Rozdział 8~ Namierzona
Donnie i Natasha weszli przez okno mieszkania dziewczyny. Żółw kazał jej usiąść na kanapie i mimo jej sprzeciwów poszedł do lodówki po lód. Wyjął torebkę z kostkami po czym wrócił do nastolatki.
-Połóż się-powiedział.
-Donnie, daj spokój, nic mi nie jest-odparła.
-Połóż się-powtórzył.
Dziewczyna westchnęła ciężko kładąc głowę na poręczy kanapy. Donatello kucnął przy niej przykładając lód do posiniałego policzka. Nat syknęła, ale potem poczuła ulgę. Zauważyła, że żółw nadal jest tak niezdrowo pobudzony. Dotknęła ręką dłoni mutanta, którą trzymał torebkę.
-Donnie, wiem, że mnie bronisz, ale twoi bracia mają rację-przyznała.- Ja wpakuje cię w kłopoty.
-Natasha, przestań-przerwał jej.- Już mam dość powtarzania ci, że nie zostawię cię w tej walce samej.
-Ale ja nie chcę, żeby stała ci się krzywda-jęknęła.- Proszę, wróć do swoich braci i pogódź się z nimi. Przeze mnie się kłócicie.
-Nie, to oni nie potrafią zrozumieć tego, że mi na tobie zależy. Niech to sobie przemyślą. Na razie nie chcę ich widzieć. Nie chcę widzieć kogoś, kto bije moją dziewczynę.
-Kogo?
-Myś...myślałem, że wiesz...
-Donnie... kocham cię.
-Ja ciebie też.
Donatello przysunął się do niej i pocałował. Raz, drugi, trzeci, czwarty aż w końcu dwójka usłyszała dziwne burczenie. Okazało się, że to był brzuch żółwia. Nie jadł nic od kilku godzin. Dziewczyna postanowiła iść do kuchni by zrobić coś do jedzenia. Donnie siadł na kanapie gdy nagle rozległ się przeraźliwy krzyk Natashy. Mutant zerwał się biegnąc do niej. Zobaczył jak stoi przy blacie z przerażoną miną patrząc na ścianę.
-Co się stało?-spytał.
Pokazała mu napis na murze. Donatello podszedł do niej.
Już po tobie.
Przez otwarte okno wpadał zimny wiatr. Słowa były napisane czymś czerwonym co lało się z krawędzi liter.
-Znalazł mnie-wyjaśniała przerażona.- Wie, gdzie jestem.
-Uspokój się, bez paniki-mówił przytulając ją.- Zaraz to zmyjemy. Ale przysiągłbym, że gdy przyszedłem tu wcześniej nie było tego napisu a okno było zamknięte.
-Musiał wejść tu niedawno.
Dwójka wzięła gąbko do mycia naczyń i maczając je w wodzie zaczęli zmywać napis. Był świeżo namalowany więc pozbycie się go zajęło zaledwie pięć minut. Nat potarła czoło a Donatello spojrzał na nią coś zauważając.
-Co?-spytała zdziwiona.
-Wiesz... zdecydowanie lepiej wyglądasz tak-odparł zaczesując włosy z jej twarzy za ucho.
Zobaczył teraz jak piękne ma oczy, które jakby zalśniły zielenią mocniej.
-Myślisz?-dociekała.
-Mhm-odrzekł.- Choć ze mną. Coś zobaczysz.
Złapał ją za rękę ciągnąc do okna. Weszli na dach patrząc na horyzont.
-Co chcesz mi pokazać?-dopytywała.
-To.- Donatello wskazał na pomarańczowe wstęgi na niebie.
Po chwili pojawiło się także słońce. Natasha rozszerzyła oczy patrząc na nie jak zahipnotyzowana. Nigdy nie widziała jeszcze wschodu słońca. Nagle poczuła na stopie ból.
-Ała-jęknęła cofając nogę w cień.
-Och przepraszam-powiedział żółw.- Zapomniałem, że palisz się na słońcu.
Wziął ją za rękę chowając za komin. W ten sposób Nat mogła podziwiać widok i nie martwić się, że spali się na wiór. Donnie stanął za nią łapiąc dziewczynę za łokcie i stopniowo cofając bardziej w tył tak, by uchronić ją przed promieniami. W jej oczach odbijał się blask.
-To coś... wspaniałego-stwierdziła.- Wręcz... wyjątkowego.
-Widzisz, wyjątkowe rzeczy jednak się zdarzają-uświadomił jej.
-Dziękuję ci, Donnie-dodała odwracając się do niego.
-Nie ma za co. Ale teraz wracajmy. Nie chcę, żebyś się spaliła.
Wampirzyca skinęła głową. Pobiegli do środka tak, by Natasha pozostawała w cieniu. Będąc już w środku zasłonili okna.
-Otar wie, gdzie jestem-przypomniała. Nat.- Na pewno w nocy po mnie przyjdzie.
-Niech spróbuje to już mu pokażę-odparł Donatello.
-Jesteś odważny, ale nie wiem czy to ci wystarcza-zauważyła.- Może jednak lepiej wróć do domu. Sama to załatwię.
Żółw nie zamierzał już o tym słuchać. Natasha postanowiła, że nie pozwoli by narażał dla niej życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro