Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sacrifice - Vaskles

Hejka misie kolorowe!

Napisałam one shota odnośnie sytuacji z trucizną, antidotum i wyborem. Chciałam pokazać inne zakończenie wraz z dodatkowym małym smaczkiem shipu vaskles.

Inspirowałam się streamami, oraz w pewnej części tweeterem, a bardziej niektórymi wpisami.
Ogólny pomysł jest mój, trochę w taki sposób wyobrażałam sobie zakończenie rp przez ewrona. No może poza samym vasklesem haha

Okładka jest stworzona dzięki pracy xylaxa, to jego arcik :3

Dziękuję fs_animri za poprawę tego one shota i ogólnie za wsparcie i pomoc z motywacją haha

One shot powstał w okolo 2/2.5 h po pogrzebie Kui'a.

Dziękuję wszystkim za każdą gwiazdkę i komentarz i zapraszam do czytania <3

Ciemne chmury i ciężkie krople deszczu skapywały na ich zmarznięte i roztrzęsione ciała. Stali w ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć.

Każdy pusto patrzył na martwe ciało, leżące teraz w samochodzie. Ciało osoby, która sprawiła, że byli tu gdzie byli. Która sprawiła, że osiągnęli tak wiele. Człowieka, którego kochali i traktowali jak ojca, ostrzegającego gdy przesadzali. Tego małego śmiesznego Chińczyka, który zawsze krzyczał, gdy nazywało się go "pomidorkiem".

Oczy złotookiego mężczyzny przedstawiały pustkę. Nigdy wcześniej nikt nie widział go w takim stanie. Zawsze był tym uśmiechniętym, energicznym chłopakiem z nie zdiagnozowanym ADHD.

Teraz natomiast, nie umiał zebrać myśli, wiedząc, że to on powinien mieć dziurę w czaszce. Był już na to przygotowany. Może nie dosłownie, bo nikt nie umie się pogodzić ze śmiercią, ale wiedział że to jego czas. Rozumiał to i akceptował. Tak zadecydował los.

To on sam zaproponował losowanie między liderami, którzy powinni wziąć odpowiedzialność za swoją grupę. To on przegrał i to on miał być martwy.

Siwowłosy chociaż miał szansę się pożegnać, mógł powiedzieć wszystko co chciał przed śmiercią. Ten niski mąciciel nie miał nawet czasu by powiedzieć im krótkie "do widzenia". Nie zrobił nic, a jego ostatnie słowo to "strzelaj" w odliczaniu do strzału. Lecz nie w jego stronę, a w Erwina. Ostatnim co usłyszał to "kocham was" od złotookiego. Nie mógł nic zrobić..

Dopiero gdy wyszli z stamtąd, ustali przy skradzionej karawanie, zastanawiając się co dalej, do szarowłosego docierało co się tak naprawdę stało.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Knuckles otępiałym głosem.

Spojrzał wyblakłymi oczami na Vasqueza, czekając na odpowiedź. Nie mógł pojąć dlaczego, gdy już zamykał oczy, żegnając się ze światem, jego przyjaciel strzelił w Kui'a zamiast w niego.

- Przepraszam.. nie mogłem inaczej.. - wyjąkał niebieskooki drżącym głosem.

- Jedźmy stąd, pogadamy w mieście, jak już oddamy ciało medykom - odparł beznamiętnie Nicollo.

Na słowo "ciało" Erwin zadrżał. Jeszcze godzinę temu rozmawiali wspólnie, dyskutowali i śmiali się. Dlaczego tak szybko musiało się to zmienić?

***

Stał przy samochodzie, wraz z dwójką swoich przyjaciół. Carbonarą i Laborantem.

Załatwili już wszystkie sprawy związane z ciałem, które leżało teraz w katakumbach, oczekując na jutrzejszy pogrzeb. Większość czasu milczeli, nie wiedząc, co mają powiedzieć. Odzywali się jedynie jak musieli dogadać coś z medykami.

Teraz wszyscy ze spuszczonym wzrokiem czekali. Sami nie wiedzieli na co. Może na jakiś cud, który miał nie nadejść? A może na jakąś ukrytą kamerę, mówiąca że to wszystko to tylko żart?

- Co robimy? Bierzemy te antidotum? - zapytał cicho San, podchodząc do nich.

Złotooki uniósł na niego swój zmęczony i wypruty z emocji wzrok. Wyciągnął z kieszeni fiolkę z niebieskim płynem.

- Tak, powinniśmy to zrobić. Kui nie chciałby naszej śmierci - mruknął Carbonara.

- Zanim to zrobimy, musimy podać to najpierw Vasqiemu. Oddał mi swoją fiolkę, mówiąc, żebym ją zatrzymał. Za bardzo się obwinia, boję się, że jej nie weźmie wcale - odparł siwy, przełykając głośno ślinę.

- Na trzy rzucamy się na niego i na siłę mu ją podamy. Okej? - spytał Nicollo.

Wszyscy przytaknęli w zgodzie. Ruszyli szybkim krokiem, wołając Sindacco. Brunet stał przy wyjeździe wraz ze Speedo. Spojrzał na nich zdezorientowany, by po chwili zostać złapanym mocno za ramiona przez Carbo, Labo i Sana.

Niebieskooki gwałtownie się szarpał próbując się wyrwać. Nie wiedział co się dzieje, ale mógł się domyślać. Albert patrzył na nich zdezorientowany.

- Vasquez, przestań! Otwórz buzię.. - burknął złotooki, otwierając buteleczkę.

Brunet zacisnął wargi, kiwając głową na "nie". W jego oczach lśniły łzy, a jego ciało drżało.

Nicollo złapał za jego szczękę uchylając mu usta, by siwy mógł podać mu antidotum.

Erwin zaczął wlewać płyn do jego buzi, lecz gdy tylko skończył, Vasquez zaczął się krztusić i wypluwać niebieską ciecz.

- Kurwa co ty robisz?! Będziesz to zaraz zlizywał z ziemi! - krzyknął Carbonara.

Siwy spojrzał przestraszony na pustą buteleczkę. Przerzucił swój wzrok na przyjaciół, by ocenić, czy ktoś mu się przygląda.

Zagryzł mocno wargę i schował szklane naczynie do kieszeni, by podmienić je na to pełne. To przeznaczone dla niego samego.

- Trzymajcie go i jak tylko wleje resztę, zamknijcie mu buzię - odparł siwowłosy drżącym głosem, starając się go jak najbardziej zamaskować.

Nikt nie zauważył, że wcześniej zdążył podać wszystko brunetowi. Nie zwrócili uwagi, że to była kolejna, pełna butelka. Uwierzyli, że to była "resztka" z tej Sindacco. Wciąż trzymali mocno niebieskookiego.

I tym razem szarowłosy również podał mu całą zawartość probówki. Gdy tylko skończył, San złapał szczękę bruneta, zamykając ja siłą, by nie wypluł lekarstwa.

- Połknij to Vasquez! - warknął Knuckles.

Brunet w końcu to zrobił, a przyjaciele go puścili. Odepchnął ich lekko i ustał z boku, patrząc na nich złowrogo i bezsilnie.

- To co… teraz my. Do dna, panowie! - powiedział Nico otwierając swoją buteleczkę.

Siwowłosy chwycił probówkę i złapał ją tak, aby nikt nie wiedział jej zawartości. Przechylił ja, udając, że pije. Niestety może zaledwie kropelka wyciekła ze środka do jego ust. To było stanowczo za mało.

Spojrzał na wszystkich innych, którzy jak on trzymali puste naczynia, uśmiechając się lekko.

- To co teraz? - zapytał Dia.

- Chodźmy na Burgera, zjemy coś na cześć Kui'a - mruknął szarowłosy.

Wszyscy zgodnie przytaknęli i ruszyli do samochodów, ruszając z pod zakonu.

Złotooki wyjechał ostatni w swoim Schlagen'ie. Całą drogę nie mógł się skupić na niczym innym, niż pusta probówka na jego siedzeniu.

Wiedział, że nie powinien kłamać rodzinie, ale co mógł zrobić? Musiał uratować swojego przyjaciela. Zastanawiał się nad jakimkolwiek wyjściem z tej sytuacji, lecz nic nie przychodziło mu na myśl.

Po niecałych 5 minutach zaparkował na Burger Shocie. Jeszcze chwilę siedział w samochodzie, pochylając głowę i trzymając ręce na kierownicy. Dopiero pukanie w szybę ocknęło go z zamyślenia.

Spojrzał na białowłosego i wysiadł z pojazdu, uśmiechając się sztucznie. Zamknął samochód i ruszył do budynku.

- Wszystko w porządku siwy? - zapytał cicho Nicollo.

- Tak, jak na to, że Kui nie żyje, to tak. - burknął sarkastycznie.

Piwnooki westchnął i przyspieszył, by dotrzymać mu kroku. Weszli do środka, gdzie czekała już reszta. Podali mu shake'a, którego przyjął.

- To co? Za Kui'a? -  uśmiechnął się najszczerzej jak potrafił.

Wszyscy patrzyli na niego ze smutkiem widocznym w oczach. Wiedzieli jak bardzo to nim wstrząsnęło. Napili się zimnego napoju, oddając lekko uśmiech.

Tą chwilę przerwał telefon złotookiego. Wyciągnął go i odebrał, nie patrząc na nazwę. Dopiero teraz zorientował się że kogoś tu brakowało.

- Możemy porozmawiać? Chodź na tyły Burgera - rzekł Vasquez, od razu się rozłączając.

- Zaraz przyjdę, poczekajcie - mruknął szarowłosy i odłożył pucharek z shakiem.

Ruszył do wyjścia, gdzie za budynkiem odnalazł bruneta. Podszedł powoli do niego, spoglądając na niego z zapytaniem.

- Dlaczego im powiedziałeś? - zapytał z wyrzutem.

- Vasqi, jeśli myślisz, że pozwoliłbym ci umrzeć, albo komukolwiek z was, to się mylisz. Nie możesz się obwiniać. To wina tych co nas porwali i kazali wybrać. Nie mam ci tego za złe, Kui na pewno też nie - siwy wyjaśnił spokojnie.

- Erwin, to ja strzeliłem. Nawet nie wiesz jakie to było dla mnie ciężkie. Nie chciałem tego robić. Nie mógłbym strzelić w ciebie, poza tym rozmawiałem wcześniej z Kui’em. Powiedział, że chciałaby zginąć, abyśmy my przeżyli - rzekł niebieskooki roztrzęsiony.

Knuckles głośno westchnął i go mocno objął, czując, jak jego ciało drży. Gładził go po plecach, próbując go uspokoić.

- Nikt nie jest zły Vasqi.. Nie musisz się tłumaczyć - odparł siwowłosy.

Brunet tylko pociągnął nosem i mocniej go przytulił. Stali taki dobre kilka minut, probując się nawzajem pocieszyć.

Po kilkudziesięciu minutach ich spotkania grupowego, wszyscy postanowili zebrać się do domu.

Erwin, po pożegnaniu się ze wszystkimi, pojechał do swojego apartamentu. Wszedł do środka, rzucając klucze na szafkę i zdejmując buty.

Wszedł do salonu i rzucił się na kanapę. Głośno westchnął rozmyślając nad wszystkim. Nie mógł pojąć, że oszukał śmierć, by teraz umrzeć z powodu zjebanego antidotum, a raczej jego braku.

Nie miał za złe tego Vasquezowi. Za bardzo go kochał, by pozwolić mu umrzeć. By pozwolić umrzeć komukolwiek z jego rodziny. Niestety, nie udało mu się uratować Chińczyka, za co był zły na siebie.

Może i był ego topem, ale wiedząc, że to on poniesie konsekwencje za wszystkie rzeczy które zrobili, właściwie przez niego, czuł się szczęśliwy. Cieszył go fakt, że reszta przeżyje i będzie mogła dalej realizować swoje cele. Naprawdę mu wtedy ulżyło, mimo że był przerażony jednocześnie.

Postanowił położyć się spać, by jutro dopełnić ostatnich szczegółów związanych z pogrzebem.

***

Następnego dnia, obudził się po może kilku godzinach marnego snu. Niestety jego samopoczucie się nie polepszyło, a trucizna dawała coraz gorsze znaki o swoim działaniu.

Podczas porannej toalety, poczuł się słabo, a z jego nosa zaczęła lecieć krew. Nie przejął się tym zbytnio. Wiedział, że to tylko skutki amanityny. Miał tylko nadzieję, że nie spotka go to w towarzystwie bliskich.

Na jego szczęście, udało mu się przetrwać cały pogrzeb i pochowanie ciała na zakonie. Mimo iż kilka razy prawie upadł z braku siły, to jakoś opanował sytuację.

Po całej ceremonii, gdy wszyscy stali przy zakopanym grobie, gdzie składano im kondolencje, obserwował pusto świeżo przysypaną ziemię.

Nie słuchał już ludzi którzy podchodzili. Nie obchodziło go nic innego.

- Erwin? Jak się trzymasz? - zapytał Carbonara niepewnie. - Chcesz już jechać?

- Jest okej, poczekam aż wszyscy sobie pójdą. Chcę zostać sam - burknął cicho.

Białowłosy kiwnął głową i odszedł do reszty, zerkając co jakiś czas na siwowłosego.

- Myślicie, że jutro będzie z nim lepiej? - spytał David, zauważając wzrok Nico.

- Nie wiem, mam nadzieję.. Nie wygląda jak on. Musi dać radę, żeby zająć się grupą - stwierdził białowłosy z westchnieniem.

Wszyscy zgodnie przytaknęli i wrócili do przyjmowania kondolencji, tym razem bez złotookiego.

Dwudziestosześciolatek stał nad grobem. Czuł ból w sercu, tak strasznie brakowało mu Chińczyka. Chciał, by krzyknął jeszcze raz tym piskliwym głosikiem na niego.

Na to wspomnienie uśmiechnął się smutno, przecierając załzawione oczy, aby nikt nie zauważył.

Opuszczając rękę, zauważył czerwona ciecz na niej. Patrzył przestraszony na krew na dłoni. Poruszył się niespokojnie.

Wiedział, że nie zostało mu długo.. obawiał się najgorszego, tym bardziej, że coraz mocniej upadał na siłach, a jego wzrok stawał się zamglony.

Cofnął się trochę do tyłu, lekko się chwiejąc. Podniósł spojrzenie na wszystkich, którzy stali wokół, by pożegnać Kui'a. Większość nie zwracała na niego uwagi, lecz kilka osób patrzyło na niego ze smutkiem, by po chwili zmienić to na zmartwienie i szok.

Ludzie zauważyli jego bladą twarz, krew lecąca z nosa i puste spojrzenie.
W tłumie rozeszły się plotki i szepty, a coraz więcej ludzi na niego patrzyło.
Złotooki cofnął się jeszcze trochę, próbując chodź trochę przetrzeć krew.

- On chyba mdleje! - ktoś ze zgromadzonych, krzyknął głośniej, widząc jak ciało pastora się chwieje.

Nicollo, jak i reszta, od razu podnieśli swoje spojrzenia na pastora, który stał do nich tyłem.

Vasquez szybkim krokiem do niego podszedł, łapiąc go w ostatniej chwili. Położył go delikatnie na ziemi, pozostawiając jego głowę na swoich kolanach. Patrzył na niego ze zdezorientowaniem. Nie wiedział co się dzieje.

Reszta jego przyjaciół podbiegła szybko do nich, kucając obok. Ludzie z tłumu zaczęli szeptać i zbliżać się, by zobaczyć co się dzieje.

- Erwin? Co się dzieje? - spytał Carbonara, panikując.

Nikt nie wiedział dlaczego siwy zasłabł i czemu leci mu krew z nosa. Przez myśl przechodziło im zmęczenie, lub za dużo stresu, ale nie byli tego pewni.

- Nie wziąłeś antidotum prawda? - zapytał pewnie Sindacco, patrząc w jego złote tęczówki.

Cała jego rodzina spojrzała na niego zdziwiona i uświadomiła sobie, że to możliwe. W końcu, to mogła być trucizna.

- Chciałem.. - wyszeptał. - Ale nie mogłem pozwolić, żebyś ty umarł.. - siwowłosy uśmiechnął się smutno, podnosząc lekko drżącą rękę i kładąc ją na policzku bruneta, gładząc go lekko.

- Kurwa! Ma ktoś jeszcze fiolkę? Może było ich za dużo? - zapytał zdenerwowany Nicollo, rozglądając się po rodzinie.

Nikt się nie odezwał, wszyscy milczeli. Wiedzieli, że to oznacza tylko jedno..

- Wezwijcie EMS! - krzyknął Vasquez.

- Jest na miejscu! - krzyknął ktoś z tłumu.

Już po chwili przy nich pojawili się lekarze z torbami medycznymi. Zaczęli badać siwego.

- Przykro mi, ale nie możemy nic zrobić. Nie mamy antidotum, nie możemy nic na to poradzić.. - odparł smutno lekarz.

- Kurwa, zróbcie coś! On nie może umrzeć! - warknął Carbonara, łapiąc medyka za kołnierz ubrania.

- Carbuś, uspokój się.. to nic nie da - powiedział cicho Knuckles.

Białowłosy odpuścił i uklęknął przy złotookim, łapiąc go za rękę i patrząc na niego ze łzami w oczach. Wszyscy byli zdezorientowani, poza przyjaciółmi i rodziną siwego.

- Gdzie twoja fiolka? - spytał San. - Przecież ją piłeś!

- Była pusta.. oddałem swoją Vasquezowi, po tym jak swoją wypluł.. - wyjaśnił szarowłosy, uśmiechając się lekko.

- Po co to robiłeś!? - warknął brunet ze łzami w oczach. Po chwili już pierwsze znalazły się na jego policzkach. - Czemu mnie ratowałeś? To wszystko była moja wina!

- Powiedziałem ci, że nie dałbym rady żyć, wiedząc, że kogoś z was jeszcze stracę. Poza tym, to ja powinienem zginąć. Pamiętajcie, to lider powinien opiekować się swoją grupą i brać za nią odpowiedzialność.. Wczoraj to zrozumiałem.. - Erwin uśmiechnął się lekko, zaczynając kasłać krwią.

Niebieskooki przechylił go lekko w bok, by mógł wypluć szkarłatną ciecz ze swoich ust. Obserwował to wszystko, nie mogąc nic zrobić, czując tą cholerną bezradność.

- Kurwa, nie możesz nas zostawić! - krzyknął Sindacco, gładząc go po włosach.

- Nie zostawię, będę zawsze nad wami czuwać.. Kocham was, pamiętajcie o tym. - mruknął szarowłosy, z nikłym uśmiechem.

Brunet mocno go do siebie przytulił, nie chcąc puszczać. Płakał mocno, nie zwracając uwagi na przyjaciół i ludzi wokół.

- Vasqi, kocham cię.. - szepnął mu cicho złotooki, ściskając jego dłoń.

Niebieskooki mocniej zaszlochał, mocniej go obejmując. Dopiero po chwili odłożył go na ziemię, wciąż trzymając jego głowę na kolanach.

- Ja ciebie też Erwiś.. - wyszeptał, całując delikatnie jego usta.

Złotooki oddał pocałunek ostatkiem sił. Wiedział, że to już jego pora. Z każdą sekunda coraz bardziej odpływał. Po chwili odsunęli się od siebie, nie zważając na zaskoczone spojrzenia.

- Carbuś zaopiekuj się nimi, obiecaj mi to.. - poprosił szarowłosy.

- Obiecuję.. - odpowiedział cicho białowłosy, wypuszczając pierwsze łzy.

Wszyscy członkowie Zakshotu nie oszczędzali łez, wiedzieli, że to będzie kolejna ważna im osoba, która odchodzi.

- Kocham was panowie.. - wychrypiał Erwin.

- My ciebie też.. - odpowiedzieli wszyscy.

Nicollo i Vasquez poczuli jak uścisk na ich rękach zelżał. Wszyscy zobaczyli jak siwowłosy wziął ostatni wdech i zamknął na wieczność oczy. Na jego twarzy widniał uśmiech. Odszedł szczęśliwy.

W tłumie słychać było szepty, płacz i poruszenie. Nikt nie wiedział konkretnej przyczyny, ale wszystkich to dotknęło. Nie dowierzali.

Z ust Vasqueza wydobył się szloch, podobnie jak z większości rodziny złotookiego.

Nicollo ostrożnie odłożył pastora na ziemię i pogładził go po głowie. Podniósł bruneta z ziemi i mocno go objął, również płacząc.

Sindacco mocno zacisnął wargi i ręce na bluzie białowłosego, by po chwili zacząć głośno krzyczeć.

- Kurwa to moja wina! Moja! - krzyknął niebieskooki, odpychając Nicollo i pociągając za swoje włosy w geście frustracji.

- Vasqi, przestań.. uspokój się. On tego chciał.. - mruknął Speedo, podchodząc do niego i patrząc ze współczuciem. Brunet upadł na ziemię, zanosząc się płaczem, a Albert kucnął obok i delikatnie go objął. Chciał, by starszy czuł, że ma czyjeś wsparcie.

Sindacco tak bardzo nie chciał śmierci Erwina. Nie chciał niczyjej śmierci. Wolałby sam zginąć. Czuł, że obie śmierci były jego winą. On strzelił, on zmarnował antidotum. Modlił się o głupi żart, o to żeby wszystko okazało się snem.

Niestety, to była prawda. Tego dnia odszedł Erwin Knuckles..

Ego top, hacker, brat, przyjaciel, oraz jego miłość.

Mimo, że wszyscy myśleli o nim że był egoistą, to umarł, oddając życie w zamian za swoich bliskich. Zginął honorowo, z szacunkiem.

Tego dnia odbył się również drugi pogrzeb, drugiego szefa Zakshotu. Tego dnia grupa została sama, bez żadnego założyciela, musząc poradzić sobie wspólnie.
Bez Kui Chaka i Erwina Knucklesa…

Kilka tygodni po tych wydarzeniach, można było usłyszeć o kolejnym pogrzebie, tym razem Vasqueza Sindacco. Popełnił on samobójstwo, nie potrafił żyć bez swojej miłości i z tak wielkim poczuciem winy.

Grupa Zakshot z dnia na dzień coraz bardzie upadała. Dokonali swojego ostatniego skoku na galerię sztuki, w imieniu Erwina, Kui'a i Vasqueza.

Po tym, wszyscy zaczęli się od siebie oddalać. Rodzina przestała spędzać ze sobą czas, a ich organizacja się rozpadła. W końcu, brakowało im tej dwójki która nimi zarządzała i podtrzymywała ich wspólnie.

Takim sposobem upadł Zakshot, zostawiając po sobie tylko wspomnienia..

*****

2705 słów :D

One shot został wstawiony dzisiaj w zamian za itsos, ale żeby duża część z was nie została pokrzywdzona to jutro wleci rozdział :P

Miłego dnia wszystkim kc <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro