Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. "Fikasz to znikasz."

~Luke's POV~

Znowu nadszedł wieczór, znowu zamknąłem drzwi od pokoju, znowu słyszałem, jak ojciec wydziera się na matkę. Z wszystkich stron naciskały na mnie uczucia, strach, zawód, smutek. Ale ból nacierający z jednej strony najsilniej, to nienawiść. Tak silna nienawiść do osoby, bez której nie powstałbym ja. Do osoby, która była dla mnie wzorem. A która teraz powodowała tak obrzydliwy strach i nienawiść w moim pustym, zniszczonym sercu. Kiedy dosłyszałem płacz mamy, zerwałem się na równe nogi. Wyszedłem z pokoju i skierowałem się na dół. W salonie porozwalane było szkło, ale ani śladu rodziców. Zajrzałem więc do kuchni i ujrzałem ojca wyciągającego z szafki kolejne butelki wódki, oraz mamę leżącą przy blacie. Podbiegłem do niej, a po chwili poczułem silne uderzenie w tył głowy. Wstałem i spojrzałem na ojca.

-Zostaw ją! – warknął.

-Żebyś mógł ją dalej bezkarnie lać?! – wrzasnąłem, popychając go.

-Co ty sobie wyobrażasz, gówniarzu?! Myślisz, że kim jesteś?! – opluł mnie. – Jesteś zakałą tej rodziny! Nic nie potrafisz zrobić! Jesteś jeszcze gorszy niż Ben i Jack razem wzięci!

-Luke, nie słuchaj go... - szepnęła mama.

-Zamknij się! – wrzasnął do niej. Wszystkie emocje zgotowały się w jednym miejscu w mojej głowie, czekając na to, co pozwoli im się wydostać. I zaraz nadeszło. – Jesteś nikim, Luke.

Wymierzyłem mu policzek. Zachwiał się, a butelka wódki rozbiła się o podłogę. Spojrzał na mnie zdezorientowany, a zaraz potem na jego spitą twarz wpłynął uśmiech. Przebiegły uśmiech.

-Tylko na tyle cię stać? Baby wymierzają lepsze policzki.

-Okej. – mruknąłem, a zaraz po tym strzeliłem mu sierpowego. Usłyszałem chrzęst kości nosowej, po czym upadł na ziemie i mozolnie próbował się podnieść. Cały nabuzowany wyszedłem z domu, ignorując wołanie mamy. Był piątek, czas, żeby odreagować.

Postawiłem na transport „z buta". Żeby ochłonąć i nie rozwalić komuś głowy. Nagle usłyszałem dźwięk nadchodzącej wiadomości.

Ryżozjeb: Idziemy na jakąś imprezę, czy coś? Ogarnę dziewczyny.

Ja: Będę w Życzeniu.

Skierowałem się do klubu „Wish", chowając telefon do kieszeni spodni. Czas najwyższy odreagować.

***

-Coś jesteś nieswój. – odwróciłem się w stronę blondynki i posłałem jej słaby uśmiech. – Chcesz pogadać?

-Vi, trochę wypiłaś. – Pogładziłem dziewczynę po kolanie, unikając odpowiedzi.

-Nie zmieniaj tematu, Luke. – przewróciła oczami. – Znamy się krótko ale wiem, kiedy coś się dzieje. – Uśmiechnąłem się do niej ponownie, ale nadal nie uwierzyła. – I nie mam takiej słabej głowy, mogłabym wypić jeszcze więcej.

-Nie chcę cię potem nieść do domu, lepiej nie. – wystawiła mi język, a ja zaśmiałem się i oparłem o siedzenie. Dziewczyna poszła w moje ślady, więc zarzuciłem jej rękę na ramię i przyciągnąłem do siebie. Lubiłem tą relację, która łączyła naszą czwórkę. Przyjaźń. Myślę, że to przyjaźń, chociaż czasami chciałbym, żeby między mną a Vi było coś więcej. Poza tym, Caroline i Calum zniknęli nam z pola widzenia i wariują gdzieś na parkiecie. Tak, oni zdecydowanie mają chemię.

-Nikt by nikogo nie niósł, chyba, że ja ciebie. – zrobiłem motorek ustami i spojrzałem na nią podejrzliwie.

-Wątpię, pingwinku. – pocałowałem ją w policzek, na co się zarumieniła. Oj tak, to dobry znak.

-Fikasz to znikasz. – wstała. Spojrzałem na nią zdezorientowany. – Idziesz ze mną? Chcę się przewietrzyć.

Nie odpowiedziałem. Wstałem i chwyciwszy Victorie za rękę, wyszedłem na zewnątrz. Dużo pijanych ludzi kręciło się po parkingu. Od razu kiedy wyciągałem z kieszeni papierosa, jeden przyczłapał do nas. Facet na oko dwadzieścia lat, niższy ode mnie, krótkie, brązowe włosy. Podszedł do Victorii i chwycił ją za dłoń.

-Niezła. Za ile ją wynająłeś? – zwrócił się do mnie. Wytrzeszczyłem oczy.

-Słucham? – oburzyła się dziewczyna.

-Nie wynająłem jej. – ścisnąłem paczkę w ręku, tłumiąc złość. Victoria próbowała wyrwać mu rękę z uścisku. – Zostaw ją, albo nie ręczę za siebie. – warknąłem.

-Luzik stary, skorzystam z usług i ci ją odstawię. – Cross zaczęła się szarpać, ale on jeszcze bardziej ją do siebie przyciągnął. Nie wytrzymałem i podszedłem do niego, odciągając za kurtkę od dziewczyny, po czym przywaliłem mu prosto w twarz. Zatoczył się do tyłu. Odwróciłem się do Victorii, a wtedy ona pisnęła. Poczułem jak facet odciąga mnie, a następnie wali z pięści w twarz. Chwyciłem się za szczękę i rzuciłem na gościa. Przyszpiliłem go do ściany i nakładałem pięściami. Zawsze się to tak kończyło. Dlatego wszyscy się mnie bali, nie panowałem nad swoim gniewem. Nawet nie chciałem panować.

-Luke! Przestań! – zignorowałem krzyki dziewczyny. Mój przeciwnik opadł na ziemię, a wtedy usiadłem na nim i dalej biłem jego krzywy ryj. – Luke! Proszę cię! – usłyszałem płaczliwy głos dziewczyny. Zatrzymałem pięść w locie, kiedy poczułem jej małe dłonie na ramionach. Wypuściłem powietrze, które do tej pory z nerwów wstrzymywałem. – Luke... - załkała. Wstałem i przytuliłem ją do siebie. Płakała w moje ramię.

-Vi... Ja... - dukałem, otrząsając się. Spojrzałem na swoje ręce. Miałem zdarte knykcie, dodatkowo ubrudziłem się krwią chłopaka.

-Chodźmy stąd. Napiszę do Caroline, wracasz ze mną do domu... - odsunęła się ode mnie, ocierając łzy. – Muszę cię opatrzyć.

-Twoi... Rodzice... - nie mogłem wydusić słowa. Pierwszy raz ktoś mi... przerwał. Pierwsza osoba dała radę mnie otrząsnąć. Tą osobą była Victoria.

-Nie ma ich. Chodźmy stąd. – rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę wstającego powoli faceta i poszedłem za dziewczyną. 

                                                                                                                                               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro