[12]
[dwa kilometry dalej, opuszczony magazyn gdzieś na obrzeżach Beacon Hills]
W całym budynku panuje ciemność i cisza, przerywana jedynie równomiernym, spokojnym oddechem postaci przypominającej nastoletniego chłopca, leżącej na stercie wypłowiałych koców ułożonych wzdłuż jednej ze ścian. Młoda dziewczyna, siedząca naprzeciw niego z kolanami podciągniętymi pod brodę, nerwowo skupie skórki przy paznokciach i wodzi wzrokiem między bratem a zasłonami, oddzielającymi ich "sypialnię" od reszty budynku. Za kurtyną starych, dziurawych szmat znajduje się długi korytarz, na jego końcu - wyjście z magazynu.
Nastolatka jest zniecierpliwiona. Jej starszy brat powinien wrócić już dawno temu.
Nagle w ciszy rozlega się donośne sapnięcie, które sprawia, iż ta podskakuje w miejscu i prawie zrywa się na równe nogi. Szybko uświadamia sobie, że to tylko jej towarzysz, przewracający się na drugi bok i mruczący pod nosem. Uspokaja się, po czym oplata nogi ramionami, gdyż skóra przy jej paznokciach od ogryzania zaczyna już krwawić.
Kątem oka dostrzega ruch zasłon. Przenosi wzrok na płachty i dostrzega ukrytą w mroku postać jej brata, trzymającego w dłoniach do połowy wypełniony plastikowy worek.
Zrywa się, by obudzić śpiącego, jednak przybysz łapie ją za ramię.
- Nie, Haruko. Daj mu spać. Rano znajdę mu nowy posiłek. I tak nie wystarczy dla nas wszystkich.
Dziewczyna posłusznie kiwa głową i z powrotem mości się na swoim cienkim materacu, tym razem w pozycji "tureckiej". Starszy brat zabiera podniszczone, plastikowe krzesło spod ściany i stawia je obok posłania siostry, po czym siada. Z worka wyciąga dwie martwe myszy i opakowanie maślanych ciastek, ponieważ Haruko wciąż ma problem z ich wygórowaną dietą i słabość do "normalnego" jedzenia. Z ciężkim sercem obserwuje, jak młoda szybkim ruchem rozdziera plastik i pochłania łakocie w parę minut.
- Musisz jeść to, co my, Har. Inaczej będziesz słaba, a by przetrwać w tym świecie, nie można okazywać słabości.
Dziewczyna posłusznie kiwa głową i z ociąganiem chwyta mysiego trupa za ogon. Próbuje ignorować nieprzyjemny zapach i dziwny, surowy smak mięsa i posila się. Obserwuje, jak starszy brat zanurza dłoń w worku, wyciągając z niego dosyć dużych rozmiarów zająca.
Mija chwila ciszy.
- Daichi?
Starszy brat podnosi wzrok na Haruko.
- Tak?
Ta waha się chwilę.
- Znalazłeś coś?
Cisza.
- Nie.
Z powrotem wraca do posiłku.
- Co robimy dalej?
- Nie wiem. To, co zostanie wrzuć z powrotem do worka, później to wyrzucę.
- Okej. A co... co, jak nas znajdą?
Daichi traci cierpliwość i wstaje.
- Nie znajdą, rozumiesz? Wybieramy tylko bezpieczne kryjówki, jesteśmy w ciągłym ruchu, nie ma takiej możliwości, by nas znaleźli. Jutro wyruszamy dalej. Znajdziemy kolejnych. Mamy już całkiem dużą kolekcję, zostało tylko paru. Gdy już skończymy, całe miasto będzie nasze.
Klęka, chwytając siostrę za ramiona.
- Uda nam się, okej? Jeszcze tylko trochę. A teraz jedz, musisz być silna tak jak my.
Haruko przez chwilę trwa w bezruchu, po czym słabo kiwa głową. Gdy kończy posilać się kolejną myszą, wrzuca pozostałości zwierzęcia do plastikowego wora i zwija się w kłębek na materacu. Zamyka oczy, próbując pozbyć się posmaku mięsa z języka. Czuje, że do jej oczu napływają łzy, jednak stara się je powstrzymać.
Nie chce takiego życia, jednak nie ma wyboru. Musi słuchać się braci, ma tylko ich, nikt inny im nie pozostał.
Daichi chwyta worek, ostatni raz zerka na Haruko i młodszego brata, Ichiro, i wychodzi z pomieszczenia. Dociera do wyjścia. Wydostaje się na zewnątrz, worek pełen zwierzęcych kości i wnętrzności wyrzuca do pobliskiego śmietnika, a potem staje na skraju chodnika. Zewsząd otacza go ciemna noc. Przed sobą ma jednopasmową jezdnię, kolejny chodnik i lekkie wzniesienie, na którym zaczyna się rezerwat Beacon Hills. Wbija wzrok w ścianę drzew przed sobą, splatając dłonie na karku i powstrzymuje chęć głośnego wrzasku.
Tak bardzo chce zadbać o rodzeństwo, jednak współczesny świat mu to uniemożliwia.
Haruko jest taka młoda. Ma dopiero siedemdziesiąt osiem lat...
Stracili już rodziców. Nie mogą stracić siebie nawzajem.
W głowie układa plan następnego dnia. Oblicza, ile czasu jeszcze potrzebują, by zebrać wszystkie "naczynia". Obmyśla, gdzie umieszczą wszystkie ciała. Próbuje stworzyć wyjście awaryjne, na wypadek, jeśli stado z alfą na czele żyjące w tym mieście jednak zdoła ich wytropić. W końcu bierze głęboki oddech, spogląda na księżyc, który niedługo przybierze postać okrągłej tarczy, odwraca się na pięcie i znika w budynku. Chce jak najszybciej znaleźć się przy swoim rodzeństwie. Nie lubi zostawiać ich samych.
Żadne z nich nie lubi być same.
***
Na początku nie dzieje się nic.
Płomienie w kolorze indygo wesoło tańczą na częściowo przypalonym drewnie. Wcześniej trzaski ognia przyjemnie mąciły ciszę, teraz ognisko pali się bezdźwięcznie, a jedyne odgłosy to nasze przyspieszone oddechy.
Zerkam na twarz Scotta wyrażającą głębokie zdziwienie. Płomień odbija się w jego oczach, nadając niesamowity wygląd jego twarzy. Po chwili zaś jego tęczówki zmieniają kolor na czerwony.
A z płomieni zaczyna wydobywać się dym.
Zjawisku temu towarzyszy cichy syk. Zrywa się wiatr, łopoczący naszymi ubraniami i włosami, po czym kłęby szarości robią się gęstsze. Ze zdumieniem zauważam, iż zaczynają przybierać kobiecy kształt.
Z dymu formuje się niewiele starsza od nas dziewczyna, wyglądem przypominająca... Azjatkę.
Ogień liże jej ciało, jednak nie robi jej krzywdy. Odziana jest w prostą, jasnoszarą szatę, długie, ciemne włosy spływają falami na ramiona, oczy mają mleczny poblask. Postać wodzi po nas wzrokiem, zatrzymuje się na McCallu; uśmiecha się lekko i wychodzi z płomienia. Ogień gaśnie. Nie wiadomo czemu wcześniej palący się opał wygląda na nienaruszony.
Melodyjny głos Enenry rozbrzmiewa w cichym, czuwającym lesie.
- Witajcie. Jestem Chiyo, jedna z ostatnich istniejących Enenr. Wezwała mnie osoba o czystym sercu, więc wierzę, iż macie dobre zamiary. Z jakiego powodu mnie wezwaliście?
Scott uśmiecha się nieznacznie i prosi, aby istota usiadła. Opowiada jej wydarzenia, które ostatnio wstrząsnęły naszym miastem. Słyszę, jak Stiles szepcze "ale czad!" i próbuję powstrzymać parsknięcie.
Czuję delikatne ukłucie w sercu, gdy spoglądam na McCalla z ożywieniem rozmawiającego z japońskim duchem. Nie mam pojęcia, dlaczego tak reaguję, ale mimo, iż próbuję to powstrzymać, ponoszę klęskę. Wbijam wzrok w stertę drewna, wokół której siedzimy, a która jeszcze niedawno płonęła dzikim ogniem.
Nagle robi mi się dziwnie zimno. Mam ochotę zwinąć się na materacu i spać przez parę następnych dni.
Enenra mówi, iż musi porozmawiać z jakimiś "zaświatami", by podpowiedziały jej, jakie stworzenie może atakować mieszkańców i jak je powstrzymać. Oznajmiła, iż będzie na to potrzebowała kilkunastu godzin, więc musi znaleźć bezpieczne miejsce do spoczynku. Ayumi zaoferowała, że na ten czas może zamieszkać u nich - mają wolny pokój gościnny, a nazajutrz Mariko nie pracuje, więc może mieć na nią oko. Reszta uznała, że to bardzo dobry plan i pogrążyła się w rozmowie z Chiyo.
Zamykam oczy. Chcę być już daleko stąd.
W końcu któreś z nas przypomina, że za parę godzin musimy iść do szkoły, więc wstajemy, sprzątamy po sobie, rozrzucamy opał, by miejsce to wyglądało na takie, jakie je zastaliśmy i zaczynamy iść w stronę aut.
Idąc obok Yumi zerkam na McCalla. Zauważam, że ten z uwagą w coś się wpatruje, więc przenoszę wzrok w tę samą stronę. Zauważam, iż Allison i Isaac trzymają się za ręce.
Najwyraźniej alfie nadal nie przeszło uczucie do panny Argent.
Skupiam się na drodze, by się nie potknąć i odgonić natrętne myśli.
Nie chcę myśleć. Myślenie boli. Mam zamiar jak najszybciej znaleźć się w cieplutkim posłaniu i zatopić się w krainie Morfeusza.
Gdy Scott przytula mnie na pożegnanie, staram się wciągnąć jak najwięcej jego zapachu do płuc. Zmuszam ciało do odklejenia się od niego, zajęcia fotela przedniego pasażera w jeepie Stilesa i zatopienia się w przesiąkniętej wonią mountain dew tapicerce. Gdy jedziemy, Stilinski żywo opowiada Enenrze o nastoletnim, skomplikowanym życiu, jakie prowadzimy.
W sumie dziewczyna wydaje się być sympatyczna. Jej zagubienie w naszym nowoczesnym świecie jest urocze. Zadaje mnóstwo pytań, z ciekawością wsłuchuje się w nasze opowieści. Dowiadujemy się, że ma trzysta dwadzieścia cztery lata. Stilesowi dosłownie szczęka ląduje gdzieś na wycieraczce pod tablicą rozdzielczą.
Chłopiec odstawia nas pod nasze domy, żegna się i odjeżdża. Przytulam Yumi na pożegnanie; ta na ucho mówi mi, że jeszcze dziś do mnie napisze. Potem lekko obejmuję Chiyo, co wydaje się dziwne, bo przecież jeszcze niedawno jej ciało przypominało dym z ogniska... ale nie ma sensu się w to zagłębiać.
W końcu to Beacon Hills. Tu już nic nie dziwi.
***
Następnego dnia termometr wiszący w kuchni pokazuje ponad dwadzieścia stopni, więc postanawiam ubrać się w krótkie spodenki, jakąś koszulkę na ramiączkach i zwykłe trampki. Średnio dwa razy w tygodniu jesteśmy w szkole dosłownie tuż przed dzwonkiem (zazwyczaj przeze mnie) i dziś właśnie nastał jeden z takich dni. Zasapane wbiegamy na prawie pusty główny korytarz szkolny, dając sobie spokój z zaglądaniem do naszych szafek i rozdzielamy się, by dotrzeć na zajęcia - ja na biologię, Yumi na kartkówkę z francuskiego. Wbiegam do sali w ostatniej chwili - pani Gingerbelly wchodzi zaraz po mnie. Otwieram zeszyt i zaczynam bazgrać na marginesie, czując, jak robi mi się duszno, a koniuszki palców pulsują, chcąc wypuścić pazury na światło dziennie.
Pełnia wypada za trzy dni i moje ciało boleśnie to odczuwa.
Ze stadem widzę się dopiero na przerwie obiadowej. Wszyscy, korzystając z pogody, zebrali się przy stoliku na zewnątrz. Przychodzę ostatnia, gdyż po historii pan Yukimura zatrzymał mnie na chwilę. Siadam między Yumi a Isaakiem, wzdychając, gdyż - często mi się to zdarza - znów zapomniałam drugiego śniadania z domu i nie mam pieniędzy na kupienie czegoś na stołówce. Jednak moje kochanie, słońce, najlepsza z najlepszych (czyli Ayumi) kładzie przede mną plastikowe opakowanie z naleśnikami pachnącymi malinami i wanilią. Biorę jej twarz w ręce i obdarzam soczystym buziakiem w policzek, szepcząc, by najwyżsi japońscy bogowie wynagrodzili ją w dzieciach, dobrych ocenach lub przystojnym mężczyźnie (niech sobie coś wybiorą), po czym zabieram się za jedzenie. Jestem głodna jak wilk.
Parskam pod nosem, myśląc nad podwójnym znaczeniem tego wyrażenia.
Zerkam na McCalla. Ten, zamyślony, spogląda gdzieś w bok; nieobecnym wzrokiem wodzi po szkolnym parkingu. Gdy Lydia szturcha go i pyta, co się dzieje, ten jakby budzi się z transu, patrzy na nią, zapewnia, iż wszystko jest dobrze, po czym wraca do czytania notatek z chemii.
Coś musi się dziać, powiadam. Gdy Scott alfa McCall jest niespokojny, to na pewno kroi się coś większego.
Jednak szybko o tym zapominam, gdyż rozlega się dzwonek, a ja uświadamiam sobie, że mam teraz lekcję wychowania fizycznego z trenerem; jeśli się spóźnię, użyje mnie jako piłki do gry w futbol. Nie chcę robić za piłkę, więc szybko się żegnam i zmykam, ostatni raz dziękując mojej przyjaciółce za jej wielkie, złote, święcące niczym słoneczko serce.
Oczywiście Allison woła, żebym zaczekała, bo też ma teraz lekcję na boisku. Sapię, marudząc, iż będziemy miały przerąbane, lecz panna Argent tylko się śmieje.
W sumie trener ją lubi, więc może nam się upiecze.
Z paczką widzę się znów na koniec moich zajęć. Oprócz mnie lekcje skończyli jeszcze Lydia i Scott. Żegnamy się z resztą pod szkołą, Yumi obiecuje, że jak wróci za dwie godziny do domu to przyjdzie na herbatę i "ploteczki". Przypominam jej, że gości u siebie istotę z innego świata i w sumie powinna pomóc ją niańczyć, a ta odparowuje, że nie pisała się na tę robotę, nie płacą jej za to i niech Mariko choć trochę się zaangażuje, w końcu ją też to dotyczy. Rozstajemy się, śmiejąc. Całuję ją w policzek na pożegnanie i macham reszcie. Gdy znikają w budynku szkoły, Lydia mówi, iż musi szybko wrócić do domu, by pomóc w czymś mamie, wsiada w samochód i odjeżdża.
Zostaję sam na sam ze Scottem McCallem.
Chłopiec, zafrasowany, drapie się po karku i rozgląda parkingu. Czuje, że wpatruję się w niego, więc zerka na mnie.
- Czujesz ten dziwny swąd spalenizny...?
Zmuszam swój narząd węchu do podjęcia jakiegoś działania. Po chwili docierają do mnie cząsteczki powietrza przesycone niewielką nutą siarki.
Kiwam głową.
- Coś się pali?
Alfa kręci głową.
- Nie. Nigdy nie czułem takiego zapachu. Najdziwniejsze jest to, że... ta woń się przemieszcza.
...co?
Nagle zauważam ruch w oddali. Ktoś kręci się przy autach na samym końcu parkingu. Swąd się nasila, a mnie nagle coś rozjaśnia się w głowie.
- Znam skądś ten zapach.
Przypominam sobie Los Angeles. Ktoś kiedyś, w moim poprzednim życiu, pachniał podobnie, jednak wtedy nie było to tak intensywne jak teraz. Pewnie przez to, że mój węch się wyostrzył.
Nieznajomy obraca się bokiem do nas, zaglądając do niektórych aut. Widzę, że w skupieniu węszy, jakby czegoś szukał.
Parę samochodów dalej stoi garbus Ayumi. Mężczyzna zmierza w tamtą stronę.
Nawet nie zauważam, gdy moje ciało postanawia postawić pierwszy krok, potem kolejne. Blond czupryna wydaje mi się w dziwny sposób znajoma. Używam moich wilczych oczu, by w końcu zidentyfikować intruza.
Scott łapie mnie za nadgarstek, zatrzymuje i szepcze coś tak, bym tylko ja to usłyszała, jednak nie dociera do mnie. Stoję jak sparaliżowana, bo nareszcie uświadamiam sobie, kim jest nieznajomy.
Odwracam się do niego tyłem, bo jest szansa, że jeszcze mnie nie zauważył. Może mnie nie rozpoznać, bo gdy ostatnio mnie widział, nosiłam długie, błękitne włosy i podarte czarne dżinsy. Teraz już się tak nie ubieram. Zaś moje kosmyki są znacznie krótsze i już w naturalnym kolorze, bez niebieskich prześwitów.
Wbijam wzrok w twarz McCalla. Skupiam się na jego oczach, bo gdy zamknę swoje, wspomnienia zawładną moimi myślami i będę sparaliżowana.
A wtedy nie będzie szans na ucieczkę.
Przysuwam się do swojego alfy, instynktownego bezpieczeństwa, wbijając palce w jego ramię. Ten obejmuje mnie drugim i przyciąga do siebie tak, by moje ucho znalazło się tuż przy jego twarzy. Wbija wzrok w intruza.
- Znasz go?
Kiwam głową. Przygryzam wargę, by nie wpaść w histerię.
Nie po to uciekłam od tamtego życia, by do mnie wróciło.
- Zabierz mnie stąd. - zaczynam tracić oddech. Głos odmawia mi posłuszeństwa. - Zabierz mnie do mamy.
Nie muszę powtarzać dwa razy. Scott chwyta mnie w talii i pomaga dostać się do jego motoru. Ma tylko jeden kask i daje mi go. Chcę zaprotestować, lecz on mi na to nie pozwala; zakłada mi go na głowę, wsiada na pojazd i uruchamia silnik. Gdy, drżąca, zajmuję miejsce za nim, chwyta moje ręce i kładzie na swoim brzuchu tak, że oplatam go nimi. Każe mi trzymać je najmocniej jak potrafię i rusza.
Wyjeżdżając, kątem oka zauważam, że intruz rusza za nami biegiem, lecz jeśli nawet jest czymś więcej niż człowiekiem, nie uda mu się nas dogonić.
Oszukiwał mnie przez cały czas.
Nie mogę opowiedzieć mamie, czym się stałam i czym naprawdę jest Nataniel (o ile czymś jest, sama tego nie wiem), jednak muszę ją poinformować o tym, że mnie odnalazł.
Tropił mnie aż z Los Angeles. A skoro posłużył się moim zapachem, znajdzie mnie i tutaj, nieważne, gdzie się ukryję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro