~ 10 ~
Sinner's Sins
Natalie dzięki namową Castiela została wypuszczona na drugi dzień, ale z zastrzeżeniem, że Dean będzie ją przez cały czas obserwował. Natalie nie odezwała się ani słowem. Rozumiała ostrożność Deana tak samo jak napięcie pomiędzy nią, a Castielem. Obie rzeczy były nieuniknione. Zapracowała sobie na to sama. Jedynie Sam od czasu do czasu odzywał się do niej normalnie jak za starych czasów. Doceniała to. Tak samo doceniła zażartą kłótnię Deana i Castiela o to czy ma jechać z nimi na polowanie jako, że Bobby wyjechał, a na pewno będą potrzebować dodatkowej pary rąk. Nawet jak anioł wrócił, bo sprawa wydawała się być bardziej dziwną niż inne. Las, gdzie ktoś wchodzi i nie wychodzi? Z jednym świadkiem, który myślał, że spędził tam góra dwa dni, a tak naprawdę minęły lata i został przez to uznany przez lokalnych mieszkańców za wariata? Sprawa jak znalazł idealna dla Winchesterów i ich anioła. A, że potrzebowali dodatkowej pary rąk, Natalie postanowiła wykazać się i pokazać, że wszyscy trzej mogą jej ponownie zaufać. Dzięki temu znalazła się w swojej starej sypialni, w której o dziwo były jeszcze jej stare rzeczy i ubrania. Spakowała ich kilka. W końcu nie była pewna ile czasu zajmie im polowanie. Gdy była pewna, że ma wszystko, omiotła pokój wzrokiem. Spojrzenie zatrzymała na łóżku, gdzie leżała kiedyś z Castielem, gdzie poprosiła go o krótki wyjazd sam na sam...
Natalie z zaskoczeniem odkryła, że przez cały ten czas płakała. Dawno już tego nie robiła. Zdawało się jej, że minęły lata świetlne od kiedy ostatni raz płakała. Nie wiedząc po co to robi, usiadła na skraju łóżka. Gładziła nienaruszoną pościel dłonią w tę i z powrotem. Przestała dopiero, gdy usłyszała kroki Castiela. Wszędzie by je poznała jak ten przyprawiający o ciarki na całym ciele niski, cudowny głos. Dla niej cudowny i choć by świat się palił to nie zmieni zdania. Nigdy.
- Cas - wzdrygnęła się, kiedy drzwi skrzypnęły, a w nich pojawił się Castiel.
Castiel uśmiechnął się na widok jaki zastał. Sam przez ponad rok przychodził do sypialni Natalie i wspominał. Szczególnie to co działo się w Telluride, a Natalie najwyraźniej robiła to samo. Widział to po minie Natalie i jej nagłym spięciu, kiedy wszedł do środka. Bardzo chciał z Natalie o tym porozmawiać, bo wczoraj nie wyjaśnili sobie wszystkiego, ale czas naglił.
- Też tu przychodziłem i wspominałem wszystko. To dawało mi nadzieję i siłę, że kiedy cię odzyskam - zaczął. Mógłby mówić o tym godzinami, ale niestety nie mieli czasu. Sprawa sama się nie rozwiąże. - Bardzo bym chciał teraz z tobą usiąść, wspominać, porozmawiać. Ale nie ma czasu. Sam i Dean czekają już na nas.
Natalie skinęła głową. Zrobiło się jej ciepło na myśl, że Cas przychodził do jej pokoju i robił to co ona przed chwilą, że dawało to mu nadzieję i siłę. Może i by zaczęła robić to samo, ale jej nadzieją i siłą był w tej chwili sam Castiel. To, że rozmawiał z nią mimo niezręczności panującej między ich dwójką. Cholera, patrzenie w jego oczy przepełnione miłością było jak dostanie nagłego zastrzyku energii i chęci walki.
- Będzie kiedyś dobrze? - spytała z nieukrywaną nadzieją.
- Będzie. Obiecuję - odpowiedział Cas od razu. Był pewien tego tak samo mocno jak tego, że jest aniołem.
Ku zaskoczeniu Natalie Castiel chwycił ją za rękę. Ścisnęła jego dłoń delikatnie. Uśmiechnęła się nawet, Castiel też. I tak o to wyszli razem trzymając się za ręce jakby wszystko złe co się wydarzyło w ogóle nie miało miejsca. Ale miało. Castiel i Natalie mieli tego świadomość.
- Dobrze, że Castiel przełamuje lody - stwierdził Sam widząc, że idą w ich stronę. Cieszył się, że Castiel w końcu może poczuć się potrzebny inaczej niż do walki czy uleczenia. Oni nie potrafili mu tego dać nawet jeśli był dla nich bratem. On i Dean wiedzieli to najlepiej. - Zasługuje na to.
- Jak nikt inny. Czasami mam wrażenie, że bardziej, niż my - zgodził się Dean. - Ale będę mieć ją na oku.
Sam przytaknął. Mimo, że odzywał się normalnie do Natalie to nie zamierzał całkowicie opuszczać gardy. Razem z Deanem pomógł Castielowi i Natalie spakować torby do bagażnika, po czym wszyscy zajęli swoje miejsca w Impali. Dean tradycyjnie za kierownicą, Sam z przodu ramię w ramię z bratem, a ich dwójka z tyłu. Kiedy Cas i Natalie usiedli na tyłach puścili swoje dłonie, ale nadal byli blisko siebie. Na tyle blisko, że stykali się ramionami, a gdyby tylko chcieli mogliby dotknąć dłoni tego drugiego.
- Dokąd dokładnie jedziemy? - ciszę przerwała Natalie. Niewiele wiedziała o sprawie, a chciała sprawdzić się jak najlepiej.
- Beyfield, Wisconsin - odpowiedział Sam.
Natalie przygryzła dolną wargę. Była w Beyfield pół roku temu, kiedy polowała na demony i anioły, ale nie słyszała o lesie, w którym człowiek traci zmysły. Owszem, są tam nietknięte wyspy, gdzie można obozować i nurkować, ale nie słyszała o tajemniczych zniknięciach ani o niczym podobnym.
- Dziwne - stwierdziła patrząc przed siebie, po chwili wróciła spojrzeniem do Sama. - Byłam tam pół roku temu i są tam jedynie obozowe wyspy. Nie słyszałam, żeby coś tam straszyło.
- To tym bardziej musimy to sprawdzić - odezwał się w końcu Dean dociskając gazu.
Sam coś wspomniał, że nie mogą tracić czasu i poszuka czegoś w internecie, Cas zajął się tym samym chociaż mógł być w Beyfield dużo szybciej dzięki skrzydłom, ale to Natalie zaproponowała, że przetransportuje się tam i rozejrzy. Ku jej zdziwieniu chłopcy nie zaprotestowali, wręcz pogratulowali jej pomysłu i mówili tylko o tym, że czemu to oni nie wpadli na ten pomysł. Przecież to duże zaoszczędzenie czasu. Jedynie Castiel wtrącił się, że pójdzie z Natalie, że nie powinna iść sama, bo może to być niebezpieczne. Nie chciał jej puścić samej chociaż wiedział, że to ona z nich wszystkich obecnie jest najpotężniejsza i nie boi się żadnej istoty. Tak więc Castiel i Natalie w oka mgnieniu znaleźli się na głównej ulicy Beyfield.
- Wiesz, że nie musiałeś ze mną iść? - zagadnęła Natalie, idąc przed siebie.
Nie miała bladego pojęcia od czego zacząć, więc uznała, że pójście do bardziej lub mniej zatłoczonej knajpy będzie dobrym wyjściem. W końcu nie od dziś wiadomo, że knajpa i podrzędne bary są idealnymi miejscami na rozsiewanie różnej maści plotek i miastowych historyjek.
- Wiem, ale chciałem - odparł Castiel, przyspieszając razem z Natalie kroku. - Chcę pozbyć się tej niezręczności. Nie lubię tego uczucia.
Natalie jak na zawołanie stanęła. Castiel o mały włos, a by na nią wpadł. Obróciła się do niego pozwalając by ciemne loki weszły jej na twarz. Nie trudziła się by odsunąć je na bok. Zamiast tego złapała Castiela za obie ręce i Castiel dałby odciąć sobie skrzydła, że w tych przerażająco ciemnych oczach zauważył łzy.
- Ja też nie - powiedziała Natalie. Ton jakiego użyła wskazywał na pewność tego co mówi, ale mimo można było usłyszeć delikatne drżenie. - Nawet nie wiesz jak bardzo doceniam to, że się starasz, a ja dalej walczę sama ze sobą nie robiąc kompletnie nic. To mnie boli i przerasta jednocześnie. Chcę to zmienić, aby było jak dawniej. Może lepiej jeśli los pozwoli, ale problem w tym, że za długo byłam przesiąknięta złem. Nadal nim jestem będąc Śmiercią. Z tyłu głowy cały czas słyszę cichy głosik, który mówi, że jesteś za dobry dla mnie, za dobry na ten świat. Że nie zasługuję na ciebie...
Natalie miała dużo do powiedzenia na temat tego dlaczego mimo pogodzenia się z Castielem i chęci poprawienia relacji trzyma się na uboczu oraz jest wycofana, ale Castiel postanowił ją uciszyć przez zaskoczenie. Wykorzystał to, że Natalie gadała jak najęta i sprawnie teleportował ich w zaułek obok. Nie, nie pocałował Natalie. Chciał tego jak cholera, ale nie wiedział jak zareaguje. Nie chciał jej stracić na nowo, a był pewny, że by uciekła i by było bardziej niezręcznie niż do tej pory.
- Co jest? - tyle zdążyła powiedzieć, bo Castiel na więcej jej nie pozwolił.
- Nie mów tak - warknął prawie.
Natalie chciała uciec wzrokiem od wpatrujących się w nią błękitnych oczu jakich nikt nigdy nie miał. Problem był w tym, że nie potrafiła uciec od osądzającego ją spojrzenia anioła. W tym mądrym spojrzeniu i jednocześnie tak przejrzystym, że było widać ile ich właściciel przeszedł, było coś co nie pozwalało Natalie opuścić wzroku nawet na sekundę.
Castiel odsunął się od Natalie sam nie wiedząc co może powiedzieć. Miał nadzieję, że Natalie zrozumiała przez to co zrobił co miał na myśli. Nie mylił się, bo po chwili Natalie mruknęła coś o czasie i że muszą dowiedzieć się czegoś nim Dean i Sam przyjadą do Beyfield. Tym samym niemo przyznali, że wrócą do tej rozmowy, a w najlepszym przypadku będą mieli nadzieję, że problem sam się wyjaśni. Nie tracąc więcej czasu wyszli z zaułka kierując się prosto do małej knajpy na rogu ulicy na przeciwko. Gdy już tam byli, zajęli miejsce przy barze. Nie musieli wcale długo czekać, aż ktoś zacznie coś mówić. Tego dnia wygrali szczęście na loterii, bo o to do knajpy wszedł Eduardo Montgomery. Hiszpan, który w osiemdziesiątym dziewiątym zaginął w tajemniczym lesie, a wrócił dwadzieścia lat później twierdząc, że minęły dwa dni podczas, których doświadczał rzeczy nie z tego świata. Oczywiście nikt mu nie uwierzył i od tamtej pory uznali biednego Eduardo za pomyleńca. Zaczęli nazywać mężczyznę szalonym Eddiem i tak o to sześćdziesięciocztero letni Eduardo skończył jako wieczny samotnik. Nikt nie chciał z nim zamienić chociażby słowa, a jak już to nabijali się z niego i robili okrutne żarty przez które Eduardo często uciekał nie dojadając ciepłego posiłku dopiero co przyniesionego przez kelnerkę. Wszyscy dookoła nie raz, nie dwa widzieli łzy Eduardo, który z każdym dniem coraz bardziej nie domagał, ale nikt nic z tym nie robił. Był w końcu wariatem i szaleńcem.
Natalie może i nie słyszała o tym co się dzieje na wyspach Beyfield, ale to było pół roku temu i to coś mogło ponownie się uaktywnić pragnąc ludzkiej krwi. Nie mogła patrzeć na biednego staruszka, który z wyraźnym strachem usiadł przy wolnym stoliku tuż przy wejściu.
Zupełnie tak jakby los chciał, żeby mógł jak najszybciej uciec, pomyślała Natalie, a Castiel jakby czytał w jej myślach, bo po sekundzie zgodnie uznali, że pójdą z nim porozmawiać. A to z kolei stało się poruszeniem wśród klientów, którzy mówili między sobą co też młoda parka odwali staremu Montgomery.
- Dajcie mi chociaż zjeść i wypić ciepłą herbatę - odezwał się staruszek drżącym głosem.
Nawet na nich nie spojrzał. Bał się i trząsł się jak galareta. Natalie ścisnęło się serce. Ten staruszek nią poruszył. Castielem też, przechylił głowę na bok próbując złapać spojrzenie staruszka. Udało się. Eduardo spojrzał na nich ze łzami w oczach.
- Proszę. Dawno nie wychodziłem z domu i nie jadłem nic dobrego i ciepłego - dodał błagalnie, a w szarych oczach Eduardo pojawiły się łzy. - Błagam. Dawno...
- Nie jesteśmy tu, aby ci dokuczać - odezwał się Castiel tak spokojnym tonem jakiego Natalie nigdy u niego nie widziała. A przynajmniej nie aż tak spokojnego.
- I naśmiewać się - dodała Natalie, chcąc by Eduardo spojrzał i na nią.
Tak się stało, a to co zobaczyła w jego spojrzeniu przyprawiło Natalie o chęć rozpłakania się. Nie ufał im i wcale się nie dziwiła. Dlatego też spojrzała na Castiela w poszukiwaniu potwierdzenia, czy aby na pewno pytanie się od razu o wydarzenia z osiemdziesiątego dziewiątego jest na miejscu. Castiel tylko wzruszył ramionami. Był długo na Ziemi na tyle by wiedzieć, że niektóre rzeczy są delikatniejsze, niż innym się wydaje. Dla niego nie było problemem pytanie się bez ogródek o traumatyczne przeżycia, ale dla tego mężczyzny mógł być to już problem. A potwierdzało to jak zareagował na ich podejście i samo to co mówią o nim ludzie.
— Nie chcę tego robić, ale niestety muszę — zaczęła niepewnie Natalie. — Ja i mój partner, agent Espósito, badamy sprawę tajemniczych zniknięć na Lakeshore Apostle Islands. Raz czy dwa byłam na jednej z tych wysp z rodziną. Nic się nie działo. Nie słyszałam też żadnych plotek o zaginięciach ludzi, a to chyba nie pierwszy raz?
Natalie wyprostowała się w oczekiwaniu na odpowiedź starego Eduardo. Staruszek z początku wydawał się nie mieć chęci mówić o tym co go spotkało, ale w końcu się przemógł. Nie potrafił siedzieć cicho, kiedy to coś dręczyło niewinnych ludzi. Nawet jeśli tamci byli dla niego okrutni. On taki nie był. Chciał im pomóc jak tylko mógł.
— I tak mi nie uwierzycie — rzekł Eduardo poważnym tonem, samemu prostując się. Stare kości dały się mu we znaki. — Ale nie mogę też pozwolić, aby te dzieciaki i ci wszyscy ludzie byli męczeni przez to cholerstwo.
— Cholerstwo czyli co? — spytała Natalie, doceniając to, że Montgomery zdecydował się powiedzieć im prawdę. — Jesteśmy otwarci. Proszę mówić.
— Zjawa. Powiedziałbym, że to rusałka, ale to coś nie jest do niej podobne. Wiecie o czym mówię? — spojrzał na nich uważnie w poszukiwaniu potwierdzenia, a gdy oboje przytaknęli, kontynuował. — No więc nazwijmy to zjawą. Kiedyś Beyfield zanim ukształtowało się w miasto było wiochą zabitą dechami. Było to wiele, wiele lat temu. Na pewno ze sto, może dwieście, a nawet trzysta przed naszymi narodzinami. Był tu jeden sklep spożywczy, coś na kształt komisariatu i jeden pub, gdzie obleśni faceci obmacywali młode kobiety. Czasem zdarzały się być to dziewczęta dopiero co dojrzewające. Jak wiecie w każdym kraju za dawnych lat ludzie nie byli przychylni starożytnym bytom i magicznym istotom. Tak było w dawnym Beyfield. Jedna z dziewcząt pracująca w barze jako kelnerka, czasami barmanka, była czarownicą. Bardziej znachorką. Używała mocy w dobrej wierze. Pomagała biednym ludziom za darmo, kiedy lekarze na tamten czas chcieli grube pieniądze. Czasami przychodzili do Cassandry, bo tak miała na imię znachorka, bogacze. Wtedy brała od nich pieniądze. Ludzie wiedzieli, że jest coś z nią nie tak. Domyślali się i snuli różne, przeróżne teorie na jej temat. Cassandra nie przejmowała się tym. Nigdy. Swoimi działaniami nie robiła nikomu krzywdy. Jednak pewnego razu przyszedł do niej Pan z dobrego domu. Żonaty, dzieciaty, mający libido jak nastolatek. Zapłacił Cassandrze za wizytę, po czym zaczął ją obmacywać...
Natalie jak i Castiel mocno wczuli się w opowiadaną przez Eduardo historię Znachorki Cassandry, która jak się okazało została skazana za używanie czarów i rzekomą chęć torturowania niewinnego Pana.
— Wszyscy wiedzieli lub domyślali się, że para się dobrą magią w dobrej wierze i że ten typ jest obleśnym, niezadowolonym seksualnie człowiekiem. Ale nie pomogli Cassandrze. Bali się co ludzie powiedzą. Cholera, do tej pory tak jest! A żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku! — uniósł się, ale po chwili uspokoił. — Tak więc niewinna Cassandra choć była czarownicą to zginęła okrutną, bardzo okrutną śmiercią. Zaprowadzili ją nad tamtejsze wody i zaczęli topić żywcem mając nadzieję, że to ją skutecznie załatwi i oczyści jej duszę, bo przecież w tamtych czasach ksiądz musiał mieszać się we wszystko i poświęcił wodę, w której utopiono biedne dziewczę. Ja się pytam gdzie był Bóg wtedy?!
Castiel przeniósł wzrok na buty, które nagle wydawały się mu bardzo ciekawe. Natalie ukradkiem pod stołem ścisnęła dłoń ukochanego. Castiel na powrót spojrzał na Eduardo, który zdawał się nie zauważyć chwilowej nieuwagi jaką mu zaserwowali.
— I myśli pan, że Cassandra teraz mści się na wszystkich, którzy wejdą na jej ziemię? — odezwała się po raz kolejny Natalie uznając, że przejmie pałeczkę, kiedy Castiel wydawał się być nieobecny.
To pewnie przez wzmiankę o Bogu, pomyślała.
— Przeklętą na wieki wieków ziemię — poprawił ją Eduardo. — Tak czysta dusza jak ta Cassandry została splamiona złymi czynami innych. Jest zła, że nikt jej nie obronił, nie słuchał... Teraz co dekadę, może dwie, jakoś w tym przedziale budzi się i wabi w swe sidła niewinnych ludzi, aby ich ukochani poczuli ból jaki ona czuła, gdy umierała. Bo śmierć ukochanej osoby boli nawet tych najbardziej zwyrodniałych, prawda? Myślę, że nie obchodzi ją to, że czasy się zmieniły, że ludzie nie są tacy jak dawniej, że dzisiaj ludzie uwielbiają i czczą czarownice na poziomie bogów.
— Dobrze. Dziękuję. Nie musi nam pan już nic mówić. To wystarczy.
— Jak znęcała się nad panem, kiedy był pan tam? — odezwał się Cas ku zaskoczeniu ich wszystkich.
Natalie spojrzała na niego jak na największego idiotę na świecie.
— Co? To jest ważne.
— Powiedziałam, że to starczy...
— Ale...
— Za dużo czasu przebywasz z Deanem — stwierdziła Natalie na co Castiel obdarował ją takim spojrzeniem, którego by się po nim nie spodziewała. Zaskoczenie i złość w jednym u Castiela? To była nowość. — No co? Przejąłeś niektóre jego cechy.
— To nie jest czas na taką rozmowę. Szczególnie, że Dean...
Eduardo zakaszlał, zwracając tym na siebie uwagę Natalie i Castiela. Uśmiechał się.
— No co? — wymsknęło się oburzonej Natalie.
— Nie wiem kim jesteście, ale załatwcie to coś. Kimkolwiek jest, czymkolwiek jest. Lubi wchodzić ludziom na psychikę. Uwielbia manipulować nimi, bawić się ich uczuciami. Panuje nad czasem, ale to już wiecie. Uważajcie na siebie. Tylko o to was proszę. Akurat zakochani i złamani ludzie są jej ulubionym kąskiem. Niech Tyche i Fortuna nad wami czuwają jeśli macie u swego boku kogoś kto jest wystarczająco zamknięty na uczucia.
— Dziękujemy za poświęcenie nam czasu panie Montgomery — Natalie uśmiechnęła się do staruszka, po czym wstała. — Obiecuję, że już nikt nie będzie pana niepokoił.
Z tymi słowami opuściła lokal. Castiel bez słowa poszedł za nią. Jedynie mruknął coś do Eduardo, że dopilnuje tego, aby wszyscy dali mu spokój, bo zasługuje na to. Eduardo pokiwał głową chociaż wątpił, aby jego największe marzenie od lat się spełniło. Nie wiedział tylko, że Castiel i Natalie są aniołem i Śmiercią, a z tym mają władzę nad prawie wszystkim. Szczególnie Natalie.
— To miłe z twojej strony, że pomożesz temu starcowi — odezwał się Cas po tym jak dogonił Natalie.
— Nie naprawię tym wszystkiego co zrobiłam, ale mogę próbować. Niech siła i władza jaką mam przerodzi się w coś dobrego — uśmiechnęła się smutno.
Castiel przystanął, wyprostował się i przyciągnął Natalie do siebie. Pozwolił, aby wtuliła się w niego jak za dawnych czasów. Castiel poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele, gdy Natalie ścisnęła go mocno, delikatnie drżąc.
— Płaczesz?
— Nie — odpowiedziała Natalie, wtulając się mocniej w Castiela. — Kiedyś chciałam być wampirem, hybrydą, wiedźmą... Ale teraz kiedy jestem jedną z najpotężniejszych istot? Mam dosyć. Pasuję. Tęsknię za byciem człowiekiem. Było tak... inaczej. Przyjemniej. Przytulanie ciebie było przyjemniejsze.
Castiel uśmiechnął się smutno. To był jeden z tych momentów, w których składał sobie obietnice, że nie pozwoli by ktoś z jego bliskich cierpiał i sprawi, że będzie im lepiej. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć Natalie jakoś, ale wtedy usłyszał rozweselony głos Deana.
— Ej, gołąbeczki!
Odsunęli się od siebie jak oparzeni. Natalie udała niewzruszoną, a Cas gdyby mógł to zabiłby Deana wzrokiem. Co jak co, ale Winchesterzy mieli zawsze wyczucie czasu. Przy innej okazji może by się cieszył, że mają aż takie wyczucie czasu, ale nie, gdy chodziło o polepszenie kontaktu i więzi między nim, a Natalie.
— Przysięgam, że kiedyś go zabiję — burknął Castiel.
— Nie zrobisz tego. Zrobisz wszystko, ale nie to.
Natalie poklepała Castiela po ramieniu, dając mu tym samym znać, że muszą się ruszyć, bo inaczej Bóg jeden wie co wymyślą ci dwaj, żeby przyszli. Szczególnie Dean, który zdawał się nieźle bawić widząc jak Cas i ona próbują odbudować swoją więź i zbliżyć się do siebie na nowo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro