8. Spotkanie u Włoch, czyli kto włamuje się do domu.
Litwa wrócił do domu. Na dworze wyglądało, jakby zaraz miało się rozpadać i to bardzo mocno. Zaczęło się nawet robić ciemno, bo czarne chmury przykryły niebo. Oby nie było burzy. Pozamykał wszystkie okna w domu, w razie, jakby jednak burza zaskoczyła.
Potem poszedł do swojego pokoju i po prostu rzucił się na łóżko zapatrzony w sufit. Zaczął rozmyślać. Zbliża się zima, trzeba się przygotować. Potem jeszcze święta. Właśnie, święta. Jak je spędzi? Chciałby z Polską. Ale... No przecież, Polska. Na pewno siedzi jeszcze pod szkołą i odprawia swoją karę. Pogoda wygląda źle. Bardzo źle. Zleje go i to mocno. Deszcz jest już nieunikniony. Ale raczej sobie poradzi. Powracając... Święta z Feliksem spędzał od bardzo dawna. Teraz miałoby się to zniszczyć?
Taurys chciał powiedzieć Polsce, że wybacza mu jego wszystkie wybryki i znów mogą się przyjaźnić. Ale nie wiedział, co on na to by powiedział i tak naprawdę, nawet bał się jego odpowiedzi. A jeżeli powie, że nie? Ba, wyśmieje? Chociaż, sądząc po tych bazgrołach po szkole raczej nie... Sam już nie wiedział, co z tego okazałoby się być prawdą. Wtem usłyszał grzmot, a zaraz po nim krople deszczu uderzające o parapet. No i masz.
Pokój rozjaśnił błysk błyskawicy. Więc jednak zaczęła się burza. Zszedł z łóżka, podszedł do okna i wyglądnął przez nie. Ulica już była cała mokra, a deszczowe łzy leciały szybko jedna za drugą. Niebo znowu się rozbłysło, błyskawica przecięła je na tysiące kawałków. Znów grzmot. Nasunął zasłony na okno i ponownie położył się na łóżku.
Nic nie chciało mu się zrobić. Nawet zagrzać herbaty. Co może robić sam? Nigdy nie lubił być sam w domu podczas burzy, podobnie pewnie jak większość ludzi. Ale podniósł się z łóżka i zaczął przeglądać książki na szafce. Wiele ciekawych tytułów, które już bardzo dobrze znał i wiedział, jak ich opowieść się zakończy. Wybrał jedną, największą czerwoną księgę. Był to album. Razem z nim wrócił z powrotem na łóżko i zaczął przeglądać strony.
Wiele ciekawych zdjęć. Wszystkie sytuacje na nich przedstawione pamiętał bardzo dobrze. Większość była oczywiście związana z Polską. Pierwsze wspólne zdjęcie przedstawiało dwóch uśmiechających się chłopców trzymających się za ręce. Litwa pamiętał dobrze, że to zdjęcie było robione na zakończenie pierwszej klasy. Mimowolnie uśmiechnął się.
Przewrócił kilka stron dalej i zatrzymał się na zdjęciu ze stadniny koni. To także pamiętał, sam robił to zdjęcie. Feliks karmił małego kucyka i był bardzo zadowolony. Oboje mieli wtedy jakieś osiem lat, jeżeli pamięć nie myliła Taurysa.
Przewrócił stronę dalej. Na fotografii byli dalej Polska i Litwa, tyle że trochę starsi. Oboje w kitkach. A rękach trzymali dyplomy za trzecie miejsca w konkursie chemicznym. Wolnymi rękami się obejmowali i szeroko się uśmiechali. Przyjemne wspomnienie.
Następne też na swój sposób było wesołe. Na zdjęciu obaj znajdowali się w szpitalu, bo Laurinaitis złamał sobie nogę, Łukasiewicz codziennie go odwiedzał. Mimo tego powystawiali kciuki do góry i się uśmiechali. Podobnie jak na całej reszcie zdjęć.
Nagle Litwa usłyszał, że ktoś wszedł do domu. Wstał z łóżka, odłożył album na biurko i wychylił głowę z pokoju. Tak, jak się spodziewał, to Feliks wrócił do domu, oczywiście cały mokry. Ściągnął buty i poszedł do swojego pokoju mijając się wzrokiem z Litwą.
Taurys wrócił się do siebie, nie zamykając drzwi i postanowił sobie sprzątnąć pokój mimo, że był czysty i nie było się zbytnio do czego przyczepić. A potem odrobić lekcje. Właśnie, Polska ma od kogoś odpisać te wszystkie tematy i notatki z dzisiejszych lekcji. Co jak co, ale jako dobry współlokator chyba powinien mu dać je odpisać i powiedzieć, co było zadane.
I jak pomyślał, tak i zrobił, powyjmował z tornistra zeszyty i zaraz, z całą ich stertą na rękach, poszedł do pokoju Feliksa.
Słysząc, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, Łukasiewicz natychmiast odwrócił głowę ku drzwiom. W tym momencie leżał sobie na podłodze ( uznał, że jest ona wygodniejsza od łóżka ).
- Przepraszam, że tak cię nachodzę, czy coś, ale tak pomyślałem, że skoro nie było cię na lekcjach to... - zaczął mówić Litwa, nim przerwał mu Polska, któremu zechciało się jednak z tej podłogi wstać.
- Tak, pewnie, dzięki, przepiszę sobie, ale teraz idź, bo nie chcę z nikim rozmawiać. - powiedział jasnowłosy odbierając mu zeszyty i kładąc je na swoim biurku.
Cóż więc mu było robić, wycofał się i wrócił do swojego pokoju. A Polska wręcz rzucił się na swoje obrotowe krzesło obok biurka i przejechał na nim przez połowę pokoju. Skarcił się w duchu za swoją wypowiedź. Mógł być milszy dla Litwy, wtedy może byłyby jakieś szanse na ponowną przyjaźń. Ale oczywiście, musiał to zepsuć.
Nagle tak zagrzmiało, że aż prawie spadł z krzesła i się nawet przestraszył. Przysunął się na krześle do biurka i wyjął wszystkie zeszyty ze swojego plecaka. Tak okropnie mu się nudziło, że zaczął przepisywać lekcje. Nie musiał pisać dużo, bo tamci za dużo nie pisali na lekcjach, nie wliczając oczywiście matematyki, która zawsze była najgorsza to przepisywania. Gdyby nie nudy, to nigdy by tego chyba nie przepisał, bo nie lubił robić takich rzeczy.
Po skończonym przepisywaniu odniósł zeszyty Litwie. Zapukał do drzwi jego pokoju, a gdy Taurys je otworzył, Feliks wręczył mu jego własności.
- Dzięki za zeszyty... - powiedział, bo nie wiedział, co jeszcze może dopowiedzieć.
- Ta, nie ma za co. - rzekł Taurys i odłożył zeszyty na swoje biurko, na którym nie zdążył jeszcze posprzątać.
Jasnowłosy zszedł do kuchni, bo zachciało mu się jeść. Wygrzebał z odmętów szafki paczkę solonych paluszków, i oparłszy się o ladę, zaczął je sobie chrupać.
On też nie lubił burzy, jak był młodszy to się strasznie jej bał. Ale zawsze miał Litwę przy boku, z nim czuł się bezpieczny. Z przyjacielem nie ma się czego lękać. Niebo ponownie się rozbłysło. Dochodziła już późna godzina, a burza wyglądała, jakby dopiero się zaczynała. Razem z paluszkami wrócił do pokoju. Wpadł na pomysł, aby się do kogoś przedzwonić.
Porwał telefon z komody i rozległ się na łóżku, upychając sobie paluszka do ust. Wszedł w kontakty w telefonie i zajął się szukaniem konkretnej osoby. Czekał aż odbierze. W końcu po drugiej stronie ktoś się odezwał.
- Polsko, dlaczego dzwonisz? Jest burza, nie powinno się korzystać z telefonu. Do tego mnie przestraszyłeś, Ve!
- Aj Włochy, nawet się nie przywitasz. A w ogóle co z tego, że burza? Generalnie to piorun chyba mnie nie walnie, nie?
- Nie wiem. A ile tam pod szkołą siedziałeś? Zlało cię chyba okropnie. I do tego twoja praca poszła na marne...
- No wiem. Ja cię, jeszcze dłużej mi to, jakby, teraz zajmie. Aż mi się odechciewa wszystkiego. A ile siedziałem? Jakąś, nie wiem, godzinkę, potem Austria postanowił, że mnie odwiezie do domu, bo zaczęło lać. No i co ty tam porabiasz?
- Mi się nudzi jak nic. Jeszcze Niemcy gdzieś poszedł i mnie zostawił samego w domu. A jeszcze ty zadzwoniłeś, a ja się przestraszyłem, bo mam jakiś upośledzony dzwonek w telefonie.
- To może tak do mnie przyjdziesz?
- Nie mogę, bo Niemcy kazał mi pilnować domu i się stąd nie ruszać. Aż się boję, gdzie on poszedł.
- A to może ja wbiję do ciebie?
- W sumie możesz.
- Dobrze, to będę u ciebie za jakieś pół godzinki, okej?
- Przychodź kiedy chcesz. To widzimy się u mnie.
- No, narka.
Feliks rozłączył się. Włochy zawsze był dobrym kolegą. Leżał sobie jeszcze chwilę i dokończył jeść paluszki, potem wziął na siebie białą bluzę i założył kaptur na głowę. Zszedł na dół, ubrał wysokie buty i wyszedł z domu.
Na dworze okazało się być chłodniej niż sądził, a deszcz naprawdę teraz padał bardzo obficie i wielkimi kroplami. Usłyszał grzmot, to jednak nie zniechęciło go i zaraz ruszył do domu kolegi. Nie był on bardzo daleko, ale jednak oddalony był na tyle, że okropnie zdążyło go zmoczyć i był cały mokry.
Doszedł wreszcie do wielkiego domu oddalonego jakieś kilka kroków od jego mieszkania. Czym prędzej wszedł na schodki pod dachem i zapukał mocno w drzwi, nie zauważając dzwonka obok okna. Zaraz usłyszał przekręcanie zamka i brzękanie kluczy. Drzwi się otworzyły, stał w nich lekko przerażony Włochy otulony jakimś zielonym kocem. Widząc stąpającego z nogi na nogę z chłodu Polskę, szybko wpuścił go do środka, po czym prędko przekręcił klucze.
Feliks zaraz się otrzepał, jak mokry pies, przez co krople wody z jego włosów i ubrań rozniosły się po całym pomieszczeniu, w tym na towarzysza.
- Hej, pohamuj się trochę. - rzekł Włochy, zakrywając twarz kocem, aby nie być mokrym.
- No co? Wyszedłbyś na chwilę z domu, to byś wiedział jak totalnie pada. - powiedział na to jasnowłosy, jak gdyby nigdy nic nie zrobił. Zauważając kanapę, rozsiadł się na niej, jakby należała do niego.
Nigdy nie był w tym domu, więc rozglądnął się dokładniej po pokoju. Obok drzwi wisiało kilka wieszaków, stała tam jeszcze nieduża szafka. Pomieszczenie było okropnie duże, jak ogromny salon i hol zarazem. Na ścianie, przed czerwoną kanapą, na której siedział Łukasiewicz, wisiał telewizor, a pod nim ładny kominek ( który został jeszcze zapalony, nim Niemcy wyszedł z domu ). Ściany były obite ciemnobrązowymi deskami, okna teraz przysłaniały żółte zasłony, sięgające aż podłogi. Z sufitu zwieszała się duża lampa, która jednakże teraz się nie świeciła. Dalej były jeszcze drzwi, a raczej ich brak ( same ramy ), prowadzące do innych pomieszczeń. Blondyn mógł przyznać, że z zewnątrz dom nie wyglądał na tak duży.
- Co chcesz zatem robić? - zapytał Włochy usadawiając się obok gościa, przy czym prawie wywrócił się na kocu.
- Nie wiem. Generalnie to myślałem, że coś, jakby, wymyślisz. - odparł Feliks wpatrując się w ogień w kominku.
- A ja myślałem, że skoro do mnie dzwoniłeś i chciałeś przyjść, to naprawdę czegoś chciałeś. - prawie spadł z kanapy, kiedy usłyszał grzmot. - Germania, dove sei? - dodał przerażonym głosem.
- Co, wystraszyłeś się? - zaśmiał się Polska. - Boże! - zawołał, kiedy naprawdę głośny grzmot dostał się do jego uszu, a błysk rozjaśnił cały pokój.
- Może zrobić pastę? - zapytał Włochy, sam przystając w duchu na swoje pytanie, bo bardzo miał teraz na nią ochotę.
- Idź, rób, ja ci potowarzyszę.
Oboje zeszli z kanapy, Vargas odrzucił na nią koc i poszli do kuchni, gdzie wreszcie zdecydował się zaświecić światło. Kuchnia była ładna i bardzo czysta.
- O ja nie mogę! Jak tu czysto! - Feliks wręcz zaczął się zachwycać czystością panującą w tym pomieszczeniu.
- No, tylko nie rusz, bo pobrudzisz. - powiedział Włochy, na co towarzysz udał, że się obraża i złożył ręce - Niemcy nie lubi, jak jest brudno.
A Litwa dalej sam był w domu. Nawet o tym nie wiedział, bo nie słyszał, aby Polska w ogóle wychodził. W końcu stwierdził, że to koniec leżenia bezczynnie na łóżku i zastanawiania się. Ruszył się wreszcie z pokoju, pchany swoim planem. Postanowił upiec šakotis, który dawny przyjaciel nazywał inaczej. Nie pamiętał dokładniej, jak ta nazwa brzmiała, ale zawsze go śmieszyła.
W końcu i ciasto wyszło bardzo dobrze, z czego Taurys był wielce szczęśliwy. Nie ostygło jeszcze, a od razu poszedł pod pokój współlokatora.
Teraz šakotis akurat nie był symbolem miłości, tylko jako zgody w przyjaźni. Bo miał nadzieję, i to wielką, że na jego pytanie Polska odpowie Tak. Zwłaszcza że Feliks bardzo lubił takie wypieki, ale nie mocniej niż paluszki oczywiście.
Zapukał w drzwi jego pokoju. Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi. Pomyślał, że może Polska nie usłyszał.
- Hej, Polsko, możemy chwilkę porozmawiać? - zapytał, a i tym razem nikt nie odpowiedział. Uchylił więc lekko drzwi i jedną nogą wkroczył do pomieszczenia, zaglądając do środka. Spuścił głowę, kiedy zdał sobie sprawę, że Łukasiewicza tam nie ma. - Akurat teraz gdzieś musiał wyjść... Gdzie w ogóle wyszedł na taką niepogodę?
Zamknął drzwi i zszedł do kuchni. A, niestety, potknął się na schodach ( na szczęście prawie u ich podnóży, przez co nic sobie nie zrobił ) i upadł na podłogę, również šakotis wyleciał mu z rąk i wylądował kilka centymetrów przed jego twarzą. I już do niczego się nie nada.
Litwa widząc to, co przed chwilą uczynił, położył głowę na podłodze. Chyba jedyne, co mu ostatnio wyszło, to właśnie šakotis, który i tak przed chwilą poległ. Nic nie idzie po jego myśli. I wszystko zwala się na niego. Posmutniał. Żałował teraz wszystkiego, wszystkiego, co zrobił źle. Zaczął zwalać na siebie całą winę, mimo że nic nie zrobił.
Teraz Polska pewnie znajdzie sobie innego przyjaciela. I niech tak będzie, tego mu, co dobre. Ale to on nigdy go nie opuścił, on go nie zostawił, on był jego pierwszym i prawdziwym przyjacielem. A teraz on znowu tego chciał.
Dobra, to tyle, sam zaczął siebie denerwować. Jak tak można cały czas o tym myśleć? W ogóle nie powinien, sam to zrobił. Powinien się wreszcie ogarnąć. To powinien robić.
Wstał z podłogi i zajął się sprzątaniem ciasta, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. I dobry wypiek do kosza. Wrócił potem do swojego pokoju, a że nie miał co robić, zważając na dość późną godzinę, przebrał się w piżamę i położył się w łóżku, uprzednio sprawdzając godzinę. Po dziewiątej. Dość późno, a burza ustała.
Miał w planach zaraz zasnąć, czego jednak za nic nie mógł zrobić. Nie był wcale śpiący. Nagle usłyszał skrzypienie drzwi na dole. Pewnie to Polska wrócił. Leżał więc spokojnie dalej, wpatrując się w zgaszoną lampę. Po schodach kolejno ktoś stąpał. Trochę śmieszne, Feliks zawsze świecił światło na schodach, kiedy po nich szedł, nawet tylko po to, aby zrobić na złość. Tymczasem przez lekko uchylone drzwi nie wdarł się żaden jasny pas, który oznaczałby, że tak się stało. A co najlepsze, a może raczej co najgorsze, to nie drzwi od pokoju jasnowłosego się otworzyły, a od pokoju Taurysa.
Przestraszył się wtedy trochę, wstał szybko z łóżka. Ciemna sylwetka ani trochę nie przypominała Polski. Przede wszystkim ten ktoś był niższy i drobniejszy.
- Kim ty jesteś? - zapytał Litwa.
- Oh, Litwo, przestraszyłem cię pewnie. - sam miał przerażony głos - W sumie, jakbyś ty mi wszedł w nocy pokoju, także zapewne bym się przestraszył. Więc przepraszam...
Rozpoznał ten głos. Co prawda nie słyszał go na co dzień, mógłby nawet stwierdzić, że ostatni raz usłyszał go wieki temu.
- Łotwa? Czemu włamujesz mi się w nocy do domu?
Światło w pokoju zaświeciło się. W drzwiach naprawdę stał Łotwa - niski blondynek o niebieskich oczach, chodzący wówczas do pierwszej gimnazjum, ubrany był teraz w jakiś ciemny i ubłocony płaszcz ( aby go nie zmoczyło, chociaż to nie zadziałało ).
— To nie tak jak myślisz! — zawołał nagle Łotwa — Znaczy... Wiesz, ja nic nie przyszedłem ukraść, czy coś takiego. — Litwa pokiwał głową — Ja naprawdę przepraszam, że ja tak późno przychodzę... Ja coś chciałem tylko powiedzieć. — podszedł do szatyna — A dokładniej cię ostrzec... Ciebie i Polskę... — zatrzymał się na chwilę, przez co zapadła cisza.
— O co chodzi? — dopytywał Taurys.
— Proszę was, nie wychodźcie wieczorem z domu. — powiedział po chwili blondyn — Ani jutro, ani pojutrze. Ani w ogóle, tak na teraz...
Litwa nie krył, że odpowiedz nieco go zdziwiła. Bo co się stanie? Dlaczego niby nie mają wychodzić z domu? Po co Łotwa w ogóle przyszedł to powiedzieć o takiej godzinie?
Łotwa widząc zaskoczenie na jego twarzy, szybko zaczął mówić dalej.
— Ja... Nie mogę nic więcej powiedzieć... W ogóle nic nie powinienem mówić, mnie nie powinno tutaj teraz być. I trzymajcie się z Polską razem. I przepraszam za ubrudzenie błotem domu i w ogóle za kłopot, jeżeli takowy zrobiłem. — wycofał się z pokoju i po prostu wyszedł z domu.
— Dzięki za informację. — rzekł jeszcze za nim Litwa.
Stał jeszcze chwilę w osłupieniu, a potem znowu położył się do łóżka. Zaczął się zastanawiać, o co dokładniej mogło chodzić Łotwie. A żaden pomysł nie był prawdziwy, nie był nawet blisko prawdy. Nie wiedział.
Naa!
Witam was wszystkich w kolejnym rozdziale. Jak myślicie, o czym mówił Łotwa? Na razie to pewnie będzie tajemnica...
W ogóle, to zachciało mi się pasty. A jest późno, to już nie zjem ;(
Pisać czy rozdział się podobał. A teorie spiskowe mile widziane 8)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro