Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 ~Na ostatnich nogach

April już trzeci dzień była torturowana przez Traiana i jego wampiry. Czuła, że nie pociągnie już dłużej. Twarz dziewczyny pokryta była siniakami i podrapaniami, tułów domagał się oderwania od reszty ciała. Ręce nie przypominały już rąk, tylko poranione długie kawałki mięsa z kośćmi. Nogi straciły czucie a strój, poszarpany i brudny zakrywał jej siną skórę tylko strzępami.

Tego dnia planowała uciec. Miała już wszystko zaplanowane. Martwiła się tylko czy jej ciało też zechce uciec razem z jej umysłem. Nie zauważając przez większość dnia nikogo szwędającego się blisko piwnicy, powoli przekładając nogę za nogą po ścianie, starając się dostać do miecza leżącego jakiś niecały metr od niej. Ręce paliły żywym ogniem, ale rudowłosa nie zamierzała odpuścić.
Wtedy rozległy się czyjeś kroki. Dziewczyna szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Zobaczyła Zirutha, drugiego przywódcę wampirów. W świetle pochodni jego jaskrawe oczy połyskiwały jeszcze straszniej niż w rzeczywistości wyglądały.

-Namyśliłaś się?- spytał.

April zamknęła wykończone oczy spuszczając głowę. Nie powiedziała ani słowa. Ziruth przymrużył powieki po czym chwytając ją za szyję przycisnął do muru.

-Dalej zamierzasz upierać się przy swoim?- syknął używając więcej siły.

Dziewczyna cierpiała nie pierwszy raz, ale tym razem już nie dala się tak poniżać. Napluła mu do oka. Wampir odsunął się by je przetrzeć, a wtedy ona całą energią podniosła telekinetyczne miecz, wyciągnęła z rękojeści kołek po czym wymierzyła go w serce Zirutha. Wróg stanął jak wryty powoli padając na kolana. April do końca patrzyła jak kona.

-Ty podła żmijo- wydusił.

W końcu umarł. Rudowłosa przecięła łańcuchy, którymi związane były jej ręce po czym padła na podłogę. Zdjęła metalowe liny z nadgarstków. Były czerwone, krwawiły i paliły strasznym bólem.

-No dalej, April, zrób to- wyjęczała do siebie.

Wsparła się rekoma. Potwornie piekły. Potem uniosła tułów, podniosła się na nogi po czym biorąc miecz w dłoń ruszyła na górę. Wchodzenie po schodach wydawało się być katorgą. Non stop potykała się o własne nogi.

Będąc przy ostatnim stopniu zauważyła wampirzycę idącą korytarzem. Na całe szczęście nastolatka nie schowała kołka, więc gdy tylko istota podeszła bliżej, rudowłosa zamachnęła się wbijając jej w serce ostrze.

Wampirzyca drgnęła po czym padła na ziemię. April poszła dalej. Do wyjścia było już tylko parę kroków. Jednak widząc w oknie krwiopijców włóczących się po włościach musiała znaleźć inną drogę ucieczki. Ruszyła na drugi koniec korytarza. Starała się biec, ale w jej stanie było to praktycznie niemożliwe. Dopadła okna wychodzącego na las. Szybko je otworzyła, ledwo wychodząc z niego na zewnątrz. Schowała się za pierwszym lepszym drzewem, a potem za kolejnym. Od razu poczuła ukucia mrozu na gołych fragmentach ciała. Zadzwoniłaby już dawno do przyjaciół, ale zgubiła komórkę kilka dni temu. Musiała dojść do kryjówki sama.

Ruszyła w drogę. Zimno dawało jej się we znaki, ale wiedziała, że nie może zasnąć, bo zamarznie na śmierć. Brnęła przez śnieg dalej. Opierała się o pnie byle tylko nie paść. Nie czuła już ciała ni niczego.

W końcu nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Stanęła kołysząc się na nich. Nagle zauważyła w gęstwinie jakiś cień. Zacisnęła palce na rękojeści miecza choć dobrze wiedziała, że nie da rady się obronić. Ale wtem zobaczyła zbliżającą się do niej postać.

-Donnie- wyszeptała.

Upuściła broń po czym zachwiała się upadając na śnieg.

-April!- zawołał żółw biegnąc do niej.

Wziął ją w ramiona patrząc na nią i jej paskudne rany.

-Dobry Boże, co oni ci zrobili?- wydusił przerażony.-April, słyszysz mnie?

-Co ty tu...- wymamrotała nie podnosząc powiek.

-Chciałem cię ratować-odparł.-Nie mógłbym darować sobie, gdyby cię zabili. Wytrzymaj, zabiorę cię do kanałów.

-Donnie...ja...

-O nie. Nie waż się. Nie teraz. Trzymaj się.

Dziewczyna nie odpowiedziała.

-April, słyszysz?

Wziął ją na ręce po czym rzucił się do biegu w kierunku miasta. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu gdyż znajdował się w odległości kilkudziesięciu metrów. Trwała walka z czasem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro