Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 13 ~

Oh, Hello Death, My Old Dearest Friend

Droga do Grandview nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot, zwykła i nudna droga bez żadnych atrakcji w postaci domów, przydrożnych restauracji, pubów, małych warzywniaków, które prowadzone są od pokoleń w rodzinie lub pustostanów, które nie raz, nie dwa zdarzają się. Nic dziwnego, że miasto miało mało odwiedzających i prawie nikt nie wprowadzał się. Było małe. Może i miało swoje uroki, ale nie aż takie, aby ktoś chciał się wprowadzić sam z siebie. Czasami zdarzały się wyjątki jak Jim Clancy i jego żona Melinda Gordon. Tej nocy Jim, młody, przystojny o ciemnych włosach i oczach mężczyzna, prowadził ambulans szybciej, niż powinien. Ważyło się życie ludzkie kobiety, która miała wypadek na właśnie tej autostradzie prowadzącej do Grandview. Jim nadal mimo lat praktyki nie potrafił pogodzić się ze śmiercią poszkodowanego. Poprzednich, tej kobiety, każdego innego. Był wrażliwy i wcale nie pomagał mu fakt, że jego żona na codzień obcowała z śmiercią. Melinda widziała duchy. Dusze, które z jakiegoś powodu nie mogły przedostać się na drugą stronę, które nie widziały światła. Jim w pewnym momencie dociskając gazu pomyślał, czy kobieta, którą właśnie wiózł do szpitala w Grandview, ma zamknięte wszystkie sprawy i jeśli odejdzie to odejdzie w stronę światła, że nie będzie musiała cierpieć i błąkać się po świecie, poszukując odpowiedzi dlaczego jest tu, a nie po drugiej stronie, gdzie nie ma cierpienia i bólu.

Zamyślony nie zauważył nadjeżdżającego pojazdu z naprzeciwka. Dopiero krzyki kolegi po fachu przywróciły go do pełnej świadomości. Zamrugał mocno trzy razy nim poruszył kierownicą tak, aby uniknąć zderzenia z nadjeżdżającym Chevroletem Epicą. Niestety, było za późno. Karetka zderzyła się z czarnym Chevroletem, zrobiła trzy obroty, obijając się mocno o asfalt. Całkowicie zniszczona odleciała kilka metrów dalej. Co innego pasażerowie czarnego Chevy. Skończyło się na zmasakrowaniu samochodu, ale w przeciwieństwie do Jima, jego kolegi i kobiety, którą wieźli, Natalie i Castiel skończyli jedynie z rozciętymi łukami brwiowymi i małą ilością siniaków, które po chwili zniknęły.

Natalie razem z Castielem z początku protestowali pojawieniu się w Grandview poprzez jazdę samochodem. Było to zbyt długie i męczące, a przecież dzięki teleportacji mogliby być w mieście o wiele, wiele szybciej. Może i by byli już na tropie Melindy, Zaklinaczki Dusz jak nazwał ją Sam. Nawet on był za tym, aby posłużyli się zaletą jaką jest teleportacja jednak Dean i Bobby byli temu przeciwko jak nigdy. Ich argumentem było to, że po drodze mogą spotkać Melindę, albo kogoś jej bliskiego. Natalie jak i Castiel protestowali, ale koniec końców zgodzili się na pomysł zrzędy i zrzędy numer dwa tylko dlatego, że nie chcieli ich słuchać w razie porażki. A i to było nikłe. W końcu przenosząc się nie tyle co by byli szybciej w Grandview, ale może i w jeden dzień by poznali odpowiedzi na nurtujące ich pytanie. A teraz, gdy wydostali się z zmasakrowanej Epici, dziękowali wszystkiemu ponad nimi, że zdecydowali się posłuchać Bobby'ego i Deana. Stając obok miejsca kierowcy przyjrzeli się poszkodowanym. Natalie z łatwością stwierdziła, że ranna kobieta jest martwa od dobrych kilkunastu minut i jedynie maszyny w karetce podtrzymywały jej życie. Co innego ratownik leżący obok wątłego ciała kobiety i kierowca z rozbitą głową jak nie całą szafką. Z ciekawości Natalie ukucnęła przy ratowniku kierującym szpitalnym pojazdem. Jim bowiem był jedną nogą w grobie, ale trzymał się życia bardzo mocno. Natalie była głęboko zdziwiona zawziętością mężczyzny. Musi mieć dla czego żyć. Dla kogo żyć. Uśmiechnęła się. Castiel też. Wyczuł to samo, ale tylko Natalie wiedziała jak bardzo w złym stanie jest Jim. Nie miał za wiele czasu. Nie to co jego kolega po fachu. Ten miał jeszcze wiele lat przed sobą. Czuła to w kościach. Jim nie miał tego szczęścia.

Natalie pogłaskała Jima po czole, policzku, po włosach. Castiel jedynie przekręcił głowę na bok.

- Jest silny. Walczy chociaż i tak umrze - wyjaśniła.

Castiel przytaknął.

- Mogłabym go uleczyć. Ich obu, ale nie w tym rzecz. Niektóre rzeczy muszą się stać, a ja czuję, że to dobre posunięcie...

- Jesteś pewna? - zapytał Castiel dla pewności. - Czuję, że jest dobrym człowiekiem. Ty też. Nie możesz zrobić wyjątku?

Natalie pokręciła głową. Oczywiście mogła to zrobić. W jakimś stopniu tym czynem mogła naprawić część swoich czynów, kiedy była bezduszną istotą.

- Mogłabym, Cas - spojrzała prosto w oczy ukochanego. Ten piękny błękit uspokoił ją nieco, po czym wróciła spojrzeniem do Jima, który zaczął mamrotać coś pod nosem. - Jim musi umrzeć, abyśmy mogli dostać to czego chcemy. Ostatnie poświęcenie, Cas. Ostatnia śmierć w zamian za coś.

Natalie mogłaby wieczność wymieniać i usprawiedliwiać swoją decyzję, ale oboje wiedzieli, że to kłamstwo, które musieli przełknąć na teraz. Oszukać samych siebie, żeby być zdolnym pozwolić Jimowi umrzeć. Nie była to dla nich nowość, ale pierwszy raz czuli, aż takie wątpliwości. Castiel tego nie wiedział, ale Natalie miała już plan, że uratuje Jima. Musi tylko najpierw dojść do stanu bardziej, niż krytyczny. Z jakiegoś powodu musi się tak stać i czuła to coraz mocniej z każdą mijającą sekundą.

- Wezwiemy karetkę. Tyle możemy zrobić - Natalie wstała, Castiel również. Położyła rękę na ramieniu anioła. - Przepraszam Cas, ale tak trzeba. Wiesz o tym.

Castiel miał właśnie zaprzeczyć. Były inne możliwości nawet jeśli na teraz wydawała się być jedna. Jednak w tym samym momencie co otwierał usta, Jim ostatkiem sił złapał Natalie i Castiela za złączone dłonie. Nim stracił przytomność, zdążył powiedzieć imię, którego Natalie i Castiel nie spodziewali się usłyszeć tak szybko.

- Me... Me... Melinda.

Castiel i Natalie spojrzeli na siebie w tym samym momencie. Źrenice anioła były rozszerzone w zdziwieniu jakie niesamowite szczęście mają. Zanotował sobie by podziękować Deanowi i Bobby'emu za zmuszenie ich jazdą samochodem. W odróżnieniu od swojego chłopaka Natalie pozostała skupiona jakby miała milion myśli na raz, a miała tylko jedną. Mieli zajebiste szczęście. Uśmiechnęła się ledwo widocznie tak, aby Castiel tego nie zauważył. Mimo panującej ciemności księżyc świecił bardzo jasno.

- Chyba nam się poszczęściło - odezwała się Natalie pół szeptem.

- Najwidoczniej - odparł Castiel. Nie zwlekając, ani chwili dłużej wyciągnął telefon z kieszeni płaszcza i zadzwonił pod numer alarmowy. - Będą za jakieś dziesięć minut.

Pomoc faktycznie nadeszła za niecałe dziesięć minut. Do tego czasu Natalie i Castiel czuwali nad Jimem i jego kolegą. Jednak, gdy pojawiły się dwie karetki i policja ulotnili się niczym Crowley. Gdyby zostali musieliby się tłumaczyć dlaczego pasażerowie Chevroleta zniknęli, dlaczego nie ma ich w środku pojazdu. Poza tym nie mieli najmniejszej ochoty rozmawiać z policją co robili poza miastem bez auta lub innego środka transportu. I tak by nie zrozumieli, i tak by im nie uwierzyli. Nie ważne jak dobre kłamstwo by wymyślili. A tak mogli pozostać anonimowi i spokojnie następnego dnia iść do szpitala zobaczyć jak się ma Jim i czy coś pamięta. Przy okazji mieli świetną okazję do wypytania Clancy'ego o Melindę.

Castiel i Natalie zgodnie uznali, że na ten czas zatrzymają się w malutkim hotelu niedaleko miejsca, gdzie działa się akcja filmu, który pokazał im Sam. Kiedy przekroczyli próg małego pokoiku z ogromnym łóżkiem dla dwóch osób zajmującym prawie całą powierzchnię, Natalie ściągnęła ze stóp obcasy. Castiel uśmiechnął się. Takie zachowanie Natalie oznaczało, że jest naprawdę sobą, bo jako Śmierć nie odczuwała zmęczenia czy bólu. A jednak Natalie zrobiła najbardziej ludzką rzecz jaką kobieta może zrobić. Pozbyła się butów, które zapewne w normalnych okolicznościach uwierałyby ją i sprawiły, że nie czułaby wcale nóg. Sam z siebie, nie ciągnięty żadnym pożądaniem, a jedynie miłością do Natalie, podszedł do niej i ucałował wpierw w usta. Delikatnie z wyczuciem. Potem ucałował Natalie w czoło z czułością. Przez chwilę Natalie poczuła się jak mała dziewczynka, której ojciec na dobranoc daje całusa w czółko, ale Castiel nie był jej ojcem, a ona dzieckiem. Byli dorośli. Dla normalnego człowieka taki pocałunek nie znaczył wiele, ale dla Natalie i Castiela? Znaczył wszystko, bo był wszystkim. Taki mały, niepozorny gest utwierdzał ich, że ta druga osoba kocha ich całym sercem i że są dla siebie na wzajem wszystkim. Całym pieprzonym światem.

- Za co to? - zachichotała, odsuwając się od Castiela.

Natalie dopiero teraz spostrzegła, że anioł jest jedną wielką kulą sprzeczności. Miły, oddany, opiekuńczy, a zarazem niebezpieczny i potężny. Cichy, słuchający co się do niego mówi, ale jeśli zachodzi taka potrzeba, potrafi postawić się i zrobić wszystko nie patrząc na konsekwencje. A także uroczy, przekochany, cały do wyściskania misiek, będąc jednocześnie najseksowniejszym mężczyzną jakiego Natalie widziała. I nie było wcale to kłamstwo. Na pierwszy rzut oka twarz Castiela przypominała zagubionego chłopca w parku, który szuka rodziców, ale jak się przyjrzeć miał nieco wyostrzone kości policzkowe i szczękę. Zarost dodawał mu drapieżności. Nie mówiąc już o widocznie zarysowanych mięśniach, które Castiel ukrywał pod koszulą i znoszonym trenczem. Jednak, żeby wszystko to stwierdzić trzeba było najpierw dobrze poznać Castiela. A Natalie poznała Castiela bardzo dobrze w każdy możliwy sposób. Przynajmniej tak się jej zdawało.

- Musi być powód? - spytał, wzruszając ramionami. - Kocham cię. Dlatego.

When we fight, we fight like lions - prawda, którą każdy zna. Demony, potwory, anioły, może nawet sam Bóg. Natalie i Castiel walczą jak lwy. Nie odpuszczają tak łatwo, w ogóle nie odpuszczają, ale kiedy w grę wchodzi walka o ukochaną osobę... Stają się gorsi. Niepowstrzymani. Nie trzymają się zasad w imię najpiękniejszej rzeczy na świecie: miłości. Kochają siebie tak mocno, aż tracą głowę, gdy dzieje się coś ich drugiej połówce. Ludzie nie przywiązują do tego dużej uwagi, ale nie Cas i Natalie. Oni, dwie uwięzione istoty w świecie magii i potworów, są bardziej do tego przywiązani. W końcu sami dysponują mocą, która może im wiele pomóc, a i też wszystkimi innymi narzędziami, które posiada nadnaturalny świat.

Natalie uśmiechnęła się. Bardziej do siebie, niż Castiela, ale to i tak wystarczyło, aby Castiel odwzajemnił gest.

- Ja ciebie też - złożyła na miękkich ustach Castiela pocałunek.

Noc minęła Castielowi i Natalie przyjemnie. Rozmawiali, śmiali się, pokazywali sobie czułości, ale też opowiadali rzeczy ze swojej przeszłości. Te smutne, te dobre, te cenne i złe, oraz te najbardziej popaprane. Jednak nie zrazili się do siebie, wręcz przeciwnie. Taka mała spowiedź przybliżyła do siebie Natalie i Castiela. Natalie nawet podziękowała Castielowi za uratowanie jej duszy przed Śmiercią, bo nie poznałaby ludzi, których teraz zna i nie byłaby z nim. A ze związku z Castielem cieszy się najbardziej. Jednak nie byłoby tych dobrych chwil bez czegoś co by przeszkodziło. Nim się obejrzeli nastał późny ranek, więc musieli zbierać się czym prędzej jeśli chcieli do wieczora lub do końca kolejnego dnia uwinąć się ze sprawą.

- Patrz, zawsze jak jest fajnie to musi się szybko skończyć - jęknęła Natalie, zakluczając drzwi pokoju. - Przysięgam, że jak to wszystko się skończy to jesteśmy tylko ty i ja, Cas. A na razie musimy zadowolić się urywkami wyrwanymi z kontekstu - dodała, spoglądając na Castiela.

Castiel odgarnął kosmyk za ucho Natalie, przy czym uśmiechnął się łagodnie.

- To nie szkodzi. Mi wystarczy to, że jesteś obok, ale jeśli tak zależy ci na tym... To może po tym jak odnajdziemy Melindę i dowiemy się czy duch może cię naznaczyć, zostaniemy tu dzień? Może dwa? Dwa dni nas nie zbawią jeśli przeznaczymy je dla siebie, a tobie nie pomogą. Pustka nadchodzi, nadal jesteś Śmiercią. Nawet jeśli jakimś cudem wygramy z Pustką, zawsze pozostaje Śmierć.

Natalie zaszkliły się oczy. Chyba pierwszy raz od kiedy stała się Śmiercią.

- Cholera - przeklęła, ocierają samotnie spływającą łzę. - Już zapomniałam jak to jest.

Nastała cisza, ale nie ta z rodzaju tych niekomfortowych. Była przyjemna jednak i ona nie mogła trwać wiecznie.

- Zastanowię się - oznajmiła nagle Natalie. - Z pozostaniem na jakiś czas w Grandview. A teraz proszę cię, Cas. Chodźmy już. Im szybciej, tym lepiej.

Castiel miał cholerną rację mówiąc, że dwa dni ich nie zbawią. Jeśli poradzą sobie z Pustką, przyjdzie czas na Śmierć. Natalie nie mówiła tego głośno, ale od powrotu do siebie i odzyskaniu Castiela myślała nad oddaniem mocy prawowitej Śmierci. Pewnie znowu musiałaby zawrzeć jakiś pakt z Jedźcem Apokalipsy, ale czy nie jest to warte spędzenia czasu u boku Castiela jako człowiek, który jak na złość odczuwa więcej? Odpowiedź była prosta: jest warto. Castiel musiał wiedzieć z czym Natalie się boryka, z jakim dylematem, gdy o tym wspomniał. A Natalie nie zamierzała na niego krzyczeć.

- Dobrze - zgodził się, obejmując Natalie w pasie poprowadził ich ku wyjściowym drzwiom jako, że ich pokój mieścił się na parterze.

Uciekając z miejsca wypadku Natalie i Castiel myśleli, że omineli rozmowy z policją i ratownikami medycznymi. Chcieli działać szybko i jak najwięcej bezproblemowo. Jednak czy zdziwili się, kiedy weszli do szpitala i od razu zostali otoczeni policją? Odpowiedź była prosta. Nie zdziwili się, ani trochę. Poniekąd byli na to przygotowani. W końcu Grandview to małe miasteczko i większość ludzi zna się chociażby z widzenia, oni są nowi, a jeśli Jim Clancy miał dobrą pamięć mimo wypadku... Mógł powiedzieć policji o dwóch nieznajomych, którzy stali nad nim, gdy jeszcze tkwił we wraku karetki. Po drugie, był też drugi samochód, a poszkodowanych nie było. Policja mogła dodać dwa do dwóch. Ludzie byli zbyt głupi, aby spostrzec na jakim świecie żyją, a co dopiero uwierzyć dwójce nieznajomych, że podczas wypadku ucierpiało tylko auto. Mimo to, Natalie zdziwiła się, kiedy policjant przyjął do wiadomości, że wyszli cało z wypadku i przez adrenalinę uciekli, wzywając jedynie pogotowie dla poszkodowanych.

- Ludzie są naprawdę tak głupi, albo ja nie wiem co z nimi jest nie tak - stwierdziła Natalie, idąc w stronę wskazanej przez policjanta sali, gdzie leży Jim.

- Są głupi, albo udają, bo chcą mieć święty spokój lub boją się - odparł spokojnie Castiel.

- Ja taka byłam? - Natalie przystanęła przy drzwiach od sali Jima.

- Nie. Ty byłaś i jesteś bystra. Po prostu musiałaś nauczyć się widzieć pewne rzeczy.

Natalie uśmiechnęła się. Castiel potrafi być naprawdę uroczy w tej całej swojej otoczce bycia potężnym, wzbudzającym strach aniołem. Była głupia, że przyczyniła się do cierpienia najpiękniejszej istoty na świecie. Nienawidzić się za to będzie do końca życia. Jakim potworem trzeba być, aby nie doceniać kogoś takiego jak Castiel? Cóż, nie trzeba być żadnym. Wystarczy być największym idiotą lub idiotką świata i za taką Natalie aktualnie się uważała, bo skrzywdziła kogoś na kim jej zależy, kto pójdzie za nią w ogień i jak będzie trzeba to umrze setki razy. A co najważniejsze, skrzywdziła w najbardziej okrutny sposób kogoś bez kogo nie wyobrażała sobie życia.

Dlatego też Natalie dopadły wątpliwości co do zabrania duszy Jima Clancy'ego  do Nieba, bo bez wątpienia na nie zasługiwał, kiedy zobaczyła go ledwo rozmawiającego z jakąś kobietą. Pewnie Melindą. Natalie nie wyobrażała sobie życia bez Castiela, poruszyłaby całym Wszechświatem, żeby znowu odzyskać swoją najlepszą połówkę. Ale czy warto było poruszać ten Wszechświat dla jednej, pięknej pary, która i tak za kilkadziesiąt lat umrze? Jeśli uratuje Jima, ktoś inny będzie musiał umrzeć. Nie ma, że boli. Dusza za duszę. Świat sam prostuje niedociągnięte sprawy. Dla Castiela poświęciłaby całą kulę ziemską, ale czy pozwoli na śmierć osoby, której czas jeszcze nie nadszedł, żeby Jim mógł żyć u boku ukochanej żony?

Z zamyślenia wyrwał ją miękki, wyraźnie zmartwiony głos Castiela.

— Jesteś nieobecna. Co się dzieje?

Natalie spojrzała na Castiela z miłością i łzami w oczach. Jednak nie podzieliła się z aniołem swoimi wątpliwościami.

— Kocham cię, jesteś lepszą drugą połówką mnie i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jeśli coś ci się stanie to poruszę Niebo, Ziemię, Piekło, cały pieprzony Wszechświat, żeby odzyskać cię z powrotem.

— Natalie... — zaczął Castiel, był przerażony słowami ukochanej. Słowa Natalie brzmiały jak pożegnanie. — Nic mi nie będzie. Przynajmniej tak długo jak ty jesteś obok mnie. Głowa do góry i nie waż się mówić takich rzeczy więcej. Dobrze?

Natalie zgodziła się z Castielem chociaż wiedziała swoje. Jeśli nie będą mogli poradzić sobie z Pustką, zrobi co będzie musiała, aby jej anioła te obleśne macki nicości nie dosięgły. Drugi raz na to nie pozwoli i jeśli będzie trzeba to poświęci samą siebie, mówiąc jedynie, że jest wdzięczna za to co miała przez ten krótki czas. Natalie nie zdawała sobie z tego sprawy, ale ta wizja przeraziła ją tak bardzo, że pozwoliła sobie na płacz. Dopiero, kiedy Castiel otulił jej twarz dłońmi, otarł jej łzy, zrozumiała, że pozwoliła sobie na słabość.

— Przepraszam — odsunęła się od Castiela.

— Nie masz za co — odparł, znowu nadzwyczaj spokojnie. Przyciągnął ją do pocałunku jak ostatnio. Najpierw w usta, potem w czoło. — Jestem tu dla ciebie. Zawsze. Pamiętaj o tym.

— Będę — zapewniła.

Natalie kątem oka spostrzegła, że rozmawiająca ze sobą dwójka przestała rozmawiać. Jim jedynie słuchał tego co ma do powiedzenia żona. Natalie razem z Castielem w tej samej chwili przekrzywili głowy na bok. Normalnie mieli niezawodny słuch jako istoty nadprzyrodzone, ale tego dnia słyszeli jakby przez podwójnie grube szkło. Nie specjalnie ich to zainteresowało. Mogło być to równie dobrze przez ostatni rollercoaster emocjonalny.

— Jim, o czym ty mówisz? Jak to widziałeś Śmierć? To niemożliwe. Nikt nigdy jej nie widział. Nie wie jak wygląda, jaka jest naprawdę...

Tylko tyle zdążyli usłyszeć nim Natalie parsknęła. Castiel spojrzał na nią pytająco, ale nim Natalie zdążyła odezwać się, a Castiel powiedzieć, że jednak rozumie o co chodzi, usłyszeli przerażony krzyk Clancy'ego. Ponownie niczym zsynchronizowane zegarki spojrzeli na przeszklone okno, gdzie Jim wskazywał na nich. A dokładniej wskazywał Natalie, krzycząc przy tym, że właśnie tam stoi Śmierć. Niestety, Castiela i Natalie nie było, kiedy Melinda obróciła się by zobaczyć o co chodzi Jimowi.

— Jim — zaczęła, kręcąc przy tym głową.

— Wiem co widziałem. Ta dziewczyna, ta kobieta... Blada skóra, czarne włosy, ciemne jak noc oczy bez źrenic. Cicha, poważna, skupiona... Dam sobie uciąć głowę, że nie jest człowiekiem. Wyglądała jak Śmierć. Do tego ten facet w znoszonym prochowcu wyglądał jak jej pomagier. Anioł Śmierci czy jak ty ich tam nazywasz...

— To wiesz czy tak myślisz? — ucięła szybko Melinda, nie patrząc na słowa o ścinaniu głowy. — To jest różnica i jak już to żniwiarz lub kostucha. Z resztą nie będę z tobą o tym rozmawiać. Idę do domu, a ty odpoczywaj —  ucałowała Jima w czoło, po czym wyszła z sali.

Natalie i Castiel w życiu nie cieszyli się tak z daru bycia niewidzialnym. Gdy na nowo przybrali fizyczność widoczną dla ludzi, Castiel spojrzał na Natalie ze zmarszczonymi brwiami.

— Co jest nie tak z moim prochowcem? — spytał, łapiąc za krańce tam, gdzie są guziki.

— Nic. On się nie zna. Wyglądasz w nim sexy. To mnie podnieca — odparła Natalie. Puściła mu oczko.

Mogłoby się wydawać, że taki komplement zawstydzi Castiela - w końcu wciąż się uczył mimo, że był na Ziemi trochę czasu - ale wręcz przeciwnie. Te z pozoru nic nie znaczące słowa sprawiły, że stał się pewniejszy. Wcześniej w ogóle  nie zwracał uwagi na swój wygląd czy zachowanie. Było mu to obojętne. Nawet za czasów Deana, ale przy Natalie? Zaczął wszystko kwestionować, zwracać uwagę na wcześniej nieistotne dla niego rzeczy. Natalie zmieniła go. Każda osoba, którą poznał na Ziemi i zaprzyjaźnił się, zmieniła go. Ale to Natalie sprawiła, że nagle zapragnął żyć bardziej, więcej.

— Jeśli chcesz możesz wrócić do pokoju. Czuję długą pogawędkę — odezwała się Natalie, łapiąc Castiela za rękę.

— Sprawy Śmierci? — zapytał tylko. Szczerze mówiąc Castiel nie miał ochoty przysłuchiwać się rozmowie Śmierci z umierającym. Gdy Natalie przytaknęła, uśmiechnął się słabo. — Jak coś będzie się działo, dzwoń.

— Jasne — ucałowała Castiela w policzek na pożegnanie.

Radość, którą Natalie miała w sobie przy Castielu wyparowała w sekundę. Na twarz Natalie wstąpiła powaga, a twarz wydawała się bledsza, niż dwie minuty temu. Gdyby nie fakt, że przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy, przeraziłaby się nie na żarty. Przemiana w ułamek sekundy z normalnej, szczęśliwej, kochanej dziewczyny w istotę bez serca i krzty sumienia? Proszę państwa, Natalie Bullet.

Drzwi skrzypnęły, kiedy je otworzyła. Całe ciepło i poczucie bezpieczeństwa - o ile tak można było nazwać szpitalną salę - uleciało. Zrobiło się nieco chłodniej, a kiedy Natalie zamknęła za sobą metalowe drzwi, światło zamigotało.

— Melinda? — Jim otworzył oczy. Kiedy nie zobaczył żony puls mu przyspieszył.

— Niestety to tylko ja — odparła spokojnie Natalie. — Porozmawiajmy.

— Kim ty do cholery jesteś? — zapytał Jim, blednąc coraz bardziej. Miał wrażenie, że się dusi, umiera mimo, że czuł się dosyć znośnie. — KIM TY DO CHOLERY JESTEŚ?! — powtórzył się, gdy Natalie nie odpowiedziała, a przechyliła jedynie głowę na bok.

— Śmiercią — odparła, znowu spokojnie, ale z całą tą otoczką zmuszenia respektowania jej osoby.

Upiornie, przeszło przez myśl Jima. Natalie uśmiechnęła się. Niby wróciła do siebie, ale nadal uwielbiała to uczucie, kiedy ludzie dowiadywali się kim jest i czego chce.

— Jedną, jedyną prawdziwą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro