Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

× kiribaku ×

Jeśli nie shippujecie Kirishimy z Bakugou, spokojnie możecie pominąć ten "rozdział". Poczułam potrzebę napisania tego, co działo się po tym, jak Kiri wybiegł za Bakugou, bo w mojej głowie rozegrała się piękna scena, także, jeśli tak jak ja kochacie ten ship albo po prostu lubicie mój styl pisania, zapraszam na tę króciutką wstawkę w fabule 🥰.

×××

Widząc Bakugou, stojącego na końcu korytarza, zwolniłem kroku. Opierał się o ścianę, a głowę miał zwieszoną nisko. Wyglądał na przybitego, chociaż kompletnie nie wiedziałem, dlaczego. Nie dało się słyszeć, o czym rozmawiał z Hawksem, ale znając jego temperament, nie dziwiłem się, że na koniec wyszedł. Nie zmieniało to faktu, że martwiłem się o niego. Przeżył coś traumatycznego, został porwany, przetrzymywali go złoczyńcy... Katsuki udawał, że wszystko jest po staremu, że wciąż jest silny i niezależny, że ze wszystkim potrafi poradzić sobie sam. Ale jako jego najlepszy przyjaciel widziałem w nim zmiany, które zaszły od czasu obozu. Martwiłem się o niego.

- Wszystko w porządku? - zapytałem, zatrzymując się obok przyjaciela.

Uniósł na mnie pojrzenie spod zmarszczonych brwi i przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu. Posłałem mu delikatny uśmiech, chcąc dodać otuchy.

Wiedziałem, jak obchodzić się z Bakugou. Nie należało być zbyt nachalnym. Nie lubił, kiedy naruszało się jego przestrzeń, a przede wszystkim nienawidził, kiedy wstępowało się na jego dumę i umniejszało mu wartości. 

Wzruszył ramionami, po czym odwrócił wzrok w stronę okna, koło którego staliśmy. Słońce przebijało się przez liście drzew i małymi wiązkami wpadało do środka. W tych oświetlonych fragmentach przestrzeni unosił się kurz, a powietrze zdawało się gęstsze.

Powoli wyciągnąłem dłoń do ramienia chłopaka, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.

- Jesteśmy przyjaciółmi, przede mną nie musisz udawać - zapewniłem, pochylając się nad nim nieznacznie.

Gdy stał wyprostowany, przewyższał mnie o pół głowy, ale miał skłonności do garbienia się i niechlujnej postawy, a wtedy ja zdawałem się wyższy.

- Wiem - mruknął pod nosem.

Nie należał do rozmownych osób, a przynajmniej nie wtedy, kiedy coś go gryzło. Stąd też bez problemu potrafiłem stwierdzić, kiedy coś go trapi. Robił się wtedy taki... spokojniejszy.

- Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. To było bardzo męskie - dodałem, wciąż uśmiechając się do chłopaka. - Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć. 

- Zamknij się - warknął, co odrobinę zbiło mnie z tropu.

Szerzej otworzyłem oczy i cofnąłem się o krok. Bakugou od bardzo dawna nie mówił do mnie w taki sposób. Był względem mnie miły, opiekuńczy. Na swój sposób, ale jednak.

- Powiedziałem coś nie tak?

- Tak! - krzyknął. - Ciągle mówisz coś źle, cały czas powtarzasz, że jestem twoim przyjacielem! - unosił się. Po wypowiedzeniu tych słów odepchnął mnie od siebie, a ja zamiast zrobić cokolwiek, po prostu patrzyłem na niego w osłupieniu.

Kompletnie nie rozumiałem, co się właśnie dzieje, o co mu chodzi.

- A... A nie jesteśmy przyjaciółmi? - zapytałem niepewnie. 

Bakugou przetarł nos wierzchem dłoni. Jego oczy błyszczały gniewem pod rostrzepaną grzywką. A może to nie był gniew. To chyba były... łzy.

- Płaczesz? - zmartwiłem się i natychmiast przysunąłem do chłopaka.

Zaśmiał się gorzko w odpowiedzi. Próbował odgonić łzy szybkimi mrugnięciami i unikał mojego wzroku. 

Kciukiem starłem mu wodę z policzków. Nie byłem w stanie znieść tego widoku. Obraz płaczącego Bakugou łamał mi serce.

- O co chodzi, Katsuki? - Nie dawałem za wygraną. Za bardzo się o niego martwiłem, żeby odpuścić. - Czy chodzi o coś, co powiedział ci Hawks?

- Powiedział, że nie każdy może być przy osobie, o którą chce się troszczyć - wyznał, po czym spojrzał mi w oczy. - I że mam tego nie schrzanić.

- Tego? - nie zrozumiałem. - To znaczy czego konkretnie?

- Jesteś taki głupi - jęknął, po czym odchylił głowę, oparł jej czubek o ścianę za sobą i po prostu patrzył w sufit, a z oczu wypływały mu duże, gęste krople, które spływały po skroniach i ginęły w jego roztrzepanych jak zwykle włosach.

Patrzyłem na niego, starając się połączyć wszystkie słowa, które wypowiedział, w spójną całość. O co mogło chodzić?

Nie chciał być moim przyjacielem. Miał tego nie schrzanić, czymkolwiek to było. Chodziło o osobę, o którą się troszczył, którą miał blisko.

Zajęło mi to chwilę, ale w końcu zrozumiałem, a wtedy usta same otworzyły mi się ze zdziwienia. Serce zabiło mi szybciej, ale wszystkie moje myśli zwolniły. Poczułem, jak ogarnia mnie spokój.

Zrobiłem jeszcze jeden krok do przodu, wyciągnąłem ręce przed siebie, żeby chwycić chłopaka w pasie, a potem, zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, przycisnąłem usta do jego tak idealnie wyeksponowanej szyi.

Poczułem, jak całe ciało Bakugou zadrżało, by następnie spiąć się w moich objęciach.

- Nie zaprzeczyłeś, kiedy Monoma zadrwił, że bronisz swojego chłopaka - szepnąłem, nie odrywając ust od tej delikatnej skóry. - No dalej, przytul mnie.

Kacchan powoli uniósł ręce. Poczułem jak niepewnie kładzie je na moich plecach, więc na zachętę ja objąłem go mocniej. Po chwili odwdzięczył mi się tym samym.

Byłem taki szczęśliwy, mogąc trzymać go w ramionach.

- Eiji, ja - zaczął, przenosząc dłonie z moich łopatek na kark - ja chciałbym cię teraz pocałować.

- W porządku - zgodziłem się. - Całuj do upadłego.

Nie musiałem mówić dwa razy, bardzo szybko poczułem miękkie usta Bakugou na swoich. Jego ręce posuwały się po moim karku, aż do włosów i z powrotem. Ja za to po prostu trzymałem go mocno przy sobie, bo chciałem czuć bicie jego serca na swojej skórze.

W gimnazjum nie byłem zbyt popularny, nigdy nie spotykałem się z nikim i trochę bałem się, że mogę być beznadziejny w całowaniu, bo właściwie robiłem to pierwszy raz w życiu, ale Bakugou nie zdawał się specjalnie przejęty moim brakiem doświadczenia.

Wyczyniał cuda swoim językiem w mojej buzi, a ja starałem się nadążać za nim, nawet jeśli momentami było to trudne.

Kiedy w końcu zabrakło mi powietrza, niechętnie cofnąłem twarz. Popatrzyłem na Katsukiego, ciągle trzymając go w ramionach. Miał rumiane policzki i uśmiechał się łobuzersko. Cieszyłem się, że już nie jest smutny.

- Słaby w tym jesteś - skomentował, po czym wytarł kącik ust moją bandaną, którą zdjął nawet nie wiem, w którym momencie. - Wydaje mi się, że będziemy musieli bardzo dużo ćwiczyć, zanim się wprawisz.

Uśmiechnąłem się szeroko, rozumiejąc przekaz.

- Będę całować cię tak długo, aż ci się znudzi - obiecałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro