jak i o tym, że żadne z nich nie zasługuje na anioła.
- Natti? - usłyszała niski głos, który zawsze przyprawiał ją o ciarki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że dotarła na miejsce. - Wszystko dobrze? Jesteś jakaś zamyślona ostatnio.
Natalie uśmiechnęła się, przenosząc uwagę z zamyślenia na Castiela. Uśmiechnęła się szerzej, gdy zobaczyła zmartwioną, ale jednocześnie przeuroczą twarz potężnego anioła.
- Nic nie jest dobrze, Cas - przyznała Natalie po czasie. Chciała skłamać, ale jaki w tym był sens? Żaden, bo Castiel znał ją zbyt dobrze. - Zawsze byłam, no dobra, nadal jestem zbyt dumna, żeby prosić o pomoc. Ale koniec z tym, bo teraz wiem, że mam kogoś kto będzie ze mną nie ważne co by się działo. Prawda?
Castiel uśmiechnął się i przyciągnął Natalie do siebie. Ich twarze od siebie dzieliły milimetry. Cas pogłaskał Natalie po zimnym policzku. Ten prosty gest sprawił, że w oczach brunetki pojawiły się łzy. Castiel nie musiał nic mówić. Wystarczył jego uśmiech i tak drobny gest jak przyciągnięcie do siebie, pogładzenie policzka i pocałunek, którym przekazał Natalie jak wiele dla niego znaczy. To co Cas miał w głowie i sercu przekazał Natalie w tak niepozorny sposób dla zwykłego, ludzkiego oka. I Natalie zrobiła to samo. Przekazała mu myślami jak wiele dla niej znaczy, że jest zbyt dobry dla nich wszystkich, dla tego świata, że naprawdę docenia, że jest przy niej na dobre i na złe. A co najważniejsze... że jest najlepszym człowiekiem, istotą jaką kiedykolwiek w życiu poznała. I jeśli miałaby wybierać pomiędzy cofnięciem czasu, żeby być znów z Sarą i Ethanem, a życiem bez nich i byciem z nim? Wybrałaby opcję numer dwa.
- Co się dzieje? - zapytał łagodnie Castiel. Jedną ręką objął Natalie w pasie, drugą nadal gładził zimny policzek ukochanej. - Kochanie? Jestem tu i nigdzie się nie wybieram.
- Po prostu... - zaczęła niepewnie, nadal bijąc się z własną dumą. - Nie daję już rady. Dlaczego ja, Cas? Dlaczego my? Dlaczego wszyscy nasi bliscy? Nie potrafię tego zrozumieć. Zupełnie tak jakby ten dupek na górze bawił się nami jak scenarzyści swoimi widzami! Mam dosyć! Wysiadam już! Chcę normalnego życia! Polowania? Dobra! A co zamiast tego mam?! Pieprzoną Pustkę, której nie można pokonać i Śmierć na karku!
Natalie wpadła w szał. Krzyczała, biegała po pokoju i rwała sobie włosy z głowy. Była w totalnym amoku i szale, a Castiel nie potrafił sobie z tym poradzić. Pierwszy raz był w takiej sytuacji, był długo na Ziemi, ale przyswojenie tych wszystkich ludzkich emocji i zachowań nadal było dla niego trudne. Jedyne co mógł zrobić to stać i patrzeć jak ostatni idiota. Wiedział, że Natalie nie będzie miała mu tego za złe, ale jednak czuł się z tym źle. Bardzo źle. Castiel odważył się zrobić pierwszy krok dopiero, kiedy Natalie upadła na podłogę i zaczęła płakać jak nigdy przedtem. Klęknął naprzeciwko Natalie, położył dłonie na trzęsących się ramionach i zaczął delikatnie masować.
- Może nie brzmi to jakoś przyszłościowo, ani jako pewnik, ale zawsze jest jakieś wyjście. Musimy tylko je znaleźć.
- Wolna wola, wybór i takie tam duperele? - zaśmiała się Natalie pod nosem.
Jednak ten śmiech brzmiał bardziej jak żałosna próba śmiania się, niż faktyczne śmianie się.
- Ale hej, przynajmniej rozchmurzyłaś się na chwilę.
Natalie nie potrafiła nie przyznać racji Castielowi. Mogłaby wieczność spędzić na takich rozmowach z ukochanym aniołem, ale nie było czasu. Inaczej, czas był, ale problemy goniły i trawiły ich niczym ogień lasy. Nie mogli pozwolić sobie na to by żywioł dogonił ją i Castiela. Natalie nauczyła się doceniać każdą drobną rzecz, moment i rozmowę, ale nawet i na to na dłuższą metę nie mogła sobie pozwolić. Dlatego też wstała, zmęczona psychicznie nie zwróciła uwagi na to czy Castiel wstał razem z nią. Odwróciła się do niego plecami i rozebrała do naga tylko po to, aby poczuć jak ramiona anioła otulają ją w obawie przed zimnem, a żeby zaraz okryć się cienkim, czarnym szlafrokiem zrobionym z misternej koronki.
- Wiesz, że nie odczuwam ciepła, ani zimna? - spytała Natalie, obracając się twarzą do Castiela. Przechyliła głowę tak jak on, kiedy czegoś nie rozumiał.
- Wiem, ale to było odruchowe - odparł Castiel, przyciągając Natalie do siebie.
- Ty naprawdę jesteś aniołem. Dosłownie i w przenośni.
Oboje wybuchnęli śmiechem, bo te słowa idealnie pasowały do castielowej natury.
- Tak jak spanie nie należy w naszej naturze, ale chętnie położę się i przytulę się do ciebie.
Natalie puściła zalotnie oczko do Castiela i to wystarczyło, aby anioł w oka mgnieniu zrzucił z siebie beżowy prochowiec, podniósł Natalie i ułożył ich oboje do łóżka, wcześniej samemu rozbierając się do bokserek, przy okazji nakrywając ich pół nagie ciała ciężka kołdrą.
Noc Castielowi i Natalie minęła bardzo przyjemnie, aż nie zauważyli, kiedy nastał poranek i wczesne popołudnie. Jakby wcale nie gonił ich czas i ogrom problemu, który sprowadził na nich duch Cassandry. Dopiero po czasie Castiel zorientował się, że jest na tyle późno, aby uznać zbyt długie leżenie w łóżku za lenistwo. Natalie niechętnie wstała z łóżka. Była na tyle niechętna do wszystkiego, że pstryknęła palcami, aby doprowadzić się do stanu używalności. Oczywiście z tyłu głowy nadal miała cichy głosik mówiący to co ma być zrobione, to musi być zrobione dzisiaj, nie jutro, bo może być za późno. Mimo to nadal czuła się jakby z krzyża ją zdjęli. Po stokroć wolała już gnić w łóżku z Castielem u boku. Nawet jeśli mieliby nic nie robić i nie zamienić, ani słowa.
— To chyba tutaj — odezwała się Natalie, stając na przeciwko drzwi do sklepu z antykami. Gdyby nie to, że Castiel posiada bardzo dobry słuch anioła, jako zwykły człowiek nic by nie usłyszał. — Szybka akcja. Jesteśmy mili i próbujemy wyciągnąć informacje podstępem, czy idziemy na żywioł?
— I tak zrobisz jak będziesz chciała — odparł Cas, wiedząc i znając ukochaną na tyle długo, że ta bez zbędnych ceregieli i kłamstw zacznie rozmowę, nie patrząc na to czy jedyne co tym osiągnie to niechęć oraz wrogość Melindy.
Natalie uśmiechnęła się. Skurczybyk, pomyślała, dobrze mnie zna.
Castiel nie pomylił się. Natalie przekroczyła próg sklepu z rozmachem omal nie wpadając na jednego z klientów. Pewnym krokiem podeszła do miejsca, które robiło za kasę. Za małą ladą stała wysoka, niewiele starsza od niej kobieta. Natalie zmarszczyła brwi. Kobieta nie wyglądała na kogoś kto mógłby być w związku z Jimem, a co dopiero w związku małżeńskim.
— W czym mogę pomóc? — odezwała się z uśmiechem Delia Banks, bo tak nazywała się kobieta, co Natalie wyczytała z niej od razu jak tylko zauważyła, że coś jest nie tak.
Przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy dobrze trafili i czy Jim czasem jej nie oszukał. Tylko jaki miałby w tym cel skoro chciał żyć, a ona wymagała tylko jednej informacji, gdzie jest jego żona. Natalie nie byłaby sobą, gdyby nie rozsiała wokół siebie aury tajemniczości i wymaganego przez nią szacunku jako Śmierci. Oczywiście, nie omieszkała użyć swego wyglądu, który sam w sobie powinien wzbudzić u Delii poczucie nieswoitości.
— Nie jesteś Melindą — odezwała się w końcu Natalie.
— Słuchaj, nie wiem kim jesteś, ale jeśli chcesz zaszkodzić Melindzie to sobie daruj — odparła Delia, czym zaskoczyła Natalie jak i samą siebie mimo, że słynęła z niewyparzonego języka, kiedy trzeba było.
— Brawo za odwagę, ale chcę tylko z nią pogadać. Nic osobistego. Myślę, że obie możemy sobie pomóc.
Natalie wzruszyła ramionami, obeszła prowizoryczną kasę, aby stanąć z Delią twarzą w twarz bez żadnych przeszkód. Posłała kobiecie uśmieszek mówiący, że czuje jej strach i złość z niewiedzy kim jest. Delia jedyne co mogła zrobić na tak małej przestrzeni za biurkiem to cofnąć się dwa, może trzy kroki do tyłu. Mimo woli przeniosła wzrok z Natalie na Castiela, który od czasu wejścia do sklepu nie ruszył się z miejsca i nie odezwał, ani słowem. Dopiero błagalne spojrzenie kobiety zmusiło Castiela do jakiejkolwiek reakcji.
— Natti, przestań straszyć tą kobietę.
Natalie przewróciła jedynie oczami. Niby rozprzestrzenianie aury strachu było na tą chwilę niepotrzebne, ale stare ja Natalie od czasu do czasu upominało się o wyjście na wierzch, od kiedy wróciła do siebie. Przynajmniej jako tako, ponieważ nadal borykała się z pewnymi rzeczami i myślami. Niechętnie więc odsunęła się od kobiety, co spotkało się z westchnieniem ulgi ze strony Deli, a podziękowaniami Castiela, któremu szczerze mówiąc ulżyło, że Natalie nie posunęła się dalej. Z jakiegoś powodu czuł, że Natalie wróciła do siebie, ale mimo to nadal gdzieś w środku niej jest mrok.
Jak w każdym z nas, chciał nie raz powiedzieć, kiedy wkraczali na ten temat, ale powstrzymywał się za każdym razem. Takie słowa wcale by nie pomogły nikomu, a co dopiero Natalie.
-— Delia? Co się dzieje?
Natalie, Delia i Castiel obrócili się w stronę właścicielki głosu o delikatnej barwie. Była to Melinda. Nie za wysoka, nie za niska brunetka o falowanych włosach i drobnej posturze oraz twarzy. Delia jednym skinięciem wskazała na stojącą przed nią dwójkę. Melinda nie poruszyła się, ani o milimetr. Zmierzyła jedynie Natalie i Castiela nieprzeniknionym spojrzeniem. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła jakby kalkulowała czy czasem kiedyś ich nie widziała. Melinda nie była pewna, ale beżowy płaszcz, który miał na sobie Castiel, coś jej mówił. Tylko nie była pewna co. Gdy zawiesiła spojrzenie na Castielu zbyt długo Natalie odchrząknęła.
— Wybacz, ale to mój facet, a z tego co wiem, masz męża.
Melinda jak stała spokojnie, tak gwałtowanie cofnęła się kilka kroków do tyłu. Jim nie kłamał, mówił prawdę, a ona mu nie uwierzyła chociaż powinna. Nie dlatego, że był jej mężem, ale dlatego, że przez całe swoje życie widziała różne dziwactwa, więc dlaczego by nie miała uwierzyć, że Jim widział najprawdziwszą Śmierć i jej pomagiera.
— To anioł. Nie pomaga mi — zaprzeczyła Natalie temu co pomyślała Melinda. Przewróciła oczami, kiedy Melinda pytająco uniosła brwi, patrząc to na nią, to na Castiela. — Tak, czytam w myślach. I błagam nie patrz się tak na Castiela, bo będę musiała ciebie zabić, a jesteś mi potrzebna.
Castiel odwrócił głowę tak, aby Natalie nie dostrzegła szerokiego uśmiechu, który właśnie pojawił się mu na twarzy. On może i był kilka, kilkanaście razy zazdrosny o Natalie czy to jak kobiety miały Deana, ale nikt nigdy nie był zazdrosny o niego. Zawsze był tym drugim nie ważne co by się działo. A i sama Natalie nigdy nie okazywała zazdrości, więc palące uczucie radości było poza skalą. Co zdziwiło Natalie, kiedy tylko zorientowała się co robi Cas. Była święcie przekonana, że nie raz dawała poznać po sobie, że jest tylko jej i nikogo innego.
Melinda jednak nie słuchała Natalie. Wyłączyła się na to co mówi, skupiając się na tym co mówił o niej Jim. Jednak Jim nie był nią, a ona jako osoba pomagająca duchom iść w stronę światła, widzi trochę więcej, niż zwykli ludzie. Na pierwszy rzut oka Natalie wyglądała na groźną i niebezpieczną, ale to była tylko i wyłącznie iluzja wyglądu jak i zachowanie, które musiała przybierać, żeby się nie złamać podczas zabierania ludziom życia. Melinda to wyczuła. Uśmiechnęła się łagodnie.
— Możesz skończyć udawać przerażającą. Jesteś potężna, owszem, nie zaprzeczę. Czuć to od razu, ale całe to całe wytwarzanie groźnej i przerażającej nijak ma się do tego jaka naprawdę jesteś. Może kiedyś, ale pozwól, że zgadnę. Coś, a raczej ktoś ciebie zmienił — mówiąc to przechyliła nieznacznie głowę na stronę, po której stał Castiel. Natalie wyprostowała się jak struna. Melinda triumfalnie zaśmiała się pod nosem. — A więc teraz możemy pogadać.
—Nie jesteś głupia — zauważyła Natalie. — A szkoda. Idziecie czy mam na was czekać? — dodała, kierując się w stronę drzwi za którymi była piwnica sklepu, a w niej wszystkie rzeczy, które nie mieściły się na półkach. — Przytulnie.
Gdy Melinda stanęła na zimnej, betonowej podłodze, a Castiel zaraz za nią, Natalie obróciła się z przyjaźnie nastawioną miną.
—Jesteś mądra — zaczęła, podchodząc do jednej z półek, gdzie mieściły się stare książki o lokalnych legendach i mitach. — Wiesz dobrze, śmiem powiedzieć, że bardzo dobrze, że pewne rzeczy muszą się stać, bo inaczej nastaną niewyobrażalne konsekwencje. Taka jest moja robota. Nie możesz okazać słabości, uratować tej jednej jedynej duszy, bo ktoś inny umrze i tak. To takie błędne koło. Jak z pozostawaniem dusz na Ziemi, co zmienia je w mściwe duchy. Nie wszystkie, ale jednak dużej większości. Jim musi umrzeć i dobrze o tym wiesz, Melindo.
— Wiem i dlatego ludzie ciebie nienawidzą. Zabierasz im bliskich, morderców i gwałcicieli nie, bo po co? — Melinda pokręciła głowę.
Natalie przewróciła oczami.
Zawsze to samo.
— Powiedziałam to w nocy Jimowi. Jestem najboleśniejszą prawdą, a życie najpiękniejszym kłamstwem. Gdybym kłamała nie byłoby równowagi. Natura zrobiłaby i tak swoje. Ale ja nie o tym. Pomóż mi i Castielowi, a powiedzmy, że... Zrobię mały wyjątek dla ciebie i twojego męża. Obiecuję.
— Co jeśli kłamiesz? Pomogę ci, a ty i tak go zabierzesz?! — koniec, wybuchła, zaczęła płakać. Melinda nie potrafiła pogodzić się z coraz to bliższym odejściem ukochanego męża tak bardzo, że umknął jej fakt, że Natalie rozmawiała w nocy z Jimem.
— Powiedziałam coś. Ja nie kłamię w przeciwieństwie do kapryśnego Boga, dawcy życia, który stworzył świat i najzwyczajniej w świecie uciekł i teraz ukrywa się. Poza tym... — Natalie spojrzała na Castiela, który nie wiadomo, kiedy i jak znalazł się przy niej, aktualnie głaszcząc ją po wierzchu zaciśniętej dłoni. — W brew pozorom jak zauważyłaś, wiem jak to jest kochać bezgranicznie, do szaleństwa.
— Natalie mówi prawdę — głos zabrał Castiel, czując, że zaraz zrobi się niezręcznie. Już było, a nie chciał, żeby było gorzej. — Melindo, proszę. Możesz nie wierzyć Natalie, ale uwierz mi. Jeśli nam nie pomożesz, Natti może umrzeć. A ja tak samo jak ty Jima, nie zniosę śmierci Natalie. To mnie zabije. Uprzedzając twoje pytanie: tak, nawet Śmierć może zginąć, trafiając w miejsce gorsze od Piekła.
Castiel miał to do siebie od niepamiętnych czasów, że wszyscy mu wierzyli i szli za nim murem. Nawet jeśli niekiedy nie wierzyli, że coś może się mu udać. Tak też było i tym razem. Bijąca od Castiela szczerość i miłość do Natalie sprawiły, że Melinda zgodziła się prawie od razu. Nie wspominając już o oczach, które nie potrafiły kłamać. Cóż, uroki bycia Castielem.
— Dajcie mi czas do wieczora. Wiecie pewnie gdzie mieszkam, więc przyjdźcie i wtedy dam wam odpowiedź.
Castiel przytaknął, wziął pod rękę Natalie i wyprowadził, ponieważ zdawała się być jak z kamienia, nie będąc w stanie samej się ruszyć. Nie dziwił się jej. Na pewno słowa Melindy rozbiły ją, a przyznanie się do swoich słabości nigdy nie należy do łatwych. Kiedy wyszli na świeże powietrze, wcześniej żegnając Delię krótkim pa, Cas postawił przed sobą Natalie. Unieruchomił ją, łapiąc za ramiona. Spojrzał ukochanej prosto w oczy, pokazując jednocześnie, że nie zniesie sprzeciwu, ani niczego podobnego.
— Ludzie mogą umrzeć, zwierzęta, anioły, demony, najgorsze potwory... Nawet ty, pewnie Bóg też. Przez milenia sądziłem, że jest to niemożliwe, że nie tyka to boskich osób, a tym bardziej takich bytów jak ty czy Bóg. Jakże myliłem się. Bardzo myliłem się, bo teraz wiem, że nieśmiertelność nie istnieje. Jest mitem, bo każdy prędzej czy później umrze. Mam nadzieję, że Pustka też, a jeśli tak... Znajdę na to sposób i wtedy sam to coś zabiję. Nie pozwolę, aby ciebie zabrało, ani nikogo mi bliskiego. Ciebie szczególnie. Jesteś moją rodziną, moją ukochaną — zacisnął szczęki, próbował powstrzymać się od jąkania, ale zdradziły Casa łzy. — Jesteś moim wszystkim, całym światem, wszystkim Natalie! Zabiję za ciebie, zginę jeśli będzie trzeba! Wiem, że w środku jesteś rozbita, ale wiedz, że masz przy sobie kochające osoby, które zginą za ciebie. Cholera, masz mnie. Rozumiesz?!
Castiel potrząsnął Natalie. Nie zareagowała. Przynajmniej nie tak jak się tego spodziewał. Oczekiwał szklanek w oczach, samotnych łez, pocałunku, ale nie tego, że go przytuli i dopiero wtedy rozklei się jak małe dziecko.
— Zabierz mnie z tąd, padam już, to wszystko mnie wykańcza...
Jak poprosiła, tak Castiel zrobił. Zabrał ją mocno przytulając, okazując tym samym jak bardzo ją kocha i wspiera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro