16. Ostudzenie łzami, czyli ostatnia podróż.
Rosja ruszył korytarzem. Na jego twarzy gościł uśmiech, kroki stawiał radośnie, niemalże podskakując i podążając za Prusami i Polską. W końcu wszedł do jakiegoś pomieszczenia, w którym stali już tamci dwaj. Gilbert wyglądał na zdenerwowanego i obcierał palcami krew, którą wciąż jeszcze powoli kapała z jego nosa. Trzymał Feliksa mocno za chude ramię, obejmując je prawie całą dłonią. Łukasiewicz próbował udawać niewzruszonego, jednak widać było, jak drżą mu usta, a oczy się szklą, choć nie pozwalają spłynąć łzom na policzki.
Ivan, spojrzawszy na swojego kuzyna, przestał się uśmiechać i rozczulił się. Podszedł do niego, przykucnął i uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy, jak to często czynił.
— Ojej, mój kochany. — powiedział smutno tonem, jakim mówi się do dzieci, które się rozpłaczą — Nie roń łez. Będziesz przecież już wolny, sam tak powiedziałem. Wiesz, że dotrzymuję słowa i chcę dla ciebie jak najlepiej, da? Będzie ci dobrze, nie martw się.
— Kłamiesz. — prychnął Polska — Kłamiesz mi prosto w oczy. Ty kłamliwa, tłusta świnio! Przez ten cały czas kłamałeś!
Braginski pogłaskał go po włosach, ale on natychmiast odsunął głowę, odwracając wzrok w inną stronę. Prusy prychnął krótkim śmiechem, jednak kiedy poczuł na sobie wzrok Rosji, natychmiast powrócił do swojej poprzedniej miny, szarpnął Feliksa za ramię i powiedział:
— Ty to lepiej uważaj z tymi słowami! Kto to widział, żeby takie kmioty jak ty tak z mordą do starszych startowały?
Nastała chwila ciszy. Ivan westchnął. Nie był dumny z zachowania kuzyna, a wręcz odczuwał odrazę do jego braku kultury. A raczej na takiego wyglądał. W głębi duszy tak naprawdę tego nie czuł...
— Mówiłem, że cię oswobodzę, to cię oswobodzę. Słowa dotrzymam. — rzekł, marszcząc brwi — Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Podaj choć jeden przykład, może wtedy i mnie samego przekonasz.
Feliks nie odpowiedział, patrzył w bok, oddychając ciężko, powoli przymknął oczy, by uspokoić jakoś łzy. Milczał, na nic dawało szarpanie przez Gilberta czy dalsze zachęcanie do podania argumentów przez Rosję. Miał to, czego Braginski chciał, nawet więcej, niż potrzebował, ale nie wypuścił ich ze swoich myśli, trzymając je dla siebie.
Ivan uśmiechnął się, wnioskując, że Łukasiewicz nie ma nic na poparcie swoich słów.
— Uśmiechnij się, mój drogi. Nigdy nie zrobiłbym ci przecież krzywdy. — powiedział — Po twoim zachowaniu wnioskuję, że cierpisz. Nie rozumiem tego, ale sprawiasz wrażenie cierpiącego. Nie chcę, byś już dłużej sprawiał takie wrażenie. W końcu to wygląda tak, jakbym się tobą nie opiekował, co jest zupełnym przeciwieństwem moich czynów. Zamierzam twój ból zakończyć. Khorosho?
Wyciągnął dłoń w jego stronę, chcąc, by Feliks ją uścisnął w oznace zgody. Ten jednak tego nie zrobił. Powoli odwrócił głowę w jego stronę i uniósł brwi. Jedna łza spłynęła po jego policzku.
— Ty... Ty jesteś nienormalny. — wydukał.
Na te słowa Rosja uśmiechnął się szerzej, nie już jednak przyjacielsko, a niczym prawdziwy wróg. Zabrał rękę, jakby odpuścił, wstał na nogi. Nic na to nie powiedział, co Polskę zaniepokoiło jeszcze bardziej.
— Ty jesteś nienormalny! — powtórzył głośniej — Co jest z tobą nie tak?!
Ivan jednak do Feliksa nie odezwał się już ani słowem. Odwrócił się, złożył ręce za plecami i powiedział do Gilberta:
— Ubit', panie Beilschmidt.
I odszedł. Najzwyczajniej w świecie odszedł z wielkim uśmiechem na ustach, kiedy jego kuzyn wszystko zrozumiał, przez co zaczął krzyczeć wniebogłosy, nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez. Doszło do niego, że został skazany przez własnego krewnego, którego niegdyś uwielbiał. Skazany naprawdę. To nic w porównaniu go tego, co działo się wcześniej. To nic.
Prusy złapał go i za drugie ramię, bo zaczął się szarpać niczym biedna zwierzyna wprowadzana do rzeźni. Skrzywił się.
— Nic ci nie da, że się będziesz szarpał, więc łaskawie przestań, ułatwiając mi robotę. — warknął Beilschmidt, jednak bez skutku — Nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi?!
Uderzył go w głowę. Wiedział, że to zawsze skutkuje. Polska bał się każdego uderzenia. Nastał zatem spokój, choć wciąż słychać było pociąganie nosem. Gilbert odetchnął.
— Te, Prusak... — odezwał się cicho Feliks po chwili.
— Czego?
— Powiedz mi. Jak ty byś się czuł, gdyby Niemcy powiedział ci, że postanawia cię ukatrupić, po tych wszystkich latach, kiedy obydwoje byliście kochającym się rodzeństwem? Gdyby odwrócił się od ciebie? No?
Prusy zamilknął. Nie spodziewał się takiego pytania i nawet trochę go ono zdenerwowało. Ale potem pomyślał o tym. Wiedział, o co Polsce chodziło. I niech to! Ta mała cholera miała rację... Ale nie chciał o tym myśleć. Pokręcił energicznie głową, opuszczając nisko brwi.
Mimo wszystko wrócił tam myślami z powrotem. Niemcy by mu tego nie zrobił. Ufali sobie nawzajem, bo byli braćmi.
— Słuchaj, Rosja to podstępny drań i nic z tym nie zrobisz. Nie porównuj mi to niego mojego brata, jasne? — powiedział wreszcie, ogarnąwszy się.
Odpowiedziała mu cisza od strony Feliksa. Wyprostował się i wyszedł z pomieszczenia, ciągnąc go za sobą. Nie stawiał oporu, był już zbyt słaby... Tak to już jest, silniejsi zawsze mają własną wolę i wykorzystują przewagę, jaką tym sposobem mają nad słabszymi. Chyba że są uczciwi i nie dręczą nierównych sobie.
Tymczasem Rosja przyszedł do Litwy z powrotem. Taurys nadal stał tam, gdzie go zostawiono, oparty o ścianę i wpatrywał się w posadzkę, rozmyślając. Kiedy Ivan przytanął obok niego, podniósł wzrok o wyprostował się. Braginski zmarszczył brwi, spojrzawszy na niego. Litwa nie zrozumiał jego miny, uczynił zatem to samo, co on.
— O co chodzi? — zapytał — Czy coś jest nie tak? Nie rozumiem.
Rosja zdziwił się i uniósł brwi wyżej.
— Pan Beilschmidt właśnie poszedł wyzwolić Feliksa spod mojej ręki. — powiedział — Nie chcielibyście się z nim spotkać? To byłoby bardzo na miejscu z waszej strony. Coście tacy zdziwieni, drogi Litwo?
Taurys otworzył lekko usta i zastygł w chwilowym bezruchu. Czyli to prawda? Powoli uśmiechnął się.
— Gdzie? — zapytał szybko, z radością — Gdzie poszli?
Braginski także się uśmiechnął, widząc jego reakcję.
— Za Słonecznikowe Wzgórze. — odparł — Jakże ja się cieszę, widząc was szczęśliwych! Czy to nie idealne zakończenie tej historii? — Objął Litwę ramieniem. — Mówiłem, że wszystko zakończy się dobrze? Trzeba było się tak martwić, mój Litwo?
Litwa pomyślał o tym, jak w niego wątpił, jak osądzał go o najgorsze sprawy, każdą winę zrzucał na niego. Kiedy myślał o nim, jak o bezdusznym potworze, który nikomu nie okazuje współczucia. Jako tego, który we wszystkim miesza i wprowadza swoje zasady, nie odczuwając nawet wyrzutów sumienia. Więc wygląda na to, że się mylił.
Rosja jednak jest dobry.
— Jak tam dojść? — zapytał Taurys z podekscytowaniem — Gdzie jest wyjście z tej nory? Którędy mam iść?
Ivan poklepał go po plecach i zaśmiał się krótko, jakby okazując swoją radość z uciechy Litwy. Wyglądał teraz jak rodzic, który cieszy się z tego, że mógł sprawić swojemu dziecku przyjemność z nowej zabawki.
Zaczął iść korytarzem, a Laurinaitis poczłapał za nim.
— Zaprowadzę was. — powiedział, poprawiając ułożenie białego szalika na swojej szyi.
Szli dalej. Taurys miał ochotę przeprosić Rosję za te wszystkie straszne słowa, które powiedział prosto w jego twarz. Przyznać się do tego, co wcześniej o tym myślał i podziękować za to, co zrobił. To w końcu on doprowadził do szczęśliwego zakończenia tych podróży. On był tutaj panem.
Nie odezwał się jednak. Wstydził się przyznać, bał się przeprosić, krępował się podziękować. W dodatku pomyślał, że gdyby to powiedział, popłakałby się z tej radości, a nie chciał tego robić przy Ivanie. Mimo że w myślach mu wybaczył, nie chciał okazywać słabości w jego obecności.
Kiedy doszli do drzwi kilka korytarzy dalej, przystanęli. Rosja schylił głowę i popatrzył Litwie w oczy, uśmiechając się.
— Możecie wyjść tymi drzwiami. — rzekł — Dalej powinniście trafić sami. Słonecznikowe Wzgórze widać bardzo wyraźnie, czyż nie? Ja zostanę tutaj, nie chcę wam przeszkadzać. Potem może do was przyjdę i będę patrzył, jak płaczecie sobie w ramiona ze szczęścia. Do zobaczenia, towarzyszu.
Taurys pokiwał pospiesznie głową, po czym otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Popatrzył jeszcze na Braginskiego. Wciąż uśmiechał się i uniósł rękę, by pomachać mu na pożegnanie. Laurinaitis odwzajemnił gest i powiedział:
— Do zobaczenia, Rosjo.
I poszedł. Teraz już podskakując i machając rękami. Pisnął radośnie, czując, że już dłużej nie może w sobie tego szczęścia tłumić. Ruszył w kierunku Słonecznikowego Wzgórza. Było je widać stąd bardzo wyraźnie, więc od razu wiedział, w którą stronę biec. Sunął między wysokimi trawami, które uderzały jego kolana, jakby próbując go spowolnić, jakby chcąc mu tym przekazać coś, przez co już taki wesoły nie będzie. Nie słuchał się ich szumu, śmiał się tylko, słysząc jedynie siebie.
Zbliżał się. Biegł, ile sił miał w nogach, a miał ich teraz tyle, że w bardzo szybkim tempie znalazł się blisko wzgórza. Wbiegł na nie i wszedł między żółciutkie słoneczniki. Rozglądnął się szybko wokół.
Gdzie, gdzie jest?
Zatrzymał się na moment. Słonecznikowe Wzgórze... To naprawdę wspaniałe miejsce. Wiąże się z nim tyle wspomnień. Pięknych wspomnień... I niektórych tych gorszych... Ale to one wszystkie składały się we wspaniałą historię, której bieg był przecież dla Litwy najpiękniejszy na świecie.
Obaj stali na Słonecznikowym Wzgórzu. Pomiędzy słonecznikami, wpatrując się w swoje oczy. Wiał wtedy tak silny, letni wiatr, że prawie pozrywał z ich ciał koszule, które na sobie mieli. Byli jeszcze w młodym wieku, jednak byli już na tyle dojrzali, by samodzielnie podejmować ważne decyzje.
Polska uśmiechał się szeroko, kiedy tak patrzył na przyjaciela. Wyglądał na dumnego, ale i skorego do pomocy. Wyciągnął rękę przed siebie, z otwartą dłonią, w kierunku kolegi.
Litwa natomiast błądził niepewnie wzrokiem po jego zarumienionej twarzy. Przygryzł dolną wargę. Potem przeniósł wzrok na jego dłoń.
— Chodź do mnie, Liciek. — powiedział Feliks — Zamieszkamy w moim domu, będzie fajnie! I gdzieś będziemy mieli te głupie Prusaki i Ruski. Zgodzisz się?
Taurys westchnął. Nie był tego do końca pewien, nie wiedział, czy chciał mieszkać wspólnie ze swoim przyjacielem. Pomimo jego wahania Polska nadal się uśmiechał i czekał na odpowiedź, której Litwa nie chciał mu udzielić.
Obaj się dopełniali i razem byli naprawdę silni. Raz już, nawet nie tak dawno, wkopali Prusakowi, który dokuczał Taurysowi. Feliks go bronił i zapewne dlatego też składał tę propozycję. Tylko dlaczego Taurys się tyle nad tym zastanawiał? Nie ufał mu? Sam nawet tego nie był pewien.
I przez to trochę tam stali. Nawet wiatr uspokoił się do tego czasu, zrobiło się chłodniej, a niebo pociemniało. Polska jednak nadal cierpliwie czekał, jakby nie sprawiało mu to problemu.
W końcu okazało się, że naprawdę opłacało mu się tyle czekać. Litwa złapał jego rękę i uśmiechnął się.
— Tak. Zgadzam się. — powiedział, podnosząc wzrok na oczy przyjaciela.
Feliksa wcale nie zdziwiła ta odpowiedź. Wyglądało na to, że tego się właśnie spodziewał i wiedział, że Taurys po prostu potrzebuje trochę czasu. Zaśmiał się radośnie i uścisnął mocno jego dłoń. Kiedy ją puścił, objął Litwę ramieniem.
— Musisz do mnie przenieść wszystkie swoje rzeczy! — rzekł — Będzie totalnie super, no nie?
Taurys odetchnął i pokiwał głową. To właśnie dzięki temu momentowi mieszkali potem razem, we wspólnym domu. Nastał czas, który był dla nich czasem wspaniałym, chyba nawet najwspanialszym w całej ich przyjaźni. Czas, którego obydwoje nie chcieli zapomnieć.
Ciekawe, co stanie się teraz. Skoro to już koniec... Czy Taurys wróci do swojego czasu, czy zostanie tutaj?
Na Słonecznikowym Wzgórzu było teraz bardzo spokojnie. Słychać było tylko szum wiatru, szelest obijających się o siebie grubych łodyg kwiatów oraz skrzypanie starej kory dębu, który rósł obok słoneczników. Taki piękny spokój...
I nagły, głośny huk.
Litwa zadrżał i natychmiast się spiął. Znał ten dźwięk. Pamiętał go. Nie mógł zapomnieć tego najgorszego momentu w swoim życiu. Ten jeden dźwięk, którego bał się słyszeć najbardziej w świecie, który wywierał na nim tyle negatywnych emocji. Ten jeden dźwięk, który sprawiał, że jego oddech niepokojąco przyspieszał, zaraz po tym, kiedy zatrzymał się na moment z przerażenia.
A to wszystko tylko przez ten jeden dźwięk. Może i głośny, że na pewno słychać go w promieniu całej okolicy, ale krótki. Może i krótki, że na pewno do niczyich uszu nie dotrze już jeszcze jakaś jego pozostałość, ale okropny. Okropny przez to, że jego zadaniem jest wprowadzenie najbardziej okropnych, stałych zmian, jakie można sobie wyobrazić.
— Nie... — powiedział Laurinaitis cicho, do siebie.
Natychmiast poderwał nogi do biegu i przedarł się przez bród słoneczników, aby już za moment znaleźć się bliżej obniżenia się poziomu wzgórza.
I znowu ujrzał najgorszy obraz, jaki mógł widzieć. Obraz, którego nie chciał ujrzeć już nigdy, nigdy więcej, którego nienawidził całym sercem.
— Nie! — powtórzył głośniej, jakby myślał, że odgoni to, jak miał nadzieję, iluzję. Na nic, oprócz tego, że głos zaczął mu drżeć, a obraz przed jego oczami zdawał się zamazywać — Cholera jasna, nie!
Mimo że nogi zrobiły mu się jak z waty, zbiegł na dół, prawie się wywracając. I nic nie zniknęło. Nadal widział, teraz wyraźniej, nieruchome ciało, zalewające się krwią. Jego oczy były otwarte i patrzały w górę. Ale on nie żył. Polska... on leżał nieruchomo, nie dając jakichkolwiek oznak życia.
Litwa padł przed nim na kolana. Nie panował nad łzami, nad swoim drżącym głosem i wyrywającym się z gardła skowytem, nad tym całym żałosnym płaczem. Złapał Feliksa za ramię, gwałtownie nim poruszając.
— Feliks... Błagam cię, wstań... — załkał — Ty nie wstaniesz?... Błagam cię, żyj...! Obudź się, wstań... Jak... Jak feniks!... Proszę...
Na nic to było. Nie przynosiło skutku. W końcu Taurys zdał sobie z tego sprawę, choć nie chciał do siebie dopuszczać prawdy. Przytulił do siebie jego bezwładne ciało, brudząc swoje ubrania jego krwią, wciąż spływającą z jego martwej piersi. Szlochał tyle, że ledwo już cokolwiek widział i nawet w ustach czuł smak gorzkich łez.
Dlaczego to się stało? Dlaczego dochodzi do tego, że Litwa trzyma teraz go, martwego, w swoich ramionach i nad nim płacze?
Uniósł wolno drżącą, prawą rękę i przyłożył dwa palce do swojego czoła. Uśmiechnął się krzywo, krztusząc się jednocześnie łzami.
— Salutuję. — wykrztusił — Salutuję, Polsko.
Może i nie był to jego Polska, bo ten nie był przecież nawet jego przyjacielem. To od jego żywota zależało zdrowie Feliksa, który był przyjacielem Taurysa. Zresztą, to nadal był Polska.
Natomiast Rosja...
On kłamał.
Ivan jest kłamcą.
Hej!
Niech to, znowu jestem spóźniona. Umiejętnie zwalę to na szkołę, bo same próbne, sprawdziany i kartkówki dają...
Nie wiem, czy ten rozdział dobrze się prezentuje, jak jest z jego jakością. Pisałam go chyba przez tydzień, bo nie mogłam połączyć ze sobą zdań, miałam totalną blokadę. Zaraz lecę z kolejnym rozdzialikiem, jutro lub dzisiaj jeszcze skończę, jestem szybka.
Do następnego!
Papatkii! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro