Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lekcja 5

- Jak na bohatera numer jeden, masz bardzo słabe zabezpieczenia.

Uniosłem głowę na dźwięk znajomego głosu i chociaż nie powinienem, uśmiechnąłem się.

- Dabi - szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.

W moim gabinecie stał złoczyńca, groźny morderca, który właściwie mógł pojawić się tutaj tylko po to, żeby mnie zabić, a ja szczerzyłem do niego zęby i jak głupi, cieszyłem się, że go widzę. Chyba do końca postradałem zmysły.

Dabi odepchnął się od ściany i zrobił kilka kroków w moją stronę. Rozejrzał się po pomieszczeniu oceniająco, ale nie skomentował wystroju. A szkoda, bo bardzo starałem się urządzić ten gabinet ze smakiem, więc mały komplement byłby wskazany.

- All Might zrezygnował, Endeavor nie żyje, więc z samego końca podium wspiąłeś się na szczyt, co? Ktoś mógłby pomyśleć, że bardzo ci to na rękę, ptaszynko.

- Ten ktoś musiałby mnie nie znać - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Zawsze chciałem być bohaterem, ale nigdy nie zależało mi na rozgłosie. Wiedziałem, jakie obowiązki wiążą się z czołówką bohaterstwa i nie specjalnie chciałem się tego podejmować. Niestety, Dabi, nie miałem wyboru.

- Nie nadajesz się na to miejsce - skomentował, podnosząc z mojego biurka jeden z wielu długopisów. Zaczął obracać go w palcach i przyglądać mu się ze znudzeniem.

Mimo wszystko nie poczułem się urażony jego stwierdzeniem. W głębi duszy czułem, że się z nim zgadzam. Niemniej zaciekawiła mnie jego opinia.

- Co? - zapytałem.

- Dobra osoba w dobrym miejscu już dzwoniłaby po ochronę, o ile sama by mnie nie obezwładniła. A przynajmniej by próbowała. Ty siedzisz sobie i dyskutujesz ze mną, jakbyśmy byli przypadkowymi ludźmi rozmawiającymi o pogodzie. Coś tu chyba nie gra, nie uważasz, Hawks?

Mogłem przyznać mu rację, bo właściwie ją miał. Jak zdążyłem zauważyć, był niebezpieczny. A jednak wciąż nie zrobił mi krzywdy, nawet nie próbował mnie zranić, chociaż miał ku temu wiele sposobności. Z nieznanych mi przyczyn zwyczajnie mu ufałem.

Przyjrzałem się uważnie twarzy Dabiego. Miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałem patrzeć na niego bez ustanku. Był piękny. W niebanalny sposób, taki niecodzienny. I miał takie piękne oczy. Tak samo błękitne jak jego płomienie.

Czułem, że ten niebieski kolor mnie prześladuje. Nie dawał mi spokoju. Chodził za mną krok w krok, nawiedzał mnie nawet w snach. Nie potrafiłem tylko zrozumieć, dlaczego.

- Masz oczy podobne do Endeavora - powiedziałem, zanim zdążyłem zastanowić się, co tak naprawdę wypada z moich ust.

Dabi spiął się na te słowa. Uchylił usta i popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi.

- Co ty powiedziałeś? - syknął, nagle znajdując się przy mnie. Jego twarz była tak blisko mojej, a ja nie potrafiłem się bać. - Jak śmiesz porównywać mnie do bohatera?!

Przez chwilę widziałem w Dabim zadziwiające podobieństwo do Enjiego; te jego oczy, teraz takie wściekłe, miał też podobny nos i linię żuchwy.

Zaciskał pięść na mojej bluzce i wydawał się taki zły, rozdrażniony... rozżalony.

- Masz podobną twarz - kontynuowałem spokojnie. Nie miałem pojęcia, dlaczego byłem tego taki pewny. Może to przez sen, w którym mój idol powiedział, że ma czwórkę dzieci, o które mam dbać, mimo że jedno z nich umarło wiele lat temu. Może chciałem dorobić sobie do tego jakaś tajemniczą, hollywoodzką teorię spiskową. - Jesteś pewien, że nie byliście spokrewnieni?

- Przestań mnie wkurwiać - warknął przez zaciśnięte zęby, po czym odepchnął mnie od siebie. Zachwiałem się i cofnąłem o krok, ale ostatecznie zachowałem równowagę. - Bo cię zabiję.

- Nie twierdzę, że nie mógłbyś tego zrobić - zacząłem, wygładzając bluzkę na swojej piersi - ale wydaje mi się, że niekoniecznie chcesz mnie zabijać. Gdybyś naprawdę miał to w planach, miałeś już wiele okazji.

- Masz rację - zgodził się z krzywym uśmiechem. - Pozwalam ci pozostać przy życiu, bo uważam, że jesteś chodzącą porażką i hańbą dla bohaterów i z tobą na miejscu pierwszym ta społeczność sama zdechnie.

Uśmiechnąłem się ciepło, co widocznie zbiło Dabiego z tropu. Wydawało mi się, że nie był to prawdziwy powód jego działań, ale zatrzymałem to dla siebie. Wolałem już dzisiaj nie wyprowadzać go z równowagi.

- Chciałbym wiedzieć o tobie więcej niż to, jak się nazywasz - oświadczyłem, po czym przysiadłem na biurku. - O mnie mówią w telewizji, nietrudno jest się dowiedzieć czegoś na mój temat. Ty za to jesteś chodzącą zagadką.

- Niby dlaczego miałbym mówić coś o sobie komuś takiemu jak ty?

- Moglibyśmy zostać przyjaciółmi - rzuciłem, wzruszając ramionami. - A poza tym, czy mi się wydaje, czy to ty przyszedłeś mnie odwiedzić? Z pewnością miałeś jakiś powód. 

Sięgnął do swojego płaszcza i wyjął z niego srebrną piersiówkę, zdecydowanie wyglądającą znajomo.

- Pomyślałem, że w zaistniałem sytuacji może ci się przydać. - Położył naczynie na blacie przede mną. - Nie wylewaj zawartości, to autorski drink.

- Specjalnie dla mnie? - zapytałem, uśmiechając się szeroko. - To znaczy, że jednak mnie lubisz!

- Albo próbuję cię otruć, sam musisz się przekonać - prychnął, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.

- Do zobaczenia, Dabi - pożegnałem się, patrząc, jak odchodzi. Zatrzymał się, odwrócił przez ramię i albo tylko mi się wydawało, albo uśmiechnął się lekko.

**
Geez jak ja kocham hotwingsy 🥵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro