Ch. 69
Przebywanie w tym domu sprawiało, że się dusił. Nie był pewny, dlaczego nie wrócił do swojej kryjówki, tylko przez ostatnie trzy tygodnie siedział tutaj. Ignorował próby kontaktu Ligi. Siedział ciągle w tym samym miejscu na podłodze i gapił się w jeden punkt na ścianie - zegar. Odliczał minuty, godziny desperackich prób odnalezienie Kamiyi. Jednak Dzieci Amaterasu rozpłynęli się w powietrzu. Dabi tylko czasem podnosił się z ziemi, śledząc wiadomości. Zgłoszono zaginięcie trójki studentów z uczelni XX, na którą uczęszczała także dziewczyna. Oglądanie jej zdjęcia w wiadomościach dobijało go, bo czuł, że on sam zawiódł. Jak mógł powierzyć jej ochronę komuś innemu?
Dabi przechylił głowę, wbijając tępy wzrok w drzwi. Robił to codziennie, niemal zapominając o jedzeniu i piciu. Wgapiał się w drzwi, wierząc, oszukując się, że Inoue zaraz przez nie przejdzie i na dzień dobry opierniczy go za tak żałosne zachowanie. W poszukiwania studentki zaangażowało się wiele agencji bohaterskich i ten jeden raz Dabi życzył im powodzenia. Poza dwoma martwymi ciałami pozostałych uczniów akademickich, nie było żadnych śladów. Gdyby wiedział, gdzie zacząć, od razu by tam popędził. Przestał już odbierać telefony od Girana wyrażającego sztuczny żal o braku jakichkolwiek informacji.
W przypływie złości chwycił za najbliższą butelkę po piwie i roztrzaskał ją o ścianę. Trochę się ich nazbierało. Nie popadał w alkoholizm, ale picie na umór zagłuszało jego myśli pędzące w stronę brązowowłosej. Trzy pieprzone tygodnie. Czy ona jeszcze żyła...? Przez pierwszy tydzień latał jak wariat, atakując i mordując z okrucieństwem każdego drobnego przestępcę, który nie był w stanie dać mu nawet samej plotki na temat Dzieci Amaterasu. Był bezradny. Mierzył wysoko - w Endeavora, chcąc go zniszczyć i zrujnować to, co budował przez całe życie, a nie mógł znaleźć kobiety, którą kochał nad życie i tylko dla niej chciał być człowiekiem.
- Gdybym cię tamtego dnia nie zostawił...
* * *
Fuyumi i Natsuo znów bawili się wesoło w ogrodzie rezydencji, nie zwracając uwagi na to, że w innej części domu ich najmłodszy brat przechodzi katorżniczy trening, by zostać w przyszłości najlepszym bohaterem. Touya odczuwał zazdrość. Nie zamierzał bawić się teraz z rodzeństwem. Próbował zwrócić na siebie uwagę ojca, zdając sobie sprawę, że był hipokrytą. W myślach karcił swoją przyjaciółkę, Inoue Kamiyę za to, że pragnie jeszcze zaistnieć w oczach Rhoe, podczas gdy ten przekreślił ją już dawno. Endeavor zrobił to samo. Z każdym swoim dzieckiem i żoną. Nikt się teraz nie liczył oprócz młodego Shoto.
Dopóki się nie urodził, Enji wciąż dawał szansę najstarszemu synowi, ale nikt nie mógł poradzić na to, że chłopiec urodził się z ciałem nieprzystosowanym do potężnego daru. Każda próba jego użycia kończyła się łzami i śladami po poparzeniach. Dlatego białowłosy ciągle chodził w bandażach, by nikt nie musiał patrzeć na poparzoną skórę z ciągle nowymi ranami. Za plecami ojca chciał opanować moc, by móc stanąć przed nim i udowodnić, że nie był porażką. Zakradł się pod drzwi sali treningowej, nasłuchując donośnego głosu Enjiego.
- Wstawaj, Shoto! Będziesz najlepszy! Możesz zostać bohaterem numer jeden, możesz prześcignąć All Mighta. Masz potencjał, by zostać bohaterem, którym ja być nie mogłem. Możesz być moją dumą, moim najlepszym tworem. Synem, z którego będę mógł być dumny.
W kącikach oczu Touyi błysnęły łzy. Pragnął, by Endeavor na niego spojrzał, by te słowa skierował do niego. Jednak to było fałszywe marzenie, nie mające szansy się spełnić. Przez lata się oszukiwał. Stracił swoją szansę. Zaczepianie ojca i błaganie go o atencję, czas stało się teraz uwłaczające. Nigdy nie zostanie synem takim jak Shoto, takim, z którego mógłby być dumny. Touya miał szansę zostać kimś więcej, ale nie w tym życiu, nie z Endeavorem za plecami.
- Ty... - syknął, zaciskając pięści, po czym ruszył przed siebie.
Nie poinformował nikogo, dokąd się wybiera. W głowie huczało mu od głośnych myśli, namawiając go, by zawrócił, nie robił tego, co zamierzał. Ukarze Enjiego, pokazując mu jak był słaby, jak beznadziejnym był ojcem. Ukaże mu jego porażkę. Touya poświęci się i zniknie z pamięci i serc ludzi, aby wrócić, jako ktoś inny - ktoś, kto zrówna Endeavora z ziemią. Zniszczy jego świat, a jeśli będzie trzeba odbierze mu wszystko! Włącznie z rodziną!
,,Braciszku Touya!''.
Najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie, ją zabolałoby to najbardziej, ale nie zamierzał rezygnować z podjętej decyzji. Mógłby ją wtajemniczyć i zabrać ze sobą. Mogliby odejść razem tak, jak planowali od dawna.
,,Dostałeś się do U.A.? Ale super! Touya zostaniesz najlepszym bohaterem! Ne, braciszku... gdy skończymy szkołę, wyjedźmy daleko stąd, dobrze? Tylko we dwoje''.
Choćby musiał złamać jej serce, przy tym łamiąc własne, było za późno na odwrót. Niedaleko rodziny Todorokich znajdowało się wzgórze. Z jego domu zapewne był cudowny widok na to miejsce. Jeżeli użyje całej swojej mocy, nie pozostanie niezauważony.
,,Kocham tylko Touyę!''.
Powinien po nią iść, wyjaśnić jej, obiecać, że wróci... Nie. Nie wróci. Droga, którą chciał podążyć była dla niej nieosiągalna. Inoue nie powinna płacić za jego wybór i nienawiść skierowaną do własnej rodziny. Zmieni ten świat, chociażby musiałby zrezygnować z własnej miłości!
,,Touya!''.
Niebieski płomienie omiotły jego ręce aż po łokcie, ale to wciąż było dla niego za mało. Bandaże zaczęły płonąć, podobnie jak jego skóra. Łzy napłynęły do oczu, lecz nie przestawał. Zwiększył wysiłek, poziom mocy. Ogień rozprzestrzenił się po pagórku, pożerając drzewa, trawę i wszystko, co napotkało na drodze. Touya jeszcze nigdy nie stworzył takiego pożaru, w tym jednym ruchu zawarł całą swoją nienawiść i wściekłość - do ojca, świata i słabości! Spopieli ten świat i pewnego dnia odbuduje go.
* * *
- Braciszku... Touya! Touya! Nie! - załkała Inoue w ich wspólnym miejscu. - Proszę nie ty! Touya... ze wszystkich ludzi nie ty! Mieliśmy być razem na zawsze! Nie zostawiaj mnie! Błagam! TOUYA!
Jej płacz ranił go, boleśniej niż własne płomienie. Przywarł plecami do drzewa, nasłuchując, pozwalając, by to rozdzierało jego serce i niszczyła go od środka. W pewnym momencie zapragnął wyjść do niej, objąć ją, powiedzieć, że żyje i zabrać ze sobą. Spojrzał na swoje ciało między skrawkami ubrania. Skóra zaczęła czernieć, a on już niemal przestał zważać na cierpienie temu towarzyszące. Obejrzał się za siebie, aby zobaczyć na rozpaczającą dziewczynkę. Jego Inoue... Zrobi krok, tylko jeden, powtarzał sobie.
Ona nie powinna ponosić kary za to, że Endeavor był ostatnim skurwielem, a młody Touya nie mógł tego dłużej znieść, postrzegając ojca jako największe zło świata, jako wroga, jako coś, co należy za wszelką cenę zniszczyć.
- Nie ma go... - Usłyszał znajomy głos, który wybudził go z dziwnego transu. Dzięki temu nie podszedł do dziewczyny i nie zrobił głupoty.
- Natsuo...?
- Nie ma go. Odszedł.
Natsuo się nią zajmie. Nie zostanie sama, wmawiał sobie naiwnie. Nigdy nie zostanie sama, ma ludzi, którzy ją kochają, których kocha ona. Nie mógł w tamtej chwili wiedzieć, że jego odejście sprawi, że zamknie się na każdego innego człowieka, a sama zostanie lalką bez wyrazu. Obwiniał Rhoe o zniszczeniu córki, lecz Touya nie był lepszy. Odchodząc, pozwolił na to wszystko. I chociaż kilka razy zdarzyło mu się zawędrować z powrotem do Musutafu, zwalczył ochotę uprowadzenia Kamiyi. Zniknął z jej życia na zawsze.
* * *
To było proste, ale jednocześnie nudne. Bardzo nie chciał tu być. Wszystko byłoby ciekawsze. Shigaraki miał Kurogiriego, więc po co i jemu zawracał głowę, by tu przylazł razem z nimi? Od samego jasnowłosy diler mu nie podpasował. Nie interesowała go także rozmowa między liderem Ligi a tym chłystkiem. Kiedy wszystko zostało względnie ustalone, dwójka jego towarzyszy zniknęła za pomocą indywidualności Kurogiriego. Dabi wywrócił oczami, wiedząc, że tę noc może jeszcze inaczej spożytkować. W jakimś barze z dobrym alkoholem, byleby nie wracać i nie użerać się w tymi debilami z Ligi.
Coś mu jednak nie pasowało. Od dłuższego czasu towarzyszyło mu uczucie, że ktoś go obserwuje. Nie tyle spogląda, co przeszywa go na wskroś. W prawej dłoni przywołał niebieski ogień, chwilę się zastanawiając, gdzie powinien posłać tę gorącą falę. Nasłuchiwał, a potem wycelował. Potężna moc wystrzeliła w stronę intruza, który okazał się być małą, bezbronną myszą. Uniósł brwi, widząc przed sobą młodą kobietę, niezbyt przerażoną tym, że została przez niego nakryta.
,,Co to za gówniara?''
Jej całe ciało nabrało jednolitego koloru ostrego różu, dar kamuflażu jak i kameleona... Co ciekawe, znał tylko jedną osobę z takim quirkiem. Zaraz przestała się wyróżniać, nabierając naturalnych barw. Długie brązowe włosy opadające na zgarbione plecy dziewczyny i wyjątkowe zielone oczy, które rozpoznałby wszędzie od razu mu powiedziały, kogo miał przed sobą.
,,Inoue...?''
- Znalazłem cię - powiedział, wpatrując się w nią. Były to dwuznaczne słowa, bo naprawdę nakrył ją na szpiegowaniu, ale także po wielu latach ponownie ją spotkał. Spodziewał się paniki, ale ta zamiast tego zrobiła mu zdjęcie.
,,zgłupiałaś do reszty? Uciekaj. Nie zbliżaj się do mnie''.
Mimo to, to on postąpił dwa kroki w jej stronę, zmniejszając dystans między nimi. Widział ją coraz lepiej, coraz wyraźniej. Wydoroślała.
- Nie ten profil - fuknęła, krytycznie przeglądając zdjęcia. - Możesz stanąć bokiem?
,,-Jestem Inoue Kamiya. Jestem studentką fotografii i szukam czegoś idealnego. Nie ma nic lepszego niż zdjęcia ciemnej strony miasta, prawda? Pragnę zrobić to wyjątkowe zdjęcie''.
Spotkał ją. Po dziewięciu długich latach spotkali się twarzą w twarz. I choć on rozpoznał ją od razu, ona wpatrywała się w niego bez wyrazu, bez większych emocji, mając przed sobą obcego mężczyznę, będącego także złoczyńcą. Nie bała się. Nie była tą samą osobą, którą przed laty porzucił. I on także się zmienił.
* * *
Po raz kolejny tego dnia zadzwonił jego telefon. Cudem powstrzymał się od ciśnięcia nim o ścianę. Jeżeli był to ktoś z Ligi, spali ich wszystkich żywcem. A może to Giran znów uda, że jest załamany nie znalezieniem żadnej wzmianki o dziewczynie? Jakby nigdy nie istniała...
Ale to nieprawda. Jego serce to wiedziało, rozum także. Po prostu mu ją odebrano. I to była jego wina. Gdyby to się nie wydarzyło teraz zapewne spędzaliby razem czas we własnych czterech kątach, jak para zakochanych. Nigdy nie usłyszał od niej ,,kocham cię'' i nie oczekiwał tego. To on był jej winien te słowa. Od dawna, od dzieciństwa pragnął jej to powiedzieć wprost. I mógłby to powtarzać nieustannie, bo jego uczucia nie ulegały zmianie. Może pewnego dnia i ona by odwzajemniłaby miłość względem kogoś innego niż Touya...
- Czego? - warknął, w końcu odbierając, mając dość natrętnego dzwoniącego.
- Witaj, Dabi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro