Lekcja 5
- Jak na bohatera numer jeden, masz bardzo słabe zabezpieczenia.
Uniosłem głowę na dźwięk znajomego głosu i chociaż nie powinienem, uśmiechnąłem się.
- Dabi - szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
W moim gabinecie stał złoczyńca, groźny morderca, który właściwie mógł pojawić się tutaj tylko po to, żeby mnie zabić, a ja szczerzyłem do niego zęby i jak głupi, cieszyłem się, że go widzę. Chyba do końca postradałem zmysły.
Dabi odepchnął się od ściany i zrobił kilka kroków w moją stronę. Rozejrzał się po pomieszczeniu oceniająco, ale nie skomentował wystroju. A szkoda, bo bardzo starałem się urządzić ten gabinet ze smakiem, więc mały komplement byłby wskazany.
- All Might zrezygnował, Endeavor nie żyje, więc z samego końca podium wspiąłeś się na szczyt, co? Ktoś mógłby pomyśleć, że bardzo ci to na rękę, ptaszynko.
- Ten ktoś musiałby mnie nie znać - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Zawsze chciałem być bohaterem, ale nigdy nie zależało mi na rozgłosie. Wiedziałem, jakie obowiązki wiążą się z czołówką bohaterstwa i nie specjalnie chciałem się tego podejmować. Niestety, Dabi, nie miałem wyboru.
- Nie nadajesz się na to miejsce - skomentował, podnosząc z mojego biurka jeden z wielu długopisów. Zaczął obracać go w palcach i przyglądać mu się ze znudzeniem.
Mimo wszystko nie poczułem się urażony jego stwierdzeniem. W głębi duszy czułem, że się z nim zgadzam. Niemniej zaciekawiła mnie jego opinia.
- Co? - zapytałem.
- Dobra osoba w dobrym miejscu już dzwoniłaby po ochronę, o ile sama by mnie nie obezwładniła. A przynajmniej by próbowała. Ty siedzisz sobie i dyskutujesz ze mną, jakbyśmy byli przypadkowymi ludźmi rozmawiającymi o pogodzie. Coś tu chyba nie gra, nie uważasz, Hawks?
Mogłem przyznać mu rację, bo właściwie ją miał. Jak zdążyłem zauważyć, był niebezpieczny. A jednak wciąż nie zrobił mi krzywdy, nawet nie próbował mnie zranić, chociaż miał ku temu wiele sposobności. Z nieznanych mi przyczyn zwyczajnie mu ufałem.
Przyjrzałem się uważnie twarzy Dabiego. Miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałem patrzeć na niego bez ustanku. Był piękny. W niebanalny sposób, taki niecodzienny. I miał takie piękne oczy. Tak samo błękitne jak jego płomienie.
Czułem, że ten niebieski kolor mnie prześladuje. Nie dawał mi spokoju. Chodził za mną krok w krok, nawiedzał mnie nawet w snach. Nie potrafiłem tylko zrozumieć, dlaczego.
- Masz oczy podobne do Endeavora - powiedziałem, zanim zdążyłem zastanowić się, co tak naprawdę wypada z moich ust.
Dabi spiął się na te słowa. Uchylił usta i popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Co ty powiedziałeś? - syknął, nagle znajdując się przy mnie. Jego twarz była tak blisko mojej, a ja nie potrafiłem się bać. - Jak śmiesz porównywać mnie do bohatera?!
Przez chwilę widziałem w Dabim zadziwiające podobieństwo do Enjiego; te jego oczy, teraz takie wściekłe, miał też podobny nos i linię żuchwy.
Zaciskał pięść na mojej bluzce i wydawał się taki zły, rozdrażniony... rozżalony.
- Masz podobną twarz - kontynuowałem spokojnie. Nie miałem pojęcia, dlaczego byłem tego taki pewny. Może to przez sen, w którym mój idol powiedział, że ma czwórkę dzieci, o które mam dbać, mimo że jedno z nich umarło wiele lat temu. Może chciałem dorobić sobie do tego jakaś tajemniczą, hollywoodzką teorię spiskową. - Jesteś pewien, że nie byliście spokrewnieni?
- Przestań mnie wkurwiać - warknął przez zaciśnięte zęby, po czym odepchnął mnie od siebie. Zachwiałem się i cofnąłem o krok, ale ostatecznie zachowałem równowagę. - Bo cię zabiję.
- Nie twierdzę, że nie mógłbyś tego zrobić - zacząłem, wygładzając bluzkę na swojej piersi - ale wydaje mi się, że niekoniecznie chcesz mnie zabijać. Gdybyś naprawdę miał to w planach, miałeś już wiele okazji.
- Masz rację - zgodził się z krzywym uśmiechem. - Pozwalam ci pozostać przy życiu, bo uważam, że jesteś chodzącą porażką i hańbą dla bohaterów i z tobą na miejscu pierwszym ta społeczność sama zdechnie.
Uśmiechnąłem się ciepło, co widocznie zbiło Dabiego z tropu. Wydawało mi się, że nie był to prawdziwy powód jego działań, ale zatrzymałem to dla siebie. Wolałem już dzisiaj nie wyprowadzać go z równowagi.
- Chciałbym wiedzieć o tobie więcej niż to, jak się nazywasz - oświadczyłem, po czym przysiadłem na biurku. - O mnie mówią w telewizji, nietrudno jest się dowiedzieć czegoś na mój temat. Ty za to jesteś chodzącą zagadką.
- Niby dlaczego miałbym mówić coś o sobie komuś takiemu jak ty?
- Moglibyśmy zostać przyjaciółmi - rzuciłem, wzruszając ramionami. - A poza tym, czy mi się wydaje, czy to ty przyszedłeś mnie odwiedzić? Z pewnością miałeś jakiś powód.
Sięgnął do swojego płaszcza i wyjął z niego srebrną piersiówkę, zdecydowanie wyglądającą znajomo.
- Pomyślałem, że w zaistniałem sytuacji może ci się przydać. - Położył naczynie na blacie przede mną. - Nie wylewaj zawartości, to autorski drink.
- Specjalnie dla mnie? - zapytałem, uśmiechając się szeroko. - To znaczy, że jednak mnie lubisz!
- Albo próbuję cię otruć, sam musisz się przekonać - prychnął, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
- Do zobaczenia, Dabi - pożegnałem się, patrząc, jak odchodzi. Zatrzymał się, odwrócił przez ramię i albo tylko mi się wydawało, albo uśmiechnął się lekko.
**
Geez jak ja kocham hotwingsy 🥵
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro