Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XXII

Phoebe starła krew ściekającą z piekącego, zadrapanego policzka. Gdy tylko jej tajemnicza wybawicielka się oddaliła, ukucnęła nad drewnianą klapą prowadzącą do piwnic. Wzięła głęboki wdech, po czym zacisnęła wargi w wąską linię i ostrożnie uchyliła wieko. Nie zdążyła nawet ujrzeć ciemności podziemi, gdyż ostro zakończona włócznia błysnęła jej swym ostrzem tuż przed oczami. Zachwiała się lekko, po czym straciła równowagę i upadła na klepisko.

Z czeluści Groty wynurzył nosa młody Firnejczyk i ponownie wycelował w nią włócznią. Gdy jednak zamiast wroga ujrzał przerażoną, bezbronną dziewczynę, od razu rozpoznał w niej córkę zmarłego alfy. Opuścił broń, a na jego twarz wypłynął niewielki rumieniec zażenowania.

Chwilę później wyciągnął dłoń, by pomóc wstać Phoebe, jednak ona spojrzała na jego rękę z przestrachem i nieufnością. Sama, choć z trudem, podniosła się z gruntu i poprawiła zmiętą spódnicę. Posłała chłopakowi jedno ukradkowe, kontrolne spojrzenie, po czym bez słowa czmychnęła prosto do piwnic. Strażnik jeszcze chwilę stał przed zejściem, obserwując uważnie chatę i sprawdzając, czy nikt nieproszony nie ukrywa się przypadkiem gdzieś w kącie, czekając na idealny moment do ataku. Gdy jednak po dłuższej chwili nie wyczuł niczyjej obecności, również zszedł do podziemi i zamknął za sobą klapę.

Phoebe pospiesznie pokonywała ciasne, ciemne korytarze, za wszelką cenę próbując się nie rozpłakać. Jej serce wciąż biło jak oszalałe, a ciało pamiętało każdy jeden brudny dotyk zdradzieckich dłoni. Chciała odgonić te myśli, odrzucić ten widok jak najdalej, a najlepiej spalić za sobą jak zepsuty most. Ale wiedziała, że Killian już pozostawił na niej to bolesne, piekące piętno.

Wypalił na niej swój ślad, tak jak Sowilianie wypalali runy na swoich nadgarstkach.

Wpadła do jednej z większych skalnych wnęk, oddychając ciężko ze zmęczenia. Powiodła chaotycznie wzrokiem po dziesiątkach zebranych, którzy desperacko podpierali ściany Groty, pogrążając się w żałobie, albo krzątali się z kąta w kąt, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zaczęła ostrożnie przeciskać się przez tłum. Musiała znaleźć ojca. Musiała znaleźć Syriusza. Musiała...

– Phoebe! – Usłyszała za sobą znajomy głos.

Chwilę później na jej ramiona spadły mocno czyjeś dłonie. Zadrżała i odsunęła się dwa kroki do tyłu, prawie wpadając na przechodzącego właśnie Firnejczyka.

– Jasny Zaangu, Phoebe! – Faye przylgnęła do niej, zamykając ją w mocnym uścisku. – Matko, Syriusz tak się o ciebie martwił, ja też się martwiłam!

Młodej Valkyrianównie łzy napłynęły do oczu. Odepchnęła przyjaciółkę od siebie i wbiła wzrok w ziemię.

Faye zlustrowała ją uważnym spojrzeniem. Prędko zauważyła krwawy ślad na bladym policzku dziewczyny. Nie rozmyślając nad tym za długo, chwyciła ją za nadgarstek i podprowadziła w nieco bardziej ustronne miejsce, do małej, niewielkiej wnęki, która nie była akurat wypełniona rozpaczającymi Firnejczykami.

Faye wypuściła powoli powietrze z ust, po czym przyłożyła delikatnie wierzch dłoni do niezasklepionej rany na policzku. Małe, liche światło o odcieniu szmaragdu błysnęło spomiędzy jej palców, otaczając szramę i powoli wnikając w jej wnętrze. Phoebe przygryzła wargę, czując mrowienie i pewne szczypanie. Dyskomfort jednak zniknął po chwili, a zastąpiło go miłe ciepło, rozlewające się przyjemnie po jej skórze.

Faye udało się całkowicie zabliźnić dwa ślady po szponach, został jej tylko ostatni. Nim jednak przyłożyła do niego palce, posłyszała czyjeś kroki, zmierzające szybko w stronę wnęki. Odsunęła pospiesznie dłoń i ukryła ją w fałdach spódnicy, nim Syriusz zdążył zobaczyć resztki blednącego światła.

– Phoebe! – wypalił jednym tchem i zaraz pognał w stronę siostry, by ją przytulić.

Gdy tylko poczuła silne, męskie ramiona zaciskające się wokół jej pleców, zadrżała. Jej wnętrze ogarnęła panika, a umysł wykrzykiwał tylko jedno proste polecenie, nakazujące jej natychmiastową ucieczkę. Odepchnęła brata i przymknęła powieki, czując, jak wydostają się spod nich kaskady łez.

Syriusz zlustrował ją zdziwionym, zaniepokojonym spojrzeniem. Jego uwadze również nie umknął ślad na policzku i plamy zaschniętej krwi, ciągnące się nawet po szyi.

– Phoebe, co się stało? – spytał troskliwym tonem, podchodząc nieco bliżej.

Cofnęła się pod samą skalną ścianę, uderzając o nią boleśnie plecami. Pokręciła głową, zanosząc się jeszcze większym szlochem. Czuła się taka bezradna. Nieważne, co się działo, zawsze mówiła, że wszystko jest w porządku i nic jej nie jest. Nawet wtedy, gdy Sowilianie zaatakowali ich dostawę, a ona w samoobronie śmiertelnie raniła jednego z nich. Nie przyznała się do swojego czynu, a nawet po tym, gdy zemdlała od nadmiaru emocji, powiedziała, że nic się nie stało.

Tyle dni nosiła brzemię ukrywania swojej relacji z Killianem. O tym, że mu pomagała, wiedziała tylko Faye i nie była przychylna tej znajomości. I kto by pomyślał, miała rację...

Jakaż była głupia. Killian dobrze powiedział. Może i był zdrajcą, ale to ona zdradziła całe swoje plemię. Wystawiła ich wszystkich na z góry zaplanowany atak, całkiem bezbronnych i nieprzygotowanych. To przez nią stała się ta tragedia. To przez nią zginęło tyle osób. To przez nią umarła matka...

Upadła na kolana, po czym rzuciła się na ziemię i jeszcze chwila, a zaczęłaby sobie rwać włosy z głowy. Faye ukucnęła przy niej i zaczęła ostrożnie gładzić ją po plecach, szepcząc ciche słowa otuchy. Za to Syriusz stał z boku, całkowicie zdezorientowany.

– Zostaw nas na chwilę – zwróciła się do niego półszeptem Faye.

Syriusz skinął głową.

– Przyniosę jej jakiś płaszcz – rzekł, zerkając z bólem na siostrę. Pociągnął nosem, po czym przetarł dłonią piekące oczy i odszedł w głąb Groty.

Faye westchnęła cicho i przeniosła wzrok na przyjaciółkę.

– Hej... powiesz mi, co się stało? – poprosiła.

Phoebe przełknęła ślinę i łzy.

– On... on... – zaczęła nieudolnie, zanosząc się jeszcze większym płaczem.

Faye objęła ją ostrożnie i pomogła jej wstać. Usadziła ją pod ścianą i odgarnęła włosy z jej mokrej, pobrudzonej twarzy. Dłonią znów sięgnęła do rany na policzku, ale Phoebe złapała drżącą ręką jej nadgarstek, powstrzymując ją przed uzdrawianiem.

Tę jedną szramę chciała sobie zostawić na pamiątkę – pamiątkę swej wielkiej głupoty i naiwności.


***


– I jak z nią? – spytał Syriusz, mijając się z Faye pośrodku skalnego korytarza.

Dziewczyna odgarnęła do tyłu czarne włosy i westchnęła ciężko.

– Słabo – odparła, uciekając wzrokiem. – Idę po wodę. Może komuś ostały się jakieś resztki...

Syriusz przeczesał dłonią białe włosy. Nie mieli co pić, a ze śmiałków, których wysłano na powierzchnię, by udali się nad rzekę z glinianymi dzbanami, została ledwo połowa. Oczywiście później zadeklarowali, że więcej się nigdzie nie ruszą, a innych chętnych nie było widać. Nikt nie chciał ryzykować spotkaniem z bandą krwiożerczych Sowilian.

– Wiesz w ogóle, co się stało? – spytał, łapiąc Faye za ramię. – Ktoś ją napadł? Ktoś ją... – Głos ugrzązł mu w gardle. – O Matko, tylko nie to...

Spojrzał wyczekująco na dziewczynę, ale ona ani nie pokręciła głową, ani nie zaprzeczyła ruchem ust. Westchnął głęboko i przetarł twarz dłońmi. Znów usiłował nie płakać, chociaż nie wychodziło mu to dobrze.

– Mogę z nią porozmawiać? – spytał, zabierając palce z policzków.

– Lepiej nie. Sam widziałeś, jak na ciebie zareagowała. Czy tego chce, czy nie, ona... boi się ciebie.

Te słowa zabolały go równie mocno co wiadomość o śmierci ojca.

– Boi się? Jak to? – dopytywał.

– Może i jesteś najbliższą jej osobą, ale jesteś też mężczyzną – wyjaśniła Faye. – A jeszcze niedawno inny mężczyzna wyrządził jej krzywdę, której nawet ja nie jestem w stanie uleczyć.

Zacisnęła wargi w wąską linię, uświadamiając sobie, że powiedziała zbyt wiele. Mimo to Syriusz zdawał się nie zwrócić uwagi na ten fakt.

– Zabiję tego gnoja... – wycedził przez zęby, zaciskając dłonie w pięści. – Może i nie wiem, który to, ale go wytropię, znajdę i wypatroszę. Tylko najpierw utnę mu jaja i...

– Uspokój się. – Faye złapała go za ramiona i spojrzała mu prosto w oczy. – Proszę.

– Jak mam być spokojny?! – Wyszarpał się z jej objęć i podszedł kilka kroków do przodu. – Całe życie wali mi się na głowę w przeciągu kilku chwil, a ty mi mówisz, że mam być spokojny?!

– Nie krzycz...

– Mój ojciec nie żyje, matka pewnie też nie, a siostrę skrzywdził jakiś skurwiel, który nie umie kutasa trzymać w spodniach!

– Cicho, nie wszyscy muszą wiedzieć... – Przyłożyła mu palec do ust i zganiła go ostrym spojrzeniem.

Westchnął i gdy uspokoił się nieco, ujął jej dłoń, na której wierzchu po chwili złożył delikatny pocałunek.

– Przepraszam – powiedział. – Po prostu... czuję się tak strasznie bezradny. Ja... ja nigdy nie chciałem być wodzem. To Phoebe interesowała się wszystkim, co robił ojciec, a ja siedziałem na spotkaniach Rady jak za karę.

Przetarł dłonią piekące oczy.

– Spadła na mnie ogromna odpowiedzialność, a ja czuję się jak dziecko. I na dodatek nie mogę nic zrobić...

Faye przytuliła go mocno, opierając głowę na jego piersi. Usłyszała ciche syknięcie. Dopiero po chwili, gdy odgarnęła nieco poły płaszcza, ujrzała przedartą koszulę i widoczny pod nią biały, nieco zaczerwieniony opatrunek.

– Jesteś ranny? – spytała, odsuwając się lekko.

Syriusz niechętnie przyznał jej rację.

– Tak, ale szczerze, to sam o tym zapominam. Mam ważniejsze rzeczy na głowie...

Faye kazała mu usiąść i nie ugięła się pod ani jednym słowem sprzeciwu. Ostrożnie rozpięła guziki i zdjęła koszulę, po czym omiotła krytycznym wzrokiem byle jak założony opatrunek. Westchnęła cicho. Ktokolwiek, kto opatrywał Syriusza, a był to pewnie on sam, co najwyżej z Nivenem do pomocy, z pewnością nawet nie przemył rany wodą. Zresztą, przecież nawet jej nie mieli. A gdyby ją posiadali, głupio byłoby marnować ją do celów innych niż gaszenie pragnienia. W końcu o suchym pysku nikt długo nie pociągnie...

Faye westchnęła cicho, po czym ostrożnie ściągnęła materiał z torsu Syriusza, ignorując jego jęki. Bez słowa przyłożyła dłoń do długiej, dość głębokiej rany, którą zaraz otoczyły wiązki zielonkawego światła. Skrzywiła się nieco i przygryzła wargę, czując podobny, ciągnący ból na wysokości swojej piersi. Gdy szrama zasklepiła się na tyle dobrze, że pozostała po niej ledwo widoczna blizna, Faye zabrała rękę i odsunęła się pod samą ścianę, oddychając ciężko. Przetarła drugą dłonią spocone czoło i nabrała powietrza w płuca.

Syriusz spoglądał z zaskoczeniem to na nią, to na bliznę po zagojonej ranie.

– Co to było? – spytał, zakładając z powrotem koszulę.

– Jeden z trzech darów – wyjaśniła Faye, opierając twarz na dłoniach. – Dar Matki Ziemi, dar uzdrawiania.

– Ty... cały czas byłaś w stanie robić takie rzeczy?!

Pokiwała powoli głową.

– I kiedy wszyscy zwijali się w cierpieniach, ty jedynie wiązałaś im opatrunek i przykładałaś jakieś zioła?

Ponownie pokiwała głową.

– Przecież... – Nawet nie krył swojego zaskoczenia. – Przecież można uratować tyle osób!

– Można – odparła niewzruszona. – Ale komu starczyłoby na to sił?

Spojrzał na nią z niedowierzaniem, a Faye westchnęła.

– Wszyscy w moim darze widzą jedynie same korzyści – powiedziała z wyrzutem. – Ale nikt nie widzi tego, co dzieje się ze mną. Czuję ból każdej rany, jakby ktoś wyrył ją na moim własnym ciele. A to zielone światło, które leczy... To nic innego, jak energia. Moja własna. A uzdrawianie zabiera jej zdecydowanie za dużo. Kto wie, ile już jej zużyłam i ile jeszcze mi zostało...

– Ale jeśli nikogo nie uzdrawiasz... – zaczął Syriusz.

– To, że nikogo nie uzdrawiałam w Firnei nie znaczy, że nie robiłam tego wcześniej.

– Wcześniej? Czyli? – dopytywał, z każdą sekundą dowiadując się kolejnych faktów, o których nie miał wcześniej bladego pojęcia.

Faye westchnęła.

– Wcześniej, czyli w Czarnolesie. Albo raczej w Sowilo.

Nastała między nimi głucha, pełna napięcia cisza.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał z wyrzutem.

– A czy kiedykolwiek cię obchodziło, skąd pochodzę? – rzuciła z gorzkim uśmieszkiem. – Nie. Może nie powinnam cię obwiniać, byłeś dzieckiem. W końcu to było jakieś... sześć wiosen temu, jeśli się nie mylę. Ale nadal. Jeden księżyc po moim przybyciu, a ty zapomniałeś, że nawet nie pochodzę stąd.

– Pamiętałem, ale... – Przełknął ślinę. Właściwie, nie miał nic więcej do dodania.

Faye westchnęła.

– No właśnie. Nigdy cię to nie obchodziło.

– Ale czy to źle? – dopytał gniewnie. – To źle, że zawsze traktowałem cię na równi? Że zawsze traktowałem cię jak członka własnego stada?!

Nie odpowiedziała.

– Dlaczego mówisz mi takie rzeczy dopiero teraz, co? I przyznaj się! Phoebe wiedziała, prawda? Prawda?!

Faye wróciła pamięcią do chwili, gdy resztkami sił stawiała ostatnie kroki na Wielkiej Równinie. To właśnie Phoebe znalazła ją pośród wysokich traw stepu – wyczerpaną i wygłodniałą. Dlatego też, jako jej wybawicielka, wiedziała wszystko – począwszy od tego, skąd pochodziła i dlaczego właściwie uciekła z domu. Inni nie potrzebowali znać prawdy. Nie była skłonna rozpowiadać ją wszystkim na prawo i lewo, bo nie była dumna ze swojego pochodzenia i chciała o nim jak najprędzej zapomnieć.

Więc zanim jeszcze opuściła rodzinne lasy, żarzącym się niedopałkiem zrujnowała wypaloną wcześniej na nadgarstku runę, pozbywając się raz na zawsze swojej przynależności zarówno do Czarnolasu, jak i Sowilo.

– Phoebe wiedziała – przyznała Syriuszowi rację.

– A ty? Czemu mówisz mi to wszystko właśnie teraz? Po takim czasie?

Pogładziła dłonią szorstką bliznę po oparzeniu. Przed jej oczami stanęło drugie wspomnienie, nieco świeższe i bardziej klarowne. Wojowniczka o ciemnych, krótkich włosach i błękitnych oczach, która w chwili ataku z jakieś powodu postanowiła sprawdzić jej nadgarstek, czy widnieje na nim sowiliańskie znamię. Faye nie rozumiała, dlaczego ta dziewczyna to zrobiła. Ale jej włosy i oczy... To nie mógł być przypadek. Pasowały do czarnoleskiego typu urody jak ulał. A cała jej twarz i spojrzenie... Wydawały się dziwnie znajome...

– Ja... Nie wiem – bąknęła w stronę Syriusza. – Nie wiem, dlaczego ci to mówię. Po prostu.

– Masz już dosyć tajemnic, tak? – mruknął, wstając z ziemi i krzyżując ręce na piersi. Prychnął. – Myślałem, że mogę ci ufać.

– O co ci chodzi?

– ...Ale jak mogę ci ufać, kiedy się okazuje, że od samego początku nie mówisz mi prawdy? – Zaczął się nerwowo przechadzać po małej wnęce, w której się znajdowali. – Jak mogę ci ufać po tym, kiedy mi powiedziałaś, że masz z tymi całymi Sowilianami coś wspólnego?

– Ale... – Również wstała. – Nie było mnie tam od sześciu wiosen. Zresztą, sama od nich uciekłam. Wyrzekłam się ich. Jak możesz mówić, że mam z nimi coś wspólnego?

– A skąd mam pewność, że nie kłamiesz? – Spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. – Sowilianie dzisiaj zabili mojego ojca i wielu innych z watahy. A ty radośnie wszem i wobec oświadczasz, że jesteś jedną z nich.

– Nie jestem jedną z nich!

– Ale byłaś. Wśród nich się wychowałaś.

– I co z tego!

– To z tego, że mieli zaatakować trzy dni później. A zaatakowali dziś. Coś się tu bardzo nie klei i kto wie, czy nie mieliśmy jakiegoś szpiega. Kolaboranta. Kogoś, kto nas wydał.

– Syriuszu, chyba mnie nie podejrzewasz... – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Musisz ochłonąć. Nie myślisz racjonalnie.

– A właśnie, że myślę – przerwał jej. – Myślę o swoim plemieniu i o jego przyszłości. Oni już za dużo wycierpieli, a ja nie mogę pozwolić, by stała im się kolejna krzywda. Nie mogę pozwolić, by po naszej ziemi pałętał się bezprawnie jakiś Sowilianin, narażając wszystkich na niebezpieczeństwo.

– O czym ty mówisz...? – spytała, a do jej oczu mimowolnie napłynęły łzy.

– Nie mogę ci ufać, Faye – orzekł twardym, surowym tonem. – Już nie.

Z trudem przełknęła gulę, która utknęła jej w gardle. Spojrzała zaszklonym wzrokiem na blade, srogie oblicze Syriusza; wąskie wargi zaciśnięte w linię, kwadratową szczękę i chłodne, niebieskie oczy przeszywające ją na wylot.

– Czy ty... Czy ty mnie wyganiasz? – spytała łamiącym się głosem.

Nie odpowiedział.

– Czy to twój pierwszy rozkaz jako alfy? – drążyła nieustępliwie. – Po tym wszystkim, co nas łączyło?

Pełne pocałunków noce i wieczory, otulone cichą pieśnią wygrywaną na strunach cudnej liry.

– Odpowiedz!

Nic nie odpowiedział. Zacisnął dłonie w pięści, po czym narzucił płaszcz i wyszedł wściekłym krokiem w kierunku skalnego korytarza. 


***

Korekta 08.02.2025

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro