[8]
- ...to znaczy, co stoi za atakami. - dodaje Stiles, biorąc głęboki oddech. Wszyscy zamieramy w napięciu. Lydia otwiera usta.
- To kot. Dokładnie silny, czarny kot wielkości owczarka niemieckiego.
Moje oczy rozszerzają się przez niedowierzanie.
Kot? Czy oni do reszty poszaleli?
Z drugiej strony, dziś dowiedziałam się tyle, że nic nie powinno mnie już zdziwić.
Isaac podziela moje odczucia.
- ...kot? - rzuca, marszcząc brwi i oglądając oboje od stóp do głów, jakby upewniał się, czy z nimi wszystko w porządku.
- Tak. Przy ofiarach znajdowano kępki czarnego futra, a przy ponad połowie zabitych kamery przemysłowe zarejestrowały dosyć duże zwierzę z ciemnym umaszczeniem. Analiza dowodów wykazała, że znaleziona sierść ma w sobie kocie DNA.
Większość zebranych wciąż z powątpiewaniem lustruje nowo przybyłych.
- ...no co? Tata nam to przekazał. - dodaje Stiles na swoją obronę. Scott wzdycha, Isaac przewraca oczami, zaś ja kątem oka zauważam Yumi, która co chwilę otwiera i zamyka usta, jakby chciała się wtrącić. Łapię ją za dłoń, a gdy ta przenosi na mnie wzrok, niezauważalnie kręcę głową, chcąc przekazać jej, by na razie o nic nie pytała.
Zerkam na Mariko. Dziewczyna ze zmarszczonymi brwiami wpatruje się w Deatona, zaś mężczyzna uparcie wbija wzrok w podłogę i mocno nad czymś myśli.
- Czy to ma jakiś sens? Kot zabijający przypadkowe ofiary?
- Może uciekł z jakiegoś zoo?
- A może to puma?
- Pumy nie są czarne, idioto.
- Może ta puma ma czarną sierść, pomyślałeś o tym przez chwilę?
- To irracjonalne...
- ...sam jesteś irracjonalny!
Od tego wrzasku i przekrzykiwania się zaczyna mnie boleć głowa. Odwracam się tyłem do zebranych i skupiam wzrok na jednej z cegieł, z których zbudowane są ściany kliniki. Zaczynam odliczać w myślach od dziesięciu w dół.
Dziesięć...
- Możecie na chwilę się skupić?
Mari podchodzi do mnie i obejmuje ramionami.
Dziewięć, osiem...
- Od kiedy jakieś dzikie koty mordują niewinnych ludzi?
Siedem, sześć...
- To Beacon Hills, tu wszystko może się wydarzyć...
Jak Boga kocham, zaraz zacznę krzyczeć, a mój wrzask rozniesie tę klinikę w drobny mak.
Starsza Bennet, jakby wyczuwając moje zamiary, zaciska palce na moich przedramionach i przykłada usta do skroni.
- Spokojnie, kochanie, spokojnie...
W mojej głowie zaczyna huczeć, aż nagle wszystko cichnie za sprawą głosu Deatona.
- Jeśli spojrzy się na to od strony mitologicznej... kot może mieć jakiś sens.
Momentalnie obracam się i wbijam wzrok w weterynarza - inni robią to samo. Mężczyzna wpatruje się w nas.
- W mitologii japońskiej istnieje legenda o Bakeneko, kocie-duchu, którego można wezwać, by kogoś opętał lub stać się nim samemu. Wezwana istota zabija wybrane przez tego, kto ją wezwał osoby i rozszarpuje ich wnętrzności.
Zapada cisza; wszyscy pogrążają się w rozmyślaniach. Ja siadam na stole operacyjnym obok Ayumi. Ta wzrokiem prosi mnie, bym wszystko jej wytłumaczyła, ale ja daję jej znak, że zrobię to potem. Na razie chcę posłuchać reszty.
- Więc ktoś musiał tego kota wezwać?
- Ktoś został opętany i zmienia się w kota? To znaczy, że jest kotołakiem?!
- To Bakeneko, nie kotołak, imbecylu.
Znowu robi się coraz głośniej. Mój wzrok spotyka się ze wzrokiem Scotta, który po chwili przewraca oczami i chrząka, by zwrócić na siebie uwagę zebranych.
- Bezczynnym staniem i kłótniami nie uratujemy mieszkańców. - mówi. - Czy ofiary mają jakieś wspólne cechy?
Zapada cisza. Po kilku sekundach Stiles prostuje się i unosi palec wskazujący do góry.
- Zajmiemy się tym z Lydią. - rzuca.
- Jak tylko się czegoś dowiecie, dzwońcie. - dodaje McCall. Stilinski i Martin znikają. - Dobrze by było poznać zapach tego kota, to pomogłoby nam w poszukiwaniach.
- Idźcie na posterunek policji, tam są dowody. - wtrąca Allison i przenosi wzrok na nas. - Ja postaram się odpowiedzieć na parę pytań naszych nowych koleżanek.
Scott patrzy na nas, potem na nią i kiwa głową. Po kilku sekundach wychodzi razem z Isaaciem.
Panna Argent zbliża się do nas.
- To co? Może przejedziemy się do mnie? Wszystko wam opowiem.
Mariko zerka na swoją siostrę, która ze zdezorientowaniem wodzi wzrokiem między naszą czwórką.
- Jedźcie we dwie, ja wrócę do domu. Wytłumaczę jakoś waszą nieobecność pani Elizabeth.
Kiwam głową, a starsza Bennet szybko się ulatnia. Chwytam Ayumi za rękę i uśmiecham się zachęcająco. Przenoszę wzrok na Allison.
- Masz samochód?
Dziewczyna kiwa głową. Jej oczy błyszczą z podekscytowania.
Dwie godziny później wchodzimy do mojego pokoju. Yumi przytrzymuje mi drzwi, a ja przemierzam próg z dwoma kubkami gorącej czekolady z piankami - naszego ulubionego napoju właściwie od zawsze. Stawiam naczynia na podłodze i moszczę się na sprężynowym materacu, które służy mi za łóżko. Bennet kładzie się w poprzek posłania i opiera nogi o jasnobeżową ścianę. Blond końcówki jej włosów wystają zza posłania, stanowiąc ładne połączenie z jasnoszarymi panelami mojej podłogi. Odwracam się do niej bokiem, przytrzymując głowę na ramieniu i wbijam wzrok w jej zamyśloną twarz. Czekam na jakiekolwiek jej słowo.
Minęło piętnaście minut, odkąd Allison przywiozła nas od siebie do mnie. Jej tata zrobił dosyć duży obiad, więc nie byłyśmy już głodne. Rozmowa zajęła nam prawie półtorej godziny; Bennet pytała właściwie o wszystko i nie powstrzymywała ciekawości. Dzięki temu dowiedziałyśmy się, jak Scott został wilkołakiem, czemu dziewczyna zrezygnowała z bycia łowczynią (tak samo jej tata), kim są "banshee" i "druid", co do tego wszystkiego ma Derek Hale i jego rodzina (którego jeszcze nie poznałyśmy) oraz mnóstwa innych, dziwnych, niespotykanych rzeczy, których na pewno nie było w Los Angeles.
Lub były, ale my o tym nie wiedziałyśmy.
Wciąż wpatruję się w Ayumi, bo ta nie powiedziała ani słowa odkąd weszłyśmy do domu. Dla mnie wszystkie te informacje są wielkim szokiem, a co dopiero dla niej? W końcu ona jest częścią tego nadnaturalnego bałaganu - ja nie.
Za oknem robi się ciemno, śnieg skrzy się w świetle księżyca. Przesuwam opuszkiem palca wskazującego po ramieniu przyjaciółki.
- Yu... powiedz coś. Nie milcz tak, proszę.
Dziewczyna odzywa się po minucie.
- Chyba najbardziej w tym wszystkim boli mnie to, że... Mariko nas okłamała. Okłamała mnie...
Splatam palce naszych dłoni i obserwuję ją ze współczuciem. Moja biedna, kochana Ayumi... Wodzę wzrokiem po jej skórze, która mieni się pod wpływem światła płynącego z lampek przyczepionych do listw sufitu - jakby ktoś wtarł lub posypał złotym brokatem jej ciało. Bennet twierdzi, że nie potrafi tego kontrolować i... przestać migotać.
Moim zdaniem to piękne.
Następnym razem zapytam Mariko, czy jej skóra też tak świeci.
- Rozumiem, bąbelku, rozumiem... ale zrobiła to, by cię chronić. Jestem pewna, że prędzej czy później by nam o tym opowiedziała.
Yumi obraca się ku mnie.
- Tak, wiem. Przecież wiem. Ale sam fakt zatajenia prawdy jest bolesny.
Po chwili uśmiecha się do mnie lekko, a ja robię to samo.
Uświadamiam sobie, że już zawsze będziemy razem, nieważne, co się wydarzy. Będziemy nierozłączne i niepokonane.
Ruchem głowy wskazuję kubek z czekoladą, teraz już bardziej letnią niż gorącą.
- Pij, bo wystygnie. - rzucam.
Przenoszę wzrok na sufit, na którym z pomocą dziewczyn i mamy namalowałam nocne niebo usiane gwiazdami.
Czasami mam wrażenie, że mój nieboskłon łączy się z tym na zewnątrz, jakby noc z podwórka przypełzła do mojego pokoju i osiadła na suficie. Jakbym wzięła sobie kawałek nieba i zatrzymała. Jakbym stworzyła sobie własny nocny świat.
Każda z namalowanych gwiazd jest jedną szczęśliwą chwilą mojego życia.
Więc gdy Ayumi powoli sączy słodki napój, na palcach liczy, ile razy dziś Scott McCall na mnie spojrzał (ostatnio coś jej się ubzdurało i sądzi, iż mu się podobam, co uważam za całkowitą nieprawdę), a jej oczy błyszczą światełkami lampek - przypisuję tę chwilę do jednej z gwiazdek na moim osobistym niebie, do mojej powiększającej się kolekcji dobrych momentów.
I wiem, że umrę szczęśliwa, bo moje życie pełne było takich mieniących się gwiazd.
Mijają tygodnie. W końcu nadchodzą święta... mój najdziwniejszy czas w tym nowym, pokręconym życiu.
Wigilię spędzamy w piątkę. Jemy obiad, robimy sobie herbatę, kawę lub czekoladę i układamy się na podłodze w naszym salonie w forcie z koców, kołder i poduszek. Śpimy przytulone do siebie. Mama nocuje na kanapie. W powietrzu unosi się zapach igieł choinki, palącego się drewna w kominku i woń dziecięcych, jeszcze nie zniszczonych włosów Riley, wpadających mi do oczu.
Obok jej głowy śpi zwinięty w kulkę Mike - dwuletni szary w czarne pręgi kocur, którego mała dostała na święta od "Mikołaja" - mamy. Rodzicielka postanowiła wziąć ze schroniska tę puchatą kulkę, bo stwierdziła, że "w domu jest jakoś pusto, nic nie plącze się pod nogami". Riley uważa ten prezent za najlepszy na świecie.
Teraz Yumi jęczy przez sen, Mike lekko pochrapuje, a ja zastanawiam się, co robi tata. Czy jest szczęśliwy? Czy ma co jeść, gdzie spać, czy jest bezpieczny?
Kiedy wróci do domu?
Wiercę się z boku na bok, nie mogąc usnąć. W końcu wbijam wzrok w ogień szalejący w kominku i czuję, jak odpływam. Wibracja sygnalizująca wiadomość tekstową sprawia, że lekko się rozbudzam. Zaczynam się wściekać, gdyż właściwie prawie zasnęłam. Wyświetlacz pokazuje mi, że jest lekko po północy. Otwieram smsa (który okazuje się być od Scotta McCalla).
"Wesołych Świąt, Cass. I niech los zawsze ci sprzyja :)"
Uśmiecham się, widząc cytat z Igrzysk Śmierci.
Teraz zasypia mi się jakoś łatwiej.
Gdy wracamy do szkoły po feriach świątecznych, zauważam, iż nauczyciele nabrali świeżej energii do zadawania nam większej ilości pracy domowej, Charlie ściął włosy i wreszcie wygląda jak człowiek (ciekawostka: razem z Ayumi po świętach się spotkali i mimo, że ona uważa inaczej, mi wyglądało to na randkę) oraz... nareszcie postęp w sprawie morderstw! Stiles dowiedział się, że każda ofiara miała więcej niż czterdzieści lat. A Isaac wyczuł zapach całkiem zbliżony do futra, które znajdowano przy ofiarach.
Zaś wonią tą przesiąknięty był jeden z uczniów Beacon Hills High School.
Robi się ciekawie, nieprawdaż?
- O raaany, mam dość - jęczy Yumi, opadając na krzesełko przy naszym stoliku na stołówce. Przewracam oczami i przenoszę ciężar głowy z jednego ramienia na drugie, gdyż to pierwsze zaczyna mi drętwieć.
- Czego znów masz dość? Czyżby...
- ...tak! - przerywa mi dziewczyna. - Tak! To ta babka z biologii! Nie chciała mi podwyższyć oceny z testu, mimo, że brakowało mi tak niewiele...
Wzdycham. Panna Bennet i jej obsesja na punkcie nauki...
Gdy Isaac wraz z Allison siadają obok nas, Yumi nadal mówi coś pod nosem o niesprawiedliwości tego świata.
- Oj, Słoneczna Panienko, bo znów zaczniesz nam się świecić. - rzuca Lahey, z rozbawieniem obserwując czerwieniejącą z wściekłości twarz mojej przyjaciółki.
Faktycznie, dziewczyna czasami traci kontrolę, gdy emocje przejmują nad nią władzę, ale nie zdarza się to często...
...no, może ze dwa razy w tygodniu. Góra trzy.
Podobno Mariko uczy ją samokontroli i panowania nad mocami, jednak nie idzie im zbyt dobrze.
Nagle wilkołak bierze porządny wdech i powoli zbliża się do Bennet. Allison patrzy na niego z konsternacją.
- Co ty wyprawiasz?
- Cicho! Czuję... kota. - chłopiec odsuwa się, z niedowierzaniem wpatrując się w Ayumi. - Cuchniesz tak samo, jak ta sierść, którą musiałem wąchać w gabinecie szeryfa parę tygodni temu.
Dziewczyna rzuca mu spojrzenie spod uniesionych brwi.
- Daj spokój, coś ci się przywidziało. Jestem lisem, nie kotem. - dodaje ciszej.
- Gdybyś była sprawcą tych wszystkich morderstw, już dawno wyczułbym ten zapach. To nie ty...
Uspokojona, biorę głęboki oddech.
- ...skąd masz tę apaszkę?
Yumi powoli przenosi wzrok na Isaaca.
- Od Charlie'go? A co?
Mija chwila ciszy.
- To ona tak śmierdzi kotem.
Wymieniam z Allison spojrzenie pełne niedowierzania.
Charlie... mordercą?
Toż to nie ma sensu!
Bennet chwyta szal w ręce i miętosi go między palcami. Lahey wbija wzrok w punkt za mną. Odwracam się i zauważam Scotta, Lydię i Stilesa po drugiej stronie stołówki. Zdaje się, że McCall już wie to, co odkryliśmy. Daje znak głową, że wychodzimy z pomieszczenia.
Ayumi chwyta mnie za rękę.
- Przecież to niemożliwe! Charlie nie może zabijać! Już dawno wyczulibyście od niego zapach.
- Możliwe - przerywa jej Isaac. - Mógł go ukrywać.
- Albo jego ludzka postać nie nosi zapachu kota. - wtrąca Scott, gdy spotykamy się na korytarzu.
- Mógł mieć chustkę przy sobie podczas przemiany... - mówi Lydia.
- ... lub zabrać z ciała ofiary. - dodaje Stiles. Moja przyjaciółka drży, po czym zrywa apaszkę z szyi i podaje ją wilkołakom.
- Już jej nie chcę.
Przytulam ją do siebie.
- Prawdopodobnie Charlie sam nie wie, że zabija, jeśli jest opętany. - dodaje McCall pocieszająco.
- Chyba, że sam stał się zwierzęciem. Wtedy wie - wtrąca Stilinski. Gromię go wzrokiem. Jego twarz mówi "no co?", ja zaś wzrokiem pokazuję mu Ayumi, chcąc zwrócić uwagę na jej stan. W końcu ona umawiała się z nim...
Właśnie!
- Yumi, gdzie on teraz jest?
Dziewczyna patrzy na mnie ze strachem.
- Zwolnił się do domu po czwartej lekcji... bo źle się czuł...
"Taa... jaasne..." mówi wzrok Stilesa, jednak teraz ignoruję to i przenoszę wzrok na Scotta. Pytam go niewerbalnie: "co robimy?". Ten przez chwilę wpatruje się we mnie, intensywnie myśląc i po chwili odrzeka:
- Zadzwonię do Deatona.
Rozdzielamy się tylko na chwilę, by wziąć kurtki z szafek. Spotykamy się obok drzwi wyjściowych.
- Doktor powiedział, że musimy złapać chłopaka w postaci kota i zatopić pazury w jego sercu. To go zniszczy. Oczywiście, tylko ducha, który go opętał - dodaje, McCall, zerkając na moją przyjaciółkę.
- Teraz tylko wystarczy zwabić go lub znaleźć. - wtrąca Isaac.
- To chyba nie będzie konieczne - przerywa mu Stiles. - Patrzcie. - dodaje, stojąc przy oknie obok drzwi wychodzącym na przód szkoły.
Dobiegamy do niego. Widzę, jak wielki, czarny kot ciągnie kogoś ledwo ruszającego kończynami do części rezerwatu przylegającej do terenu szkoły.
- Ruszamy. - rzuca Alfa. Posłusznie wybiegam z budynku za resztą grupy. W połowie drogi Scott obraca głowę i krzyczy:
- Wracajcie do szkoły! Jesteście w niebezpieczeństwie!
- Nie ma mowy! - odkrzykuje Ayumi. - Charlie to mój przyjaciel. - dodaje, po czym chwyta mnie za rękę. Obok nas pojawia się Allison z łukiem w ręku.
Ciekawa jestem, kiedy zdążyła go wziąć. I skąd.
Przekraczamy barierę drzew. Zauważam wielkiego kota w niewielkiej odległości od nas. Scott, Isaac i Allison rzucają się do przodu, zaś Lydia chwyta mnie i Yumi, by nas przytrzymać. Razem ze Stilesem przystają.
Bennet nie może patrzeć na walczące z istotą wilkołaki. Wyrywa się z uścisku Martin i biegnie przed siebie, więc - co robię? - oczywiście lecę za nią. Jesteśmy szybkie i natychmiast gubimy ich w tyle. Doganiam dziewczynę i ściskam ją w ramionach, by nie wplątała się w walkę pomiędzy duchem a wilkami - jednak ta się wyrywa. Jej osoba zwraca na siebie uwagę kota - a ten szybko odwraca się do niej i zaczyna się skradać.
Przymierza się do skoku, a ja oczami wyobraźni widzę poszarpane ciało mojej przyjaciółki.
Robię więc to, co nakazuje mi serce - i dobiegam do niej, nim wilkołakom udaje się zatrzymać zwierzę.
Zatrzymuję się obok Ayumi i odpycham ją na bok tak, że ląduje metr dalej. Czuję, jak kocie pazury zatapiają się w moim boku i siła mięśni łap sprawia, że odlatuję na bok. Bestia dopada mnie i zatapia zęby w moim barku.
Ból zalewa mnie tak ogromną falą, że słabnę - wiem, że krzyczę, bo bardziej to słyszę, niż czuję pracę krtani. Wiem, że płaczę, bo mam mokre policzki. Wiem, że życie ucieka ze mnie, bo wiotczeją mi kończyny.
Chwilę potem ktoś obraca mnie na plecy, odgarnia włosy z twarzy i wciąga na kolana. Słyszę wiele głosów mieszających się ze sobą i nie mogę odróżnić jednego od drugiego.
Ktoś chwyta mnie za rękę. Ktoś przyciska dłonie do rany. Ktoś szepcze mi coś do ucha. Ktoś głaszcze mnie po głowie.
Dociera do mnie tylko jedno zdanie.
- Scott... musisz to zrobić.
*****
cześć wszystkim!
muszę przyznać, że jest to rekordowy rozdział, bo wena na niego przyszła mi koło 23, po obejrzeniu finału 6A. czy tylko mnie ten "związek" Stilesa i Lydii wydaje się być sztuczny i wciśnięty na siłę? ;__;
jak wam się podoba? akcja przyspiesza, a jest to może 30% tego, co jeszcze dla was szykuję. (:
dziękuję za gwiazdki i komentarze. życzę wam miłego rozpoczęcia, zakończenia (w moim przypadku ;___;) lub oczekiwania na ferie!
see ya! ♥ x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro