24. Przemyślenia Litwy, czyli zdziwienie od strony Rosji.
Powieki ciążyły mu okropnie, mimo to je lekko otworzył, chcąc wiedzieć, co wokół się dzieje. Bardzo mu było ciepło, szczególnie w okolicach serca. Przymknął oczy z powrotem. Oddychał ciężko, leżał sobie jeszcze chwilę, bo zdawało mu się, że jest bardzo zmęczony.
Kusiło go, by otworzyć oczy ponownie, tak też zrobił. Podniósł odrobinę głowę, aby zobaczyć to, co było przed nim. Zobaczywszy stojącego na jego brzuchu ogromnego, ognistego ptaka, wlepiającego w niego dwoje lśniących, czarnych oczu, przestraszył się bardzo i miał ochotę głośno krzyknąć, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Wbił więc w niego wzrok, modląc się, aby to coś nie zrobiło mu krzywdy.
Ku większemu jego zdziwieniu szkarłatne pióra ptaka zaczęły zmieniać się w białe. W końcu mógł zobaczyć w go całej okazałości. To był Orzeł. Zawołał głośno, po czym odleciał.
Nie wiedział, co tu właśnie się stało.
Czy ja jestem w Niebie?
Powieki same mu opadły z powrotem na oczy. I zasnął. Odszedł w sen bardzo głęboki. Dalej z uśmiechem na twarzy.
Na Słonecznikowym Wzgórzu od rana wiał mocny i zimny wiatr. Nie przeszkadzało to jednak Litwie, który znalazłszy cały kosz dzikich bratków, przesiadywał na nim od południa. Pletł tam wianek. Nie za dobrze mu to wychodziło, bo nigdy w życiu tego nie robił. Nawet prosił Białoruś o pomoc, ale gdzieżby ona mu pomogła? Radził sobie sam, ale dla Polski był w stanie to zrobić.
Feliks chciał, by Taurys mu zasalutował. Chciał, by Taurys zrobił dla niego wianek z bratków. Chciał, by Taurys za nim nie płakał.
Teraz dopiero Litwa przypomniał sobie, że mu to obiecał i starał się nie płakać. I szło mu to dobrze.
W wianek wpletywał co jakiś czas drobne kwiaty ruty. Wykonawszy go już całkowicie, westchnął głęboko, po czym powiedział:
— Bratki... Bratki symbolizują przyjaźń. Mówią, że pamiętamy o drugiej osobie, ufamy jej i możemy na nią liczyć... Niezłe sobie dobrał Polska kwiatki. — podniósł głowę do góry — Dlaczego zmarłych nie można wskrzesić? On nikomu nie zawinił. Nawet nie zasługiwał na śmierć. Powinien teraz siedzieć tutaj, obok mnie i śmiać się że mnie, że nie umiem robić wianka. — opuścił głowę z powrotem — Chyba nie powinienem tego rozważać. To nie ja przecież sądzę ludzi. W Niebie mu pewnie lepiej, nie musi się już tutaj męczyć. Rosja, Prusy... Wyrządzili dla niego tyle złego. Dlaczego akurat jego, a nie mnie? Widzę po Rosji, że ma wyrzuty... Za to Prusy... Nie miałem okazji go spotkać i nie chcę widzieć tego zbrodniarza. Pamiętam jeszcze dobrze, kiedy to osiem lat temu spotkałem ich pierwszy raz. Wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie... Czy mogłem temu zapobiec? Ostrzegałem Polskę wiele razy... Ale on wciąż się z nimi zadawał. Nie miałem mu tego za złe... Martwiłem się o niego, w końcu stało się, co się stało. Nic już nie będzie takie samo, jeśli wiem, że nigdy już nie usłyszę jego głosu, jego śmiechu, a zostaną jedynie wspomnienia i palenie zniczy na grobie. Jego obraz w mojej głowie nie zgaśnie, nie wyblaknie. Mam nadzieję, że nikt już nie zakłóci jego spokoju, a jego dusza będzie czuwać nade mną tak samo, jak ja czuwałem nad nim.
Uśmiechnął się lekko, chociaż bliski był płaczu ( a nie mógł płakać ). Mówił dobrze. Przymknął oczy i położył się na trawie, mimo że była mokra. Wianek ścisnął w rękach. Przed jego oczami zaczęły przewijać się obrazy, przedstawiające i jego i Polskę. Wspomnienia to były raczej wesołe, chociaż znalazły się także te smutne. Nie pojawią się już żadne nowe. Ani dobre, ani złe. A zniknie w końcu cały smutek spowodowany śmiercią, a będzie się pojawiać tylko czasem. Minie czas żałoby. Z rozmyślań przebudził go głos.
— Li... Licia?
Podniósł się z ziemi natychmiast. Czy to nie tak doskonale znany głos, tej doskonale znanej osoby? Odwrócił głowę. Zamurowało go. Potrząsnął głową, przetarł oczy. Nie zniknął.
— Licia!
Poderwał się z miejsca i zaczął biec ku niemu. Łzy same zaczęły mu wylatywać z oczu. Nie wiedział, czy to sen, czy to prawda. Nie było to ważne. Nie kiedy ujrzał go.
— Feliks! — wołał Litwa, niedowierzając.
Nikt nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić, jakie przepiękne uczucie wypełniło Litwę. Rozniosło się ono od jego serca po całym ciele, aż po koniuszki palców, czyniąc ciepło. Było to uczucie o wiele przyjemniejsze od tego, które czuje się po rozpoczęciu wakacji. Nawet od tego, które czuje się po spotkaniu swojego przyjaciela po raz pierwszy, chociaż przecież niby takie do niego podobne.
To naprawdę był Polska. Ściągnął rogatywkę z głowy i z rozłożonymi rękoma pognał ku Taurysowi.
W końcu obaj złączyli się w mocnym uścisku. Laurinaitis płakał rzewnymi łzami, Feliks aż śmiał się z radości. Spotkali się. Nieważne, jak to się stało. Spotkali się. Polska tutaj jest. Po tylu dniach, miesiącach, kiedy Litwa tak się martwił. Po tylu przelanych łzach... Ach, tej radości nie da się opisać! Zbyt jest ona piękna, aby wyrazić jej piękno w zwykłych słowach.
Kiedy w końcu się od siebie odsunęli, Taurys zapytał:
— Jak to się stało? Ty żyjesz, czy to tylko moja wyobraźnia?
— Licia, ja żyję! Jestem tutaj, obok ciebie! Ja... Ja powstałem!
Ponownie się przytulili. Litwa nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie wiedział jednak, co może uczynić, aby się tego przekonać, ale wołał z nim teraz porozmawiać i spędzić te chwile, nawet gdyby okazałyby się one snem albo wyobraźnią.
— Jak? Widziałem na własne oczy, jak... Jak ci się to udało?
— Ja... Ja sam nie wiem! Po prostu się obudziłem i zobaczyłem nad sobą takiego dużego ptaka, który miał pióra z ognia. I wtedy zasnąłem, a potem znowu się obudziłem i przyszedłem do ciebie, Licia! A co? Nie chcia...
— Nawet tak nie myśl! Ja po prostu... Nie zdajesz sobie sprawy, jak się cieszę, że jesteś tutaj... Ale nie wiem, czy mogę w to wierzyć...
Feliksowi uśmiech zszedł z twarzy. Jak to nie wie, czy może wierzyć? Przecież jest. Specjalnie dla niego.
— Pewnie, że możesz. — rzekł.
— Muszę to sobie przyswoić... Przepraszam. — Litwin odwrócił się, spuszczając głowę.
Łukasiewicz posmutniał. Nie wiedział, co zrobić. A przecież to wszystko wydarzyło się naprawdę! Nawet on mu nie chce uwierzyć? Był bezradny. Nie jest przecież duchem, jest żywym człowiekiem. A może po prostu Taurys dalej go nie lubi i dlatego tak sądzi? Stał tak przez chwilę, zastanawiając się, co zrobić. W końcu wpadł na pomysł. Po tym Litwa powinien uwierzyć. Ściągnął z siebie mundur, odrzucając go na ziemię. Laurinaitis odwrócił się.
— Co ty robisz? — zapytał.
— Patrz. Te rany zadano mi, kiedy byłem jeszcze w niewoli. — to powiedziawszy, ukazał swoje plecy. Widniały na nich liczne blizny, stworzone przez nikogo innego, jak Prusy. Odwrócił się twarzą do Litwy — A to... Domyślasz się? — pokazał palcem na bliznę na klatce piersiowej.
— A-ale... — zająknął się Taurys, przerwał mu Polska.
— A tutaj bije najprawdziwsze serce. — położył ręce na lewej piersi — Chcesz się jeszcze upewnić, czy już wierzysz, że to naprawdę ja?
Dlatego, że Litwa milczał, Feliks złapał jego rękę i położył tam, gdzie wcześniej spoczywały jego dłonie.
Bum, bum.
Łukasiewicz uśmiechnął się zwycięsko. Taurys spojrzał mi w oczy. Poznał po nich, że towarzysz mówi najprawdziwszą prawdę.
— Polsko, przepraszam. — przytulił go ponownie — A teraz się ubierz, bo jest zimno. Nic już nie musisz udowadniać. — cofnął się, dając mu nałożyć na siebie ubranie. Tak naprawdę wciąż nie wiedział, czy ma w to wierzyć... Słowa Polski brzmiały naprawdę przekonująco, sam Polska był zresztą bardzo przekonujący... Czy da się być tak przekonującym, kiedy jest się nieprawdziwym?
Chwila nawet nie minęła, kiedy usłyszeli wołanie.
— Panie Laurinaitis!
Odwrócił się natychmiast. Zauważył Rosję wchodzącego na Wzgórze. Przestraszył się trochę. A co, jeżeli znowu zrobi coś Polsce? Jeżeli to wszystko się wydarzyło, nie może nadejść raz jeszcze. Feliks podniósł brwi. Wyglądał w sumie, jakby się tego spodziewał, ale jednak chciał tego bardzo uniknąć. Nie żeby się Ivana bał.. Ale po tym wszystkim... Niepokoiło go tylko to, jak on na to zareaguje.
Ivan wszedł na górę. Od razu zauważył Polskę. Stanął w miejscu, wielce zdziwiony, patrząc się wprost na niego, niedowierzając. Mrugnął kilkakrotnie oczyma, jakby chcąc upewnić się, że nie są to żadne zwidy.
— Czy mnie oczy nie mylą? Polsha?
Ruszył krok do przodu. Litwa natychmiast stanął przed Łukasiewiczem, zasłaniając go własnym ciałem. Nikt nie spodziewał się takiego posunięcia. Polska poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale ani słowo nie wyszło z jego ust.
— Nie dotykaj go. — powiedział.
— Ty... Ty żyjesz?... — w głosie Braginskiego wcale nie było słychać nienawiści, a pozytywne zdziwienie.
Feliks milczał, wpatrując się w niego zza ramienia Taurysa. Mimo wszystko nie obawiał się go. Przyglądał się jedynie reakcji Rosji i dziwił się, dlaczego jest ona taka... Pozytywna. Nie tego się spodziewał. Myślał, że Braginski będzie zdenerwowany. To powinna być idealna reakcja. Przecież jego celem było uśmiercenie Polski, tylko że coś mu się nie udało...
— Feliks... — Rosja podbiegł do kuzyna, odsuwając po drodze Litwę, po czym uściskał go i aż podniósł do góry.
— Co ty robisz? — zawołał Polska.
— Przytulam cię. — odparł Ivan, mocniej przytulając go do siebie — Przytulam cię, Feliks. Widziałem cię wczoraj. Wtedy nie żyłeś. Jak to się dzieje, że teraz cię widzę żywego?
— To przez ciebie tak było. — odparł Feliks, odwracając od niego głowę — Przez ciebie w ogóle musiało do tego dojść. Puść mnie, Ivan.
Rosja wcale nie zdziwił się tym zachowaniem. Polska miał do tego prawo. Mimo tego nie puścił go, a trzymał wciąż na rękach. Uśmiech zszedł z jego twarzy.
— Powstałem. Nie powinno cię to zasmucić? Czy nie zmierzałeś do mojej śmierci? Tego właśnie chciałeś. Abym tam zmarł, przegrywając w nierównej walce z tą... tą pruską zarazą.
— Feliks, rozumiem cię. Ale uwierz, że ja tego nie chciałem...
— Myślisz, że mi nie było przykro? I nie jest? Nie wiesz, jak to jest coś takiego przejść. Nie wiesz, jak bardzo bolało to, że było się krzywdzonym przez własnego kuzyna... Którego wcześniej kochało się, jak własnego brata... — po policzkach zaczęły spływać mu łzy — Wtedy, kiedy powiedziałeś bitte... Kiedy kazałeś, aby Prusy... — zamilknął na chwilę — Puść mnie.
Braginski nie miał innego wyboru, jak wypuścić go z objęć. Uczynił to, aby zaraz patrzeć, jak Łukasiewicz się od niego odwraca i kryje twarz w dłoniach, a Litwa go przytula, mówiąc: Polsko, nie płacz...
Zrozumiał, że to wszystko było niepotrzebne. Że Feliks cały czas go bardzo lubił. A to tylko go od niego oddaliło. A Polska i Litwa nadal będą przyjaciółmi i tego nic nie zmieni.
— Przepraszam, Feliks... To nie miało tak wyjść. Chciałem tylko otrzymać coś, w czego już posiadaniu byłem, a o tym nie wiedziałem. — Rosja spuścił głowę — Odejdę, jeżeli nie życzysz sobie mnie widzieć.
Odwrócił się, aby zejść ze Słonecznikowego Wzgórza, ale zatrzymał go niepewny głos, mówiący:
— Czekaj.
Odwrócił się znowu. Polska kazał mu czekać. Patrzył na niego z lekkim smutkiem w oczach.
— Coś kazało mi ci to powiedzieć, więc czekaj, Ivu. — to powiedziawszy, Feliks uśmiechnął się.
Na twarzy Braginskiego ponownie zawitał uśmiech. I czekał.
Litwa patrzył z boku na ich obu. Czyli... Ivan naprawdę nie miał złych zamiarów? Na to wygląda. Uśmiechnął się pod nosem. Może kiedyś znowu będą wesołą rodziną? To wszystko wciąż wydaje się takie niewiarygodne. Ale Polska żyje. To najważniejsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro