Rozdział 4~Drugie spotkanie
Był już wieczór. Donatello nie mógł dłużej wytrzymać. Nie wyszedł głównym wyjściem tylko przeszedł do laboratorium i wymknął się garażem. Obejrzał się jeszcze sprawdzając czy nikt za nim nie idzie. Pobiegł przed siebie. Adrenalina i niecierpliwość dodatkowo sprawiała, że poruszał się o wiele szybciej. W końcu dotarł na powierzchnię. Miał jeszcze około pół godziny do spotkania, ale i tak grzał jakby została mu już tylko minuta. Znalazł się na tym samym budynku co wczoraj w przeciągu pięciu minut. Oczekiwał dziewczyny. Siadł na krawędzi dachu patrząc na miasto. Każda chwila zdawał się być wiecznością. Po dwudziestu minutach usłyszał ciche, delikatne kroki. Gwałtownie się odwrócił. Ujrzał nieznajomą. Jeszcze piękniejszą niż wcześniej. Trzymała ręce z tyłu.
-Cześć-odezwał się mutant wstając.
-Witaj-odparła.- Długo na mnie czekasz?
-Nie, skąd-zaprzeczył szybko.
-Wiesz, przyszłabym wcześniej, ale stałam w kolejce za cafae.
-Za czym?
Dziewczyna wysunęła ręce przed siebie. Trzymała dwa brązowe, papierowe kubki, z których przez niewielki otwór białych, plastikowych pokrywek unosiła się para.
-Wybacz, kawą-poprawiła się.- Mój angielski to jeszcze nie jest nieoszlifowany diament. Lubisz kawę?
-Uwielbiam-odrzekł biorąc kubek do ręki.
Nieznajoma posłała mu uśmiech siadając na krawędzi dachu. Mutant dosiadł się do niej upijając łyk.
-Czyli ty nie jesteś stąd?-spytał.
-No nie-wyznała.- Przyjechałam z Europy.
-A dokładniej?
-Z Rumunii.
Dziewczyna upiła kolejny łyk.
-Słuchaj, wiem już ,że nie jesteś z nowego Jorku, ale nadal nie wiem jak się nazywasz-zauważył Donnie.
-Natasha- odpowiedziała.
-Donatello, dla znajomych Donnie.
-Jak ten twórca włoskiego renesansu?
-Tak.
Dziewczyna opowiedziała mu historię rzeźbiarza. Żółwia zainteresowało to, że Natasha znała tak dobrze biografię włoskiego Donatello. Ale była z Europy. Do Włoch miała bliżej. Możliwe, że nawet tam była. Gdy skończyli pić kawę odstawili kubki a Nat zapytała:
-Donnie, czy mogłabym cię o coś poprosić?
-No jasne-odparł.
-Daj mi rękę-rzekła.
Mutant zdziwił się. Wyciągnął dłoń w jej stronę. Natasha odwróciła ją wewnętrzną stroną. Wtedy wyciągnęła scyzoryk. Donatello zaskoczony wydał urwany jęk.
-Spokojnie, nic ci nie zrobię-uspokoiła go.
Nacięła mu niezbyt głęboką rękę na grubszym boku dłoni, potem wyjęła małą fiolkę, do której zebrała kilka kropel krwi. Następnie dała mu plaster by zakleił ranę.
-Dzięki-powiedziała.
-Po co ci moja krew?-dociekała.
-Badam ją. To takie moje hobby. A twoja musi być wyjątkowa. Chciałam zobaczyć co w niej jest.
-To... po to chciałaś się ze mną spotkać?
-Co? Nie... Znaczy w pewnym sensie. Chciałam ci też podziękować za naprawienie telefonu.
-Drobiazg.
Nawet nie zauważyli jak późno się zrobiło. Na niebie migotały gwiazdy a księżyc świecił bardzo jasno. Natasha spojrzała na fiolkę z krwią Donniego i nawilżyła językiem usta. Potem spojrzała na mutanta.
-Robi się późno, muszę wracać-powiedziała wstając.
Żółw podniósł się trochę zasmucony.
-Czyli, że to koniec-westchnął.
-Wiesz.... Daj mi swój telefon-dodała Nat.
-Co?
-No daj.
Donnie zaskoczony wyjął swego N'fona i podał go jej. Wystukała kilka klawiszy po czym zwróciła mu go. Donatello sprawdził co takiego napisała. Otworzył szerzej oczy. Natasha dała mu swój numer telefonu!
-Jej, dzięki-rzekł.
-Drobiazg- powtórzyła go.
Oboje zaśmiali się po czym Nat odeszła do tyłu a wiatr rozwiał jej czarne włosy. Uśmiechnęła się pokazując swe śnieżnobiałe zęby. Doszła do krawędzi.
-Zobaczymy się jeszcze?-spytał Donnie.
-Jeżeli zechcesz-odpowiedziała.
Wymieniali swe uśmiechy jeszcze przez krótką chwilę.
-Petru a vedea-dodała.
-Co?
-Do zobaczenia.
Zeskoczyła z budynku i pobiegła chodnikiem. Żółw popatrzył jeszcze raz na telefon.
-Natasha. Piękne imię.
SMS-em przesłał jej swój numer.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro