Rozdział 2~Znajoma twarz
Kilka dni później April siedziała osowiała na dachu opatulając się bardziej kurtką. W dalszym ciągu nie potrafiła darować sobie tego, że wypowiedziała słowa przysięgi zatajając przed przyjaciółmi sekret.
Znowu usłyszała za sobą kroki jednej z jej tajemnic. Tym razem tej drugiej.
-April...- odezwała się dziewczyna.
Rudowłosa powoli wstała odwracając się w jej stronę.
-Co ty taka niewyraźna?- spytała przyjaciółka.
-Zrobiłam coś... czego oni mi nigdy nie wybaczą- odpowiedziała.
-Co?- dociekała kładąc jej rękę na ramieniu.
-Krzywoprzysięstwo. Lojalności klanowi choć lojalna nie jestem.
Nastąpiła chwila ciszy. "Tajemnica" April westchnęła ciężko.
-Właśnie, że jesteś- uświadomiła jej.- Chronisz ich.
-I okłamuje.
-April...
Nagle dziewczynę okręcił jakiś łańcuch po czym pociągnął w prawo. Z cienia wyskoczył Mikey zaciskając podejrzaną, zakapturzoną postać w ramieniu po czym przystawił jej do twarzy ostrze kusarigamy.
-April, wszystko gra?- spytał.
-Mikey, zostaw ją!- zawołała rudowłosa.-Ona jest po naszej stronie.
-Po naszej?- zdziwił się.
-Mikey, to ja- odezwała się dziewczyna.
Żółw stanął zamurowany. Wydawało mu się, że skądś zna już ten głos. Zanim ją wypuścił, odłożył nunchako i ściągnął kaptur jej kurtki. Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę. Może i nie miała tego samego stroju ani hełmu, za to blond włosy i piwne oczy. Znał je dobrze.
-Renet?- wydusił.
Nastolatka zwiesiła głowę wzdychając ciężko. Michelangelo puścił ją po czym zdjął z niej łańcuch. Nastolatka wstała strzepując z siebie śnieg.
-Co ty tu robisz?- spytał.-Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.
-Nie mogę ci tego powiedzieć- odrzekła.
-Co wy tu odstawiacie?- drążył.
-Mikey, idź stąd- pogoniła go April. -To nie twoja sprawa.
-Dlaczego wszyscy traktujecie mnie jak głupka?- ciągnął zdenerwowany.
-Nie jak głupka tylko świadka, który nie powinien niczego widzieć- tłumaczyła Renet.-Musisz odejść.
-Jak nie wyjaśnicie mi zaraz bo co chodzi to powiem o wszystkim chłopakom- zagroził.
-Mikey! - zawołała April.
-No co, trzeba to jakoś z was wyciągnąć, nie?
Rudowłosa odwróciła głowę wzdychając ciężko. Nagle wyciągnęła zza siebie Tant wymierzając je w twarz żółwia.
-Dobrze ci radzę- syknął przez zęby.- Odejdź stąd. Jeśli choćby piśniesz słowem reszcie, zrobię z ciebie krwawą miazgę.
Michelangelo wryło.
-Nie zrobisz tego, no nie?- upewniał się.- Nie jesteś do tego zdolna.
April naprawdę nie chciała wyrządzić żadnemu z żółwi krzywdy. Chciała go jedynie postraszyć. Jednak zacisnęła rękę w pięść po czym uderzyła go z całej siły w policzek. Żółw upadł na beton łapiąc za bolące miejsce. Dziewczyna rozszerzyła oczy cofając rękę i schowała ją w drugiej dłoni.
-Mikey...- jęknęła.
-Chyba złamałaś mi ząb- odparł po czym splunął skruszonym ubytkiem.
Powoli wstał odwracając się w jej stronę w dalszym ciągu masując opuchnięty policzek.
-Co się z tobą dzieje? - spytał.-Od kiedy to bijesz swoich kumpli?
-Przepraszam cię, naprawdę. Ja... Ty nie możesz niczego powiedzieć reszcie bo... tu chodzi o bezpieczeństwu wasze i całego miasta.
-Eee...no ale...
-O nic nie pytaj. Idź.
Renet podeszła do nich wtrącając w rozmowę:
-Mikey, tak będzie lepiej, naprawdę. I nic nie mów braciom. Obiecaj nam to.
Żółw westchnął ciężko.
-Dobra, nie powiem-zgodził się niechętnie.- Niech wam będzie.
-Dzięki-odetchnęła rudowłosa.
-Chociaż nie tak wyobrażałem sobie nasze ponowne spotkanie, Renet- ciągnął.
-Wiem, ja też.- Skinęła głową.-Ale okoliczności się zmieniły. April, lepiej idźcie razem.
-Nie ufasz mi?- zezłościł się żółw.
-Nie o to chodzi. Ja też muszę już iść.
-A... okay.
Rudowłosa puściła przyjaciela przodem po czym rzucając okiem na Renet pobiegła za nim.
-Oj, obyśmy wyszły z tej wojny cało- westchnęła Pani Czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro