Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XXVI Opowieść przodków, część 1

Anamika przymknęła oczy. Odetchnęła głęboko, po czym wciągnęła nosem drażniący aromat dymu unoszącego się znad kadzidełek. Uchyliła lekko powieki, widząc przed sobą rozmazane runy, wyryte na drewnianych patyczkach, które rozrzuciła wcześniej wokół siebie. Zaczęła powtarzać w myślach ich nazwy niczym usypiającą mantrę. Ponownie zamknęła oczy, pozwalając, by pogrążyła ją ciemność.

Wdech, wydech.

,,Obudź się."

Kiedy się ocknęła, nie siedziała już na gołym klepisku w chacie Druidki, a wokoło otaczała ją kłująca w oczy, bezkresna biel. Wstała i rozejrzała się, jednak wszystko wyglądało tak samo – ciężko było stwierdzić, gdzie leży początek, gdzie koniec, a gdzie właściwie znajdowała się ona sama.

Przerażająca, głucha pustka. Przełknęła ślinę.

– Anamiko.

Drgnęła, słysząc aksamitny głos za sobą. Jej oczom ukazała się eteryczna postać Ailbe, której włosy, przyprószone nikłymi drobinkami śniegu, zdawały się falować na nieistniejącym wietrze.

Miała wrażenie, że z każdym spotkaniem zaczynała ją widzieć coraz wyraźniej.

– Wzywałaś mnie – powiedziała Ailbe.

– Musisz mi pomóc – odparła Anamika. – Potrzebuję wiedzy. Wiedzy przodków. Ja... ja muszę się dowiedzieć, o co chodzi z Redmundem.

– Z Redmundem...?

– Redmundem, synem Sylvana.

Zjawa zamyśliła się na chwilę. Anamika nerwowo zacisnęła dłonie na brzegu spódnicy, wyczekując odpowiedzi.

– Nie mogę ci pomóc – odparła Ailbe.

– Jak to?

– Nie mogę ci zdradzić czegoś, czego nie wiem – wyjaśniła spokojnie zjawa.

Unosząc się nad ziemią – a właściwie białym skrawkiem przestrzeni, który za grunt miał służyć – przysunęła się bliżej do Anamiki.

– Jestem duchową strażniczką Firnei, ale wiem tylko to, co przeżyłam za życia i to, co zobaczyłam, gdy już uznano mnie za świętą. Jednak nawet wtedy nie dane mi było ujrzeć wszystkiego, choćby tego, co... co wydarzyło się poza tym lasem.

Anamika spochmurniała. Nie oczekiwała, że zadanie, które dostała od Druidki, będzie należało do najłatwiejszych, ale trudne okazało się już samo wezwanie Ailbe i przeniesienie swojej świadomości do Pomiędzy! A wychodziło na to, że los dopiero miał rzucić jej kłody pod nogi.

– ...ale z pewnością jest w Zaświatach ktoś, kto odpowie na twoje pytania – dodała po chwili Ailbe, uśmiechając się lekko.

– Kto?

– Wiedza rozsypana jest na wielu fragmentach układanki. Wątpię, że całą prawdę zna tylko i wyłącznie jedna osoba. Do tego... nie każdy jest rozmowny.

Anamika uniosła brew.

– Co masz przez to na myśli?

Ailbe spojrzała w górę.

– Nie każdy odpowie na twoje wołanie.

Anamika położyła uszy po sobie. Z każdym zdaniem bladej zjawy coraz mocniej uświadamiała sobie, w jak kiepskim położeniu się znalazła.

– A... możesz mi dać chociaż jedną wskazówkę, od czego mogę zacząć? – spytała żałosnym tonem na skraju załamania.

Ailbe przeniosła na nią wzrok złocistych oczu.

– Prawdy należy szukać u źródła. Ciężko jest zrozumieć przyszłość, nie znając przeszłości, która do niej doprowadziła. Dlatego zaczniemy od opowieści o moim ojcu. Usiądź.

Anamika posłusznie wypełniła polecenie. Skrzyżowała nogi, a zjawa zajęła miejsce przed nią, delikatnie unosząc się w przestrzeni, a cały jej płaszcz i spódnica, pokryte śnieżnymi drobinkami, delikatnie falowały, niczym tafla spokojnego jeziora.

– Ponad czterdzieści wiosen temu władzę nad Firneą sprawował mój ojciec, Amarok Valkyrian. Był sprawiedliwym wodzem, szanowanym przez swój lud. Jednak... nie wszyscy się z nim zgadzali.

Nagle całe Pomiędzy się zmieniło. Wszechobecną biel zastąpiły obrazy zielonego, tętniącego życiem lasu. Anamika z zaskoczeniem rozglądała się wokoło, obserwując nieznanych jej wilczoludzi, którzy zajęci obowiązkami dnia codziennego zdawali się w ogóle nie zwracać uwagi na siedzące pośród nich dwie młode kobiety.

Może dlatego, że byli jedynie tłem; fragmentem wspomnień, należących już do zmarłych.

I ani Anamika, ani Ailbe, nie były częścią tej opowieści.

– Rządy mojego ojca nie podobały się w szczególności Tearnanowi. Uważał on, że wszyscy Valkyrianowie bezprawnie dzierżyli w rękach władzę, która wcześniej, przed Valkyrem, pierwszym z Valkyrianów, należała do jego rodu.

Idylliczne obrazy rozmyły się, a na ich miejsce wstąpiły nowe, znacznie mroczniejsze. Żywą zieleń zastąpiły chłód i biel srogiej zimy, a błękit nieba...

Niebo pokryło się szkarłatem, tak samo jak i śnieg, zabarwiony krwią poległych wilczoludzi. Anamika słyszała zgrzyt stali i krzyki poległych, zupełnie jakby działy się tuż obok niej. Wstrząsnął nią dreszcz. Dopiero po chwili chłodny osąd rozumu przypomniał jej, że przecież dryfowała we wspomnieniach przodków. I że to wszystko miało miejsce już dawno temu.

– Ten dzień, nazwany później Białą Masakrą, przyniósł zgubę prawie wszystkim tym, którzy należeli do Złotej Rasy – kontynuowała Ailbe. – W tym mnie i mojemu ojcu.

Jazgot ucichł. Krew wyblakła na śniegu, który powoli topniał, odsłaniając budzący się do życia las.

– Dlaczego ten... Tearnan miałby zrobić coś takiego? – spytała Anamika. – I co to ma wspólnego z Redmundem?

– Ambicja i chore dążenia do władzy są nieodłącznym elementem naszego świata.

– Aha – odparła Anamika i westchnęła.

Gdyby Ailbe przestała mówić zagadkami, cała przekazana przed chwilą historia wydawałaby się przynajmniej odrobinę prostsza.

– Co stało się później? – dopytała.

– Historię mojego życia znasz zapewne z opowieści. Uratowałam moje młodsze rodzeństwo, Nathaniela i Jillian. Dziedzictwo Valkyrianów. Choć przypłaciłam to własnym życiem... – Uśmiechnęła się gorzko. – Ostatnie, co pamiętam przed śmiercią, to widok starszej, ludzkiej kobiety. Kazałam jej zaopiekować się bliźniętami. Nie wiem, czy mnie zrozumiała, ale... wzięła je ze sobą.

,,Ludzkiej..." – powtórzyła w myślach Anamika.

– I co było dalej? – dopytywała. – Co stało się z Tearnanem? I z Nathanielem i Jillian? Jak trafili później do Firnei?

– Spokojnie, nie wszystko naraz. – Uspokoiła ją Ailbe. – Musisz teraz poprosić o spotkanie z kimś, kto poznał dalsze losy. Kto był obecny tam, gdzie ja byłam już dawno martwa...

Po tych słowach wstała i jak gdyby nigdy nic zaczęła się oddalać, tonąc powoli w bieli, która ponownie zagościła w każdym zakątku tajemniczego Pomiędzy.

– Nie zostawiaj mnie tak! – krzyknęła za nią Anamika, jednak na próżno. Ailbe zdążyła całkowicie rozmyć się w otaczającej bieli.

Dziewczyna westchnęła zrezygnowana. Poznała ledwie ułamek jakiejś całości i, prawdę mówiąc, wcale jej to nie pomogło. Dalej czuła się tak samo zagubiona jak wcześniej i dalej wiedziała tyle samo.

Czyli nic.

Odetchnęła głęboko. Wdech, wydech, wdech...

,,Spokojnie Anamiko, skup się" – powtarzała sobie. – ,,Twoja misja dopiero się rozpoczęła. Nie możesz się poddać na początku tej drogi tylko dlatego, że napotkałaś pierwsze przeszkody."

Rozchyliła powieki. Usadowiła się wygodnie i przyjęła pozycję do medytacji. Gdy nieco oczyściła swój umysł, wypaliła jednym tchem prosto w przestrzeń Pomiędzy:

– Chcę rozmawiać z kimś, kto wie, co stało się z Tearnanem oraz bliźniętami z rodu Valkyrianów.

Przymknęła oczy. Mimo że wypowiedziała to pewnym tonem, to w duchu wątpiła, czy ktokolwiek odpowie na jej wołanie. Znacznie bezpieczniej czuła się pośród ciemności, gdzie nie musiała patrzeć na puste, blade Pomiędzy, przynoszące jej jedynie bolesne rozczarowanie.

Ciekawość jednak ją przerosła i w końcu zdecydowała się zerknąć na to, co miała przed sobą. I srodze się zdziwiła!

W niedalekiej odległości od niej siedział mężczyzna w średnim wieku. Miał ciemne, przyprószone siwizną włosy, kilka zmarszczek na twarzy i brązowe, pogodne oczy, przypominające bardziej ślepia sarny, aniżeli wilka. Choć zdawał się dość duży i wysoki, Anamika nie przestraszyła się go, wręcz przeciwnie; biła od niego łagodna aura, która sugerowała jej, że powinna mu zaufać.

Mężczyzna przerwał w końcu niezręczną chwilę milczenia i rzekł, uśmiechając się delikatnie:

– To dla mnie ogromne wyróżnienie, spotkać Medium.

Anamika zamrugała kilkukrotnie, oszołomiona całą sytuacją.

– Nie, to dla mnie jest zaszczyt, ja, ja dziękuję, panie... panie, e...

Mężczyzna roześmiał się, a śmiech jego poniósł się echem po całym Pomiędzy.

– Adnar. Nazywam się Adnar – odpowiedział niskim, jednam ciepłym tonem. – Chcesz poznać moje wspomnienia, prawda?

Anamika pokiwała ochoczo głową.

– Co stało się z Tearnanem po Białej Masakrze?

Mężczyzna przygładził równie przystrzyżoną, posiwiałą brodę.

– Cóż... Choć wielu zginęło tamtego dnia, Tearnan nie odniósł zwycięstwa. Pojmaliśmy go i jego popleczników, a następnie wymierzyliśmy im karę. Jednak Tearnan... wywinął się od egzekucji. Uciekł i ślad po nim zaginął. Prawdopodobnie to Sagittowie udzielili mu azylu, jednak nigdy się do tego otwarcie nie przyznali.

– Sagittowie... – mruknęła Anamika. – A bliźnięta? – zapytała. – Jak trafiły z powrotem do Firnei, skoro zajęła się nimi ludzka kobieta?

Mężczyzna zamyślił się, a Pomiędzy przybrało barwy odzwierciedlające jego wspomnienia.

Ciemnozielone jodły uginały się pod ciężarem białego puchu, a z nieba spadały wolno grube płatki o nieregularnych kształtach. Anamika wyciągnęła przed siebie dłonie; zdawało jej się, że jest w stanie pochwycić te drobne śnieżynki, choć były jedynie wytworem wspomnień Adnara.

Nagle zza drzew wyłonił się przypominający go mężczyzna, jednak mniej osiwiały. Siedział na koniu, a kopyta jego wierzchowca zapadały się w wysokich warstwach śniegu. Zwierzę nie chciało iść dalej.

Adnarze! – krzyknął ktoś. Anamika spojrzała w bok; mężczyznę na koniu dogoniła grupka jeźdźców. – My... znaleźliśmy coś. Albo raczej... kogoś.

Nagle spośród okrytych śniegiem zarośli wyłoniła się mała, drewniana chatka. A przed nią...

Niemożliwe... – wyszeptał Adnar, schodząc z konia.

Przed chatką siedziało dwoje dzieci, podobnych do siebie niczym krople wody. Ich wychudzone, blade twarze okalały pasma białych włosów, a złote oczy wpatrywały się z pewnym przestrachem, a zarazem wrogością w przybyłych mężczyzn.

Anamika dopiero po chwili dostrzegła, że ręce i wargi dzieci umazane były czerwienią. Tą samą czerwienią, która pokrywała sine ciało i wilgotne odzienie leżącej przed nimi, martwej kobiety.

Ludzkiej.

Gdyby znajdowała się w Pomiędzy nie tylko duchem, ale i ciałem, z pewnością zwróciłaby wszystko to, co znajdowało się w jej żołądku.

Adnar – ten prawdziwy, a nie z opowieści – zauważył jej dyskomfort. Malunki wspomnień rozpłynęły się w powietrzu, a całe Pomiędzy ponownie wypełniła rażąca biel.

– Z początku myśleliśmy, że bliźnięta umarły, tak samo jak reszta Valkyrianów – zaczął wyjaśniać. – Wprawdzie nigdzie nie znaleźliśmy ciał, ale... ale nikt nie sądził, że brzdące, mające ledwo kilkanaście księżyców, mogłyby przeżyć. A jednak, po ponad dziesięciu wiosnach... znaleźliśmy je. Podczas srogiej zimy, całkiem przypadkiem. Na obrzeżach lasu, blisko granic z terenami ludzi. I dopiero wtedy zrozumieliśmy, co naprawdę zrobiła Ailbe.

– I dopiero wtedy stała się świętą?

Adnar uśmiechnął się lekko.

– Gdy połączyliśmy fakty, zadbałem o to, by nikt nie zapomniał o jej poświęceniu.

Anamika oparła głowę na dłoni. No dobrze, dowiedziała się, co stało się z Tearnanem, co stało się z Valkyrianami, ale...

Ale dalej od Redmunda dzieliła ją bezkresna przepaść.

Adnar, widząc jej naburmuszoną minę, postanowił kontynuować swoją opowieść.

– Zabraliśmy dzieci ze sobą. Z początku sami nie wierzyliśmy w to, że mogą być tymi właśnie bliźniętami, Nathanielem i Jillian, których zdążyliśmy w swej pamięci uśmiercić, ale... Wszystko na to wskazywało. Ich wygląd, zaskakujące podobieństwo... Choć miałem już jednego przybranego syna, zdecydowałem się przygarnąć tę dwójkę pod swój dach. Dość szybko się zaprzyjaźnili, choć początki... początki były nieco trudne...

Cała przestrzeń Pomiędzy wypełniła się obrazem zimowej, firnejskiej wioski. Ze sporych rozmiarów chaty wyściubił nosa, mający około dwunastu wiosen, czarnowłosy chłopiec. Drgnął od wszechobecnego zimna. Gdy jednak usłyszał zbliżający się pochód, poprawił futrzany kubraczek i wybiegł ojcu na spotkanie, ignorując wysoki śnieg, sięgający mu do połowy łydek, jak nie do samych kolan.

Adnar zeskoczył z konia. Chciał pomóc zejść białowłosej dziewczynce, z którą jechał, a która warknęła na niego, gdy tylko wyciągnął dłoń w jej kierunku. Ostatecznie zeskoczyła z wierzchowca sama, fukając głośno. Nieco lepiej zachował się jej brat, który podróżował z jednym z towarzyszy Adnara. Nathaniel przynajmniej nie próbował nikomu odgryźć ręki.

Kim oni są? – spytał podejrzliwie czarnowłosy chłopiec.

Adnar uśmiechnął się szeroko, a zaraz potem podprowadził bliźnięta do swojego przybranego syna.

Od dzisiaj są twoim rodzeństwem. Nazywają się Nathaniel i Jillian. Śmiało, przywitaj się z nimi.

Chłopiec uniósł brew, obrzucając niepewnym spojrzeniem nowe rodzeństwo, które wydawało mu się co najmniej dziwaczne, a z pewnością dzikie, brudne i nieokrzesane. Mimo wszystko wyciągnął przed siebie dłoń i powiedział:

Jestem Sylvan.

– Czekaj, co? – wypsnęło się Anamice. – Sylvan? Ten Sylvan?! On jest... był, to znaczy... to twój syn?!

– Przybrany – wyjaśnił spokojnie Adnar. – Pewnego dnia, gdy był jeszcze niemowlęciem, ktoś podrzucił go w koszu pod drzwi mojej chaty. Nigdy nie odkryliśmy, kto mógł to zrobić i dlaczego. Choć z czasem nabrałem podejrzeń...

Anamika przyjrzała się wspomnieniu, które zatrzymało się w Pomiędzy, jak wyryty na kamiennej ścianie rysunek. Tak niewinnie wyglądający chłopiec, wyciągający z obawą dłoń przed siebie... To on stanie się tym, który zaatakuje podczas Fałszywego Samhain? To ten, który w przyszłości zabije Nathaniela, choć wcześniej mógł zwać go bratem?

Wstała i podeszła bliżej. Prawie mogła dotknąć dłoni tego, którego sama zabiła jedną celnie wypuszczoną strzałą – czy może dopiero zabije? Przeszłość i przyszłość splotły się ze sobą, jakby były jedną i tą samą chwilą. Jakby nie istniał czas. Bez początku i bez końca.

Przeniosła spojrzenie na bliźnięta. Cała scenka coś jej przypominała – moment z jej własnego życia. Ulotne wspomnienie, w którym Phoebe, podobnie jak Sylvan, wyciągnęła dłoń, próbując się z nią przywitać. I ile nieudolnych prób podjęła, by poznać jej imię, a Anamika nie miała bladego pojęcia, co ta dziewczyna do niej mówi!

Co za dziwny zbieg okoliczności. Podobna chwila, podobna reakcja... Zupełnie tak, jakby historia lubiła się powtarzać.

Wspomnienie nagle ruszyło. To Adnar znów musiał pogrążyć się we własnych myślach, choć o nic go nie pytała. Widziała przeskakujące z niebotyczną prędkością scenki, przedstawiające wspólne dzieciństwo Sylvana i Valkyrianów. Postacie i zdarzenia przenikały przez nią, przypominając jej, że tu, w Pomiędzy, była jedynie duchem, obserwatorem, a nie uczestnikiem wydarzeń. Wirowała w tym dziwnym tańcu, a choć wszystko było zamazane i niewyraźne, to wiedziała jedno.

Byli dobrymi przyjaciółmi.

Co poszło nie tak?

– Adnarze.... – zaczęła w końcu, wyrywając go z majaków wspomnień. – Co ich tak bardzo poróżniło? Dlaczego Sylvan stał się wodzem Sowilo, dlaczego... dlaczego stał się wrogiem?

Usiadła naprzeciw niego. Adnar westchnął ciężko.

– Po śmierci Amaroka to mnie wybrali, żebym został alfą. Jednak po wielu wiosnach przyszedł czas, bym oddał władzę w młodsze ręce... Długo zwlekałem z decyzją, a konieczność wyboru między prawowitym dziedzicem, a tym, którego zwałem synem, rozdzierała mnie na pół.

Po chwili ciągnął dalej:

– Kochałem Sylvana, jakby był moim pierworodnym. – Samotna łza spłynęła po jego policzku. – Był mądry, bardzo bystry jak na swój wiek, rozważny. Silny i biegły w sztuce walki. Mógłby być idealnym wodzem. Za to Nathaniel... Nathaniel był typem marzyciela. Nie był dość silny i stanowczy, by rządzić. Przynajmniej tak uważałem na początku. Jednak... wyróżniał się wyjątkową pomysłowością i dobrym sercem. Patrząc na niego, mimo wszystko widziałem w nim Amaroka... Dawnego przyjaciela...

Zacisnął dłonie w pięści.

– Dyskutowałem ze starszyzną o moich wątpliwościach, a Sylvan... Sylvan musiał usłyszeć, że się waham. I chyba... chyba go to zabolało, bo zniknął. Na parę dni. A kiedy wrócił... nie był taki sam jak wcześniej. Coś... coś się w nim zmieniło.

Anamika uniosła brew. Czyżby w końcu trafiła na jakiś dobry trop?

– Co dokładnie się z nim stało?

– Stał się... arogancki. Wybuchowy. We wszystkim doszukiwał się jakiejś zaczepki, jakiegoś ataku. Zupełnie, jakby jakiejś obsesji dostał. A jego oczy... w jego oczach malował się gniew. Gniew i mrok.

Wspomnienie ruszyło i przeskoczyło kilka wiosen do przodu. Anamika widziała kłócących się młodych mężczyzn – Nathaniela i Sylvana. Nie słyszała, co mówili, bo znów scenki przeskakiwały w prędkością, która nie pozwalała jej wyłapywać nawet pojedynczych słów.

Adnar zauważył jej zaciekawienie.

– W tamtym czasie dużo się sprzeczali. Głównie o to, kto i jak będzie rządził. A Nathanielowi... jemu nawet nie zależało na władzy samej w sobie. Chciał jedynie sprawiedliwości. By pomagać tym, którzy najbardziej potrzebują pomocy. By chronić najbliższych. Za to Sylvan stał się bardziej... radykalny w swoich poglądach.

Spojrzał smętnymi oczami gdzieś przed siebie.

– Wiedziałem, że nie mogę oddać mu władzy. Nie po tym, jak się zmienił. To... to już nie był mój syn. Mój Sylvan... Powiedziałem mu to. Powiedziałem mu o swojej decyzji. A on...

Anamika usłyszała zgrzyt stali. Czym prędzej poderwała się z miejsca i spojrzała w bok. A tam, we fragmencie zawieszonego w powietrzu wspomnienia ujrzała Adnara, przeoranego na wylot ostrzem szabli. Zakryła usta, a w kącikach jej oczu zakręciły się nierzeczywiste łzy. Zdążyła już polubić Adnara, choć przecież był martwy i jako martwego go poznała. A jednak ta jedna scena wywołała w niej takie poruszenie.

Może przez to, że tym, który dzierżył broń, był Sylvan.

– Co on narobił... – wyszeptała.

– Co chciał, to zrobił. A na tym moje wspomnienia się kończą...

Lecz, co było dalej?! Złapała jedną dobrą wskazówkę, jeden dobry trop, a on nagle się urwał? A przecież wciąż nie wiedziała tylu rzeczy! Jak Nathaniel ostatecznie przejął władzę? Jak Sylvan stał się wodzem Sowilo?

I co właściwie się z nim działo, kiedy zniknął?

– Dziękuję ci, Adnarze – powiedziała po chwili. – To... to musiały być dla ciebie bolesne wspomnienia. Przepraszam, że otworzyłam tę ranę.

– Nie szkodzi, droga Medium. Jeśli moja wiedza, jeśli te wspomnienia mają się na coś przydać... jestem wdzięczny, że mogłem pomóc.

– Zanim odejdziesz... – zaczęła nieśmiało. – Czy wiesz może, kogo pytać dalej?

– Zależy, jakiej odpowiedzi szukasz.

– Ja... chciałabym się dowiedzieć, co właściwie stało się z Sylvanem. Wtedy, kiedy zniknął. Co sprawiło, że się zmienił.

– Niech więc to będzie twoim wołaniem. Z pewnością jest choć jedna dusza, która wie, co się z nim stało. Pytanie, czy będzie chciała rozmawiać...

Anamika skinęła głową.

– Jeszcze raz ci dziękuję, Adnarze. Spoczywaj w pokoju.

Mężczyzna uśmiechnął się smutno. Po chwili zniknął w bezkresnej bieli Pomiędzy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro