Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2~ Dziewczyna

April wróciła do domu zamykając okno i osuwając na nogach siadła na podłodze po czym schowała twarz w kolanach. Może nie tyle była zła na Donniego co mocno zawstydzona i wystraszona. To stało się tak nagle. W najmniejszym stopniu nie była przygotowana na takie wyznanie. Zaczęła się obawiać Donniego. Nigdy nie myślała zbytnio o tym czy rani Donatello, ale przecież on także ją ranił. Nie zastanawiał się czy ona chce tego samego co on, ale ona też nie zwracała uwagi na jego starania.

-Och, Donnie-westchnęła.

Wyjęła telefon wybierając numer przyjaciela. Już chciała dzwonić, ale w porę uświadomiła sobie, że tych spraw w taki sposób się nie załatwia. Podniosła się i spojrzała przez okno.

-Musze go przeprosić-stwierdziła.

Tymczasem Leo, Raph i Mikey wrócili do kryjówki. Leonardo zabrał skrzynię z fajerwerkami do laboratorium i schował w bezpiecznym miejscu poza wzrokiem Michelangelo. Raphael razem z najmłodszym siedli przed telewizorem. Mikey zapodał maraton serialu Chrisa Bradforda, ale Raph zaraz wyrwał mu pilota przełączając na igrzyska karate.

-Hej, oddawaj mi to!-zwołał Michelangelo.

-Przestań!-warknął na niego.- To i tak jest powtórka.

-Kocham powtórki-odrzekł.

-Możecie się opanować?-wtrącił Leo.- Trzeba iść po Donniego.

-Co, nie zna drogi do domu?-spytał z sarkazmem Raphael.

-Widziałeś w jakim był stanie?-odparł ze złością.

-Przestań trząść skorupą, Leo-powiedział.- Jak zmarznie to sam wróci. Jest największym bystrzachą z nas czworga to raczej nic sobie nie zrobi.

Korzystając z nieuwagi Rapha, Mikey zabrał mu pilota i przełączył kanał. Brat zawarczał na niego, ale Leonardo w ostatniej chwili powstrzymał go przed rzuceniem się na najmłodszego.

-Co tu się dzieje?-spytał nagle Mistrz Splintera.

Żaden z braci nie zauważył, że wyszedł z dojo i stał tuż za nimi.

-Sensei!-wykrzyknął Leo.- Nic takiego.

-A gdzie jest Donatello?-dociekał.

Żółwie wstały.

-Eee... on... poszedł po pizzę-wyjąkał Raph.

-Po tę pizzę?-dopytywał pokazując na pudełko z płaskie leżące na podłodze.

Bracia czuli, że muszą chyba powiedzieć prawdę.

-A tak naprawdę gdzie jest?-ciągnął mistrz.

-Ma doła, sensei-wyjaśnił Mikey.

-Co to znaczy?-drążył.

-Donnie chciał powiedzieć April co do niej czuje, ale tylko napytał sobie biedy-tłumaczył Leo.- Odprawiła go z kwitkiem.

Yoshi westchnął ciężko.

-Donatello działał w słusznym celu, a zawód miłosny zawsze boli-stwierdził.- Dobrze, że zostawiliście go samego. Powinien wszystko sobie przemyśleć. Później będzie czas na pocieszenie.

-Mówiłem ci, trzęsiskorupo-wycedził Raph.- On niedługo wróci.

A Donnie szedł po dachu dalej rozprawiając o tym co zaszło. Chciał znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Chyba jedyne co mu pozostało to przeprosić April i pogodzić się z tym, że nie ma co liczyć na coś więcej niż przyjaźń. Przeskoczył na kolejny dach wzdychając ciężko. Nagle zderzył się z kimś głową. Uderzenie było tak silne, że i jego, i tą drugą osobę zbiło z nóg. Żółw upadł na twarde podłoże kręcąc głową. Zauważył na betonie leżącą komórkę w granatowej obudowie w złote kropki. Sięgnął po nią a wtedy jego dłoń zderzyła się ze smukłymi palcami o długich, ciemnofioletowych paznokciach. Podniósł wzrok a blada, praktycznie biała ręka cofnęła się. Donnie ujrzał jaskrawozielone oczy z długimi rzęsami. Dziewczyna patrzyła na niego ze zdziwieniem, ale o dziwno wcale się go nie bała. Żółw podał jej telefon.

-Dzięki-powiedziała biorąc komórkę do ręki.

-Nie ma za co-odparł.

Nieznajoma zaczęła coś nerwowo stukać w ekran wstając. Żółw podniósł się przyglądając się jej dokładnie. Miała mocny, fioletowy cień do powiek i ciemnoczerwone usta. Jej cera był niezwykle dziwna. Wyglądała jak u nieboszczyka albo ducha bo zupełnie biała a makijaż stanowił na twarzy spory kontrast. Miała długie, czarne włosy a spore pasmo spadało na prawe oko. Było ozdobione fioletowym pasemko. Nosiła czarny strój ozdobiony małymi diamencikami o krótkich rękawach i szortach przepasany fioletowym pasem. Na rękach miała czarne rękawiczki bez palców. Na nogach nosiła ciemnofioletowe buty na niewielkim obcasie do kolan i to w dodatku sznurowane.

-No niech to szlag-wkurzała się.

-Coś nie tak?-spytał Donatello.

-Ten telefon doprowadza mnie do szału-odparła.- Bez przerwy się zawiesza.

-Pokaż-powiedział.

Dziewczyna podała mu komórkę. Żółw wystukał kilka razy jakieś klawisze, sprawdził kartę i oddał telefon.

-Sprawdź-zachęcił ją.

Nieznajoma włączyła komórkę i zdała sobie sprawę, że działa bez zarzutów.

-Dzięki-rzekła.

-Nie ma za co-odpowiedział ponownie.

-Znasz się na elektryce-dodała.

Donnie pokiwał głową obojętnie. Dziewczyna schowała telefon i podeszła do niego. Była niebezpiecznie blisko jak na poczatkującą znajomość. Chwyciła ręką jego sprzączkę od pasa i przysunęła go do siebie. Żółw czuł, że policzki mu płoną.

-Jutro o tej samej porze w tym samym miejscu- szepnęła do niego.

Po czym puszczając go zrobiła kilka kroków w tył i pobiegła przed siebie. Donatello stał oszołomiony. Nagle zdał sobie sprawę, że nawet nie zna jej imienia. Ale musiał przyznać-dziewczyna jest bardzo bezpośrednia i szybka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro