Rozdział 1 ~Nadopiekuńczy
Żółwie jak to zazwyczaj patrolowali miasto. Odkąd Karai zaczęła "władać" miastem na własny sposób, zamieszki w całym Nowym Jorku zmalały do minimum. Chłopcy nie mieli praktycznie nic do roboty, więc mogli potraktować ten obowiązek jak wypad na miasto. A poza tym każdy z braci był zajęty swoimi sprawami - Donnie nawijał z April przez telefon, Raph budował muskuły poprzez pompki, Mikey pałaszował pizzę jak to on. Tylko Leo brakowało zajęcia.
-Stary, co ty masz taką kwaśną minę? - spytał Raphael.
-Wydaje ci się - odparł szybko.
Brat przekręcił oczami wstając i podchodząc do niego.
-Idź do niej bo jajko tu zniesiesz - rzekł. - Przeżyjemy bez ciebie te kilka godzin.
-Ale do kogo mam iść?-Leo udawał, że nie wie o co Raphaelowi chodzi.
-Nie zgrywaj się- burknął. - No chyba, że do Karai. Raczej nie do królowej Anglii.
Leonardo westchnął ciężko. Szybko przeskoczył następny budynek i potem jeszcze na kolejny. Sam nie wiedział czemu, ale gdy tylko wypowiadał w myślach imię "Karai" to serce aż mu się do niej rwało. Doskonale wiedział, że mimo iż zarzekał się, że zauroczenie nią już dawno mu przeszło, to sam wówczas wprowadzał się w błąd.
Karai była twardą dziewczyną, której powiedzenie prosto z mostu "Podobasz mi się" wprawiłoby ją w śmiech trudny do opanowania. Ona fałszywa, on honorowy. Jednocześnie muszą i nie mogą się zejść. Leo cały czas musiał być na baczności bo Miwa mogła go kokietować i wykorzystać jego uczucie do swoich celów.
Minęło niecałe dwadzieścia minut nim żółw dotarł do kryjówki dziewczyny. Przeszedł przez dziurę w szkle podtrzymującym dach.
-O, patrz Karai, twój amant przyszedł - wyrwała Shinigami głaszcząc swego kota.
Miwa trenowała ciosy mieczem. Słysząc przyjaciółkę opuściła ostrze i się odwróciła.
-No, no, któż to nas zaszczycił? - zaszydziła. - Musiało się coś stać, że trafiłeś czas by tu zajrzeć.
-Owszem - odparł zeskakując na podłogę. - Twoi żołnierze zabierają naszą robotę.
-Mianowicie? - dociekała chowając broń.
-Zaprowadziłaś taki porządek w mieście, że nasze patrole nie mają sensu.
-No to chyba dobrze, co? Masz cały wieczór dla siebie.
-A jak znowu zaatakuje jakiś stwór? Jak na przykład coś w rodzaju Kavaxasa? Sądzisz, że poradzisz sobie sama?
Karai nieoczekiwanie uniosła się :
-Nie jestem jakąś skończoną ofermą!
-Wcale nie to miałem na myśli.
-Jeśli tak bardzo masz wątpliwości co do moich umiejętności to dołącz do nas. Będziesz miał mnie stale na oku.
-Dobrze wiesz, że nie mogę.
-Tak myślałam, pupilku Sprintera.
-Karai, po... po śmierci Sprintera moi bracia potrzebują mnie bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogę ich zostawić. A jak coś by się stało?
-Sam nie wiesz czego już chcesz. Zamierzasz tak cały czas gdybać i zastanawiać się przez wieki, która z opcji będzie najlepsza?
Wymierzali między sobą srogie spojrzenia przez jakiś moment.
-Byłam, cmok iście się i zapominamy o sprawie - wtrąciła Shini. - Lgniecie to siebie od dawna.
Karai powoli przeniosła swój lodowaty wzrok na przyjaciółkę.
-No co? - spytała wiedźma.
-Sprawdze,czy nie ma cię na drugim końcu miasta- rozkazała.
-Ojej, już nic tu nie wolno powiedzieć - zgrzytnęła zębami wstając.
Wyskoczyła przez okno, a Karai kontynuowała rozmowę z Leo :
-Jeżeli nie chcesz do mnie dołączyć to przestań cały czas mnie kontrolować.
-Aż tak ci przeszkadza, że dbam o to, byś pozostała w jednym kawałku?
-Ty o mnie nie dbasz tylko non stop patrzysz mi na ręce! Wpadasz tu od nie wiadomo jak długiego czasu z pretensjami, że przez moją działalność w Nowym Jorku wy nie możecie urządzać swoich patroli. Przestań w końcu interesować się moim życiem i zajmij się swoim.
-Karai, przestań na mnie naskakiwać. Chciałem z tobą tylko porozmawiać.
-I porozmawiałeś. Zadowolony?
-Nie!
-Więc było lepiej to rozegrać. Tam są drzwi. Wyjdź!
-Karai...
-Wyjdź, albo cię wykopie!
Leo nie zamierzał już z nią dyskutować. Dziewczyna odwróciła się do niego tyłem. Żółw westchnął ciężko kierując się do drzwi.
Wyszedł z budynku niepocieszony spotkaniem z Miwą. Liczył, że będzie choć trochę łagodniejsza a ona prawie, że wykopała go za drzwi. Ale on też nie potrafił z nią rozmawiać.
Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że nie ma się co łudzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro