Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3/3

    Chłopcy mogli być z siebie jak najbardziej zadowoleni. Jest już styczeń roku 1946, parę miesięcy po 2 września, kiedy to wojna zakończyła się oficjalnie podczas podpisania aktu kapitulacji Japonii. Przyjaciele poskładali manele RSN w Londynie, a zaraz później byli w drodze do swojego upragnionego Brooklynu, za którym tak tęsknili. Na Bucky'ego będzie czekać cała rodzina; jego siostra, Rebecca, matka, ojciec i dwaj bracia. Nie mógł doczekać się spotkania z krewnymi, więc przez niemal całą podróż nie potrafił spokojnie usiedzieć na tyłku. A Steve'a? On sam jeszcze nie wie, co będzie robił. Może zrezygnuje z roli Kapitana i  założy własną rodzinę? Nie miał pojęcia. Prawdopodobnie wróci, zacznie prowadzić jakieś tam, normalne życie i przyzwyczai się do swojej nowej figury. Znowu będzie figlował z Bucky'm po mieście, ale to może już nie być to samo, ponieważ z jednej strony, będzie ich prześladował koszmar wojny, a z drugiej, nowy wygląd Stevena. To już zmieniało wszystko, ale nie poddadzą się, będą walczyć ze swoimi demonami.

    Męcząca, bo trwająca bardzo dużo czasu, podróż przez Atlantyk wreszcie dobiegła końca. Przyjaciele byli bardzo zadowoleni, że mogli tak bardzo przysłużyć się ojczyźnie i Światu, ponieważ gdyby nie oni, tego miejsca by już nie było.  Chociaż ludzkość miała wobec nich dużą zasługę, Ci wciąż zachowywali się skromnie i wkoło mówili, że to także zasługa innych. 

    Bucky stanął przed rodzinnym domem, Steve odjechał z Peggy, żeby dotrzeć do jego własnego mieszkania. Były godziny poranne, więc nikt nie wyglądał przez okno. Barnes wciąż nie umiał przyzwyczaić się do strefy czasowej w Ameryce. Jak wiadomo, w Europie pewnie mieliby już wieczór, a tutaj nagle taki ranek. 

   Słońce ogrzewało jego twarz, kiedy przeszedł przez furtkę, żeby zobaczyć jedno z okien, które było bodajże w kuchni. Pamiętał, kiedy z młodym i słabiutkim jeszcze Steve'm bawili się patykami na jego podwórku, a Winifred patrzyła się z młodą Rebeccą na rozradowanych chłopaków. Na to wspomnienie zrobił się jeszcze bardziej radosny. 

    Teraz pozostawało tylko przypomnienie sobie, gdzie jego matka chowała klucze. Musiał odbyć drobne poszukiwania, ale po jakimś czasie odnalazł zgubę. Otworzył drzwi i jego oczom ukazały się ściany z portretami rodzinnymi czy obrazami namalowanymi przez jego rodzeństwo, kiedy byli jeszcze malutkimi dziećmi. Co prawda, dwaj bracia nadal byli dość młodzi, bo mieli jedynie po czternaście lat, a Becca - dwadzieścia. Jedna rzecz przykuła jego wzrok, a była to kuchnia. 

Robili przemeblowanie — pomyślał i zaczął ściągać buty, by później udać się w głąb domu. Wszyscy jeszcze spali, więc musiał być cicho. Zobaczył, jak wiele się zmieniło pod jego nieobecność, ale w końcu, to cały czas był jego dom i cieszył się, że będzie mógł w końcu spać na poduszce, a nie kamieniu i niewygodnej ziemi. 

  Robiąc mały spacerek, usłyszał czyjeś lekkie kroki, czyli ktoś schodził po schodach. Z tego, co pamiętał, to tylko Rebecca była w tej rodzinie rannym ptaszkiem.

— James... — Dziewczyna stanęła za bratem, nie dowierzając własnym oczom. Kiedy usłyszał siostrę, momentalnie się do niej odwrócił, a ta wbiegła w niego, kiedy on w ostatniej chwili złapał ją w swoje ramiona. 

— Witaj, kanarku — odpowiedział żartobliwie. Nazywał ją tak, od kiedy miała jakieś siedem lat. Była wtedy z nim i Steve'm w lesie i podczas powrotu zobaczyła prześlicznego kanarka, którego matka nie pozwoliła jej zatrzymać. Była bardzo smutna z tego powodu, ale brat i jego przyjaciel wymyślili sposób, aby mogła go przygarnąć, by Winifred się nie dowiedziała. To był jeden z najlepszych momentów jej dzieciństwa. 

— Wróciłeś — szepnęła radośnie, trwając w mocnych objęciach najstarszego brata. — Nic nie pisałeś, mama już panikowała. Myśleliśmy, że coś się stało.

— Jakbym nie wiedział. I jak widzisz, nic mi nie jest. Jestem cały zdrowy i iść nigdzie nie zamierzam. Rodzice i bliźniaki jeszcze śpią? — odparł jej i spojrzał w oczy. - Urosłaś.

— I nawet mam chłopaka.— Z dumą w głosie odpowiedziała i również popatrzyła się na Bucky'ego.

— Co?! Mała Becca ma chłopaka! Kto by się spodziewał? Jak się nazywa, opowiadaj! — Barnes zaczął przedrzeźniać siostrę, używając głosu "zmartwionej matki".

—Powinieneś był zostać tam w Europie...— westchnęła żartobliwie.— A teraz, chodź, idziesz się przywitać z resztą. Już!

***

    U Steve'a sytuacja wyglądała trochę inaczej. Jego matka, Sarah Rogers, zmarła okrągłe dziesięć lat temu, rodzeństwa nie miał, więc jedyny powód, dla którego miał przetrwać piekło wojny był Bucky, który był praktycznie jego nową rodziną. Później poznał Peggy, która bardzo mu się spodobała. Kiedy James był na froncie, ta była jedyną osobą, która w pełni go rozumiała, miała z nim dużo wspólnego i oczywiście zawsze miała dla niego czas. Teraz musiał jakoś wyłowić z siebie uczucia, jakie do niej żywił. Może teraz nie będzie samo "Steve i Bucky", tylko 'Steve, Bucky i Peggy"? Przecież ona też mogła do nich dołączyć, jakby nie była pochłonięta pracą w RSN.

    Carter postanowiła odprowadzić Rogersa pod jego małe mieszkanko. Była lekko zdziwiona, jak Steve przetrwał czymś tak małym tyle czasu, ale to po części zrozumiałe - nie należał do tych bogatszych.

— No więc... — zaczęła, stojąc pod jego lokum. — Kiedy się zobaczymy?

— Nie wiem. Chyba praca w RSN nie należy do moich klimatów. Poradzę sobie, nie musisz się martwić — odpowiedział jej i przytulił na pożegnanie.

    Dwójka rozeszła się w swoje strony i mogli zająć się swoimi personalnymi sprawami. Steve wszedł do mieszkania i w jego oczach zaświeciła totalna pustka. Nie znajdywało się tam nic, był tak pewny, że tam zginie, że aż posprzątał swój dom.

***

    Steve i Bucky wciąż byli przyjaciółmi i nic tego nie zmieniło. Zachowywali się cały czas tak samo; robili żarty innym, śmiali się razem, pocieszali. Nawet nie zauważyli, jak nowy wzrost Steve'a miał na to wpływ, a właściwie nie miał, bo obaj już się do tego przyzwyczaili.
Przecież, gdyby już nie robili wszystkiego we dwójkę, nie byłoby to już to samo, prawda?

***

A/N

  Hallo, meine Liebe. Jak widać, opowiadanie raczej zakończone. (SIGN DIS BISHES, SKOŃCZYŁAM OPO!) Chociaż sama nie wiem, jeżeli naprawdę wam się spodobało, mogę napisać drugą część, choć może być to trochę naciągane. WASZ GŁOS.

 Opko chcę dedykować andromeda643 i RedWidow, ponieważ się od nich inspirowałam, oraz wszystkim, którzy czytali, gwiazdkowali, komentowali i im się podobało. Kocham was mocno, niedługo może pojawić się one-shot o Stucky (¯\_(ツ)_/¯) i The 100. 

No to, żegnam, KC MOCNO.

Jeżeli zrobiłam jakiś błąd, to błagam, piszcie w komentarzach, cóż to takiego. ♥

I ps. Nie piszcie "Kiedy next".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro