Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5~Natychmiastowa pomoc

Następnego dnia Leo porozmawiał ze swoimi braćmi. Zgodzili się poznać przyjaciółkę żółwia. Raphaelowi podobało się, że nie ukrywa jej jak kiedyś Karai albo jak Donnie Natashy. Evelyn nie dzwoniła, czyli, że jeszcze nic się nie działo.
Wieczorem czwórka była gotowa do wyjścia, ale nagle usłyszeli znajomy głos krzyczący :

-Żółwie! Pomóżcie!

Bracia pobiegli do wyjścia. Zobaczyli Shinigami z Karai powieszoną przez ramię. Dziewczyna osuwała się na nogach i była blada a makijaż nie ukrywał jej podkrążonych oczu.

-Co jej jest? - spytał Leo.

-Nie gadaj tylko pomóż mi ją wnieść - odparła pospiesznie Shini.

-Mikey, dawaj koc! - rozkazał Donnie.

Najmłodszy pobiegł do swojego pokoju a Leonardo przewiesił drugą rękę siostry przez siebie. Była gorąca a jednak drżała. Podeszli do kanapy po czym położyli dziewczynę na niej. Donatello położył jej pod głowę poduszkę.
Mikey wrócił z kocem a Leo błyskawicznie chwycił za telefon wybierając numer Evelyn.

-No cześć, Leo - odezwała się. - Gdzie jesteście?

-Tak... Jest pewna sprawa. Później ci wszystko wyjaśnię.

-Okay. Nie przeszkadzam.

Dziewczyna rozłączyła się. Odłożyła telefon na szafkę. Ruszyła w kierunku kanapy i nagle poczuła ból w brzuchu. Schyliła się opierając o ścianę.

-Boże, tylko nie teraz - szepnęła do siebie.

Donnie sprawdził stan Karai.

-To mi wygląda na coś poważniejszego niż zwykłe przeziębienie - stwierdził zaniepokojony.

Leo krążyły z kąta w kąt zdenerwowany do granic możliwości. Sam do końca nie wiedział o kogo bardziej się martwi - o Karai, bo jest chora albo, że wyjawi prawdę czy o Evelyn bo czuł, że coś jest nie tak.

-Jest trochę rozprzęsiony - wyjaśnił Donnie Miwie. - Mieliśmy iść dzisiaj do Evelyn.

-I to go tak denerwuje? - nie rozumiała Shini.

-Nie, on się boi, że Eve zaczęła... - urwała bo Donatello wbił jej w ramię strzykawkę.

Leo w myślach dziękował bratu za tą igłę i to, że wbił ją w odpowiednim momencie. Żółw upuścił jej trochę krwi i zabrał ją do laboratorium. Tymczasem Mikey wrócił z kuchni z gorącą herbatę dla siostry. Dał jej kubek.

-Tobie też coś zrobił, Shinigami? - spytał żółw.

-Nie, dzięki - odparła.

-A gdzieś się tak zapuściła? - dociekał Raph zwracając się do Miwy.

-Nigdzie - odrzekła.

-Nie kłam- skarciła ją Shini. - Parę dni temu ugryzł ją pies. I to spory. Tak jakby wilk albo... wilkołak.

-Wilkołak? - prychnęła śmiechem Karai. - Błagam.

Leo poszedł do pracowni by sprawdzić czy Donnie już coś ustalił w związku z krwią. Brat stał przy mikroskopie badając próbkę.

-No i co? - spytał.

-Widzę tu wyraźnie aminokwasy zawarte w psiej ślinie - odparł.

-Wścieklizna?

-Wątpię. Ma stan podgorączkowy, ale nic poza tym. Trochę potrwa zanim znajdę lekarstwo.

-Wiesz, że czasu nie ma. Widzisz, jak wygląda.

Wtem Leo usłyszał dźwięk telefonu. Domyślał się kto to. No i się nie pomylił. Evelyn.

-Tak? - powiedział.

Głos dziewczyny był przepełniony strachem, bólem i przyspieszonym, zmęczonym oddechem.

-Leo... To... To już - wydusiła.

-Dobra, spokojnie, już idę - uspakajał ją choć sam nie miał pojęcia co robić. - Oddychaj.

Rozłączył się i sam był bliski paniki. Przez to całe zamieszanie nie zdąrzył wymyśleć niczego sensownego a zanim dotrze do Eve na pogotowie będzie za późno.

-Donnie? - Jego ostatnia deska ratunku. - Odbierałeś kiedyś poród?

-Niby kogo?

-Kogokolwiek.

-Nie.

-A wiesz jak się to robi?

-Co nieco wiem.

-Świetnie. Choć, będziesz mi potrzebny.

Bracia wybiegli z laboratorium kierując do wyjścia. Nie powiedzieli nawet gdzie idą. Po prostu pobiegli przed siebie.

Na powierzchni Donatello musiał wypytać o co chodzi.

-Leo, ale kto właściwie rodzi?

-Eve.

-Eve jest...

-Tak, jest w ciąży! Biegnij!

Żółw trochę się wystraszył, że nie podoła, ale musiał zachować zimną krew. Leo go potrzebował. I Evelyn też.

Po pięciu minutach dotarli do jej mieszkania. Na szczęście okno było uchylone, więc do środka nie trudno było się dostać.

-Evelyn! - zawołał Leonardo.

-Tutaj! - okrzyknęła.

Głos dochodził do sypialni. Żółwie wpadły tam jak opatrzone. Zobaczyły dziewczynę leżąca na łóżku przykrytą kocem i wijącą się w bólach.

-Eve!- Leo szybko klęknął przy niej łapiąc za rękę. - To mój brat, Donnie.

-Miło poznać - odparła jęcząc.- Wybacz, że cię nie ugoszczę, ale obecna sytuacja mi nie pozw... aaaaaa!... la.

-Spoko, nie trzeba - powiedział siadając przed nią. - Co ile masz skurcze?

-Często. Prawie cały czas.

-Dobra. Czyli, że to już. Jesteś gotowa?

-Nie.

-Trudno, musisz się postarać. Leo, idź po gorąca wodę i ręczniki. Acha, i jeszcze umyj jakiś nóż albo nożyczki.

Leonardo wyrwał się z uścisku Evelyn i popędził do kuchni.

-Leo! - zawołała.

-Eve, spokojnie, jestem tutaj - uspokajał ją Donatello. - Przygotuj się na pierwszy wysiłek. Okay... Raz... dwa... trzy!

Dziewczyna naprężyła się z całej siły zaciskając zęby by nie wydrzeć się w niebo głosy. Podniosła głowę czerwieniąc się na twarzy. Czuła, że zaraz mózgu jej eksploduje.

-Dobrze, wystarczy - instruował Donnie. - Odsapnij.

Położyła się z powrotem głowę na poduszce głęboko oddychając.

-Okay, jeszcze raz. Dawaj!

Leo wrócił do sypialni ponownie łapiąc Evelyn za rękę.

-Już jestem - zapewnił ją.

-Starczy, oddech - wyrwał Donnie.

Dziewczyna była spocona na szyi i twarzy.

-Zaraz zemdleje - wyjąkał Leonardo.

-Spróbuj, to cię zabiję!- zagroziła nastolatka.

-Eve, zaczynamy. Przyj!

Kolejny wysiłek. Leo ścisnął ją mocniej za rękę. Trwało to pół minuty i nadszedł kolejny odpoczynek.

-Trzymaj się Evelyn, damy radę - zapewnił ją Donatello. - Ruszamy.

Dziewczyna naprężyła się kolejny raz. Nie potrafiła już zaciskać zębów i musiała krzyczeć wbrew woli.

-Eve, już je prawie mam - mówił Donnie. - Przygotuj się.

-Już nie mogę - wydyszała.

-Dasz radę, ostatni raz - pocieszał ją.

-Uda ci się - dodał Leo. - Ze wszystkich sił!

-Evelyn... - zaczął Donatello. - Raz... Dwa... Trzy!

Nastolatka naprężyła się ostatkiem sił.

-Przyj, przyj, Eve! - zawołał Leo.

-Już prawie - rzucił Donnie.-Choć malutki. Mocniej Eve!

Dała z siebie co tylko mogła i... W końcu rozległ się płacz dziecka. Evelyn padła na poduszkę.

-Brawo! Zrobiłaś to! - pogratulował jej Leo.

-Podaj mi coś ostrego - poprosił brata Donnie. - I ręcznik.

Żółw dał mu nożyczki a potem materiał. Evelyn leżała walcząc o oddech. Donatello przeciął pępowinę. Potem okręcił noworodka ręcznikiem i dał bratu.

-Eve - powiedział Leonardo biorąc dziecko w ręce. - To Olivia.

Podszedł do przyjaciółki, siadł obok niej po czym pokazał jej córkę.  Dziewczyna przejęła malutką przytulająć do siebie iodsłoniła nieco materiał by zobaczyć jej twarzyczkę.

-Jest piękna - stwierdziła.

-Jak jej mama - odparł Leo.

Po patrzyła na nią jeszcze raz a potem Donnie zabrał dziecko by je oczyścić.

-Odpocznij, zajmiemy się nią - zapewnił ją Leo.

-Dziękuję ci - wyszeptała.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro