[3]
- Patrz! Wolny stolik - wykrzykuje Yumi, palcem wskazując w tylko sobie znanym kierunku. Wzdycham, gdyż masa ludzi chcących spędzić przerwę obiadową na zewnątrz zasłania mi widok. Dziewczyna przewraca oczami i łapie mnie za nadgarstek, po czym ciągnie w tłum.
W ciągu ostatniego miesiąca przepychałyśmy się między tym pobojowiskiem już tyle razy, że mogłabym zostać kieszonkowym złodziejem. Miałabym w tym wprawę. Serio.
Sadowię się wygodnie na ławie, kładę na stole kanapki, butelkę sprite'a i zeszyt od matmy, czerwony w białe groszki. Wbijam wzrok w moją przyjaciółkę i staram się zaserwować jej moje najlepsze wydanie "maślanych oczek", miny, którą opanowałam do perfekcji. Yumi patrzy na mnie, potem na notes, a później znów na mnie i wzdycha. Sięga do plecaka i wyjmuje z niego notatnik w kolorze cytrynowej żółci. Kładzie go obok mojego zeszytu.
- Ostatni raz daję ci pracę domową z matmy. Zapamiętaj to sobie. - mówi, patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami. Uśmiecham się szeroko i posyłam jej buziaka w powietrzu.
- Jesteś wielka. - rzucam, wyciągając długopis z torby. Zabieram się za spisywanie zadań. Dziewczyna prycha, nakłada okulary (ma problemy ze wzrokiem) i wsadza nos w książkę od historii. Skupiam się poprawnym przepisywaniu równań do zeszytu. Kątem oka widzę, jak obok mojej torby ląduje granatowy plecak ze znaczkiem Nike. Przewracam oczami.
- Znowu ty? - rzucam do chłopca siadającego obok mnie. To Charlie, gość, którego poznałyśmy dwa tygodnie temu. Pewnego dnia po prostu przysiadł się do nas na długiej przerwie i zaczął za nami chodzić. Pochodzi z Korei. Uczęszczam z nim na hiszpański, a Yumi na historię.
- Uczysz się do jutrzejszego testu? - mówi Charlie, całkowicie ignorując moją uwagę i wskazując na książkę, którą dzierży moja przyjaciółka. Przewracam oczami i wracam do spisywania.
Dupek.
- Tylko powtarzam. - odpowiada, patrząc na mnie z oburzeniem. Zdaje mi się, że bardzo polubiła naszego azjatyckiego kolegę. Bardzo bardzo. Wodzę wzrokiem między obojgiem, gryząc końcówkę długopisu. Całkowicie wyłączam się z ich rozmowy, zastanawiając się, czy Yumi myśli o nim jako o kimś więcej niż o przyjacielu. W sumie pasują do siebie. Oboje uśmiechnięci, kujoni, lubią futbol i czytanie książek. Całkowicie nie mój świat.
Kończę przepisywanie zadania i zamykam zeszyty. Chowam swój do torby, a ten drugi podaję przyjaciółce. Ta, wciąż skupiona na Charlie'm, mechaniczne wkłada notatnik do plecaka.
Dość tego. Cassandra wymaga bezustannej uwagi. I ją dostanie.
Teatralnie wyciągam rękę przed siebie i zerkam na nadgarstek, jakbym nosiła tam zegarek.
- Czy mi się zdaje, Ayumi, czy za kilka minut masz nabór do szkolnej drużyny piłkarskiej? - mówię podniesionym głosem, wbijając wzrok w przyjaciółkę. Ta zrywa się jak oparzona i chwyta podręcznik historii.
- No tak, zapomniałabym! Musimy się już zbierać. - panna Bennet rzuca przepraszające spojrzenie Koreańczykowi. Podchodzę do niej i koniuszkami palców macham chłopcu na pożegnanie. Na mojej twarzy gości szyderczy uśmieszek, mówiący: "Yumi jest tylko moja, zapamiętaj to sobie". Charlie kręci głową z dezaprobatą. Moja przyjaciółka łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę boiska. Odwracam się, pokazuję język koledze i upewniam się, że ujrzał mój gest.
Ha! Wygrałam! Jeden do zera dla Cass!
- Powinnaś się z nim wreszcie umówić, wiesz? - rzucam, gdy już znacznie oddaliłyśmy się od tłumu. Yumi śmieje się i zarzuca mi rękę na szyję.
- Och, zamilcz, ekspertko od związków.
Patrzę na nią z uśmiechem. Kocham ją całym sercem.
Największa zmora Beacon Hills High School nosi poliestrowy dres, gwizdek na piersi i wicher na głowie. Jej imię jest dumne i pełne godności, a brzmi ono: Bobby Finstock. Na moje nieszczęście, człowiek ten uczy wf'u (o ile można się go "nauczyć"). A że ja i wychowanie fizyczne to dwa różne kolidujące ze sobą światy, to trener postanowił się na mnie uwziąć.
Gdy podchodzimy do murawy, staję jak wryta. Zauważam, że na tym samym boisku stoją dwie grupy: uczniów chcących dostać się do drużyny lacrosse i tych drugich, liczniejszych, którzy zamierzają znaleźć się w grupie piłkarskiej. Pomiędzy nimi krąży... no któż by inny! Trener Finstock!
Czuję, jak dłoń oplatająca mój nadgarstek znika.
- Idę się przebrać, a ty siadaj na trybuny. - Yumi szepcze mi do ucha i odchodzi. Obracam się za nią.
- Nie zostawiaj mnie... z nim! - jęczę cicho. Niestety, drzwi szatni już się za nią zamykają.
- Och! A któż to do nas zawitał! - huk rozlega się tuż przy moim uchu. Odwracam się i zauważam nauczyciela z grymasem na twarzy wyrażającym wściekłość.
Wskaźnik mojego pecha właśnie osiągnął limit.
- Panna "Nie Będę Robić Tych Przewrotów Bo Dręczenie Uczniów Jest Karalne"! - Finstock krzyczy, jakbym ukradła ostatnią butelkę wódki, którą trzyma w swoim gabinecie (popija, to szybko da się zauważyć). Robię krok do tyłu z przestrachem.
- Zamierzasz męczyć mnie swoim widokiem dołączając do którejś z drużyn? - warczy. Szybko kręcę głową.
- Doskonale. Zatem zmiataj mi stąd, póki mam jeszcze w sobie cząstkę cierpliwości.
Pochylam głowę i ruszam, by okrążyć boisko i zasiąść na trybunach. Co jak co, ale z trenerem lepiej nie zadzierać, gdy jest wściekły.
Sadowię się na ławie i wzdycham. Czemu mój wieczny pech nie chce mnie opuścić?
Po pięciu minutach Yumi dołącza do grupy na boisku. Poprawia sportowe podkolanówki w bordowym kolorze i macha mi. Odmachuję jedną ręką, gdyż drugą ściskam kciuk, by dopisało jej szczęście.
Zaczyna się nabór. Piłkarki stają w jednym rzędzie i kolejno podbiegają do bramki, by strzelić. Gdy mija już trzecia kolejka, a moja przyjaciółka (dzięki mojemu dopingowi) trafia kolejnego gola, obracam głowę, by przyjrzeć się męskiej drużynie lacrosse. Większość z nich to moi rówieśnicy. Wśród nich zauważam wysokiego chłopca z ciemnoblond falowanymi włosami. Na jego koszulce, z tyłu, widnieje napis "Lahey" i numer 14. Rzuca mi się w oczy, gdyż to o nim opowiadała mi panna Bennet. Któregoś dnia zderzyła się z nim na korytarzu. Bardzo jej się spodobał. Od tamtej pory potajemnie do niego wzdycha, bo uważa, że jest niesamowicie seksowny. Dla mnie kompletnie się nie podoba. Wygląda, jakby był stworzony do łamania damskich serc. Wolałabym, by umówiła się z kujonkiem Charlie'm niż złym chłopcem Lahey'em.
Zauważam, jak Isaac zderza się z jakimś innym zawodnikiem, po czym zaczyna na niego krzyczeć. To zdecydowanie potwierdza moją teorię "bad boy'a".
- Udało mi się! Dostałam się! - Yumi krzyczy i wznosi ręce do góry, po czym obejmuje mnie. Odwzajemniam uścisk, zaciskając dłonie na materiale jej koszulki. Jestem z niej niesamowicie dumna.
- Wiedziałam, że zostaniesz przyjęta. Finstock nie mógł pozwolić, by taki talent przeszedł mu koło nosa. - mówię, posyłając jej uśmiech. Łapię ją za rękę. Przemierzamy szkolny parking w poszukiwaniu auta dziewczyny, gdyż ta jak zwykle nie pamięta, gdzie je zaparkowała.
- Isaac na mnie patrzył. Przez co najmniej pięć sekund. To znaczy, że jest mną zainteresowany, prawda? - Bennet zaciska palce na mojej dłoni. Jej oczy błyszczą, a twarz zdobi szeroki uśmiech.
- No pewnie, że patrzył. Na ciebie i całą resztę dziewczyn. A szczególnie uważnie lustrował wasze pośladki. - zaczynam się śmiać, a moja przyjaciółka z otwartej dłoni uderza mnie w ramię. Mruży oczy.
- Jak możesz tak mówić! To nieprawda. - twierdzi uparcie, puszczając moją dłoń i krzyżując ramiona na piersi. Udaje się jej odnaleźć nasz pojazd, więc kieruje się w jego stronę. Idę za nią, wciąż chichocząc.
- No tak. A później wcale nie przenosił wzroku wyżej, na biust. - rzucam. Yumi odwraca się z zaciśniętymi ustami, jakby wciąż była zła, ale jej oczy się śmieją. Szczerzę się do niej jak głupia, a ta pokazuje mi język.
- Powinnaś się leczyć. - mówi, gdy dochodzimy do samochodu. Kluczykiem otwiera drzwiczki i wsiada. Robię to samo ze strony pasażera.
- Za późno. Już to robię. - układam nogi na wycieraczce i posyłam jej spojrzenie z uniesionymi brwiami. Ta kręci głową z uśmiechem i uruchamia silnik. Wyjeżdżamy na ulicę.
- Nie chcę jeszcze wracać do domu. - jej głos rozdziera ciszę, która trwa od kilku minut. Zerkam na nią. Jest spokojna i zrelaksowana. Uśmiecham się.
- Jedźmy do mamy do pracy. - rzucam. Wbijam wzrok w drogę przed nami. Yumi bez słowa zmienia bieg i skręca w lewo. Z radia płynie piosenka, którą dobrze znam, więc nucę ją pod nosem. W dosyć krótkim czasie parkujemy przed szpitalem Beacon Hills Memorial.
Pcham szklane drzwi. Znajdujemy się w szerokim korytarzu z białymi ścianami i podłoga wyłożoną szarym linoleum. Kilkoro ludzi krąży wzdłuż holu. Po prawej jest recepcja, a hol kończy się zakrętem w lewo.
- Nie mam pojęcia, gdzie szukać mamy. - mówię, zerkając na Yumi. Ta ruchem głowy wskazuje punkt przyjmowania zgłoszeń.
- Może tu się czegoś dowiemy.
Podchodzimy do lady. Za nią siedzi ciemnowłosa kobieta pieczołowicie notująca w czyjejś karcie pacjenta. Na plakietce przypiętej do jej uniformu widnieje nazwisko "Melissa McCall". Po chwili podnosi głowę i prostuje się. Posyła nam promienny uśmiech.
- Witajcie. Co mogę dla was zrobić? - pyta. Kładę dłonie na ladzie i pochylam się ku niej. Włosy łaskoczą mnie w policzki.
- Szukamy mojej mamy, Elizabeth Palmer, jest nową lekarką w tym szpitalu. - odwzajemniam jej uśmiech. Kobieta kiwa głową.
- Już po nią idę. - pielęgniarka wstaje i wychodzi zza kontuaru, kierując się w głąb szpitala.
Nagle dochodzi do nas dźwięk zbliżających się wyjących syren. Po kilku sekundach do korytarza wjeżdża dwóch sanitariuszy z rannym na noszach. Mężczyzna ma poszarpany brzuch, a niektóre narządy wewnętrzne mogę rozpoznać z odległości metra. Odwracam wzrok i zakrywam usta dłonią, by powstrzymać odruchy wymiotne. Ten widok sprawia, że śniadanie przewraca mi się w żołądku.
Spoglądam na Yumi, która zasłania twarz rękawem koszuli. Patrzy na mnie z przerażeniem. Słyszymy rozmowę z drugiego końca korytarza.
- Rany szarpane na tułowiu, brak części narządów, obfite krwawienie. Prawdopodobnie atak dzikiego zwierzęcia. - mówi jeden z sanitariuszy.
- To już trzeci w tym miesiącu. - odpowiada jakaś pielęgniarka.
Zerkam na Bennet ze zmarszczonymi brwiami. Trzeci atak? A my nic o tym nie słyszałyśmy? Takie akcje na pewno są nagłaśniane w mediach.
Coś tu jest nie tak.
*****
Rozdział opublikowany po długiej przerwie, gdyż wena żyje swoim życiem. Jest trochę nudny, lecz niektóre części muszą takie być, by kolejne miały wartką akcję. :) Dziękuję za wszystkie gwiazdki i i komentarze, jesteście wielcy! ♥ x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro